Dla wielu myśliwi to wrogowi
najgorsi. Co skłania mnie to delikatnego oblizania tematu. Do owego
polizania muszę przyjąć założenie natury etycznej. Oto one:
Działania polegające na
ograniczeniu cierpienia zwierząt są pozytywne.
Muszę także przyjąć
dodatkowy warunek brzegowy:
Za zwierzęta uznaję (nie tak
w ogóle, ale na potrzeby tego tekstu) zwierzęta (tu w znaczeniu
ogólnym), od pewnego stopnia rozwoju ewolucyjnego. Czyli wyłączam
komary, muchy i miliony innych stworzeń, które, jak większość
przedstawicieli homo sapiens, uśmiercam niechcący, mimochodem,
przypadkiem a czasem całkiem celowo. Natrafiam tu na pewną
trudność, gdyż nie wiem, gdzie mógłbym postawić stosowną
granicę, jak mógłbym ją precyzyjnie ustalić i jakimi kryteriami
powinienem się kierować. Wydaje mi się, że jest to niemożliwe a
każda graniczna decyzja jest arbitralna. Arbitralnie stawiam granicę
pomiędzy kręgowcami i bezkręgowcami, zdając sobie sprawę, że
może to być bardzo krzywdzące dla niektórych głowonogów.
Konsekwencją powyższego
założenia i przyjętego warunku brzegowego jest to, że każda
osoba zadaje cierpienie zwierzęciu. Poza weganami oczywiście, co
czyni wegan jedynymi w pełni moralnie uprawnionymi osobami do
krytykowania myśliwych. Mogę oczywiście zadać sobie trochę trudu
i obalić także tę tezę opierając się na wpływie działań
pośrednich, które nie uwolni nikogo o przyczyniania się do
cierpienia zwierząt. Podobnie jak nawet najbardziej świętobliwe
życie przyczynia się do cierpienia innych ludzi. Ale zostawię to,
żeby nie rozpisywać się za bardzo i komplikować sprawy. Czyli
jeszcze raz: jedynie weganie nie zadają cierpienia zwierzętom i w
związku z tym tylko oni mają moralne prawo krytykować myśliwych
(zawsze oczywiście można zakwestionować to wynikanie, gdyż
właściwie logicznie jest błędne).
Teraz
muszę napisać coś o myśliwych. Myśliwy to osobnik, który za
pomocą broni pozbawia życia zwierzę, a następnie on sam lub jego
koledzy, koleżanki, znajomi, klienci czyli jacyś inni ludzie to
zabite zwierzę konsumują. Ta definicja wyłącza z grona myśliwych
np. norowców, których działanie jest skierowane wyłącznie na akt
zabicia i zadania cierpienia, czy tych, którzy polują zwierzęta
niejadalne lub niejadane (np. lisy). Innymi słowy, według tej
definicji, myśliwy (w rozumieniu powszechnym) czasami przestaje być
myśliwym.
W
społeczeństwach zachodnich nieweganie zjadają mięso lub produkty
pochodzenia zwierzęcego (mleko, sery, jajka) pochodzące przede
wszystkim z hodowli i w przypadku ryb z połowu. Teraz trzeba na
szali postawić cierpienie zwierząt, bo zadaniem jest
minimalizowanie tegoż, gdyż założyłem, że jest to moralnie
właściwe a celem jest dążenie do moralnej właściwości. Czyli
należy położyć na cierpiętniczej szali cierpienie zastrzeliwanej
sarny i cierpienie krowy mlecznej, świni mięsnej czy kury na
skrzydełka albo na jajka. Wymiarowanie cierpienia ma tę
niewdzięczną cechę, że jest subiektywne a cierpienie zwierząt
jest zwierzęco subiektywne a jego określenie jest projektowaniem
subiektywnego ludzkiego cierpienia na wyobrażone lecz rzeczywiste,
ale trudne do określenia cierpienia zwierzęcia. Można jednak
zakładać, że polowanie od etapu początkowego, w które zwierzę
już zostało zaangażowane do etapu końcowego, czyli ostatecznego
uśmiercenia jest zadawaniem tej sarnie czy innemu jeleniowi
cierpienia. Nie za bardzo znam się na polowaniach, ale zakładam, że
zadawanie cierpienia zwierzęciu liczone jest w sekundach czy
minutach i tylko w wyjątkowych wypadkach w godzinach. Te wyjątkowe
wypadki, mają miejsce wtedy, gdy polujący spieprzy robotę, co się
czasami zdarza. Efektem końcowym jest śmierć zwierzęcia. Na
drugiej szali mamy na przykład świnię hodowaną na mięso, która
właściwie od początku swojego życia cierpi, a później i tak
jest zabijana, a sam proces zabijania od momentu wyjazdu do rzeźni
do samego uśmiercenia jest długi i często liczony w godzinach.
Czasami uśmiercenie nie przebiega gładko i sprawnie (tym razem
rzeźnik spieprzył robotę) ale (przynajmniej mam taką nadzieję),
są to przypadki sporadyczne. Innymi słowy sarna biega sobie po
lesie w swojej sarnie szczęśliwości aż spotyka myśliwego, który
ją
zabija albo mamy świnię, która w w zupełnie nieświńskich
warunkach żyje przez kilka miesięcy, co prowadzi mnie do
konkluzji, że mając wybór pomiędzy życiem sarny i życiem świni
wybrałbym jednak życie sarny. Tylko, że wagą cierpienia uczyniłem
czas: dłuższe cierpienie równa się większe cierpienie, przy
założeniu podobnej jego intensywności. Jednak czas nie może być
jedynym miernikiem cierpienia.
Czas
ma tę przyjemną właściwość, że daje się łatwo mechanicznie
zobiektywizować. Pozostałe właściwości cierpienia, są obarczone
jest silną antropomorfizacją. Nawet bawiąc się w laboratorium i
przeprowadzając okrutne doświadczenia aby zbadać ich wpływ na
funkcjonowanie organizmu (od tętna po aktywność mózgu) musimy je
przełożyć na jakiś wzorzec cierpienia. Ale nawet czas jest
projektowaniem czasu ludzkiego na czas zwierzęcia. Konieczne byłoby
także dodanie skali cierpienia. Dzięki czemu moglibyśmy stworzyć
funkcję określającą przebieg cierpienia w czasie i całkując ją
otrzymać pewną wartość cierpienia dla indywidualnego przypadku.
To łatwa droga, tylko, że: nie jestem pewnym, czy można porównywać
czas sarny i czas świni, a już jestem pewien, że dużym błędem
jest porównywanie cierpienia sarny i kury.
W
każdym razie kilka powyższych uwag wyrażają trudność
obiektywizowania cierpienia. Zmusza to przyjęcia jakiś założeń
cierpiętniczych, których nijak się nie da udowodnić. Posiłkując
się przeczytanymi paroma książkami i obejrzanymi kilkoma filmami
oraz głęboko się nad zastanowiwszy doszedłem do wniosku, że
cierpienie większości zwierząt hodowlanych jest nieporównanie
większe od cierpienia zwierząt upolowanych. Można podnieść
argument, że taka, dajmy na to kura, nie za bardzo wie, że cierpi,
bo nie ma porównania do wspaniałego życia na wolności, że się
przyzwyczaiła, że wcale nie ma tak źle i z każdym rokiem
(oczywiście nie ta jedna konkretna kura tylko kura w swej kurzej
ogólności) ma coraz lepiej bo stosowane przepisy odpowiednio
regulują poziom jej cierpienia.
Wynika
z tego, że jedzenie dziczyzny wpłynęłoby na zmniejszenie
sumarycznego cierpienia zwierząt. Jest w tym jednak pewien problem.
Pobieżne przejrzenie statystyk pokazuje, że w Polsce wyhodowuje się
niemal 100 kg mięsa na jednego obywatela. Próba zastąpienia takiej
ilości przez dziczyznę byłaby dosyć trudna. I z moich skromnych
wyliczeń wynika, że uwzględniając sarny, jelenie, dziki, daniele,
trochę ptaków, trochę zajęcy - dziczyzny, przy zachowanej ilości
konsumowanego mięsa, starczyłoby na kilka dni, może tydzień. Z
tych samych statystyk można wyliczyć, że w Polsce w ciągu sekundy
(24 godziny dziennie, 365 dni w roku) uśmiercanych jest kilka
zwierząt. Statystkę podwyższają kury, ale gdyby nawet uwzględnić
same świnie, to jedna jest zabijana co kilka sekund (jak dzień, noc
i rok długi i szeroki). Na każdego statystycznego obywatela rocznie
zabijana jest prawie cała świnia i całkiem spore stado kuraków.
Dobra.
Czyli każdy statystyczny obywatel (w tym myśliwy; chyba, że
myśliwy jest weganinem) w sposób pośredni zabija całkiem potężne
stado zwierząt i produkuje całe morze zwierzęcego cierpienia
(myśliwy dodatkowo, ma udział w zabijaniu i zadawaniu cierpienia
zwierzętom niehodowlanym).
Pozostaje
więc pytanie dlaczego myśliwy to dla wielu wróg najgorszy? I
przyszło mi do głowy kilka niezbyt odkrywczych teorii na ten temat,
które bardziej traktują o tych, którzy jedzą „normalne”
mięso.
Oto one:
1.
Konsumenci mięsa nie dostrzegają w sposób emocjonalny związku
pomiędzy kotletem a cierpieniem zwierzęcia; w przypadku myślistwa
związek ten jest oczywisty.
2. Mięso jest produktem,
takim jak telewizor albo kosiarka. Pomimo oczywistego związku
kotleta ze świnią, związek ten nie funkcjonuje w sferze
świadomości. Trudno to samo powiedzieć o sarninie.
3.
Język wzmacnia punkt drugi. Skrzydełka nie są skrzydłami, tylko
czymś co chrupie się z tekturowego pojemnika.
4. Sarny i jelenie (i
pozostałe leśne futrzaki) są ładne. Mają sarnie oczy i dostojnie
biegają po łąkach. Można o nich nakręcić wzruszający film
przyrodniczy albo jeszcze bardziej wzruszający film rysunkowy o
jelonku Bambi. Dziki zwierzęta mają „twarz”, indywidualność,
swoją historię, swoje życie, są u siebie w lesie. Nie należą do
kategorii własności. Ich cierpienie jest wyżej wyceniane niż
cierpienie świni. Wielokrotnie wyżej. To świadczy o tym, że są
zwierzęta równe i równiejsze. To trochę tak jak z psami. A
właściwie jedzeniem psów. Jedzenie psów jest postrzegane jako barbarzyństwo, ale nie bardzo różni
się od jedzenia świni (napisałem o tym opowiadanie), co może
powiedzieć każdy kto miał świnię w charakterze domowego pupila.
5.
Myśliwi wokół swojej myśliwskiej działalności robią prawdziwą
szopkę. Braterstwo strzelby, ceremonie przejścia i cały ten i
śmieszny i okrutny szajs. Ze swojej działalności robią coś na
kształt sekty albo neoplemienności, jak kto woli. „Zwykłe”
mięso jest sprawą techniczną. Może i rzeźnicy lubią się
wzajemnie, podobnie jak hodowcy, ale jest to ich zawód a nie coś
niemal boskiego.
6.
Myśliwi są postrzegani jako grupa uprzywilejowana i związana z
elitą polityczną lub finansową. A właściwie będąca częścią
tych elit. To historycznie uwarunkowane postrzeganie ma oczywiście
silne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ta elitarność nie ma
wysokich notowań.
7. Myśliwi wtrącają się w
sprawy natury. Jeżeli dochodzimy do wniosku, że środowisko
naturalne jest ważne to polowanie zakłóca naturalność tego
środowiska: od regulacji liczby zwierząt są lisy, wilki, rysie i
niedźwiedzie a nie myśliwi; natura sobie poradzi itd.
8.
Myśliwi czerpią przyjemność z zabijania. Nie jest to zło
konieczne („zwykłe” mięso), ale sprawianie sobie przyjemności
z cierpienia tych, którzy nie mogą się bronić. W takiej sytuacji
nie ma równowagi sił, zwierzę nie ma szans, a myśliwi często
graja nie fair. To już nie jest indiańskie, wielogodzinne
tropienie, w którym chodzi o przeżycie, ale fanaberia z ambony,
paśniki i nęciska.
9.
Myśliwi mają specjalne prawa, które stoją ponad prawami innych
osób.
W związku z punktem siódmym dokonałem pewnych nieprecyzyjnych
obliczeń. Założę, że liczebność zwierząt dzikich musi być
ograniczana, gdyż lepiej żeby ginęły z wilczych zębów lub z
dubeltówki, niż miałyby zdychać z głodu. Czyli sytuacją idealną
jest samoregulacja w naturze. W Polsce mamy kilka gatunków
drapieżników, z których tylko trzy (wilk, niedźwiedź i ryś)
mogą polować na dorosłe osobniki jeleniowatych czy świniowatych.
Ze względu na liczebność, ryś i niedźwiedź mają znaczenie
marginalne. Pozostaje wilk. Jeżeli uznamy, że obecna populacja
dużych zwierząt łownych (sarny, jelenie, dziki) jest na
odpowiednim poziomie i jej dalszy wzrost spowodowałaby w krótkiej
perspektywie niewydolność środowiska w ich wykarmieniu (należy
pamiętać, że wzrost ich populacji w ostatnich kilkunastu latach
jest więcej niż spektakularny - w przypadku większości gatunków
kilkuset procentowy), to utrzymanie tych populacji na takim samym
poziomie przy pomocy naturalnej działalności wilka oznaczałoby, że
populacja wilka musiałaby wzrosnąć kilkadziesiąt razy – z
obecnej około tysiąca do dwudziestu, trzydziestu tysięcy, co może
jest i piękną perspektywą, ale niemal nierealną a na pewno
długofalową. Wymagałaby ona powstania znacznej liczby większych
skupisk leśnych, a więc zmniejszenia areału pól uprawnych, co
jest możliwe jeśli zostałaby ograniczona produkcja roślinna na
pasze, czyli zmniejszenie hodowli zwierząt.
W związku z punktem ósmym: pewnie myśliwi mają satysfakcję z
zabijania, ale jedzący kotleta mają satysfakcję z jedzenia
kotleta, czyli czują brzuszne zadowolenie z cierpienia zwierzęcia.
To, że często sami nie byliby w stanie tego zwierzęcia zabić,
niewiele tu zmienia. Powtórzę: jedzenie kotleta jest czerpaniem
satysfakcji (pośrednim) z cierpienia zwierzęcia.
To
tyle. Jak wspomniałem na początku to tylko liźniecie tematu,
którego nie maiłem zamiaru wyczerpać, a jedynie pobieżnie
zasygnalizować kilka wątków. Tematu, który jest ciekawy, bo
bardzo wiele mówi o naturze ludzkiej, o tym, że pewne aspekty życia
zostały odepchnięte od oczu i uszu i w związku z tym przestały
istnieć.
Dodatek:
Przypomina
mi się „afera” na temat małych świnek sprzedawanych w całości
przez jedną z sieci hurtowych kilka lat temu (np.
http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/440548,siec-makro-wycofuje-zafoliowane-prosiaki.html).
Dla wielu taka świnka nie była odpowiednim produktem żywnościowym.
Sieć wtedy wycofała się ze sprzedaży. Mała niemal uśmiechnięta
świnka w całości to coś złego. Duża świnia w kotlecie to nic
złego. Różnica pomiędzy tymi dwoma „produktami” polega na ich
emocjonalnym postrzeganiu, a nie rzeczywistej różnicy.
Dodatek
II
W
jednym ze świąt muzułmańskich
(Id al-Adha; święto ofiarowania) w wielu miejscach publicznie
zarzynanych jest tysiące zwierząt. Krew leje się po ulicach, owoce
drgają w konwulsjach albo grzecznie czekają na swoją kolej. To
jeden z podnoszonych dowodów na barbarzyństwo wyznawców tej
religii. To może być jednak dowód na hipokryzję naszego kręgu
kulturowego – pewnych rzeczy nie robimy publicznie: od tego są
specjalne, zamknięte budynki, więc właściwie nie robimy tego
wcale.
Dodatek
III
Wilki
powróciły do puszczy Kampinoskiej po 50 latach. Zanim
wróciły ostatnia
wilczyca z młodymi została zatłuczona kijami w połowie lat
sześćdziesiątych.