To
będzie taki trochę inny tekst od poprzednich. Dawno nic nie
pisałem, ale tak mnie jakoś dzisiaj tknęło i zabawiłem się w
psychologa i wyszło z tego to co poniżej. Jest to na tyle znana
postać, że nie czułem potrzeby przybliżać jej czytelnikowi.
Wystarczy kilka kliknięć, kilka słów wpisanych w wyszukiwarkę i
wszystkiego (tak się przynajmniej wydaje) można się dowiedzieć.
Chciałem zabawić się w psychologa i zrobiłem to. A co z tego
wyszło? Nie wiem.
Zawsze
miałem ochotę o nim coś napisać. Lubię skomplikowane postacie,
które trudno zaszufladkować, które trudno jednoznacznie ocenić i
opisać nie popadając we frazesy i wyświechtane kalki, od których
bolą oczy. I oczywiście przystępując do tego zadania wiem, że
skończę na powtórzeniach, wyświechtanych frazesach i kalkach, od
których mnie i każdego, kto będzie miał ochotę to przeczytać,
będą bolały oczy.
Zawsze
dobrze jest zacząć od biografii zanim przejdzie się do próby
psychologizowania i nadawaniu rzeczom, stanom, relacjom, uczuciom
nazw. Nazwy; słowa, które reprezentują to co określają,
chciałyby być (gdyby miała możliwość posiadania pragnień)
lustrzanymi odbiciami rzeczywistości. Ale w każdym ze słów z
poprzedniego zdania tkwi nieusuwalny błąd. Takie słowa i zwroty
jak rzeczywistość, lustrzane odbicie, reprezentować stanowią
pułapkę. Podkreślają coś, co istnieje tylko w jednostkowym
wyobrażeniu, czasem w nadziei. Że moja myśl przełożona na słowo
dociera do innej osoby i w niej tworzy taką samą myśl. Że
założenie o możliwości przekazania jakieś prawdy (kolejne słowo
pułapka), może się spełnić, że będziemy mieli do czynienia od
matematycznym odwzorowaniem. Że słowa tworzą jednoznaczność, bo
tylko tak możemy coś przekazać, a jednocześnie wiemy, że są
niejednoznaczna, rozmyte i nieostre. Ale posługujemy się nimi bo
nie mamy wyjścia.
Biografia.
Zbiór odtworzonych w dokumentach i relacjach faktów. Wybrane
punkty, które mają pokazać jakąś jednostkę. Wiara, że te
punkty charakterystyczne tworzą tę jednostkę i mówią o niej
niemal całą prawdę. Trochę tak jak z tą prymitywną wiarą, że
fakty, że przebieg zdarzeń tworzy historię. Że bitwa pod
Grunwaldem, że Kampania Wrześniowa, że wyprawa Kolumba, tworzą
Historię.
Biografia.
Trudne relacje z bratem. Trudne relacje z kobietami, a właściwie
ich brak. Skomplikowana relacja ze światem społecznym. Doktorat.
Wizja tego, jak ten świat powinien, jak musi wyglądać.
Odseparowanie się od tego świata. Nieuczestniczenie w życiu, tak
jak uczestniczą w nim niemal wszyscy pozostali. Otoczenie się
fantasmagoriami i tylko punktowa styczność ze światem, z życiem.
Z jednej strony abnegacja, z drugiej poczucie wielkiej własnej mocy
sprawczej. Celne analizy i braki w ocenie siebie samego. Dostrzeganie
zła w świecie i nie dostrzeganie zła czynionego przez siebie
samego. Albo dostrzeganie, ale usprawiedliwianie w imię wyższych
wartości, w imię ponadjednostkowego CELU, co tworzy tyrana i tworzy
zło większe, niż to, przeciw któremu powstało. Samotność, a
jednocześnie masa wielbicieli, którzy są jednak gdzieś za szybą,
gdzieś daleko, gdzieś poza poczuciem, że są obok. I przeciwnicy
przesiąknięci nienawiścią tak wielką, że zaślepia ich ona i
zmusza to coraz bardziej idiotycznych zachowań. I własna nienawiść,
albo zimne wyrachowanie. Nieludzkie, psychopatyczne.
Wszechogarniająca wiara we własną rację. Albo jedno i drugie.
Wysoka inteligencja. Albo wysoki iloraz inteligencji.
Każdy
z tych punktów tworzy Kaczynskiego i żaden nie charakteryzuje go do
samego końca. Nie można mu odmówić racji. To jest najgorsze. To,
że jego czyny budzą taki sprzeciw, wzbudzają tyle emocji, wynika z
tego, że ma rację. Oczywiście nie we wszystkim, ale ma rację. Ma
jej całkiem sporo.
To nie jest czysty wróg. To nie jest diabeł, zło w czystej
postaci. A nie może być tak, żeby zło było dziełem kogoś, kto
ma aż tyle racji, kto mówi rzeczy, pod którymi dobrzy ludzie
mogliby się bez mrugnięcia okiem podpisać. To jest
najstraszniejsze. Czy sam wierzy w to co mówi? Trzeba zasiać
wątpliwości. Trzeba zrobić z niego cynika. Trzeba przeciwstawić
mu się bo wystąpił przeciw wartościom, w które wierzymy,
posługując się wartościami w które wierzymy. Musi być
wyrachowanym cynikiem. A jeśli nie jest? Jeśli jest zwykłym
człowiekiem? I wszystko o nim jest prawdą?
Co
uczyniło go tym, kim się stał? Odrzucenie przez rówieśników?
Może relacje z matką? Może jakaś dziewczyna/chłopak dała/dał
mu kosza? Emocjonalnie wykastrował/a
i on sobie z tym nie poradził. Może wtedy zaczął nienawidzić.
Najpierw siebie. Może brata. Brata, który wiele lat później
dokonał największej zdrady. Nawet jeśli ta zdrada wynikała z
innych przyczyn, od brata
niezależnych. Kochać i nienawidzić brata. Pożądać i
nienawidzić. Pragnąć i nienawidzić. Najpierw siebie. Ale nie
można zbyt długo pożyć, nienawidząc siebie. Trzeba tę nienawiść
skierować na kogoś innego. Może właśnie brata. A później może
na wszystkich. Na cały pierdolony świat. Ale będąc sobą (już
siebie nie nienawidzę) nie można nienawidzić całego świata. Nie
można, bo jestem dobrym człowiekiem. Walczę o dobro. Gdzieś w
oddali dostrzegam dobro i cały świat pociągnę lub popcham do
dobra, które widzę. Ale ta nienawiść we mnie cały czas tkwi,
rośnie, buzuje, musi znaleźć ujście. Kozła ofiarnego, najlepiej
kilku, najlepiej jakąś kategorię wybrakowanych ludzi, albo kilka
kategorii. I nienawidzić jej z całego serca.
Ale
już siebie nie nienawidzę. Ale też nie myślę o sobie najlepiej.
Nie akceptuję siebie, swoich pragnień, swoich czynów, myśli,
ciała. I muszę siebie przekonać, że moje ciało, myśli, czyny i
pragnienia są dobre. Ale do tego potrzebuje innych. To inni
zareagują na moje działanie w szerokim świecie i przekażą mi
wiadomość: jesteś wspaniały. I wtedy będę wspaniały. Moje
myśli, czyny, pragnienia i ciało będą wspaniałe. Nawet jeśli
nikt nigdy ich nie pozna. Potrzebuję całego świata, żeby
udowodnił mi, że jestem wspaniały. I wtedy nic i nikt nie stanie
mi na drodze, bo w końcu zaakceptuję siebie, najważniejszą i
najwspanialszą osobę, którą poznałem. I
jeszcze ten charakterystyczny rys.
Ta
cecha, która wyróżnia psycho
i socjopatów. Nigdy nie byli odpowiedzialni za inną osobę. Tak
naprawdę. Nigdy nie kochali (a jeżeli już to w jakiejś
wykrzywionej, zdeformowanej formie), nigdy nie spali z kimś w jednym
łóżku, nigdy nie spacerowali z kimś trzymając tego kogoś za
rękę, nigdy nie zrobili komuś kawy i śniadania do łóżka. Nigdy
nie byli z kimś naprawdę blisko. Z kimś obcym, który z czasem
staje się kimś bliskim, kimś bez którego życie pustoszeje. Ale
to pragnienie, pragnienie, aby ktoś taki był jest wielkie i drąży
od środka, wygryza trzewia. I zamiast tej jednej osoby, kochanki,
kochanka, przyjaciela czy przyjaciółki, grupy osób, z którymi
można pójść na plażę i śmiać się bez sensu, wśród których
można przez chwilę zdjąć maskę, zapomnieć o całym wrogim
świecie, który bezustannie dokonuje oceny, waży i mierzy czyny i
słowa, pozostaje
ten cały daleki świat, który ma zastąpić kochankę/kochanka,
przyjaciół. I okazuje się, że to
walka
z samotnością jest tym wielkim krzykiem, tym wielkim zwróceniem
uwagi: Zobaczcie mnie! Ja jestem! Istnieję!
Czasami
to się źle kończy. W tym wypadku trzy osoby zginęły, a
kilkanaście zostało rannych. Wrogowie. Symbole. A zdradzony przez
brata Ted Kaczynski odsiaduje ośmiokrotne dożywocie. Gdyby był
kotem ostatnie życie spędziłby na wolności.