Z
tymi kotami to jest tak: mają niemal same zalety. Jak ktoś jest
czepliwy to będzie marudził: że srają, że miauczą, że budzą w
nocy, że nie podają łapy i nie doceniają swojego pana. Taki
domowy kot (Felis
catus)
nie
zmienił się tak bardzo jak taki wilk i z łatwością w dobrych
warunkach przeistacza się w swoja pierwotną wersję: może żbika,
może kota nubijskiego (a może kot nubijski to podgatunek żbika) i
żyję sobie swobodnie i robi to co koty robią: śpią i jedzą. Nie
mając pełnej chrupek miski muszą wykorzystać swoje zdolności i
zabijać (mając miskę pełną chrupek też zabijają, ale
pośrednio).
Były
kot domowy bywa zwierzęciem całkiem pożytecznym jeśli ktoś lubi
ten dziwny podział na zwierzęta pożyteczne
i szkodniki. Bywa także wręcz przeciwnie, gdy poluje nie na myszki
i szczurki, ale na rzadkie ptaszki, wymierające ssaki i bezbronne
jaszczurki.
Dawno,
dawno temu był sobie leżący na uboczu kontynent, który odcięty
od całej reszty ewoluował własną drogą i zamiast sarenek miał
kangury a zamiast zajączków też kangury. W końcu leżący na
uboczu kontynent połączył się silnymi morskimi więzami z całą
resztę a silne więzy sprowadziły innego człowieka oraz kilka
dziwnych zwierzaków, które nie bardzo pasowały do wombatów i
kolczatek.
Szczury, króliki (przy
okazji polecam film: „Polowanie na króliki”),
wielbłądy. I koty. No i owce oczywiście. Ten kontynent, jakby ktoś
chciał wchodzić w szczegóły, to Australia.
Koty
jak to koty miały łapać myszy i szczury, ale dały dyla i stały
się byłymi kotami domowymi, które narobiły w Australii masę
szkód. Jak niektórzy oceniają przyczyniły się do wyginięcia co
najmniej 27 gatunków ssaków. Specjaliści
policzyli, że dzikich domowych kotów jest od dwóch do sześciu
milionów i są prawdziwym nieszczęściem dla australijskiej
przyrody, gdyż ją zjadają, a nic nie zjada kotków. Kotków nic
nie zjada i na kotki nic nie poluje, bo polować mogą takie duże
orły, których nie ma za dużo, i takie duże dzikie psy (dingo),
które przywlekły się do Australii kilkadziesiąt tysięcy lat
wcześniej.
Dingo
też nie ma za dużo, bo w Australii są owce. A dingo lubiły owce,
więc Australijczycy wybudowali najdłuższy płot świata (5614
km; dzięki
czemu zajmują pierwsze miejsce w budowie najdłuższych płotów
świata),
żeby dingo nie łaziły gdzie chcą. Wszyscy wiedzą, że dla kota
niespełna dwumetrowy płot to mysz z masłem. W ten oto sposób mały
kot domowy stał się drapieżnikiem szczytowym, tak jak tygrys jest
drapieżnikiem szczytowym w Azji (tam gdzie jeszcze są tygrysy).
W
ten oto sposób kot domowy stał się problemem, a problemy należy
rozwiązywać. Najlepszą metodą rozwiązywania problemów, o czym
wie każdy początkujący i zaawansowany polityk, jest kiełbasa (no
może budowa płotów jest równie atrakcyjna).
Akurat ta kiełbasa jest z kangura, kurczaka,
przypraw i trucizny o kryptonimie 1080 (kiełbasa
z trucizną! Cóż za metafora.).
„Kiełbasa
ma być smaczna. To ostatni posiłek kota”. ("They've
got to taste good. They are the cat's last meal."
Shane
Morse dla New York Times). Kiełbasę
rozrzuca się tam, gdzie są koty. Koty zjadają kiełbasę i
umierają w piętnaście minut. Podejrzewam, że jak zjedzą całą.
A jak zjedzą pół, albo skubną? Co wtedy? Umierają dłużej?
Przeżywają? Zdychają w męczarniach kilka dni? I czy tylko koty
będą ją jadły? Czy tylko dla kotów jest śmiertelna (dla lisów
też)? Na
koty można też polować (10 dolarów australijskich za skalp kota
na skupie). Plan jest taki: do 2020 zlikwidować 2 miliony dzikich
kotów. Do 2050 roku wyeliminować wszystkie. Australia
ma doświadczenia w podobnych zabawach, bo poradziła sobie z
królikami. Najpierw zastosowano myksomatozę (taka choroba królików,
która jest niemal w 100% śmiertelna, umieranie po zarażeniu trwa
do 2 tygodni), ale się nie udało (te co przeżyły nadrobiły
zaległości króliczymi sposobami) więc poprawiono RHD
i teraz jest spokój.
Kotków
szkoda i ptaszków przez koty zjadane też szkoda. I pewnie
znalazłoby się inne rozwiązanie (kiełbasa antykoncepcyjna). Te
koty w Australii urosły w mojej głowie do symbolu
ludzkiej kondycji. Że niby to koty przyczyniły się do wyginięcia
tych 27 gatunków. Ale w końcu to nie koty zbudowały statki, to nie
kapitan Mruczek odkrył kociodziewiczy ląd. Na
kota łatwo zwalić. A teraz koty muszą ponieść konsekwencję, co
wydaje mi się mało atrakcyjne, bo piszę z kotem na kolanach, który
jest całkiem podobny do żbika i wcale mu nie życzę, aby
stał się bohaterem „Mruczka w krainie kangurów”.
A
te metafora kondycji ludzkiej to jakiś automatyzm w tworzeniu i
rozwiązywaniu problemów. Gdy już taki Homo Sapiens wejdzie na
jakąś drogę, to strasznie trudno mu zawrócić albo zboczyć. Gdy
są korki to buduje szersze drogi, gdy robi
się gorąco planuje się wypuszczenie do atmosfery siarczanów w
postaci aerozoli, gdy sąsiad zbudował ekstra bombę, to my
zbudujemy jeszcze bardziej ekstra bombę itd. itd. Zakręcani
w spirali znajdujemy rozwiązania, ale jest nam coraz trudniej, są
coraz bardziej ryzykowane, robi się coraz ciaśniej i kończą się
pomysły.
(korzystałem
z: Wikipedii, New York Times Magazine,
Daily mirror, CBSnews oraz
uwag kota przejętego współbraćmi biegającymi do góry nogami).