Obudził mnie telefon od mojego menażera. „Oddzwonię” -
powiedziałem i rozłączyłem się. Wstałem i poszedłem do kuchni.
Zjadłem fitmusli z bezcukrowym mlekiem sojowym i owocami goji.
Wypiłem kawę w łabędzim fotelu według projektu Arne Jacobsena.
Podwójne espresso z dźwigniowego ekspresu La Pavoni z odrobiną
słabości nierafinowanego cukru trzcinowego z Kostaryki.
Oddzwoniłem. Czekał mnie ciężki dzień. Pocieszała mnie myśl,
że jutro zaczynam dwutygodniowe wakacje. Trochę się bałem
niewygodnego lotu ale na szczęście mój menażer stanął na
wysokości zadania i kupił mi bilety w „Writers Class”. Kilka
dni w Dubaju: zakupy, dobre jedzenie a później Malediwy: domek nad
wodą, nurkowanie, lot balonem, owoce morza. I małe pisarskie
spotkanie: Olga Tokarczuk, Jacek Dehnel, Sylwia Chutnik, Dorota
Masłowska i ja. Och, uwielbiam te wieczory pod gwiazdami, rozmowy o
literaturze, o pisaniu w takim towarzystwie i z dobrym winem.
Libańskie Chateau Musar będzie pasowała i do morskich przekąsek i
kulturowo będzie odpowiednie.
Mój tydzień z Mustangiem właśnie się kończył. Miałem pokazać
się kilku miejscach i dać się sfotografować. Samochód odbiorą o
dwunastej. Powinienem zdążyć wrócić z nagrania telewizji
śniadaniowej. Kilka zdań o diecie, zdrowym stylu życia, podróżach,
kilka celnych uwag o naszej cywilizacji, ochronie środowiska,
rysiach i słomkach. Nie jestem zadowolony z tego Mustanga. W ogóle
nie przepadam za samochodami sportowymi. Wolą solidność wysokiego,
porządnego samochodu terenowego. Mercedes G albo mój Land Cruiser.
Na szczęście to ostatnia przejażdżka tym przereklamowanym Fordem,
może dobrym do jazdy prosto po pustej autostradzie. Kilku fotografów
czekało przed wjazdem do studia. Ubrałem się na luzie, dżinsy i
bluza z kapturem. Tak trochę punkowo, alternatywnie. Taki pisarz z
pazurem. Trampki trochę uwierały. Chyba przysłali o numer za małe
a może są za wąskie, ale przez godzinę mogę się pomęczyć.
Trudno, ale ostatni raz się godzę na takie niedociągnięcia,
niezależnie ile by płacili. W sumie to skandal. Zwrócę na to
uwagę mojemu menażerowi. Telewizja śniadaniowa poszła gładko.
Nie zdążyłem na dwunastą bo wpadłem jeszcze po kawę do
zaprzyjaźnionego sklepiku. Świeżo palona. Passalacqua Cremador,
ostatnio moja ulubiona.
Panowie czekali. Podpisałem dokumenty.
Przebrałem się. Przyjechał kurier z ubraniem na wieczór. Mój
menażer zna moje wymiary lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że nie
będzie takiej wpadki jak z trampkami. Sprawdziłem instagrama i
facebooka. Kilka łechcących komentarzy i jedna krytyka jakiegoś
idioty. Może trzeba go namierzyć i wytoczyć proces? Coś z tego
może być. Niech menażer skonsultuje się z prawnikiem. Pani Hania
włączyła odkurzacz na parterze i szum odrobinę mi przeszkadzał w
skupieniu. Powinienem mieć dźwiękoszczelne drzwi do mojej
pracowni. Wsiadłem do mojej Toyoty i pojechałem na spotkanie z
redaktorką. Najczęściej umawialiśmy się u mnie ale dziś jednak
wolałem się spotkać w jakieś restauracji. Napięty grafik.
Redaktorka miała wątpliwości, co do jednego akapitu mojej
najnowszej powieści. Porozmawialiśmy chwilę. Wyprostowaliśmy
tekst, zjedliśmy sałatkę. Jakaś dziewczyna z sąsiedniego stolika
poprosiła o autograf na książce, którą nieśmiało wyjęła z
torebki. Podpisałem. Ładna dziewczyna. Gdy skończyliśmy miałem
tylko piętnaście minut do studia. Kilka dodatkowych ujęć do
reklamy proszków na koncentrację. Łykasz i piszesz takie powieści
jak ja piszę, albo zdajesz egzaminy, albo najlepiej inwestujesz na
rynku. Spóźniłem się bo wszędzie były korki. Gdzie ci wszyscy
ludzie jeżdżą, że człowiek nie może zdążyć na nagranie! Po
godzinie było po wszystkim. Wpadłem na chwilę na pokaz mody do
znajomego. Tak trochę incognito. Pogadaliśmy chwilę. Zaproponował
mi sesję. Wstępnie się zgodziłem.
Zjadłem obiad. Mule. Lubię
proste dania. Zadzwonił menażer. Czy może chcę zaprojektować
nową butelkę do jakieś wódki lub serwis kawowy. A może jedno i
drugie? I reklama wódki? Tylko kilka zdjęć. Nieśmiało wspomniał
też o reklamie cygar, która ma wyglądać jak reklama gumy do
żucia, bo chyba cygar nie można reklamować. Nie był pewien.
Powinien być. Wróciłem do domu. Przebrałem się w zestaw
przywieziony przez kuriera. Wygodny i pasował, ale nie czułem się
zbyt swobodnie. Trudno. Znowu do samochodu. Premiera filmu, piękne
zaproszenie a nie było gdzie zaparkować. Z pół kilometra musiałem iść. Na szczęście nie padało. Byłem wkurzony bo zapomniałem o
fryzjerze a już było za późno. Będę musiał przeprosić
Patryka. Bardzo zajęty człowiek a znalazł dla mnie godzinę.
Dwieście metrów przed wynajętym teatrem już mi zrobili pierwsze
zdjęcie. A na dywanie przed i na ściance to prawie oślepłem.
Później witałem się ze wszystkimi, buzi w policzek i następny i
następna. Pewnie połowę imion pomyliłem a połowę zapomniałem.
Po wszystkim pochwaliłem film, zjadłem niezbyt udane przekąski.
Wino było podłe i źle dobrane. Wyszedłem, znowu mnie oślepili i
pojechałem do Eni dogadać sprawę sesji zdjęciowej mojego domu do
jakiegoś miesięcznika. Znowu dzwonił menażer. Do Dubaju i na
Malediwy leci z nami Łukasz. Dobry fotograf. Zrobi relację, wrzuci kilka fotek na facebooka i istagrama, czy gdzie się takie fotki
wrzuca. Zrobi zdjęcia i usunie się wtedy kiedy przyjdzie czas.
Wróciłem wreszcie do domu. Pani Hania ładnie posprzątała i
przygotowała część rzeczy na wyjazd. Reszta ubrań będzie
czekała na miejscu. Dostałem maila z projektem koszulki z moim
nazwiskiem i ładnie stylizowaną książką. Będzie rozprowadzana
na festiwalach książki, księgarniach, bibliotekach a nawet w
oddziałach gminnych Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, przez funcluby
i jakąś sieciówkę, które zastrzegła sobie wyłączność w
sklepach odzieżowych. Sprawdziłem grafik spotkań autorskich,
których tour miałem odbyć po powrocie. Wszystkie bilety sprzedane.
Tam też będą stanowiska z moją koszulką. Mam nadzieję, że
wyrobią się z produkcją. Jakaś dziewczyna napisała, że mnie
kocha i że mi się odda. Nie wiem jak zdobyła mój adres. Przysłała
swoje zdjęcia. Niezbyt ubrane. Nawet ładna. Wypiłem cocktail
warzywny, małe espresso. Włączyłem muzykę. Chwilę posłuchałem
delektując się kawą. Pięknie brzmi Podsiadło na Nautiliusach B&W
i wzmacniaczu Krella. Obejrzałem odcinek serialu. „Więźniowie”.
Lubię islandzką surowość opowieści. Daje mi dużo inspiracji,
ale ten mój Bang&Olufsen trochę chyba szwankuje. A może jest
za mały i za stary? Jeszcze raz sprawdziłem maile. Znowu menażer.
Chcą zrobić kawę nazwaną moim imieniem. Jak będzie dobra mogę w
to wejść. Czy przyjmę zaproszenie na otwarcie domu polskiego w
Kazachstanie z delegacją rządową. Może. Zastanowię się. Prośba
o wsparcie hospicjum dla dzieci. Zrobiłem przelew i poinformowałem
menażera. On wie co z tym zrobić. Nalałem sobie odrobinę single
melt, wrzuciłem kilka kostek lodu i poszedłem do pracowni. Był już
najwyższy czas zacząć szkicować nową powieść. Kontrakt
podpisany i zaliczka wpłacona. Może zmienię wydawnictwo?
PS. Zamiast pisarza proszę, jeśli występuje taka potrzeba,
wstawić: pielęgniarkę, nauczyciela, filozofa, blogerkę książkową,
czy kogo tam chcecie.
PS2. Pieniądze to tylko środek do celu. Pytanie, co jest celem i
czy (i ile) potrzebujemy tego środka (głębokie?)