O
obiecanych piramidach, czyli piramidalna myśl, która nawiedziła
mnie, gdy patrzyłem na zdjęcie Gizy.
Piramida
to figura geometryczna, trójwymiarowa (niektórzy
myślą, że czterowymiarowa),
której podstawą jest prostokąt często zbliżony do kwadratu i
która z każdym kolejnym metrem swojej wysokości zwęża się
czasem do punktu, a czasem do płaszczyzny. Ten wzór budowniczy
powtarza się w różnych czasach i kulturach i to takich, które nie
mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Robią wrażenie więc
przeniesione zostały do innych zastosowań i często zamknięto je w
dwóch wymiarach. Dzięki tej dwuwymiarowej postaci bardzo
przejrzyście i czytelnie można zobrazować mnóstwo spraw,
procesów, struktur i zależności (od piramidy finansowej po
piramidę żywienia). I znowu wstęp mi się rozrasta. Stawiam
kropkę. Kropka. I przechodzę do piramidy potrzeb, która jest tym o
czym miałem napisać.
Piramida
potrzeb, inaczej hierarchia potrzeb, to koncepcja, przedstawiona
przez Abrahama Maslowa. Chodzi w niej mniej więcej o to, że
człowiek może myśleć o gwiazdach dopiero wtedy, gdy ma pełny
brzuch. Jak (prawie) każda psychologiczna, socjologiczna,
filozoficzna i inna humanistyczna koncepcja zawsze pojawiają się
wszelkiego rodzaju wyjątki i wszystkie te „ale”. Tak to już
jest. Pamiętając o tych wszystkich „ale” postanowiłem się
pobawić tą koncepcją
Pomiędzy
pełnym brzuchem a gwiazdami jest cała wielka przestrzeń, kolejne
warstwy potrzeb, dzięki którym w końcu będzie można sięgnąć
do wymarzonej gwiazdy wspinając
się po ciągu głównym.
Zanim więc zacznę myśleć o gwiazdach muszę mieć poczucie
bezpieczeństwa, wolność, demokrację (?),
udany związek, odrobinę szczęścia itd., itd. Jeżeli założę,
że koncepcja jest słuszna lub przynajmniej słuszna w tym sensie,
że zaspokojenie potrzeb niższego rzędu w znacznym stopniu ułatwia
zaspokojenie potrzeb wyższych, to ci, którzy nie będą mieli
pełnego brzucha nie będą się przejmowali takimi sprawami, jak
wolności, sprawiedliwość i inne blaknące w obliczu głodu
duperela. Tak kosmiczny los chciał, że żyję w tej przestrzeni i
czasie, że perspektywa głodu, na moje szczęście, wydaje się
odległa (żebym się kurwa nie zdziwił), czego nie można
powiedzieć o innych, którzy mieli mniej szczęścia w losowaniu
miejsca i czasu. Podstawa piramidy to potrzeby natury fizjologicznej:
jedzenie, woda, tlen, sen i parę innych. Jednak wszystkie poza
oddychaniem z tego poziomu (to mniej oczywiste), i wszystkie z
wyższych poziomów są konstruktami społecznymi, i to w co najmniej
dwóch sensach:
1.
Sposobu ich realizacji.
2.
Ich pozycji w piramidzie.
Przykład
najprostszy: jedzenie. Należy oczywiście do potrzeb podstawowych.
Ale jedzenie nie służy wyłącznie do zaspokojenia głodu, do
dostarczenia niezbędnych substancji organizmowi. To co, gdzie, jak,
kiedy i w jakim towarzystwie jemy jest kształtowane społecznie, w
związku z tym jego położenie w najniższej warstwie piramidy łączy
się z warstwami wyższymi.
Przyjmując
założenie, że pozycja w piramidzie może być kształtowana
społecznie, można pewne potrzeby przenieść do niższych lub
najniższych miejsc w hierarchii i dzięki temu, skutecznie
ograniczyć potrzeby określane jako piramidalnie wyższe. Czyli
pełny brzuch to taki brzuch, który został wypełniony w szczególny
sposób i odpowiednim jadłem i wyłącznie tak wypełniony pozwala
na marzenie o gwiazdach. I tu zaczyna się cała zabawa. Jeżeli
działania sił społecznych (niewidzialna ręka społeczeństwa)
będą przenosiły pewne potrzeby do niższych warstw piramidy, to
marzenia o gwiazdach, będą musiały poczekać. A do niższych
warstw (niekoniecznie najniższych) i do samej piramidy może
wepchnąć się wszystko. Jeżeli więc podaż dopiramidalna będzie
nieograniczona, to marzenia o gwiazdach będzie nieskończenie
odległe w czasie.
Jeżeli
uznam, że posiadanie odpowiedniego i odpowiednich: alkoholu, butów,
ciała, domu, ekspresu, fotela, garnituru, hi-fi, instrumentu,
jedzenia, kanapy, komputera, lampy, łodzi, motoru, mieszkania,
naszyjnika, orgazmu, partnera partnerki, paznokci, psa, roweru,
samochodu, seksu, sukienki, telefonu, telewizora, torebki, tostera,
uroku, wakacji, widoku, zapachu, zegarka, zmywarki i znajomych jest
moją potrzebą niemal fizjologiczną to żegnajcie gwiazdy,
żegnajcie samorealizacje, żegnajcie wolności, żegnajcie
sprawiedliwości.
Jeszcze całkiem niedawno
liczba dóbr była albo ograniczona i osiągalna (czasem z trudem),
albo nie mieściła się w zakresie potencjalnej czy wyobrażonej
dostępności i nie mogła lub z dużym trudem można byłoby ją
umieścić w piramidzie, to teraz już tak nie jest: raz, że rzeczy
mają krótki okres spożycia i szybko lądują na śmietniku a
nierzeczy nie osiągają nigdy zadowalającej formy (ciała,
przyjaciele itd.) to jeszcze kolejne z łatwością znajdują do
piramidy drogę i wygodnie się tam moszczą, a na dodatek są w
zasięgu lub niemal zasięgu jeśli chodzi o jakąś konkretną
potrzebę ale niemożliwą jeśli chodzi o zrealizowanie wszystkich,
gdyż ich zbiór jest nieskończony i wciąż rośnie (Cantor). Co
skłania mnie do następujących konkluzji: 1) dopóki większość
ludzi będzie postrzegała zbyt wiele rzeczy jako swoje potrzeby
podstawowe, nie będzie myślała o duperelach, 2) jeżeli ktoś
będzie biegły w kreowaniu wnętrza i metamorfozowaniu piramidy
będzie miał władzę, 3) nieskończone usiłowanie zaspokojenia
potrzeb z niższych poziomów piramidy skutecznie nakłoni do
myślenia o wąskim i skoncentrowanym na sobie zakresie działań 4)
wciąż będzie wzrastała potrzeba uzyskania narzędzi
umożliwiających zaspokojenie potrzeb podstawowych (najprostszym
narzędziem jest pieniądz), 5) pewne idee będą krążyły w sferze
fanfaronady, bzika, szaleństwa, śmieszności, gdyż nie czas myśleć
o gwiazdach gdy nie ma co do tego wielkiego gara włożyć, 6)
dążenie do zaspokojenia potrzeb podstawowych jest dążeniem
indywidualnym, a co za tym idzie kreuje indywidualistyczne
(egoistyczne) postawy, 7) zaspokojenie potrzeb podstawowych
uprawomocnia działania (pośrednie i bezpośrednie, świadome i
nieświadome) na szkodę innych itd.