Czytam sobie Wojciecha
Orlińskiego ‘Lem. Zycie nie z tej Ziemi’. Przymierzam się do
napisania SF więc o Lemie warto przeczytać a i same utwory
przypomnieć. Ale nie o tym. Biografia Lema jest też biografią
pewnego kręgu osób z Lemem związanych. Pisarski krąg. Działo się
to zamierzchłych czasach dinozaurów a przynajmniej smoka
wawelskiego i paru dziewic czyli w latach sześćdziesiątych. Co ci
ludzi (krąg) robili? Nie wliczając życia dniem codziennym: pisali
sztukę, spotykali się prawie codziennie i korespondowali. Dużo
korespondowali. Ma się wrażanie, że wymiana listów furczała,
listonoszom mdlały nogi i drżały ręce. Orliński garściami
czerpał z tej korespondencji próbując otworzyć nie tylko co się w
życiu Lema działo ale i to co się działo w jego głowie. Trudne
zadanie. Ale nie tym. Pisali do siebie o wszystkim: o pisaniu, o
czytaniu, wydawaniu, o myślach swych i kłopotach z przedmiotami i
podmiotami życia codziennego. O wszystkim pisali. Pisali do siebie
wzajemnie, o sobie i o tych, do których właśnie nie pisali. Na
podstawie tych listów można dużo się o nich dowiedzieć, bo były
to też listy intymne. Nie to, że o razu genitalna ale pisane do
drugiego człowieka, a nie do publikacji dla całego świata i
najbliższych okolic (co nasuwa mi myśl, że może nie powinno się
wydawać prywatnej korespondencji kogokolwiek, żadnych miłosnych i
romantycznych, ani przyjacielskich ni nienawistnych; to jednak wciąż
prywatna korespondencja, nawet jeśli ucierpiałaby nasza wiedza na
temat; ale nie o tym)
Taka mnie nasza wyjątkowej
głębokości myśl, że to pisanie było interakcją. Spotkaniem.
Realnym wymianą pomiędzy realnymi osobami o których wie się, że
są łyse i lubią jeździć na nartach, palą fajkę i psują im się
samochody. Listy, w swojej papierowej formie, zanikły, ale ich nowe,
elektroniczne objawienie jest jak najbardziej listem. Tylko kto w
tych nowych listach pisze do drugiego człowieka o tych problemach z
przedmiotami i podmiotami życia codziennego, o tych wielkich i
małych sprawach. Chyba niewielu. Zamiast tego wypuszcza się
wiadomość do świata, wiadomość która może dotrzeć do wielu
miejsc na świecie, do kilku miliardów ludzi (nie będę pisał, że
do każdego i wszędzie, bo to takie nieprawdziwe pieprzenie). Jest
to rozmowa korespondencja jednokierunkowa w której odzew jest
szczątkowy i równie anonimowy. Jest to korespondencja z wirtualnym
człowiekiem, który jest i go nie ma. Nie z kimś, z którym dwa dni
wcześniej chodziło się po górach i dyskutowało te kwestie i
teraz chce się je uzupełnić, dopowiedzieć, uściślić, ale z
kimś kto nie istnieje i istnieje jednocześnie.
Ale ta chęć wyrzucenia z siebie myśli i słów jawi się jako potrzeba, ale nie
ma nikogo konkretnego do kogo można napisać, więc pisze się w
świat. Do każdego i do nikogo. Zawsze (prawie) jest jakiś odzew,
zawsze ktoś polubi, ktoś skomentuje. Ktoś. Ale nie wiadomo, czy
będzie to Michał czy Małgosia, Ivan czy John. Ale ten odzew jest
potrzebny, niezbędny. Jest informacją, że ktoś nas słucha. I
teraz po pięćdziesięciu latach nie musi to być konkretny Jacek,
ale jakiś tam Jacek. Pisząc do tego niekonkretnego przyjaciela, to
wiemy, że on nie wie o naszych słabościach i niewiele go obchodzą
nasze problemy z cieknącym kranem, więc konstruujemy siebie na
podobieństwo naszego wyobrażonego obrazu w wyobraźni jakiegoś
ustatystykowanego kogoś, który jest i jednostką i tłumem.
Konstruujemy bardziej niż zwykle, nawet musimy konstruować
prywatność, żeby treść naszych treści uatrakcyjnić i nawiązać
obfitą jednostronną korespondencję z odzewem.