Książkowych sukcesów (pisanych i czytanych), udanych zakupów, głębokich przemyśleń, wspaniałych widoków, awarii sieci komórkowych, grzecznego smoga i porządnej szczypty namiętności
Oczywiście życzenia noworoczne od Harera nie mają sensu. Harer jest w Etiopii a Nowy rok w Etiopii wypada 11 września.
czwartek, 28 grudnia 2017
poniedziałek, 4 grudnia 2017
Palenie, płody i matematyka w służbie
O
języku i paleniu, czyli przekazy podprogowe (nic o Harerze).
Będzie
banalnie. Język komunikuje. Przekazuje treść. Podręczniki szkolne
przekazują wiedzę i przekazują treści ukryte (zadanie z
matematyki: „W
sklepie zapowiedziano sezonową obniżkę cen o 15%. Buty kosztowały
250 zł. Ile będą kosztować po obniżce?” Źródło:
http://matematyka.opracowania.pl/gimnazjum/obliczanie_procentu_danej_liczby/;
pierwszy wynik w google), które mogą odzwierciedlać, jak i
(nieświadomie lub świadomie) kreować rzeczywistość. Innymi słowy
nauka szkolna jest ideologiczna. Komunikacja,
informacja niemal zawsze ukrywa, czasami zależnie czasami
niezależnie od autora komunikatu, treści, które są obok głównego
przekazu. Jeśli powiem, że jest świetna okazja bo jakiś tam
telefon kosztuje tylko xxx, a kosztował yyy; to oczywiście odbiorca
komunikatu dowiedział się o cenie, ale też ktoś obok mógł wiele
dowiedzieć o rzeczywistości, w której się znajdujemy
(konsumpcjonizm, kapitalizm, telefon jako wartość itd.).
Po tym wstępnie przejdę do palenia. Palacze zostali zobowiązani do
oglądania na paczkach papierosów mniej lub bardziej sympatycznych
zdjęć umierania i chorowania, chociaż nie wiem dlaczego na
samochodach nie ma zdjęć z wypadków, chorób wywołanych
zanieczyszczeniem środowiska i grabieżczą eksploatacją planety.
Pod jednym ze zdjęć na
paczce papierosów jest
taki napis: „Paleniem
możesz zabić swoje nienarodzone dziecko”. O
ile jednak: „Palenie zwiększa ryzyko utraty wzroku”, wydaje się
naukową, ostrzegawczą informacją o ryzyku, to o tym nienarodzonym
dziecku, już taką nie jest. Sformułowanie „nienarodzone dziecko”
ma charakter ideologiczny i jest ściśle związane z pewną
określoną świadomością, która wcale nie musi być powszechna a
z pewnością nie musi być uznana przez wszystkich. Palaczowi nie
dano wyboru, czy ma ochotę palić zwiększając ryzyko uszkodzenia
płodu czy może
jednak potencjalnie zabijając nienarodzone dziecko, czyli właściwie
dziecko. W ten sposób, niewinnie sobie paląc, powoli palacz jest
indoktrynowany i jeśli do tej pory o płodzie myślał jako o
płodzie, to teraz może zacząć myśleć o nim, jako o dziecku.
wtorek, 31 października 2017
o pisaniu listów, upływie czasu, pięćdziesięciu latach, smoku, jaźni odzwierciedlonej i Lemie
Czytam sobie Wojciecha
Orlińskiego ‘Lem. Zycie nie z tej Ziemi’. Przymierzam się do
napisania SF więc o Lemie warto przeczytać a i same utwory
przypomnieć. Ale nie o tym. Biografia Lema jest też biografią
pewnego kręgu osób z Lemem związanych. Pisarski krąg. Działo się
to zamierzchłych czasach dinozaurów a przynajmniej smoka
wawelskiego i paru dziewic czyli w latach sześćdziesiątych. Co ci
ludzi (krąg) robili? Nie wliczając życia dniem codziennym: pisali
sztukę, spotykali się prawie codziennie i korespondowali. Dużo
korespondowali. Ma się wrażanie, że wymiana listów furczała,
listonoszom mdlały nogi i drżały ręce. Orliński garściami
czerpał z tej korespondencji próbując otworzyć nie tylko co się w
życiu Lema działo ale i to co się działo w jego głowie. Trudne
zadanie. Ale nie tym. Pisali do siebie o wszystkim: o pisaniu, o
czytaniu, wydawaniu, o myślach swych i kłopotach z przedmiotami i
podmiotami życia codziennego. O wszystkim pisali. Pisali do siebie
wzajemnie, o sobie i o tych, do których właśnie nie pisali. Na
podstawie tych listów można dużo się o nich dowiedzieć, bo były
to też listy intymne. Nie to, że o razu genitalna ale pisane do
drugiego człowieka, a nie do publikacji dla całego świata i
najbliższych okolic (co nasuwa mi myśl, że może nie powinno się
wydawać prywatnej korespondencji kogokolwiek, żadnych miłosnych i
romantycznych, ani przyjacielskich ni nienawistnych; to jednak wciąż
prywatna korespondencja, nawet jeśli ucierpiałaby nasza wiedza na
temat; ale nie o tym)
Taka mnie nasza wyjątkowej
głębokości myśl, że to pisanie było interakcją. Spotkaniem.
Realnym wymianą pomiędzy realnymi osobami o których wie się, że
są łyse i lubią jeździć na nartach, palą fajkę i psują im się
samochody. Listy, w swojej papierowej formie, zanikły, ale ich nowe,
elektroniczne objawienie jest jak najbardziej listem. Tylko kto w
tych nowych listach pisze do drugiego człowieka o tych problemach z
przedmiotami i podmiotami życia codziennego, o tych wielkich i
małych sprawach. Chyba niewielu. Zamiast tego wypuszcza się
wiadomość do świata, wiadomość która może dotrzeć do wielu
miejsc na świecie, do kilku miliardów ludzi (nie będę pisał, że
do każdego i wszędzie, bo to takie nieprawdziwe pieprzenie). Jest
to rozmowa korespondencja jednokierunkowa w której odzew jest
szczątkowy i równie anonimowy. Jest to korespondencja z wirtualnym
człowiekiem, który jest i go nie ma. Nie z kimś, z którym dwa dni
wcześniej chodziło się po górach i dyskutowało te kwestie i
teraz chce się je uzupełnić, dopowiedzieć, uściślić, ale z
kimś kto nie istnieje i istnieje jednocześnie.
Ale ta chęć wyrzucenia z siebie myśli i słów jawi się jako potrzeba, ale nie
ma nikogo konkretnego do kogo można napisać, więc pisze się w
świat. Do każdego i do nikogo. Zawsze (prawie) jest jakiś odzew,
zawsze ktoś polubi, ktoś skomentuje. Ktoś. Ale nie wiadomo, czy
będzie to Michał czy Małgosia, Ivan czy John. Ale ten odzew jest
potrzebny, niezbędny. Jest informacją, że ktoś nas słucha. I
teraz po pięćdziesięciu latach nie musi to być konkretny Jacek,
ale jakiś tam Jacek. Pisząc do tego niekonkretnego przyjaciela, to
wiemy, że on nie wie o naszych słabościach i niewiele go obchodzą
nasze problemy z cieknącym kranem, więc konstruujemy siebie na
podobieństwo naszego wyobrażonego obrazu w wyobraźni jakiegoś
ustatystykowanego kogoś, który jest i jednostką i tłumem.
Konstruujemy bardziej niż zwykle, nawet musimy konstruować
prywatność, żeby treść naszych treści uatrakcyjnić i nawiązać
obfitą jednostronną korespondencję z odzewem.
poniedziałek, 25 września 2017
czytanie jest jak pudełko czekoladek
Zastanawiając się o czym
piszę, pisząc wpisy na pisarskim blogu nie związanym z moim
prozatorskim pisaniem, szybko porzucam to zastanawianie, gdyż nie
prowadzi ono do niczego, a i tak odpowiedź jest jedna: piszę o czym
chce mi się napisać. Miałem pisać o Harerze, żeby możliwe było
poznanie go we wszystkich wymiarach, ale przecież nie muszę i nikt
mnie nie zmusi a reguły, które w myślach sobie założyłem mogę
w myślach zmienić na takie, które w danej chwili mi odpowiadają.
To, co najbardziej odpowiada mi w pisaniu, nawet jeśli jest to tylko
wyimaginowanie pisanie we własnej głowie, bez żadnego materialnego
odpowiednika w rzeczywistości pozamojogłownej, jest to, że na
bardzo wiele mogę sobie pozwolić. Mogę stwarzać reguły i je
obalać, kreować wszechświaty i je niszczyć, szybko lub powoli,
mogę wskrzeszać zmarłych, zabijać ich (umierać ich), wskrzeszać
i znowu zabijać, zakochiwać, odkochiwać, wypełniać nienawiścią
albo pokutą, cierpieniem lub szczęściem, głupotą i mądrością
(na ile moja własna mądrość i głupota na to pozwalają). Wiele
mogę. Mogę też popełnić tekst krytycznoliteracki skrzyżowany z
teoripisarskim, co wydaje mi się absurdalnym pomysłem (nie wiem
dlaczego, ale tak mi się wydaje), więc bawię się tą
absurdalnością i coraz bardziej mnie ona kusi, kusi, żeby zamienić
ją w nastukany w klawiaturze czyn.
Czynię więc.
Rzecz
będzie o cytatach i metaforach, czyli o ukwieceniach prozy, tak żeby
była głębsza a pisarz bardziej oblatany z pisarskim rzemiosłem,
wielowymiarowy, trudny, wielowątkowy, tajemniczy, niepoznawalny i
jeszcze mądry.
Przy czym cytaty, jak je nazwałem, to wcale nie cytaty, tylko te
piękne zdania, które tak wspaniale nadają się do cytowania gdyż
wyrażają głębie
poznania rzeczywistości ludzkiej i można pod nie podłożyć całe
imaginarium i wszelką gnozę siedząca w głowie czytelnika, czyli
całe to „życie jest jak pudełko czekoladek”. Mamy tu i cytat i
metaforę w jednym, wręcz idealną, bo raz, że pochodzącą ze
znakomitego filmu (bez ironii) to jeszcze tak doskonale trywialną a
jednocześnie potencjalnie niezmiernie bogatą w możliwe do
podłożenie treści.
Jeżeli
przyjmę pewne założenie, nie do końca jestem pewien czy prawdziwe
(ale to moje założenie, więc jest prawdziwe), że proza to
opowieść, która wędruje, skacze, pełza po osi czasu, w której
następują zmiany i to co jest na końcu nie jest tym samym, co było
na początku (na osi czasu, niekoniecznie w treści), to ta opowieść
jest dla mnie kwintesencją prozy (w przeciwieństwie do poezji,
którą zdefiniowałbym, jako próbę zatrzymania, uchwycenia słowem
jakiegoś stanu, w którym opowieść, jeśli pojawia się, jest
tylko bardzo odległym tłem). Jeżeli dalej pójdę w tym kierunku,
to prozatorskie cytaty i metafory (i dodatkowo jeszcze filozoficzne
wstawki o życiu i śmierci) to tylko i aż ozdobniki, bez których
proza wiele może stracić. Ale może też wiele zyskać.
Niemal
w każdej przyzwoitej prozie można wygrzebać ekstra metaforyczny
cytat, w wielu (szczególnie tych kiepskich) filozoficzne wycieczki
(od których, jak sądzę, filozofom cierpnie skóra) i głębokie
przemyślenia, które czynią bohatera lub bohaterkę kimś innym,
niż czyni ją sama opowieść. I tu właśnie objawia się pewien
mój dyskomfort. Cała sztuka w sztuce prozatorskiej, cała trudność
jest w napisaniu opowieści, która pokazuje bohatera lub bohaterkę
w jego i jej wielowymiarowości, w jego byciu ludzkim. Jeśli
opowieść nie jest w stanie tego uczynić, to wtedy cytaty, świetne
metafory i filozoficzno-psychologiczne (dochodzi jeszcze psychologia)
stają się wyłącznie niezbyt udaną protezą. A jeżeli tak
sprotezowani bohaterowie zamieszkują opowieść, która także
wymaga (albo autor nie potrafi się oprzeć potrzebie wyartykułowania
głębokości swoich przemyśleń) filozoficznej podbudowy, to mój
czytelniczy dyskomfort zmienia się w stek (powinien dodać, że źle
wysmażony, ze starego, gnijącego, pełnego robaków mięsa podanego
weganinowi na bezludnej wyspie, który od tygodnia nic nie jadł, a
wcześniej przez miesiące żywił się wyłącznie orzechami
kokosowymi).
I
tak przypominam sobie, a właściwie nie przypominam, bo nie pamiętam
tytułu, a tylko wydaje mi się, że autorką jest Joanna Bator,
powieść, która zaczyna się od wspominek na temat Deleuze,
Foucaulta, Derridy i Agambena. Wytrzymałem tylko kilka stron, co
jest dla mnie rzadkością (raz nawet zmęczyłem pół Harlequina,
żeby sprawdzić o co tyle hałasu). Akurat w tym wypadku
przynajmniej autorka wie o czym pisze, tylko, że zanim zaczęła się
właściwa opowieść, to miałem dosyć i nie dane było mi jej
poznać. A z kolei czytając takiego Hrabala (wielkie dziękuję dla Literackie skarby) czy Sebalda, Marqueza, Burgessa (Aleks, Aleks) to opowieść robi
powieść, a zdania, które ładnie można oprawić w ramkę i
wrzucić w sieć albo powiesić w ramce na ścianie, też się,
oczywiście, znajdą. Albo weźmy (ja wezmę) takiego Shantarama.
Świetna
opowieść. Gdy jednak autor zaczynał tłumaczyć sens życia ja
dostawałem mdłości, w
Cień Góry
było to już niemal nie do wytrzymania.
Z
drugiej jednak strony taki na przykład Lód
Dukaja. Tu filozofii (tak to nazwę) jest bez liku, ale wrzucone w
dialogi są częścią opowieści (trzeba umieć) a wyrwane z
kontekstu i powieszone w ramce, wymagałyby naprawdę dużej ramki i
drobnego druku.
Zastanawiam
się nad Wzgórzem
psów
Żulczyka. Opowieść jest. Porządna opowieść. Ale kompulsywna
potrzeba metaforyzowania też jest. I to nie byle jakiego, po „jak”
nie może być coś zwykłego, żadne tam „biała jak śnieg”.
Gdy czytałem wyobrażałem sobie, jak pan Żulczyk pisze i zawiesza
się nad „jak” i… zapala papierosa (nie wiem, czy pali), wali
setę (nie wiem czy pije), skręca jointa (nie wiem czy pali) i
kombinuje, co zrobić z tym „jak”. Na szczęście zupełnie
dobrze mu się udawało, ale był bardzo blisko granicy, w której
jego pomysłowe, twórcze, nieoczywiste porównania stałyby się
kiczowate. Niemal empatycznie odczuwałem, jak walczy ze sobą, żeby
nie wrzucać filozoficznych rozważań (czasami walkę przegrywał),
co nie udawało mu się w poprzednich książkach (czytałem
przyzwoite Radio
i tragiczną Świątynię;
ale Wzgórze
psów
to zupełnie inna liga).
Z
zupełnie innej beczki (właśnie czytane): Opowieść
podręcznej.
Kilka cytatów na ścianę by się znalazło, ale wiele z nich zbyt
dobrze brzmią w otoczeniu innych zdań a wyrwane z swojego
towarzystwa więdną. Za to opowieść jest.
A
tak na marginesie bardzo lubię cytaty. Tworzą punkty (kotwice :)),
dzięki którym mogę wrócić do przeczytanych kiedyś powieści.
Dzięki nim mogę odtwarzać to, co zaciera się w pamięci, tak, jak
zdjęcia przywołują wspomnienia z wakacji, tak, jak ususzony
pomiędzy stronicami książki i przypadkowo znaleziony po latach,
liść, przypomina zapomnianą przyjaciółkę, z którą tylko
śmierć miała mnie rozłączyć, a proza życia, zmieniała,
wydawać się nieśmiertelną przyjaźń, w, jak ten liść kruche
wspomnienie, wspomnienie, które zniknie, gdy tylko zawieje wiatr,
wiatr delikatny, jak dotknięcie martwego motyla.
wtorek, 1 sierpnia 2017
protele, krokuty i konwergencja, czyli systematyka hienowatych w związku z koegzystencją krokuty cętkowanej z mieszkańcami miasta Harer
Krótki
filmik o harerskich hienach natchnął mnie do napisania o hienach.
Będzie to bardzo poważna praca w oparciu o wikipedię. Poważne
prace należy zacząć od systematyki: hiena to właściwie hieny,
czyli nazwa rodziny zwierząt, ale nie chodzi o tatę, mamę i dzieci
hieny, tylko o systematykę, która, jak wszyscy przychylający się
bardziej do Darwina niż do kreacjonistów uważają, określa
pokrewieństwo ewolucyjne, czyli to, że kiedyś, dawno temu, było
sobie zwierzę, z którego wyewoluowały inne, z których
wyewoluowały kolejne. Czym więcej kroczków jest potrzebnych tym
zwierzęta (rośliny też) są mniej do siebie podobne. I tak trzeba
całkiem wielu kroków i mnóstwa lat, żeby znaleźć wspólnego
przodka mojego i żyrafy, a jeszcze więcej żyrafy i powiedzmy
rekina wielorybiego. Jeżeli już znajdziemy
wspólnego przodka, to możemy uznać, że należymy do jednego kladu
czyli gałęzi. A jeżeli coś daną grupę wyróżnia od innych to
mówimy o taksonie.
Systematyka
wygląda mniej więcej tak: gatunek, rodzaj, rodzina, rząd, gromada,
typ, królestwo. Dodatkowo występują stopnie pośrednie, np.
nadrodzina.
Przykład.
Człowiek. Gatunek: człowiek rozumny, rodzaj: Homo, rodzina:
człowiekowate, rząd: naczelne, gromada: ssaki, typ: strunowce,
królestwo: zwierząt.
Hieny
to rodzina zwierząt, ale tak naprawdę to rodzaj. Bo rodzina to
hienowate, które dzielą się na trzy rodzaje: hieny, krokuty i
protele. Dla niewprawnego oka wszystkie wyglądają jak hieny. Co
ciekawa, to co dla większości jest typową hieną nie jest hieną
tylko krokutą (rodzaj), gatunku krokuta cętkowana, zwana potocznie
hieną cętkowaną i będącą jedyną przedstawicielką krokut,
podobnie jak protel grzywiasty (gatunek) zwany także hieną
grzywiastą, jest jedynym przedstawicielem proteli (rodzaju). Za to
rodzaj hieny z rodziny hienowatych jest reprezentowany przez dwa
gatunki: hiena brunatna i hiena pręgowana. Jeżeli (do czego jako
amator jestem trochę uprawniony) za hieny uznamy hienowate (rodzina) a
nie hieny (rodzaj) to mamy cztery gatunki tych sympatycznych (z
wyglądu) i ładnych zwierząt.
Hienowate
należą do rzędu drapieżnych. A rząd drapieżnych podzielony jest
na dwie grupy (podrzędy): psokształtne i kotokształtne. Co to była
dla mnie za niespodzianka, gdy zobaczyłem, przeczytałem i
uwierzyłem, że hieny są kotokształtne a nie psokształtne! Co
oznacza, że psokształtny pies ma więcej ewolucyjnie wspólnego z
psokształtną foką szarą (rząd: drapieżne, podrząd
psokształtne, nadrodzina: płetwonogie) niż z protelem grzywiastym!
A hienowate w kotokształtnych mają za towarzystwo: falanrukowate,
kotowate, mangustowate, nandiniowate i wiwerowate. Nie wiem jak to
się stało, ale o wiwerowatych już jakiś czas temu pisałem, gdy
wspominałem o drogiej kawie i żanecie zwyczajnej.
To,
że hiena przypomina psa a bliżej jej jest do żbika a zwłaszcza
mangust, nazywamy konwergencją. To właśnie jej zawdzięczamy to,
że pomimo ewolucyjnej odległości walenie bardziej przypominają
chimery niż kanczyle.
Wracając
do Hareru i tamtejszych hien, to według mnie wcale nie są hieny
tylko krokuty cetkowane, z rodziny hienowatych rodzaju krokut.
Niektórzy systematycy włączają jednak krokuty to rodzaju hien i
nie wydzielają rodzaju krokut z rodziny hienowatych dzieląc
hienowate na hieny i protele.
sobota, 29 lipca 2017
Cytaty: o normalności życia
Camilo José Cela, Mazurek dla dwóch nieboszczyków: "podczas gdy świat toczy się swoim torem: jakiś mężczyzna pożycza na procent, jakaś kobieta podciera sobie krocze zdechłym królikiem, jakieś dziecko umiera na skręt kiszek po zjedzeniu śliwek."
piątek, 30 czerwca 2017
politycznie o okrucieństwie dnia szóstego
Polityczność, które owładnęła umysłami i uczuciami, tak, że smak
lizanych lodów, stanowi deklarację przynależności i wrogości,
przekształcając się z jednego z wielu aspektów życiowego dreptania w
miejscu, w jego treść i poczucie sensu, stała się dla mnie czymś na
podobieństwo zatrutego powietrza, przed którym nie można uciec, które
pozwala żyć, ale nie pozwala przestać kaszleć.
I chociaż uniwersalność
nie tylko powieściowej treści jest dla mnie ważniejsza niż chwilowe
przestrzenne i czasowe zawirowania,
które mają sprawiać wrażenie wiekowej doniosłości, a w rzeczywistości
będąc jedynie pozbawionymi znaczenia zmarszczkami, to nie mogę uwolnić
się od uczestnictwa w polityczności i pomimo głęboko tkwiącego we mnie
przekonania, że dołączenie do coraz bardziej mętnego a jednocześnie
dychotomicznego (dla samej dychotomii) wielogłosu, przestaje mieć
jakąkolwiek wartość, dzisiaj zrobię niewielki wyłom w postanowieniu, iż
nie będę wikłał się w niekończące się swary, i skomentuję bieżącą
polityczną bzdurę pana Szyszki, ale nie zajmę się córką leśniczego ani
ratowaniem puszczy tylko tym oto zdaniem z wywiadu, który udzielił: "A
filozofia w Polsce polega na tym, że... ta filozofia główna to 'Czyńcie
sobie ziemię poddaną'". Rozwinięciem tego cytatu w cytacie (wg Biblii
tysiąclecia) jest "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili
ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami
morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami
pełzającymi po ziemi".
Ten cytat z dnia szóstego przypomniał mi inny
cytat, którego nigdzie nie mogłem odnaleźć. Niestety notatki (w tym z
cytatami) mam zbyt wielkim nieładzie i pomimo okresowo pojawiającego się
postanowienia o ich uporządkowaniu, wciąż są częścią chaosu i podlegają
nieustannej entropii (która kiedyś, po upływie niemal wieczności stanie
się nowym porządkiem). Nie odnaleziony cytat odtwarzam więc z pamięci,
co musi być obarczone jakimś błędem. Po słowach o czynieniu sobie Ziemi
poddaną Vonnegut (mam nadzieję, że on to napisał) napisał (w jednej ze
swoich powieści): "I stąd bierze się okrucieństwo chrześcijan", co w
kontekście pana Szyszki, jest tak bardzo prawdziwe, a wielu ludzi
(wespół z już uczynionymi zwierzętami) przekształca, pomimo jego
zapewnień, że człowiek nie jest zwierzęciem, właśnie w pełzające po
ziemi zwierzę.
(W "Hokus Pokus" w języku angielskim jest taki oto
fragment: “Fill
the Earth and subdue it; and have dominion over the fish of the sea and over the birds of the air and over every living thing that moves on the Earth.” Cough.
So the people on Earth thought they had instructions from the Creator of the Universe Himself to wreck
the joint." - ale nie jestem pewny, czy to to).
the Earth and subdue it; and have dominion over the fish of the sea and over the birds of the air and over every living thing that moves on the Earth.” Cough.
So the people on Earth thought they had instructions from the Creator of the Universe Himself to wreck
the joint." - ale nie jestem pewny, czy to to).
piątek, 23 czerwca 2017
Cytaty. Zakrzywienie czasoprzestrzni.
"To dlatego tyrani wszelkiej maści, piekielni słudzy, mają we krwi
nienawiść do nomadów - to dlatego prześladują Cyganów i Żydów, to
dlatego przymusowo osiedlają wszystkich wolnych ludzi, naznaczają
adresem, który dla nas jest wyrokiem.
Chodzi im o zbudowanie zastygłego porządku, o uczynienie upływu czasu pozornym. O to, żeby dni stały się powtarzalne i nie do odróżnienia, o zbudowanie wielkiej machiny..."
"Bieguni" Olga Tokarczuk
Chodzi im o zbudowanie zastygłego porządku, o uczynienie upływu czasu pozornym. O to, żeby dni stały się powtarzalne i nie do odróżnienia, o zbudowanie wielkiej machiny..."
"Bieguni" Olga Tokarczuk
sobota, 10 czerwca 2017
O malarstwie (cytaty)
"Rembrandt urodził się jako czwarty z pięciu synów w rodzinie posiadającej ośmioro żyjących dzieci, jako dziewiąte dziecko z ogólnej liczby dziesięciu."
Joseph Heller Namaluj to,
Joseph Heller Namaluj to,
poniedziałek, 29 maja 2017
cytat doskonały
„przekroczył
już próg śmierci, ale wrócił, bo nie mógł znieść samotności"
mam nadzieję, że nie trzeba przedstawiać
niedziela, 14 maja 2017
CYTATY
„Życie
bez czytania jest niebezpieczne, trzeba zadowolić się samym życiem,
a to niesie za sobą pewne ryzyko”
Michel
Houellebecq „Platforma”, Warszawa 2004, Str. 96
sobota, 6 maja 2017
Czasoprzestrzeń magiczna
Lubię te swoje papierowe
podróże. Ślad węglowy minimalny. Nie trzeba się pakować ani
rozpakowywać. Lot palcem i żeglowanie dłonią zajmują sekundy
zamiast godzin, dni, tygodni. Nie muszę mieć paszportu ani zależeć
od decyzji kogoś gdzieś tam. Koszty są niewielkie a jednego
wieczora mogę zaliczyć kilka kontynentów. I jeszcze to miłe
uczucie powrotu do przeszłości, do fascynujących i tak bardzo
nasiąkniętych wyobraźnią podróży z lat młodości zahaczających
o wiek dziecięcy. Takie podróżowanie ma swoje wady, ale trudno.
Mogę je przeżyć.
Mogę przemieszać się jak
chcę. Chociażby tak jak dostałem się na Północny
Sentinel. Stamtąd mogę podróżować dalej i tylko w niewielkim
stopniu odchylać się od 11 równoleżnika. Spróbujcie tak zrobić
w realnym (jeśli naprawdę ten realny jest tym rzeczywistym,
prawdziwym światem).
Tym razem płynę, lecę lub
jadę. Albo robię to wszystko jednocześnie, bo nikt nie jest stanie
mi w tym przeszkodzić i nie może zdeterminować mojego sposobu
przemieszczania. Mijam Andamany i Nikobary, prześlizguję się nad
półwyspem Malajskim, omijam Sajgon, który już nie jest Sajgonem,
szybuję nad Palawanem, ale szybko opuszczam Filipiny, troszeczkę
zbaczam na północ, żeby spojrzeć na atol Bikini, do którego
czuję, że kiedyś powinienem wrócić, wędruję dalej, aż do
Kostaryki, na którą tym razem (do niej też kiedyś będę musiał
wrócić) tylko rzucam okiem i w końcu lądują w Kolumbii. To była
długa podróż. Trafiam na potężną rzekę o ładnym imieniu –
Magdalena. Zwalniam na chwilę i kawałek dalej trafiam w końcu na
cel mojej dzisiejszej wędrówki: na niczym nie wyróżniające się
kolumbijskie miasto Aracataca.
Zaginam
czas i już jest 6 marca 1927 roku – właśnie rodzi się Gabriel
García Márquez. A samo
Aracataca siłą jego późniejszej woli i mojej obecnej przemienia
się w Macondo.
Tak
właśnie, tą podróżą chciałem uczcić dziewięćdziesiątą
rocznicę urodzin Márquez’a, która minęła (6 marca) i
pięćdziesiątą rocznicę pierwszego wydania Stu
lat samotności (5
czerwca 1967), która już niedługo nastąpi. Taki mój mały hołd
dla utworu, dzieła doskonałego.
piątek, 5 maja 2017
Cytaty. Cytat nr 2
„-Mój
syn strasznie chciałby pana poznać. Drogie dziecko, on się tak
pasjonuje rozlewem krwi..”
Pär
Lagerkvist, opowiadanie „Kat” ze zbioru „Zło” str. 37,
Poznań 1986
sobota, 22 kwietnia 2017
Cytat Pierwszy odcinek z serii cytaty
„Tak, przestępczy charakter czynu zrozumiałem i przyznałem się do
winy. Pytanie sądu: - Czy świadek jest pewny, że tego dnia pracował z
oskarżonym przy koszeniu trawy? - Tak, jestem absolutnie pewny, ponieważ
tego dnia właśnie dyskutowaliśmy problemy prawdy u Arystotelesa. - U
kogo? Pyta sędzia”
Lech Raczek w Anka Grupińska i Joanna Wawrzyniak, „Buntownicy, polskie lata 70 i 80”, Warszawa 2011 (str. 107).
Lech Raczek w Anka Grupińska i Joanna Wawrzyniak, „Buntownicy, polskie lata 70 i 80”, Warszawa 2011 (str. 107).
wtorek, 4 kwietnia 2017
Uciec z Hareru
Wróćmy
na chwilę do Hareru. Małego miasteczka w Etiopii o bogatej
historii. Jeżeli nie chcemy jechać na zachód i wydostać się
przez Addis Abebę możemy pojechać na wschód. Żeby pojechać na
wschód najlepiej wybrać drogę na północ i przez Dire Daua, gdzie
należy nadal
jechać na północ, ale z lekkim wschodnim
odbiciem kierować
się na Ali Sabieh w Dżibuti. Przy okazji można podziwiać jedyną
linie kolejową w Etiopii. Można oczywiście pojechać na Zachód i
w połowie drogi do stolicy Etiopii pojechać lepszą drogą
skręcając w miejscowości Auasz w prawo. Wielkim łukiem i lepszą
drogą także i pewnie szybciej dojedziemy do Dżibuti. Po drodze
można się zatrzymać i pogrzebać w Ziemi, bo w tamtej okolicy
odnaleziono pozostałości naszej prehistorii sprzed kilku milionów
lat. Może uda się znaleźć brata Lucy (czyli AL
288-1, Australopithecus
afarensis).
Tą
lub tamtą drogą w końcu dojedziemy do Dżibuti. I teraz nie
pozostaje nam nic innego jak płynąć dokładnie na wschód.
Jesteśmy wciąż na północy, jedenaście stopni od równika (Harer
- 9). Płyniemy. Będziemy musieli lekko odbić na północ bo
inaczej władujemy się w sam Róg Afryki. Później miniemy Sokotrę
(po lewej, bakburtowej stronie) i jej krwawiące krwią smoków
drzewa. Nasza przygoda trwa i w końcu trafiamy na Indie. Co trochę
nam utrudnia płynięcie. Oczywiście możemy opływać. Albo Indie
przewędrować. Decyzja nie należy do mnie. Ważne jest żeby
trzymać się tego 11 równoleżnika. Gdy już uda się przebyć lub
opłynąć Indie płyniemy dalej kierując się na Phnom Pehn.
Oczywiście znowu trafilibyśmy
na ląd zanim
dotarlibyśmy do Tuol
Sleng.
Tym razem byłby to półwysep Malajski. Ale nie dopływamy tam. Po
drodze trafiamy na Andamany i indyjską marynarkę, która nie
pozwoli nam dostać się na małą wysepkę, która jest
nieosiągalnym celem naszej dzisiejszej podróży.
Ta wyspa to
Północny Sentinel. Powierzchnia 72 km2. Najwyższy szczyt ma 122
metry. Wyspa jest zalesiona. I nie możemy na niej wylądować i
piknikować. Możemy ją tylko podziwiać z daleka. Marynarka strzeże
dostępu do wyspy, chociaż nie ma tam instalacji wojskowych,
reaktora atomowego, tajnego domku letniskowego Pranaba
Kumara
Mukherjee. Właściwie nic
tam nie ma. Ale ktoś tam jest. Nikt nie wie kto. A właściwie kilka
osób, kilkanaście, albo kilkaset osób
tam jest. Nikt tego nie wie.
Poza nimi samymi. Żyją sobie na tej wyspie i pewnie narzekają na
tsunami, które kilka lat temu zesłali
bogowie. Nie wiadomo w co wierzą, nie wiadomo jak żyją. Nie
wiadomo czym się zajmują. Nic nie wiadomo. Kilka
osób na wyspie wylądowało, ale kontakty raczej nie były udane, a
ostatnie spotkanie (przypadkowe, dwaj rybacy i ich łódź zboczyła
z kursu), zakończyło się dla odwiedzających tragicznie –
zostali zabici.
Mieszkańcy wyspy nie lubią
obcych i żyją w w całkowitym oderwaniu od naszych małych i dużych
spraw (setki
lat jak wskazują badania
lingwistyczne w oparciu o dziewiętnastowieczne porwanie kilku
mieszkańców wyspy, z czasów, kiedy biali mieli
w zwyczaju nosić porywczy
kaganek; z tego porwania
kilka osób wróciło na wyspę, kilka zmarło).
W końcu uszanowano ich
niechęć i oficjalnie postanowiono zostawić ich w spokoju. Ich cały
wszechświat to 72km2. Ten wszechświat można obejść w jeden
dzień. Nasze globalne ocieplenie powoduje, że ich
Wszechświat się kurczy (nie mieliby problemu z odkryciem, czym w
tym wszechświecie jest czarna materia). W
tamte okolice wybrał się także już znany (m. in. z poprzednich
wpisów) Henrich Harrer. Raczej jednak na wyspie nie wylądował,
chociaż opisał mieszkańców
Północnego Sentinelu (metr sześćdziesiąt wzrostu, leworęczni;
Die letzten
Fünfhundert: Expedition zu d. Zwergvölkern auf d. Andamanen
[„The last five hundred: Expedition to the dwarf peoples in the
Andaman Islands”).
Sentinelczycy
nie wiedzą, że Trump wygrał wybory, że Clinton je przegrała, nie
wiedzą, kto dostał Nobla, a kto Oscara, nie wiedzą kto jest
papieżem, nie wiedzą, że człowiek spacerował po Księżycu, nie
wiedzą o Rewolucji Francuskiej i odkryciu Ameryki, kto wygrał
mistrzostwa w tym lub tamtym, nie spędzają godzin na rozważaniach
nad wyższością Iphone
sto milionów nad Samsungiem Galaxy dwieście milionów, nie wiedzą
co to słoń, nie widzieli lodu ani śniegu itd. Tyle zdań o nich
można napisać nic o nich nie wiedząc, pisząc o tym czego nie
wiedzą.
sobota, 25 marca 2017
bezrobotność
Dzień dobry
Kilkanaście miesięcy temu ukazał się mój zbiór opowiadań (Ja, mój wróg). Powieść bezrobotność jest już dostępna. E-book: http://www.zinamon.pl/artykul/rafal-harer/bezrobotnosc,A0CA0856EB i wersja papierowa: http://www.zinamon.pl/ksiazka/Harer-Rafal/Bezrobotnosc,84708200100KS;jsessionid=C9330E3533F69C0694068AE6B770CC6D.kaz.
Za kilka dni powinna być dostępna w większości księgarni internetowych.
Prace nad kolejnymi publikacjami trwają i są mocno zaawansowane, więc jeżeli z kosmosu na Ziemię nie spadnie duży meteoryt a na moją głowę spora cegła to za rok powinienem wydać następną powieść. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej lektury
RH
Kilkanaście miesięcy temu ukazał się mój zbiór opowiadań (Ja, mój wróg). Powieść bezrobotność jest już dostępna. E-book: http://www.zinamon.pl/artykul/rafal-harer/bezrobotnosc,A0CA0856EB i wersja papierowa: http://www.zinamon.pl/ksiazka/Harer-Rafal/Bezrobotnosc,84708200100KS;jsessionid=C9330E3533F69C0694068AE6B770CC6D.kaz.
Za kilka dni powinna być dostępna w większości księgarni internetowych.
Prace nad kolejnymi publikacjami trwają i są mocno zaawansowane, więc jeżeli z kosmosu na Ziemię nie spadnie duży meteoryt a na moją głowę spora cegła to za rok powinienem wydać następną powieść. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej lektury
RH
czwartek, 23 marca 2017
niedziela, 19 lutego 2017
Kaczynski
To
będzie taki trochę inny tekst od poprzednich. Dawno nic nie
pisałem, ale tak mnie jakoś dzisiaj tknęło i zabawiłem się w
psychologa i wyszło z tego to co poniżej. Jest to na tyle znana
postać, że nie czułem potrzeby przybliżać jej czytelnikowi.
Wystarczy kilka kliknięć, kilka słów wpisanych w wyszukiwarkę i
wszystkiego (tak się przynajmniej wydaje) można się dowiedzieć.
Chciałem zabawić się w psychologa i zrobiłem to. A co z tego
wyszło? Nie wiem.
Zawsze
miałem ochotę o nim coś napisać. Lubię skomplikowane postacie,
które trudno zaszufladkować, które trudno jednoznacznie ocenić i
opisać nie popadając we frazesy i wyświechtane kalki, od których
bolą oczy. I oczywiście przystępując do tego zadania wiem, że
skończę na powtórzeniach, wyświechtanych frazesach i kalkach, od
których mnie i każdego, kto będzie miał ochotę to przeczytać,
będą bolały oczy.
Zawsze
dobrze jest zacząć od biografii zanim przejdzie się do próby
psychologizowania i nadawaniu rzeczom, stanom, relacjom, uczuciom
nazw. Nazwy; słowa, które reprezentują to co określają,
chciałyby być (gdyby miała możliwość posiadania pragnień)
lustrzanymi odbiciami rzeczywistości. Ale w każdym ze słów z
poprzedniego zdania tkwi nieusuwalny błąd. Takie słowa i zwroty
jak rzeczywistość, lustrzane odbicie, reprezentować stanowią
pułapkę. Podkreślają coś, co istnieje tylko w jednostkowym
wyobrażeniu, czasem w nadziei. Że moja myśl przełożona na słowo
dociera do innej osoby i w niej tworzy taką samą myśl. Że
założenie o możliwości przekazania jakieś prawdy (kolejne słowo
pułapka), może się spełnić, że będziemy mieli do czynienia od
matematycznym odwzorowaniem. Że słowa tworzą jednoznaczność, bo
tylko tak możemy coś przekazać, a jednocześnie wiemy, że są
niejednoznaczna, rozmyte i nieostre. Ale posługujemy się nimi bo
nie mamy wyjścia.
Biografia.
Zbiór odtworzonych w dokumentach i relacjach faktów. Wybrane
punkty, które mają pokazać jakąś jednostkę. Wiara, że te
punkty charakterystyczne tworzą tę jednostkę i mówią o niej
niemal całą prawdę. Trochę tak jak z tą prymitywną wiarą, że
fakty, że przebieg zdarzeń tworzy historię. Że bitwa pod
Grunwaldem, że Kampania Wrześniowa, że wyprawa Kolumba, tworzą
Historię.
Biografia.
Trudne relacje z bratem. Trudne relacje z kobietami, a właściwie
ich brak. Skomplikowana relacja ze światem społecznym. Doktorat.
Wizja tego, jak ten świat powinien, jak musi wyglądać.
Odseparowanie się od tego świata. Nieuczestniczenie w życiu, tak
jak uczestniczą w nim niemal wszyscy pozostali. Otoczenie się
fantasmagoriami i tylko punktowa styczność ze światem, z życiem.
Z jednej strony abnegacja, z drugiej poczucie wielkiej własnej mocy
sprawczej. Celne analizy i braki w ocenie siebie samego. Dostrzeganie
zła w świecie i nie dostrzeganie zła czynionego przez siebie
samego. Albo dostrzeganie, ale usprawiedliwianie w imię wyższych
wartości, w imię ponadjednostkowego CELU, co tworzy tyrana i tworzy
zło większe, niż to, przeciw któremu powstało. Samotność, a
jednocześnie masa wielbicieli, którzy są jednak gdzieś za szybą,
gdzieś daleko, gdzieś poza poczuciem, że są obok. I przeciwnicy
przesiąknięci nienawiścią tak wielką, że zaślepia ich ona i
zmusza to coraz bardziej idiotycznych zachowań. I własna nienawiść,
albo zimne wyrachowanie. Nieludzkie, psychopatyczne.
Wszechogarniająca wiara we własną rację. Albo jedno i drugie.
Wysoka inteligencja. Albo wysoki iloraz inteligencji.
Każdy
z tych punktów tworzy Kaczynskiego i żaden nie charakteryzuje go do
samego końca. Nie można mu odmówić racji. To jest najgorsze. To,
że jego czyny budzą taki sprzeciw, wzbudzają tyle emocji, wynika z
tego, że ma rację. Oczywiście nie we wszystkim, ale ma rację. Ma
jej całkiem sporo.
To nie jest czysty wróg. To nie jest diabeł, zło w czystej
postaci. A nie może być tak, żeby zło było dziełem kogoś, kto
ma aż tyle racji, kto mówi rzeczy, pod którymi dobrzy ludzie
mogliby się bez mrugnięcia okiem podpisać. To jest
najstraszniejsze. Czy sam wierzy w to co mówi? Trzeba zasiać
wątpliwości. Trzeba zrobić z niego cynika. Trzeba przeciwstawić
mu się bo wystąpił przeciw wartościom, w które wierzymy,
posługując się wartościami w które wierzymy. Musi być
wyrachowanym cynikiem. A jeśli nie jest? Jeśli jest zwykłym
człowiekiem? I wszystko o nim jest prawdą?
Co
uczyniło go tym, kim się stał? Odrzucenie przez rówieśników?
Może relacje z matką? Może jakaś dziewczyna/chłopak dała/dał
mu kosza? Emocjonalnie wykastrował/a
i on sobie z tym nie poradził. Może wtedy zaczął nienawidzić.
Najpierw siebie. Może brata. Brata, który wiele lat później
dokonał największej zdrady. Nawet jeśli ta zdrada wynikała z
innych przyczyn, od brata
niezależnych. Kochać i nienawidzić brata. Pożądać i
nienawidzić. Pragnąć i nienawidzić. Najpierw siebie. Ale nie
można zbyt długo pożyć, nienawidząc siebie. Trzeba tę nienawiść
skierować na kogoś innego. Może właśnie brata. A później może
na wszystkich. Na cały pierdolony świat. Ale będąc sobą (już
siebie nie nienawidzę) nie można nienawidzić całego świata. Nie
można, bo jestem dobrym człowiekiem. Walczę o dobro. Gdzieś w
oddali dostrzegam dobro i cały świat pociągnę lub popcham do
dobra, które widzę. Ale ta nienawiść we mnie cały czas tkwi,
rośnie, buzuje, musi znaleźć ujście. Kozła ofiarnego, najlepiej
kilku, najlepiej jakąś kategorię wybrakowanych ludzi, albo kilka
kategorii. I nienawidzić jej z całego serca.
Ale
już siebie nie nienawidzę. Ale też nie myślę o sobie najlepiej.
Nie akceptuję siebie, swoich pragnień, swoich czynów, myśli,
ciała. I muszę siebie przekonać, że moje ciało, myśli, czyny i
pragnienia są dobre. Ale do tego potrzebuje innych. To inni
zareagują na moje działanie w szerokim świecie i przekażą mi
wiadomość: jesteś wspaniały. I wtedy będę wspaniały. Moje
myśli, czyny, pragnienia i ciało będą wspaniałe. Nawet jeśli
nikt nigdy ich nie pozna. Potrzebuję całego świata, żeby
udowodnił mi, że jestem wspaniały. I wtedy nic i nikt nie stanie
mi na drodze, bo w końcu zaakceptuję siebie, najważniejszą i
najwspanialszą osobę, którą poznałem. I
jeszcze ten charakterystyczny rys.
Ta
cecha, która wyróżnia psycho
i socjopatów. Nigdy nie byli odpowiedzialni za inną osobę. Tak
naprawdę. Nigdy nie kochali (a jeżeli już to w jakiejś
wykrzywionej, zdeformowanej formie), nigdy nie spali z kimś w jednym
łóżku, nigdy nie spacerowali z kimś trzymając tego kogoś za
rękę, nigdy nie zrobili komuś kawy i śniadania do łóżka. Nigdy
nie byli z kimś naprawdę blisko. Z kimś obcym, który z czasem
staje się kimś bliskim, kimś bez którego życie pustoszeje. Ale
to pragnienie, pragnienie, aby ktoś taki był jest wielkie i drąży
od środka, wygryza trzewia. I zamiast tej jednej osoby, kochanki,
kochanka, przyjaciela czy przyjaciółki, grupy osób, z którymi
można pójść na plażę i śmiać się bez sensu, wśród których
można przez chwilę zdjąć maskę, zapomnieć o całym wrogim
świecie, który bezustannie dokonuje oceny, waży i mierzy czyny i
słowa, pozostaje
ten cały daleki świat, który ma zastąpić kochankę/kochanka,
przyjaciół. I okazuje się, że to
walka
z samotnością jest tym wielkim krzykiem, tym wielkim zwróceniem
uwagi: Zobaczcie mnie! Ja jestem! Istnieję!
Czasami
to się źle kończy. W tym wypadku trzy osoby zginęły, a
kilkanaście zostało rannych. Wrogowie. Symbole. A zdradzony przez
brata Ted Kaczynski odsiaduje ośmiokrotne dożywocie. Gdyby był
kotem ostatnie życie spędziłby na wolności.
piątek, 17 lutego 2017
bezrobotność
Zamiast wpisu o przygodach poszukiwawczych, krótka informacja o powieści. Jest okładka (projekt okładki: Krzysztof Krawiec; za kilka dni opublikuję zdjęcie). Po redakcji i korekcie. W najbliższych dniach rusza do druku. 250 stron. Oczywiście będzie dostępna w wersji elektronicznej (powinna kosztować około 10 zł). Tytuł: bezrobotność. I jeszcze jedna oczywistość (dla mnie): nie ma wiele wspólnego z tematami i treścią, którą tu można przeczytać.
czwartek, 19 stycznia 2017
Cisza, usprawieliwienie, nadchodząca powieść i nowa cena starych opowiadań
Naobiecywałem, naobiecywałem i nic się nie dzieje. Cisza z mojej strony, prawie chamstwo. Pozostaje mi tylko usprawiedliwiać się.
Usprawiedliwienie:
1. Proza życia, czyli praca zwykła, zarobkowa, czasochłonna i trochę wyżymająca z pomysłów.
2. Proza pisarczykowata. Skończyłem powieść (już po redakcji i teraz jest w korekcie; będzie dostępna na przełomie lutego i marca). Pracuję nad kolejną.
A tak poza tym E-book z opowiadaniami (Ja, mój wróg) otrzymał nową cenę; było, w zależności od księgarni, od 13 do 16 zł; a jest 6-8 zł.
Pozdrawiam wszystkich
Usprawiedliwienie:
1. Proza życia, czyli praca zwykła, zarobkowa, czasochłonna i trochę wyżymająca z pomysłów.
2. Proza pisarczykowata. Skończyłem powieść (już po redakcji i teraz jest w korekcie; będzie dostępna na przełomie lutego i marca). Pracuję nad kolejną.
A tak poza tym E-book z opowiadaniami (Ja, mój wróg) otrzymał nową cenę; było, w zależności od księgarni, od 13 do 16 zł; a jest 6-8 zł.
Pozdrawiam wszystkich
Subskrybuj:
Posty (Atom)