wtorek, 31 października 2017

o pisaniu listów, upływie czasu, pięćdziesięciu latach, smoku, jaźni odzwierciedlonej i Lemie

Czytam sobie Wojciecha Orlińskiego ‘Lem. Zycie nie z tej Ziemi’. Przymierzam się do napisania SF więc o Lemie warto przeczytać a i same utwory przypomnieć. Ale nie o tym. Biografia Lema jest też biografią pewnego kręgu osób z Lemem związanych. Pisarski krąg. Działo się to zamierzchłych czasach dinozaurów a przynajmniej smoka wawelskiego i paru dziewic czyli w latach sześćdziesiątych. Co ci ludzi (krąg) robili? Nie wliczając życia dniem codziennym: pisali sztukę, spotykali się prawie codziennie i korespondowali. Dużo korespondowali. Ma się wrażanie, że wymiana listów furczała, listonoszom mdlały nogi i drżały ręce. Orliński garściami czerpał z tej korespondencji próbując otworzyć nie tylko co się w życiu Lema działo ale i to co się działo w jego głowie. Trudne zadanie. Ale nie tym. Pisali do siebie o wszystkim: o pisaniu, o czytaniu, wydawaniu, o myślach swych i kłopotach z przedmiotami i podmiotami życia codziennego. O wszystkim pisali. Pisali do siebie wzajemnie, o sobie i o tych, do których właśnie nie pisali. Na podstawie tych listów można dużo się o nich dowiedzieć, bo były to też listy intymne. Nie to, że o razu genitalna ale pisane do drugiego człowieka, a nie do publikacji dla całego świata i najbliższych okolic (co nasuwa mi myśl, że może nie powinno się wydawać prywatnej korespondencji kogokolwiek, żadnych miłosnych i romantycznych, ani przyjacielskich ni nienawistnych; to jednak wciąż prywatna korespondencja, nawet jeśli ucierpiałaby nasza wiedza na temat; ale nie o tym)
 
Taka mnie nasza wyjątkowej głębokości myśl, że to pisanie było interakcją. Spotkaniem. Realnym wymianą pomiędzy realnymi osobami o których wie się, że są łyse i lubią jeździć na nartach, palą fajkę i psują im się samochody. Listy, w swojej papierowej formie, zanikły, ale ich nowe, elektroniczne objawienie jest jak najbardziej listem. Tylko kto w tych nowych listach pisze do drugiego człowieka o tych problemach z przedmiotami i podmiotami życia codziennego, o tych wielkich i małych sprawach. Chyba niewielu. Zamiast tego wypuszcza się wiadomość do świata, wiadomość która może dotrzeć do wielu miejsc na świecie, do kilku miliardów ludzi (nie będę pisał, że do każdego i wszędzie, bo to takie nieprawdziwe pieprzenie). Jest to rozmowa korespondencja jednokierunkowa w której odzew jest szczątkowy i równie anonimowy. Jest to korespondencja z wirtualnym człowiekiem, który jest i go nie ma. Nie z kimś, z którym dwa dni wcześniej chodziło się po górach i dyskutowało te kwestie i teraz chce się je uzupełnić, dopowiedzieć, uściślić, ale z kimś kto nie istnieje i istnieje jednocześnie. 

Ale ta chęć wyrzucenia z siebie myśli i słów jawi się jako potrzeba, ale nie ma nikogo konkretnego do kogo można napisać, więc pisze się w świat. Do każdego i do nikogo. Zawsze (prawie) jest jakiś odzew, zawsze ktoś polubi, ktoś skomentuje. Ktoś. Ale nie wiadomo, czy będzie to Michał czy Małgosia, Ivan czy John. Ale ten odzew jest potrzebny, niezbędny. Jest informacją, że ktoś nas słucha. I teraz po pięćdziesięciu latach nie musi to być konkretny Jacek, ale jakiś tam Jacek. Pisząc do tego niekonkretnego przyjaciela, to wiemy, że on nie wie o naszych słabościach i niewiele go obchodzą nasze problemy z cieknącym kranem, więc konstruujemy siebie na podobieństwo naszego wyobrażonego obrazu w wyobraźni jakiegoś ustatystykowanego kogoś, który jest i jednostką i tłumem. Konstruujemy bardziej niż zwykle, nawet musimy konstruować prywatność, żeby treść naszych treści uatrakcyjnić i nawiązać obfitą jednostronną korespondencję z odzewem.