niedziela, 27 sierpnia 2023

W kwestii psiego mięsa, czyli baaardzo stare (lata 90" albo okolice przełomu wieków) opowiadanie. I na czasie.

 

Mój przyjaciel świnia

Dobre są kundlowate wilczury i lekko upodwórzowione rottweilery. Te ostatnie mają tendencję do tycia, dzięki czemu śmiem twierdzić, że są najlepsze. Nie pogardzam też spanielami, choć ogólnie nie znoszę typowych psów myśliwskich. Są za bardzo wybiegane i trzeba im poświęcić sporo czasu, aby osiągnąć w miarę sensowny efekt. Pies nie powinien mieć więcej niż rok, bo gdy jest starszy, to wymaga kunsztu mistrza, którego ja jestem pozbawiony.

 Zawsze wyczuwają, że coś im zagraża. Mają swoją zwierzęcą inteligencję i szanuję je również za to. Nie chcę zadawać im cierpienia ani sprawiać bólu, dobrze je karmię, mają też spore podwórko, po którym biegają. Do rozpłodu zostawiam takie sztuki, które są mi prawie obojętne. Zupełnie obojętne nie są nigdy. Najszybciej tracę te ulubione, na końcu – te najbardziej wkurzające. Wspominałem już, że je szanuję. Nie czuję się od nich ani lepszy, ani gorszy. Mam jednak świadomość, że jestem swego rodzaju bogiem. Mam władzę – może nawet za dużą.

 Wszystko zaczęło się przez dziadka. Zawsze miał wiele psów, lecz niektóre z nich od czasu do czasu znikały. Rodzice nic mi nie mówili. Sami w jakiejś mierze w tym uczestniczyli. Pewnie też się zajadali, ale wyczuwałem ten ich wstyd, którego nie rozumiałem. Uzmysłowiłem sobie, co się dzieje, gdy miałem trzynaście lat, przed świętami wielkanocnymi. Pamiętam, że mieliśmy dziewięć psów wieczorem, a tylko sześć rano. Stół w tamte święta był porządnie zastawiony. Rodzice domyślali się, że ja wiem, ale milczeli. Nieśmiało zjadłem kęs i – czego się nie spodziewałem i co mnie zdziwiło – zasmakowało mi. Jeden z tych trzech psów miał na imię Kacper. To niesamowite uczucie jeść coś, co ma imię.

 Zawsze lubiłem zwierzęta. Za ich szczerość i prostolinijność w zachowaniu. Nigdy nie kombinują za plecami. Są uczciwe.

 Dziadek zaczął chyba podczas wojny, choć nigdy mi tego nie powiedział. Czasami wyrywało się rodzicom lub jemu w trakcie rodzinnych dyskusji, kiedy byli przekonani, że ja niczego nie rozumiem. Nie rozumiałem, ale pamiętałem. Te ciche, jadowite zdania tkwiły w mojej pamięci, aż pojąłem. Dziadek często kłócił się z moim ojcem. Ojciec krzyczał, że wojna się skończyła, a dziadek wrzeszczał, że dla niego nigdy się nie skończy. W czasie wojny dziadek jadł szczury. O tym dowiedziałem się przy okazji jednej z awantur. Dziadek siedział, paląc papierosa, a ojciec stał nad nim, machał rękoma i krzyczał: „To się musi kiedyś skończyć!”.

 Nie wiem, czy dziadek jadał szczury po wojnie, ale ja tak. Dwa razy. Jednego złapałem w pułapkę, wybebeszyłem, odciąłem mu głowę i ogon, po czym uwędziłem. Był pyszny. Drugi miał obrzydliwy smak. Rozchorowałem się z jego powodu. Przez niego inne szczury złapane w pułapkę się marnują. Zakopuję je. Szkoda. My ślałem o tym, aby je gotować i dawać psom, ale w końcu z tego zrezygnowałem.

 Mam ciężki gumowy młot z długim trzonkiem. Wciągam psa do kojca, w którym nie może się ruszać, i walę go w głowę z całych sił. Jedno uderzenie wystarcza. Dobijać musiałem dwa razy. Zadawanie cierpienia jest bez sensu. Usiłuję wierzyć, że nic nie czują. Często płaczę. Szczególnie wtedy, gdy zabijam psa, którego bardzo lubiłem. Tak jednak musi być. Odbieram mu życie, najadam się i cierpię. Jakaś forma sprawiedliwości. Niedoskonała. Martwego wyciągam z kojca. Zazwyczaj z uszu i nozdrzy płynie mu krew, a jego oczy są otwarte. Staram się w nie nie patrzeć, ale nigdy nie wytrzymuję i moje żywe, a jego martwe spojrzenie się krzyżują. To trudne, lecz konieczne. Nie mogę ominąć żadnego etapu, aby w pełni zasłużyć na posiłek. Następnie w piwnicy zawieszam psa, odrąbawszy mu głowę. Odcinam łapy i ściągam skórę. Potem bebeszę go i płuczę. Z ogona (oczywiście jeżeli nie odcięto mu go wcześniej) zawsze gotuję zupę. Zjadam serce i móżdżek, a resztę wnętrzności odrzucam. Wątróbka czy nereczki z psa są obrzydliwe. Ze skóry robię dywanik – w ten sposób na zawsze zachowuję psa w swojej pamięci. Jeżeli głowa nie została za bardzo zmasakrowana, to czyszczę ją dokładnie ze wszystkiego, co może zgnić, troszkę podklejam i suszę. Mam w piwnicy sto dwadzieścia trzy czaszki. Najbardziej lubię psa uwędzić. Koniecznie w dymie z jałowca. Robię kiełbasy, wędliny, kaszanki, kotlety, pieczenie, a nawet zasmażki, które dodaję do warzywnych sałatek. Mięso psa można smażyć, piec i gotować. Na jego bazie można przyrządzić doskonałą zupę.

 Psa można podać na wiele sposobów.

 Od trzech tygodni ludzie wokół mnie zupełnie powariowali. Mówią o mnie w telewizji. Nazywają mnie zwyrodnialcem. Jakaś organizacja tępych ekologów, animalsów czy innych palantów zło żyła pismo w mojej sprawie do prokuratury. Zostałem zwolniony z pracy. Istny cyrk. Tylko dlatego, że jem psy. Są smaczne. I już. W prasie znalazłem około piętnastu artykułów o sobie. Okazało się, że jestem potworem, zwierzęciem, ociekającym krwią mordercą. Przyznają, że jeszcze by zrozumieli, gdybym był „jakimś biedakiem mieszkającym w kanale ciepłowniczym albo na dworcu lub pod mostem”, ale ja dysponuję „odpowiednimi środkami finansowymi na zakup normalnych produktów żywnościowych”.

 Któregoś dnia przyszli bez nakazu, bez niczego. Zabrali i wywieźli mi wszystkie psy. Wszystkie. Ludzie na ulicy omijają mnie szerokim łukiem. Dzieciaki rzucają we mnie kamieniami, a jedna z sąsiadek, gdy spotkałem ją przypadkowo, wchodząc do sklepu, w którym i tak mnie nie obsłużono, napluła mi w twarz. Jestem spokojnym człowiekiem. Jadłem psy przez kilkadziesiąt lat.

 Ta szmata, która wypuściła na mnie swoją flegmę, miała w koszyku kiełbasę. Widziałem. Głupia kurwa. Gdy leżę w łóżku, mam ochotę ją upiec i zjeść. Po chwili bierze mnie obrzydzenie, bo ja nie zjadam wrogów, tylko przyjaciół. Szmata. Zresztą niech wszyscy spierdalają. I tak będę jadł psy. I tak. Zamknęli je w schronisku. U mnie miałyby przynajmniej kilka miesięcy przyjemnego życia. A tam? Więzienie.

 Jestem znienawidzony. Mam splamione dłonie. Nikt świadomy mojej zbrodni nie poda mi ręki. Tak, mam dłonie splamione krwią psów.

 Jaka jest różnica między psiną a wołowiną? Ja wiem jaka. Psina jest smaczniejsza. To jedyna różnica. Ale nikomu nie mogę tego wytłumaczyć. Nikt nie chce słuchać. No i chuj, i tak będę jadł to, co będę chciał.

 Gdy narodzę się powtórnie, to mam nadzieję, że pod postacią psa. I mam nadzieję, że ktoś, kto będzie mnie kochał, będzie mnie tak kochał, żeby mnie zjeść.


Opowiadanie ze zbioru: "Ja mój wróg" dostępne: ebook: https://www.legimi.pl/ebook-ja-moj-wrog-rafal-harer,b904418.html; papier: https://www.gandalf.com.pl/b/ja-moj-wrog-a/