środa, 14 marca 2018

Piramidalność ciągu głównego Abrahama

O obiecanych piramidach, czyli piramidalna myśl, która nawiedziła mnie, gdy patrzyłem na zdjęcie Gizy.

Piramida to figura geometryczna, trójwymiarowa (niektórzy myślą, że czterowymiarowa), której podstawą jest prostokąt często zbliżony do kwadratu i która z każdym kolejnym metrem swojej wysokości zwęża się czasem do punktu, a czasem do płaszczyzny. Ten wzór budowniczy powtarza się w różnych czasach i kulturach i to takich, które nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Robią wrażenie więc przeniesione zostały do innych zastosowań i często zamknięto je w dwóch wymiarach. Dzięki tej dwuwymiarowej postaci bardzo przejrzyście i czytelnie można zobrazować mnóstwo spraw, procesów, struktur i zależności (od piramidy finansowej po piramidę żywienia). I znowu wstęp mi się rozrasta. Stawiam kropkę. Kropka. I przechodzę do piramidy potrzeb, która jest tym o czym miałem napisać.

Piramida potrzeb, inaczej hierarchia potrzeb, to koncepcja, przedstawiona przez Abrahama Maslowa. Chodzi w niej mniej więcej o to, że człowiek może myśleć o gwiazdach dopiero wtedy, gdy ma pełny brzuch. Jak (prawie) każda psychologiczna, socjologiczna, filozoficzna i inna humanistyczna koncepcja zawsze pojawiają się wszelkiego rodzaju wyjątki i wszystkie te „ale”. Tak to już jest. Pamiętając o tych wszystkich „ale” postanowiłem się pobawić tą koncepcją
 
Pomiędzy pełnym brzuchem a gwiazdami jest cała wielka przestrzeń, kolejne warstwy potrzeb, dzięki którym w końcu będzie można sięgnąć do wymarzonej gwiazdy wspinając się po ciągu głównym. Zanim więc zacznę myśleć o gwiazdach muszę mieć poczucie bezpieczeństwa, wolność, demokrację (?), udany związek, odrobinę szczęścia itd., itd. Jeżeli założę, że koncepcja jest słuszna lub przynajmniej słuszna w tym sensie, że zaspokojenie potrzeb niższego rzędu w znacznym stopniu ułatwia zaspokojenie potrzeb wyższych, to ci, którzy nie będą mieli pełnego brzucha nie będą się przejmowali takimi sprawami, jak wolności, sprawiedliwość i inne blaknące w obliczu głodu duperela. Tak kosmiczny los chciał, że żyję w tej przestrzeni i czasie, że perspektywa głodu, na moje szczęście, wydaje się odległa (żebym się kurwa nie zdziwił), czego nie można powiedzieć o innych, którzy mieli mniej szczęścia w losowaniu miejsca i czasu. Podstawa piramidy to potrzeby natury fizjologicznej: jedzenie, woda, tlen, sen i parę innych. Jednak wszystkie poza oddychaniem z tego poziomu (to mniej oczywiste), i wszystkie z wyższych poziomów są konstruktami społecznymi, i to w co najmniej dwóch sensach:
1. Sposobu ich realizacji.
2. Ich pozycji w piramidzie.
 
Przykład najprostszy: jedzenie. Należy oczywiście do potrzeb podstawowych. Ale jedzenie nie służy wyłącznie do zaspokojenia głodu, do dostarczenia niezbędnych substancji organizmowi. To co, gdzie, jak, kiedy i w jakim towarzystwie jemy jest kształtowane społecznie, w związku z tym jego położenie w najniższej warstwie piramidy łączy się z warstwami wyższymi.
 
Przyjmując założenie, że pozycja w piramidzie może być kształtowana społecznie, można pewne potrzeby przenieść do niższych lub najniższych miejsc w hierarchii i dzięki temu, skutecznie ograniczyć potrzeby określane jako piramidalnie wyższe. Czyli pełny brzuch to taki brzuch, który został wypełniony w szczególny sposób i odpowiednim jadłem i wyłącznie tak wypełniony pozwala na marzenie o gwiazdach. I tu zaczyna się cała zabawa. Jeżeli działania sił społecznych (niewidzialna ręka społeczeństwa) będą przenosiły pewne potrzeby do niższych warstw piramidy, to marzenia o gwiazdach, będą musiały poczekać. A do niższych warstw (niekoniecznie najniższych) i do samej piramidy może wepchnąć się wszystko. Jeżeli więc podaż dopiramidalna będzie nieograniczona, to marzenia o gwiazdach będzie nieskończenie odległe w czasie.
 
Jeżeli uznam, że posiadanie odpowiedniego i odpowiednich: alkoholu, butów, ciała, domu, ekspresu, fotela, garnituru, hi-fi, instrumentu, jedzenia, kanapy, komputera, lampy, łodzi, motoru, mieszkania, naszyjnika, orgazmu, partnera partnerki, paznokci, psa, roweru, samochodu, seksu, sukienki, telefonu, telewizora, torebki, tostera, uroku, wakacji, widoku, zapachu, zegarka, zmywarki i znajomych jest moją potrzebą niemal fizjologiczną to żegnajcie gwiazdy, żegnajcie samorealizacje, żegnajcie wolności, żegnajcie sprawiedliwości.
 
Jeszcze całkiem niedawno liczba dóbr była albo ograniczona i osiągalna (czasem z trudem), albo nie mieściła się w zakresie potencjalnej czy wyobrażonej dostępności i nie mogła lub z dużym trudem można byłoby ją umieścić w piramidzie, to teraz już tak nie jest: raz, że rzeczy mają krótki okres spożycia i szybko lądują na śmietniku a nierzeczy nie osiągają nigdy zadowalającej formy (ciała, przyjaciele itd.) to jeszcze kolejne z łatwością znajdują do piramidy drogę i wygodnie się tam moszczą, a na dodatek są w zasięgu lub niemal zasięgu jeśli chodzi o jakąś konkretną potrzebę ale niemożliwą jeśli chodzi o zrealizowanie wszystkich, gdyż ich zbiór jest nieskończony i wciąż rośnie (Cantor). Co skłania mnie do następujących konkluzji: 1) dopóki większość ludzi będzie postrzegała zbyt wiele rzeczy jako swoje potrzeby podstawowe, nie będzie myślała o duperelach, 2) jeżeli ktoś będzie biegły w kreowaniu wnętrza i metamorfozowaniu piramidy będzie miał władzę, 3) nieskończone usiłowanie zaspokojenia potrzeb z niższych poziomów piramidy skutecznie nakłoni do myślenia o wąskim i skoncentrowanym na sobie zakresie działań 4) wciąż będzie wzrastała potrzeba uzyskania narzędzi umożliwiających zaspokojenie potrzeb podstawowych (najprostszym narzędziem jest pieniądz), 5) pewne idee będą krążyły w sferze fanfaronady, bzika, szaleństwa, śmieszności, gdyż nie czas myśleć o gwiazdach gdy nie ma co do tego wielkiego gara włożyć, 6) dążenie do zaspokojenia potrzeb podstawowych jest dążeniem indywidualnym, a co za tym idzie kreuje indywidualistyczne (egoistyczne) postawy, 7) zaspokojenie potrzeb podstawowych uprawomocnia działania (pośrednie i bezpośrednie, świadome i nieświadome) na szkodę innych itd.

wtorek, 6 marca 2018

Miało byc o piramidzie a wyszło o kamieniach, złocie i zaklętej w nich całkiem nieżywej nieśmiertelności

Nie jestem pewien, ale mam wrażenie, że od dawien dawna, a pisząc od dawien dawna, piszę o tysiącach a nie dziesiątkach lat, pochówek miał istotne znaczenie. Szczególnie istotne, dla tych , którzy byli sławni i bogaci, sławą i bogactwem dostosowanym do ich własnych czasów. Może dla tych mniej sławnych i bogatych, też miał, ale brak sławy i bogactwa, nie pozwalał na pochówkowe szaleństwa. Ci sławni i bogaci, mieli, jak sądzę, trochę skrzywioną perspektywę i trudno im było pogodzić się, że po śmierci przestaną być sławni i bogaci, a zgniją jak ci zwykli, najzwyklejsi, co przecież mogło rozwalić każdy hierarchiczną strukturę społeczną, gdyby ci niżsi dostrzegliby podobieństwa zgnilizn. Żeby utrzymać porządek i utrwalić wieczną tradycję, należy właściwym zmarłym zapewnić właściwą pośmiertną odprawę. Taką, żeby po wsze czasy, każdy mógł stwierdzić, że tu spoczywa nie jakiś tam kmiot co pasał gęsi, ale prawdziwy Heniek Zdobywca, który podbił siedem wiosek, zgwałcił piętnaście kobiet i trzech chłopców, porywał w niewolę i przywłaszczał krowy.

Można oczywiście zrobić odpowiednią oprawę: fanfary i sztuczne ognie, kolorowe orszaki i tłumy na miarę możliwości. Ale pamięć ludzka jest słaba, zawodna i trudno wyobrazić sobie, że ktoś za milion lat będzie pamiętał, jaki ten Heniek miał zajebisty pogrzeb. Można trochę wspomóc pamięć i układać pieśni o gwałtach i porywanych krowach, okraszając to smokami, siedmioma górami i Jormungandem, można snuć opowieści o rodowodach sięgających Odyna czy Ozyrysa. Dobre pieśni i niezłe rodowody potrafią trwać. Ale zawsze wątpliwość wkradnie się w Heńka ducha: czy aby to jest wystarczające trwanie? Heniek głupi nie jest, słyszy, jak pieśni o całkiem niedawnych bohaterach śpiewane są rzadziej i z mniejszym zaangażowaniem a postacie w rodowodach blakną. 
 
Heniek Zdobywca musi sięgnąć po coś więcej, coś co nigdy nie przeminie, coś co upamiętni jego wyjątkowość i rozpanoszone ego po sam horyzont zdarzeń. I w końcu znajduje odpowiedź: kamień i złoto. Czyli najlepiej zostać pochowanym z mnóstwem złota pod stertą kamieni. Ta sterta ma podwójną funkcję (ma jeszcze kilka ale w tym kontekście ma te dwie): trudno ją rozwalić zwykłymi środkami i trudno dostać się do złota, które przecież ma mu towarzyszyć po wsze czasy, a leżąc sobie zmarłym, trudno opędzać się od rzezimieszków i plądrowników. I tak jakoś się złożyło, że zaczęło się niewielkich kurhanów, kamiennych kręgów, coraz większe kurhanów i większych kamieni a skończyło na ponad 6 000 000 000 kilogramów kamienia, co i tak na niewiele się zdało, przynajmniej w kwestii złota. 
 
Myśl, że Heniek jakiś czasów przetrwa po wsze czasu w kamieniu i złoci, nie daje spokojnie zasnąć innym Heńkom, którzy także poczuli zew swej wyjątkowość i ścierpieć nie mogą zawodności pamięci i tępią złych Heńków a ciosają tych dobrych, bo na odpowiednią ilość złota nie mogą sobie pozwolić. Mają coś więcej niż nadzieję, że ich wyjątkowość także spotka się ze zrozumieniem Heńków następnych a zwyczajność ich śmierci i murszejące pokłady pamięci da się przeciwstawić trwałości uszlachetnionych materiałów naturalnych.

Tak to właśnie jest. Miałem napisać o czymś zupełnie innym a zagłębiłem się w wielkość wielkich i obraziłem wielu Henryków, za co przepraszam. Planowałem napisać o piramidzie. W takim razie o piramidzie napiszę następny wpis a ten niech będzie nazbyt rozbudowanym wstępem, a jednocześnie samodzielnością, ze wstępem, całym szajsem w środku i błyskotliwą puentą.