niedziela, 3 marca 2019

O ekologii, czy kartki na CO2


Szczyt klimatyczny przeminął. Pył węglowy pozostał. Smog zionie. Samochody stoją w korkach. Samoloty latają. Czyli bez większych zmian. Jedyny pomysły to karanie, czyli najprostszy prymitywizm. Nie pozostaje mi więc nic innego jak wejść w skórę znawcy i rzucić kilka pomysłów.

Zacznę od wolności. Świat zachodni oparł się na wolności w tym wolności z kantowskim założeniem, że można robić wszystko pod warunkiem, że nie wpływa to na życie innych (Czyli: „Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym”). To założenie zazwyczaj rozumiane jest w dosyć ograniczony sposób, czyli nie zabijaj żeby inni nie zabili ciebie, nie wtrącaj się w zacisze domowe innych, wtedy nikt nie będzie wtrącał się w twoje lub to co robisz, możesz robić, jeśli nie szkodzisz innym, jeżeli coś robisz z kimś ten ktoś niech wyrazi na to zgodę. To rozumowanie zazwyczaj rozumiane jest głównie w bezpośrednich relacjach (nie hałasuję w nocy, bo sąsiedzi chcą spać itd.). 

Ta wolność tylko w pewnych sytuacjach rozciągana jest do szerszej perspektywy i tylko czasami dotyka tego, co można określić jako dobro wspólne albo tego co wiąże się z odwleczoną perspektywą czasową. Wolność ta dotyczy także wszelkich działań związanych z wolnością, w granicach prawa, gospodarowania swoim majątkiem. Innymi słowy jeżeli posiadam majątek uzyskany zgodnie z prawem, to mogę nim zgodnie z prawem dowolnie dysponować. Czyli jeżeli mój majątek na to pozwala i/lub mam taką fanaberię, mogę mieszkać w domu o powierzchni kilku tysięcy metrów kwadratowych i mogę jeździć samochodem spalającym sto litrów benzyny na sto kilometrów (jeśli spełnia normy spalin), mogę latać samolotem co drugi dzień i mogę kupować telewizor/lodówkę/telefon codziennie czy jeść mięso na śniadanie, obiad, kolację i liczne desery. Każde to działanie jest zgodne z prawem i zgodne z ograniczaną zasadą nie czynienia innym szkody, a także wpisane w pewien wzór wolności. 

Tak rozumiany imperatyw i tak rozumiana wolność jest jednak wewnętrznie sprzeczna. Każde to działanie, podobnie jak setki tysiące innych, które zazwyczaj bezpośrednio nie wpływają na wolności innych ludzi, pośrednio wpływają i to znacznie. Dom trzeba ogrzać, oświetlić, samochód i samolot zatankować, mięso wyprodukować itd. Każde to działanie uszczupla zasoby naturalne i ma negatywny wpływ na środowisko, a więc na dobro wspólne, a więc na inne osoby. To oznacza, że wolność posiadania i używania, wpływa na wolności innych ludzi. Nierówność posiadania, którą większość członków naszej cywilizacji, uznała za normę, oznacza (nie zawsze, ale zazwyczaj) nierówność w niszczeniu dobra wspólnego, a w szczególności środowiska naturalnego. 

Wolność często łączona jest ze sprawiedliwością, a właściwie, uznając, że sprawiedliwość jest pojęciem pod wieloma niejednoznacznym (podobnie jak wolność) z jakąś wersją sprawiedliwości, która najczęściej łączona jest z czymś, co określiłbym, jako egalitaryzmem dostępności: każdy ma prawo się wzbogacać, jeździć na rowerze czy korzystać ze lasów. Nie każdy jednak może lub chce, a może ma pecha, albo nie ma odpowiednich zasobów. I to uznaje się za sprawiedliwe. Nie istnieje jednak założenie, że szkody środowiskowe są związane z posiadaniem zasobów, bo oznaczałoby to, że posiadanie zasobów pozwala niszczyć środowisko a więc komfort życia innych w zależności z posiadanymi zasobami, co łamałoby zarówno imperatywne założenie o wolności, jak i zasadę sprawiedliwości. Oczywiście tak się nie dzieje. Prawo do niszczenia środowiska naturalnego jest ściśle związane z posiadanymi zasobami, zarówno na poziomie jednostek jak i państw i to uznaje się za sprawiedliwe (szczególnie wśród tych posiadających zasoby) i jak najbardziej odpowiadające idei wolności.

Co by się stało, gdyby uznać, że każdy człowiek, ze względu na jego globalny wpływ na środowisko, uzyskuje prawo do niszczenia tegoż środowiska tylko w ograniczonym zakresie, że ma powiedzmy prawo do rocznej emisji 10000 kg CO2 (plus lista innych emisji), którym może dowolnie dysponować? 10 ton to wcale nie tak dużo (albo bardzo dużo), oznacza tak mniej więcej 60 tys. km jazdy samochodem o średnim spalaniu. Jeżeli wybierzemy się na wakacje w pierwszej klasie samolotem gdzieś na piękną wyspę 5000 km od domu to wyprodukujemy jakieś trzy tony CO2. Trzy takie loty i roczny ekwiwalent prawie wyczerpany. Jeżeli będziemy jeździć super sportowym samochodem albo wielkim terenowym to możemy zrobić jakieś 30 tys. może 40 tys. Ale jak będziemy jeździć w dwie osoby to już nasz dystans rośnie. Trzeba pamiętać, że oprócz samochodów, samolotów jest jeszcze mięso (dużo CO2 w porównaniu z roślinami), energia elektryczna i ogrzewania. Robi się krucho i trzeba uważać. 

Nie mam pojęcia jak to można zorganizować i dlaczego to nie może się nie udać. 

Może każdy obywatel Ziemi powinien dostawać kartki ekwiwalentu CO2 (tak wiem, że zaraz byłby czarny rynek, handel kartkami, kartki podrabiane i fikcyjne wożenie murzyńskich dzieci), które wymieniałby na ogrzewanie albo paliwo.


Rozumiem także, że żyjąc w klimacie zimnym potrzeba więcej energii na ogrzewanie. I to, że prezes międzynarodowej korporacji musi latać przewodząc korporacji, i to, że trudno jeździć z kimś samochodem, i to, że komunikacja publiczna pozostawia wiele do życzenia, i to, że samochody sportowe są wspaniałe, że nowy telefon jest lepszy od starego, że kotlet schabowy jest lepszy od tofu, a na pięćdziesięciometrowej łodzi motorowej jest wygodniej i bezpieczniej niż na żaglówce, że pogoda na Malediwach jest pewna, a żarcie lepsze, że nic tak nie wzbogaca jak innokulturowe podróże i że nie po to tyle pracujemy, żeby sobie z premedytacją odmawiać, nie wspominając o fatalnym wpływie na wolność, konkurencyjność i PKB, a także to, że bohaterami naszego życia są ci, którzy dużo CO2 produkują.