piątek, 15 lutego 2019

Jeden dzień z życia pisarza


Obudził mnie telefon od mojego menażera. „Oddzwonię” - powiedziałem i rozłączyłem się. Wstałem i poszedłem do kuchni. Zjadłem fitmusli z bezcukrowym mlekiem sojowym i owocami goji. Wypiłem kawę w łabędzim fotelu według projektu Arne Jacobsena. Podwójne espresso z dźwigniowego ekspresu La Pavoni z odrobiną słabości nierafinowanego cukru trzcinowego z Kostaryki. Oddzwoniłem. Czekał mnie ciężki dzień. Pocieszała mnie myśl, że jutro zaczynam dwutygodniowe wakacje. Trochę się bałem niewygodnego lotu ale na szczęście mój menażer stanął na wysokości zadania i kupił mi bilety w „Writers Class”. Kilka dni w Dubaju: zakupy, dobre jedzenie a później Malediwy: domek nad wodą, nurkowanie, lot balonem, owoce morza. I małe pisarskie spotkanie: Olga Tokarczuk, Jacek Dehnel, Sylwia Chutnik, Dorota Masłowska i ja. Och, uwielbiam te wieczory pod gwiazdami, rozmowy o literaturze, o pisaniu w takim towarzystwie i z dobrym winem. Libańskie Chateau Musar będzie pasowała i do morskich przekąsek i kulturowo będzie odpowiednie.

Mój tydzień z Mustangiem właśnie się kończył. Miałem pokazać się kilku miejscach i dać się sfotografować. Samochód odbiorą o dwunastej. Powinienem zdążyć wrócić z nagrania telewizji śniadaniowej. Kilka zdań o diecie, zdrowym stylu życia, podróżach, kilka celnych uwag o naszej cywilizacji, ochronie środowiska, rysiach i słomkach. Nie jestem zadowolony z tego Mustanga. W ogóle nie przepadam za samochodami sportowymi. Wolą solidność wysokiego, porządnego samochodu terenowego. Mercedes G albo mój Land Cruiser. Na szczęście to ostatnia przejażdżka tym przereklamowanym Fordem, może dobrym do jazdy prosto po pustej autostradzie. Kilku fotografów czekało przed wjazdem do studia. Ubrałem się na luzie, dżinsy i bluza z kapturem. Tak trochę punkowo, alternatywnie. Taki pisarz z pazurem. Trampki trochę uwierały. Chyba przysłali o numer za małe a może są za wąskie, ale przez godzinę mogę się pomęczyć. Trudno, ale ostatni raz się godzę na takie niedociągnięcia, niezależnie ile by płacili. W sumie to skandal. Zwrócę na to uwagę mojemu menażerowi. Telewizja śniadaniowa poszła gładko. Nie zdążyłem na dwunastą bo wpadłem jeszcze po kawę do zaprzyjaźnionego sklepiku. Świeżo palona. Passalacqua Cremador, ostatnio moja ulubiona.

Panowie czekali. Podpisałem dokumenty. Przebrałem się. Przyjechał kurier z ubraniem na wieczór. Mój menażer zna moje wymiary lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że nie będzie takiej wpadki jak z trampkami. Sprawdziłem instagrama i facebooka. Kilka łechcących komentarzy i jedna krytyka jakiegoś idioty. Może trzeba go namierzyć i wytoczyć proces? Coś z tego może być. Niech menażer skonsultuje się z prawnikiem. Pani Hania włączyła odkurzacz na parterze i szum odrobinę mi przeszkadzał w skupieniu. Powinienem mieć dźwiękoszczelne drzwi do mojej pracowni. Wsiadłem do mojej Toyoty i pojechałem na spotkanie z redaktorką. Najczęściej umawialiśmy się u mnie ale dziś jednak wolałem się spotkać w jakieś restauracji. Napięty grafik. Redaktorka miała wątpliwości, co do jednego akapitu mojej najnowszej powieści. Porozmawialiśmy chwilę. Wyprostowaliśmy tekst, zjedliśmy sałatkę. Jakaś dziewczyna z sąsiedniego stolika poprosiła o autograf na książce, którą nieśmiało wyjęła z torebki. Podpisałem. Ładna dziewczyna. Gdy skończyliśmy miałem tylko piętnaście minut do studia. Kilka dodatkowych ujęć do reklamy proszków na koncentrację. Łykasz i piszesz takie powieści jak ja piszę, albo zdajesz egzaminy, albo najlepiej inwestujesz na rynku. Spóźniłem się bo wszędzie były korki. Gdzie ci wszyscy ludzie jeżdżą, że człowiek nie może zdążyć na nagranie! Po godzinie było po wszystkim. Wpadłem na chwilę na pokaz mody do znajomego. Tak trochę incognito. Pogadaliśmy chwilę. Zaproponował mi sesję. Wstępnie się zgodziłem.

Zjadłem obiad. Mule. Lubię proste dania. Zadzwonił menażer. Czy może chcę zaprojektować nową butelkę do jakieś wódki lub serwis kawowy. A może jedno i drugie? I reklama wódki? Tylko kilka zdjęć. Nieśmiało wspomniał też o reklamie cygar, która ma wyglądać jak reklama gumy do żucia, bo chyba cygar nie można reklamować. Nie był pewien. Powinien być. Wróciłem do domu. Przebrałem się w zestaw przywieziony przez kuriera. Wygodny i pasował, ale nie czułem się zbyt swobodnie. Trudno. Znowu do samochodu. Premiera filmu, piękne zaproszenie a nie było gdzie zaparkować. Z pół kilometra musiałem iść. Na szczęście nie padało. Byłem wkurzony bo zapomniałem o fryzjerze a już było za późno. Będę musiał przeprosić Patryka. Bardzo zajęty człowiek a znalazł dla mnie godzinę. Dwieście metrów przed wynajętym teatrem już mi zrobili pierwsze zdjęcie. A na dywanie przed i na ściance to prawie oślepłem. Później witałem się ze wszystkimi, buzi w policzek i następny i następna. Pewnie połowę imion pomyliłem a połowę zapomniałem. Po wszystkim pochwaliłem film, zjadłem niezbyt udane przekąski. Wino było podłe i źle dobrane. Wyszedłem, znowu mnie oślepili i pojechałem do Eni dogadać sprawę sesji zdjęciowej mojego domu do jakiegoś miesięcznika. Znowu dzwonił menażer. Do Dubaju i na Malediwy leci z nami Łukasz. Dobry fotograf. Zrobi relację, wrzuci kilka fotek na facebooka i istagrama, czy gdzie się takie fotki wrzuca. Zrobi zdjęcia i usunie się wtedy kiedy przyjdzie czas.

Wróciłem wreszcie do domu. Pani Hania ładnie posprzątała i przygotowała część rzeczy na wyjazd. Reszta ubrań będzie czekała na miejscu. Dostałem maila z projektem koszulki z moim nazwiskiem i ładnie stylizowaną książką. Będzie rozprowadzana na festiwalach książki, księgarniach, bibliotekach a nawet w oddziałach gminnych Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, przez funcluby i jakąś sieciówkę, które zastrzegła sobie wyłączność w sklepach odzieżowych. Sprawdziłem grafik spotkań autorskich, których tour miałem odbyć po powrocie. Wszystkie bilety sprzedane. Tam też będą stanowiska z moją koszulką. Mam nadzieję, że wyrobią się z produkcją. Jakaś dziewczyna napisała, że mnie kocha i że mi się odda. Nie wiem jak zdobyła mój adres. Przysłała swoje zdjęcia. Niezbyt ubrane. Nawet ładna. Wypiłem cocktail warzywny, małe espresso. Włączyłem muzykę. Chwilę posłuchałem delektując się kawą. Pięknie brzmi Podsiadło na Nautiliusach B&W i wzmacniaczu Krella. Obejrzałem odcinek serialu. „Więźniowie”. Lubię islandzką surowość opowieści. Daje mi dużo inspiracji, ale ten mój Bang&Olufsen trochę chyba szwankuje. A może jest za mały i za stary? Jeszcze raz sprawdziłem maile. Znowu menażer. Chcą zrobić kawę nazwaną moim imieniem. Jak będzie dobra mogę w to wejść. Czy przyjmę zaproszenie na otwarcie domu polskiego w Kazachstanie z delegacją rządową. Może. Zastanowię się. Prośba o wsparcie hospicjum dla dzieci. Zrobiłem przelew i poinformowałem menażera. On wie co z tym zrobić. Nalałem sobie odrobinę single melt, wrzuciłem kilka kostek lodu i poszedłem do pracowni. Był już najwyższy czas zacząć szkicować nową powieść. Kontrakt podpisany i zaliczka wpłacona. Może zmienię wydawnictwo?


PS. Zamiast pisarza proszę, jeśli występuje taka potrzeba, wstawić: pielęgniarkę, nauczyciela, filozofa, blogerkę książkową, czy kogo tam chcecie.
PS2. Pieniądze to tylko środek do celu. Pytanie, co jest celem i czy (i ile) potrzebujemy tego środka (głębokie?)

piątek, 8 lutego 2019

Odpowiedzialność pięknego szpiega i wspaniałej szpiegini, czyli kolejna powieść, której nie napiszę


Z rana na ulicy z bilbordu, z wiadomości i plotek widać jego i jej twarz. Doskonałość roku, wspaniałość i perfekcyjność. Ona piękna i mądra, garnki zaprojektuje i jogurt ukręci, da innym nadzieję, że życie może być wspaniałe i wie jak założyć i jak zdjąć każdą sukienkę, ugotować zdrowy, smaczny posiłek i jak zaprojektować wakacje, salon i łazienkę aby cieszyły oko, zapewniały wygodę i były gotowe na fotograficzną sesję, którą cały świat będzie podziwiał. Potrafi zajść w idealną ciążą. Mieć ciążę z najpiękniejszym brzuchem świata, równym, gładkim i symetrycznym. Urodzić i jeszcze z pępowiną wiszącą u nóg projektować garnki i wakacje, kręcić jogurty, zakładać i zdejmować sukienki. A on to sama rozkosz. Zbudowany jak gladiator, co w wcale nie dziwi, bo właśnie nim jest. Potrafi biegać i skakać przez kozła. Inteligentny i błyskotliwy ale nie za bardzo, żeby nie zrazić do siebie większości. O włosach błyszczących i konsekwencji w oczach. Wie co jeść, co pić, czym się myć, jakiego telefonu używać, gdzie spędzać czas wolny i jak, jaki samochód wybrać, w jakim proszku do prania prać, jak pachnieć. Czyli razem zapewniają wszystko, co człowiekowi do życia jest potrzebne wzbudzając nutkę zazdrości, szacunek, potrzebę naśladowania i kąpania się w ich cieniu, bo wszak to oni wskazuję ścieżkę a nawet drogę do szczęścia i pomyślności.
To ta jasna strona. Ta widoczna strona. Bo to byłaby powieść szpiegowska. Pełna knowań i spisków, wytrwałości, pułapek, podstępów i zwrotów akcji, namiętności i szaleństwa. Ale oczywiście z wyraźnie zaznaczonym rysem filozoficznym: czym jest wolność? Czy można uciec przeznaczeniu? Czy można zawrócić? Jak trudno jest powiedzieć „nie”? Czy można odciąć się od potężnych sił geopolitycznych, które wpływają na nasze życie a w Bieszczadach nie ma już miejsca? Czy warto żyć dla idei, jeśli idea kruszeje?


Historia zaczyna się pod koniec lat osiemdziesiątych. Rodzą się: chłopiec i dziewczynka. Jeszcze się nie znają. W tym samym czasie władze wielkiego kraju na wschodzie czują oddech zmian. Czują, że ich świat może się rozpaść a jednocześnie wiedzą, że jak się nie rozpadnie to muszą cały świat jeśli nie zawojować to przynajmniej kontrolować. Muszą mieć informację. Tylko jak?


Dzieci rosną a na placu Niebiańskiego Spokoju umierają ludzie. Władza czuje gorący oddech jeszcze silniej. Z wnętrzem sobie poradzą. Gorzej z zewnętrzem. Wysyłają więc szpiegowskich mistrzów i inwestują w szpiegowską aparaturę, która ma znakomicie działać i jednocześnie zdobywać informacje. Szpiegowscy mistrzowie docierają do Polski (i nie tylko; ale akurat tu toczy się akcja) i szukają odpowiednich dzieci, aby wyszkolić je i uczynić szpiegami doskonałymi, uśpionymi agentami, agentami wpływu. Znajdują takie dzieci: szkolą je, wciągają do idei, obiecują szczęście, pomyślność i szczęśliwe zbiegi okoliczności, roztaczają niewidoczny parasol aby te już dorosłe dzieci były kochane i podziwiane, godne naśladowania i w ogóle wspaniałe, dające nadzieję i godne zaufania. I tak się dzieje. Aż nadchodzi ten czas, kiedy od trzydziestu lat rozwijana technologia stała się na tyle dojrzała, że dwóje byłych dzieci, teraz już szpiegów doskonałych, uaktywnia się i rusza na podbój świata, a ich uśmiechnięte, szczere i doskonałe twarze, które przekonały do zdrowia, mydła, samochodu, wakacji, garnków, przekonują do telefonów, komputerów, laptopów, tabletów, modemów, serwerów itd.. Ale to nie są zwykłe sprzęty. To sprzęty, które nie tylko potrafią zabić swojego właściciela ale przekazywać do tajnego, podziemnego, centrum wywiadowczego wszelkie dane. To telefony, komputery i inny sprzęt, który można wyłączyć albo kazać mu robić całkiem, co innego, niż miały robić. To sprzęt, dzięki któremu sterując z owego podziemnego centrum można wygrać każdą wojnę.


Zastanawiam się, czy może moją parę agentów wpływu uczynić w powieści, której nie napiszę, świadomą własnych działań (jak wyżej) czy nie. Podobna mi się pomysł drugi. Daje naprawdę duże pole do popisu w psychologizowaniu, analizowaniu ludzkich pragnień i ludzkich słabości. Oba rozwiązania są kuszące, a każde niesie inny potencjał egzystencjalnych pytań. A może pokusić się na niejednoznaczność, na konstrukcję, w której do ostatniej linijki włącznie czytelnik nie wie?


PS. A może warto byłoby przerobić na powieść o odpowiedzialności, za własne ciało, własną twarz, słowa i czyny, bo w końcu zachęcając promiennością swojej sławy do szamponu, banku, kredytu, pożyczki o rrso 1000%, samochodu, wczasów, kiełbas, wódy i piwa, jest się osobą odpowiedzialną za to, że wóda wcale nie będzie dobra, kredyt wyższy niż gdzie indziej, samochód będzie się psuł a telefon szpiegował.
Tyle kuszących rozwiązań, co nie zmienia mojej decyzji: tej powieści też nie napiszę.