wtorek, 26 listopada 2019

O własnej dostępności, czyli ebook połączony


Na marginesie wpisów, których ostatnio nie ma (napisałem sobie usprawiedliwienie i je zaakceptowałem), napiszę o prozie, którą wyskrobuję. Nie. Wcale nie. Napiszę o najnowszej dostępności owej prozy w postaci prestiżowego, wyjątkowego, niepowtarzalnego, ekskluzywnego, czytanego przez tą i tamtego (ubranych w najmodniejsze butelkowozielone sukienki) ebooka, który w jednym wspaniałym, olśniewającym, fantastycznym i fenomenalnym wydaniu, zawiera trzy książki. Trzy w jednym!

Czyli, wszyscy Ci, którzy preferują elektroniczne wersje, albo preferują papierowe ale chcą przyoszczędzić przed karnawałem, mogą mieć dotychczas wydane przeze mnie książki (zbiór opowiadań „Ja, mój wróg” i dwie powieści: „bezrobotność”, „Wsk, czyli historia szaleństwa w dobie motoryzacji”), w jednym ebookowym wydaniu.

Życzę miłej lektury pełnej niespodzianek (np. nagłej materializacji kawy i ciasteczek).


Czy ja nie powinienem czegoś hasztagować? (To pytanie do samego siebie) Na przykład #ebook, albo #powieść, albo #opowiadanie? A może #harer. Internetowy analfabeta ze mnie. 


piątek, 11 października 2019

Bardzo dziękuję czyli o energii


Mijają wieki, a tu ciągle nic. Nic nie napisałem. Nic nie napisałem, bo muszę skończyć powieść, którą skończyłem, ale wciąż obrabiam. A później muszę dokończyć kolejną powieść, której niewiele brakuje do końca, ale brakuje.

Właściwie to nie miało być kajanie i usprawiedliwianie. Miał być wpis o pani Oldze Tokarczuk, która dostała Nagrodę Nobla. Bardzo mnie cieszy ta nagroda, bo Pani Olga na nią zasłużyła i gratuluje pani Oldze, tak jak, mam nadzieję, tysiące innych osób. Cieszy mnie tym bardziej, że mało tu piszę o literaturze, którą czytam, a o „Księgach jakubowych” napisałem (https://jaharer.blogspot.com/2018/08/o-jaskiniach-czyli-czytajac-ksiegi.html).

Cieszę się jeszcze dlatego, że nagroda dla pani Tokarczuk niepoznawalnymi kanałami przekazała mi całe wiadra i beczki pisarskiej energii. Pani Oldze bardzo za ową energię dziękuję i puszczam podziękowania w nieskończoną acz ograniczoną sieć.

PS. Coś tu jeszcze napiszę. Pewnie niedługo.

niedziela, 2 czerwca 2019

Przyczyny i konsekwencje powodzi, czyli o odpowiedzialności zawodowej


Kiedyś natknąłem się na informację, iż około 50% obywateli RP wierzy, że Bitwa Warszawska 1920 roku, zakończyła się zwycięstwem dzięki aktywnemu udziałowi (źródło: https://oko.press/ponad-polowa-polakow-zgadza-sie-z-duda-ze-matka-boska-stoi-za-zwyciestwem-w-bitwie-warszawskiej/), zmarłej 1900 lat wcześniej Maryi z Nazaretu. Cóż, jedni wierzą w wolny rynek czy państwo, inni w komunizm, jeszcze inni w naród albo w szczęście z telewizora. Wiara, że martwa kobieta, wcale nie jest martwa, ale z nieokreślonego wymiaru interweniuje, na pewnej planecie układa nowe ścieżki prawdopodobieństwa, jest interesującym zjawiskiem, ale jeśli potraktujemy ją poważnie (albo przynajmniej ja potraktuje poważnie; albo jeszcze lepiej: potraktuje się poważnie), czyli uznamy, że po pierwsze Maryja z Nazaretu wcale nie jest martwa a po drugie będąc niemartwa, we współpracy z istotą, która jest jednocześnie jej ojcem, synem i przebranym za ptaka specjalistą od zapłodnienia przenoszącym nasienie w dziubku, wpływa na dzieje tego świata to wyzwolą się się całkiem logicznie uzasadnione konsekwencje. Szczególnie jeśli uwzględni się, że rzeczona osoba oraz wspomina istota, swoje decyzje podejmują uwzględniając określone zrutynizowane czynności, zazwyczaj będące połączeniem statycznej postawy i werbalnego, wielokrotnie powtarzanego przekazu. Połączenie tych faktów jest ważne, bo traktując je poważnie należy zastanowić się nad powodzią i wyciągnąć konsekwencje.



Projektując, budując, operując i robiąc tysiące innych rzeczy projektant, budowniczy czy chirurg ponosi odpowiedzialność za projekty, budowy i operacje. Może być to odpowiedzialność karna, cywilna lub zawodowa (np. prawo do wykonywania zawodu). W kwietniu okazało się, że jest sucho, bardzo sucho, zdecydowanie za sucho. Konsekwencje suszy są poważne, więc najlepszym rozwiązaniem jest zapomnieć o długofalowych i globalnych jej przyczynach i dalej produkować, konsumować. Ale z suszą można walczyć inaczej niż przez zapomnienie. Mianowicie można walczyć modlitwą, czyli wspomnianą wcześniej zrutynizowaną czynnością w statycznej postawie i werbalnym, powtarzanym przekazie. Jest to dobre rozwiązanie, bo tanie. Tak też uczyniono. Taki na przykład pan Romuald Kamiński (https://www.pch24.pl/bp-kaminski-prosi-o-podjecie-intensywnej-modlitwy-blagalnej-o-deszcz,67828,i.html) prosi o modlitwę o deszcz, więc inni modlą się o deszcz. Deszcz pada, ale za dużo tego deszczu i podtopienia, powodzie, zniszczenia i inne nieprzyjemne konsekwencje. Co jednoznacznie wskazuje, że modlący i apelujący o modły, nie zna się na swoim zadaniu, swojej pracy. Jego praca powoduje zniszczenia i straty więc powinien ponosić konsekwencje karne, cywilne i zawodowe (np. stracić prawo do wykonywania zawodu), gdyż jego umiejętności komunikacyjne z Marią z Nazaretu i jej ojcem, synem i ptasim specjalistą od zapłodnienia są wątpliwe i mają groźne konsekwencje. Apeluję, żeby traktować sprawę poważnie i konsekwencje, bo powaga i konsekwencja przyniosą skutki i odsłonią przyczyny. A ja nie chcę moimi podatkami wypłacać odszkodowań za straty spowodowane spartaczoną pracą innego człowieka.



I film: https://www.youtube.com/watch?v=fCBt21orGnE


wtorek, 30 kwietnia 2019

Ostateczne rozwiązanie kwestii kociej, czyli o kondycji ludzkiej, dwóch milionach otrutych kotów i ostatnim posiłku.


Z tymi kotami to jest tak: mają niemal same zalety. Jak ktoś jest czepliwy to będzie marudził: że srają, że miauczą, że budzą w nocy, że nie podają łapy i nie doceniają swojego pana. Taki domowy kot (Felis catus) nie zmienił się tak bardzo jak taki wilk i z łatwością w dobrych warunkach przeistacza się w swoja pierwotną wersję: może żbika, może kota nubijskiego (a może kot nubijski to podgatunek żbika) i żyję sobie swobodnie i robi to co koty robią: śpią i jedzą. Nie mając pełnej chrupek miski muszą wykorzystać swoje zdolności i zabijać (mając miskę pełną chrupek też zabijają, ale pośrednio).

Były kot domowy bywa zwierzęciem całkiem pożytecznym jeśli ktoś lubi ten dziwny podział na zwierzęta pożyteczne i szkodniki. Bywa także wręcz przeciwnie, gdy poluje nie na myszki i szczurki, ale na rzadkie ptaszki, wymierające ssaki i bezbronne jaszczurki.

Dawno, dawno temu był sobie leżący na uboczu kontynent, który odcięty od całej reszty ewoluował własną drogą i zamiast sarenek miał kangury a zamiast zajączków też kangury. W końcu leżący na uboczu kontynent połączył się silnymi morskimi więzami z całą resztę a silne więzy sprowadziły innego człowieka oraz kilka dziwnych zwierzaków, które nie bardzo pasowały do wombatów i kolczatek. Szczury, króliki (przy okazji polecam film: „Polowanie na króliki”), wielbłądy. I koty. No i owce oczywiście. Ten kontynent, jakby ktoś chciał wchodzić w szczegóły, to Australia. Koty jak to koty miały łapać myszy i szczury, ale dały dyla i stały się byłymi kotami domowymi, które narobiły w Australii masę szkód. Jak niektórzy oceniają przyczyniły się do wyginięcia co najmniej 27 gatunków ssaków. Specjaliści policzyli, że dzikich domowych kotów jest od dwóch do sześciu milionów i są prawdziwym nieszczęściem dla australijskiej przyrody, gdyż ją zjadają, a nic nie zjada kotków. Kotków nic nie zjada i na kotki nic nie poluje, bo polować mogą takie duże orły, których nie ma za dużo, i takie duże dzikie psy (dingo), które przywlekły się do Australii kilkadziesiąt tysięcy lat wcześniej.

Dingo też nie ma za dużo, bo w Australii są owce. A dingo lubiły owce, więc Australijczycy wybudowali najdłuższy płot świata (5614 km; dzięki czemu zajmują pierwsze miejsce w budowie najdłuższych płotów świata), żeby dingo nie łaziły gdzie chcą. Wszyscy wiedzą, że dla kota niespełna dwumetrowy płot to mysz z masłem. W ten oto sposób mały kot domowy stał się drapieżnikiem szczytowym, tak jak tygrys jest drapieżnikiem szczytowym w Azji (tam gdzie jeszcze są tygrysy).

W ten oto sposób kot domowy stał się problemem, a problemy należy rozwiązywać. Najlepszą metodą rozwiązywania problemów, o czym wie każdy początkujący i zaawansowany polityk, jest kiełbasa (no może budowa płotów jest równie atrakcyjna). Akurat ta kiełbasa jest z kangura, kurczaka, przypraw i trucizny o kryptonimie 1080 (kiełbasa z trucizną! Cóż za metafora.). „Kiełbasa ma być smaczna. To ostatni posiłek kota”. ("They've got to taste good. They are the cat's last meal."  Shane Morse dla New York Times). Kiełbasę rozrzuca się tam, gdzie są koty. Koty zjadają kiełbasę i umierają w piętnaście minut. Podejrzewam, że jak zjedzą całą. A jak zjedzą pół, albo skubną? Co wtedy? Umierają dłużej? Przeżywają? Zdychają w męczarniach kilka dni? I czy tylko koty będą ją jadły? Czy tylko dla kotów jest śmiertelna (dla lisów też)? Na koty można też polować (10 dolarów australijskich za skalp kota na skupie). Plan jest taki: do 2020 zlikwidować 2 miliony dzikich kotów. Do 2050 roku wyeliminować wszystkie. Australia ma doświadczenia w podobnych zabawach, bo poradziła sobie z królikami. Najpierw zastosowano myksomatozę (taka choroba królików, która jest niemal w 100% śmiertelna, umieranie po zarażeniu trwa do 2 tygodni), ale się nie udało (te co przeżyły nadrobiły zaległości króliczymi sposobami) więc poprawiono RHD i teraz jest spokój.

Kotków szkoda i ptaszków przez koty zjadane też szkoda. I pewnie znalazłoby się inne rozwiązanie (kiełbasa antykoncepcyjna). Te koty w Australii urosły w mojej głowie do symbolu ludzkiej kondycji. Że niby to koty przyczyniły się do wyginięcia tych 27 gatunków. Ale w końcu to nie koty zbudowały statki, to nie kapitan Mruczek odkrył kociodziewiczy ląd. Na kota łatwo zwalić. A teraz koty muszą ponieść konsekwencję, co wydaje mi się mało atrakcyjne, bo piszę z kotem na kolanach, który jest całkiem podobny do żbika i wcale mu nie życzę, aby stał się bohaterem „Mruczka w krainie kangurów”.

A te metafora kondycji ludzkiej to jakiś automatyzm w tworzeniu i rozwiązywaniu problemów. Gdy już taki Homo Sapiens wejdzie na jakąś drogę, to strasznie trudno mu zawrócić albo zboczyć. Gdy są korki to buduje szersze drogi, gdy robi się gorąco planuje się wypuszczenie do atmosfery siarczanów w postaci aerozoli, gdy sąsiad zbudował ekstra bombę, to my zbudujemy jeszcze bardziej ekstra bombę itd. itd. Zakręcani w spirali znajdujemy rozwiązania, ale jest nam coraz trudniej, są coraz bardziej ryzykowane, robi się coraz ciaśniej i kończą się pomysły.

(korzystałem z: Wikipedii, New York Times Magazine, Daily mirror, CBSnews oraz uwag kota przejętego współbraćmi biegającymi do góry nogami).

sobota, 13 kwietnia 2019

"Chuj ci w dupę jebana kurwo" czyli o władzy, hierarchii, zwycięstwie i zawłaszczeniu seksu. Tylko dla dorosłych.


Ostrzeżenie: będzie wulgarnie.

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami pokonanemu przeciwnikowi płci męskiej obcinano genitalia a następnie wkładano je do jego własnych ust. Nie była to praktyka powszechna ale szeroko rozpowszechniona. A to dawno, dawno było też całkiem niedawno. W czasach (niedawno, niedawno, wcale nie za siedmioma górami), gdy kobiety były własnością, zwycięska armia gwałciła kobiety pokonanych mężczyzn. To gwałcenie tylko w części wynikało z seksualnej potrzeby osób, które mają problemy z kontrolą własnych zachowań. Było to prawo podobnie jak prawo do grabieży. To też była (i jest) praktyka rozpowszechniona i do tego bardziej powszechna niż obcinanie genitaliów i wkładanie ich do ust. Grupy mniej lub bardziej skrajne posługują się całym mało rozbudowanym zestawem słów, które mają pokazać raczej negatywny stosunek do grupy przeciwnej. Ten zastaw zazwyczaj sprowadza się do ruchania w tym ruchania w dupę, pierdolenia, jebania w tym jebania czyjeś matki lub z angielskiego używania słowa: fuck (np. Fuck Fascism Fest w Poznaniu albo takie zwykłe: jebać lewaków, pierdolić faszystów). Uliczni artyści posługujący się grafiką wyrażają swój, jak mniemam, negatywny stosunek do czegoś dorysowując chuja w odpowiednim miejscu (np. do ideogramu klubu piłkarskiego). A sam schematyczny (albo realistyczny) rysunek kutasa uważany jest za wulgarny, brzydki i zły. Rysunków waginy jest trochę mniej i nie wiem co wyraża poza rysunkiem waginy (mam kilka niepewnych domysłów; ale odpowiednich przypadków nie jest zbyt wiele). Określenia narządów płciowych, powszechnie uważane, za nieprzystojne jasno wskazują na niezbyt przychylny stosunek wypowiadającego do interlokutora. „Ty chuju” czy „ty kutasie” mają co prawda nieco odmienne znaczenie ale ich pejoratywność jest bezsprzeczna. „Ty cipo” w stosunku do mężczyzny także nie należy do komplementów ale „cipa” z pewnością nie jest „chujem”. „Cipa” to raczej oferma, ciamajda i mięczak a „chuj” jest po prostu złym człowiekiem (w oczach określającego). W telewizorze w programach ogólnodostępnych poza wysokoartystycznymi dokonaniami trudno o widok cipy i chuja, albo pozostawiając na boku te brzydkie wyrazy, prącia i waginy. Filmy erotyczne mogą pokazać piersi ale już nie mogą pokazać penisa (temat sam w sobie ciekawy: można oglądać bez większych problemów setki morderstw i tortur a nie można oglądać jak ludzie się ze sobą pieprzą), bo wtedy zamieniają się w pornografię, a pornografia jest złem. Ludzie mogą wykorzystywać swoje umysły i ciała, żeby budować mosty, namawiać innych do inwestowania, kupowania czipsów, pożyczania na mało uczciwy procent i miliona innych czynności (20 lat edukacji, żeby sprzedawać innym gówno jest chwalebne) ale nie mogą uczciwie sprzedawać swojej waginy albo odbytu albo ust (mogą ale bez ubezpieczenia, zakładania firmy, płacenia składek itd.). Gdy to robią nie są szanowanymi prostytutkami ale jebanymi kurwami (kurwa też ma rozszerzone znaczenie). Czerpanie zysków z czyjegoś nierządu jest prawnie zabronione ale zatrudnianie osób, żeby sprzedawali innym gówno nie jest. Nie można założyć uczciwego burdelu, płacić podatki, odpisywać VAT od perfum, pończoch i butów na wysokim obcasie, zatrudniać panie i panów świadczących usługi na umowę o pracę, płacić za nich składki, dawać urlopy na podratowanie zdrowia i zapewnić opiekę medyczną, kartę fitness i przerwę obiadową (Czyli: dlaczego prostytucja nie jest szanowanym zawodem? Dlaczego aktor wykorzystujący swoją aktorską sławę albo piłkarz korzystający z powszechnego uwielbienia reklamując piwo, kredyt, telefon jest całkiem spoko, a nie jest postrzegany jako jebana kurwa? Nie wspominając a całym nieskończonym worku innych zawodów.)

Te wszystkie nieładne słowa, te ruchania, jebania i pierdolenia to oczywiście słowa określające stosunek seksualny, które rozszerzyły swoje pole znaczeniowe. Mówić do kogoś „pierdolę cię” nie wyrażam aktualnego stanu rzeczy, w którym odbywam z tobą stosunek czy nawet kopuluję, ale mówię ci, że nie przepadam za tobą i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Wojskowe zgwałcenie jest ostatecznym pognębieniem przeciwnika. Pośrednie włożeniu mu jego fallusa do ust jest oznaką zwycięstwa a nawet czegoś więcej.

Rzeczywistość seksualna, która jest zazwyczaj przyjemna, miła, zbliża do siebie ludzi, jest wyrazem uczucia itd., i która dotyczy znacznej części dorosłych obywateli ma swoją ciemną stronę z płynną granicą, w której kopulacja lub zwulgaryzowane jej określenia są wyrazami pognębienia przeciwnika, wroga albo określa hierarchię.

Jest interesujące jaki proces doprowadził do takiej dziwnej przemiany. Dlaczego rysunek penisa na ścianie jest wulgarny (zakładam, że około 50% osób ma penisa)? Dlaczego napisanie: „Jebać policję”, „CHWDP” („HWDP”), „Pierdolić pedałów” to nie wyraz trochę niegrzecznych zaproszeń lub ostrzejszych zabaw a wyrażenie co najmniej pogardy. Dlaczego pornografia to coś złego? Dlaczego seksualność jest takim schizofrenicznym tabu: atrakcyjność seksualna jest towarem ale z drugiej strony jakoś ma niewiele wspólnego z seksem (ma i nie ma). Dlaczego każdy wie, co to znaczy robić „brudne rzeczy” i niemal każdy i każda rozumie, co to oznacza, że kobieta/dziewczyna jest czysta (to już nie jest tak jednoznaczne; ale powiedzenie, że mężczyzna jest czysty nie ma takiego wydźwięku; wyrażenie „szła czysta do ślubu” większość nie będzie rozumiała: „wzięła wcześniej kąpiel”), mieć „brudne myśli” t jest raczej zrozumiałe.

Odpowiedź jest zapewne skomplikowana. W Europie z pewnością chrześcijaństwo miało w tym znaczny udział: dziewictwo jako wartość, Maryja jest zajebista, bo nie bzyknęła się z Józefem. Trzy monoteistyczne religie mają oczywiście najebane na punkcie seksu a oddziałują na kilka miliardów ludzi. Coś w tym musi być, ale czy tylko to? Mówi wiele o seksie jako czymś złym (nigdy nie będziesz tak zajebisty jak Maryja), ale nie mówi dlaczego rzeczywisty stosunek (gwałt), metaforyczny („pierdolę cię”), określenie kogoś wulgarną nazwą narządów płciowych („ty chuju”) albo jakieś ich połączenie („jebię cię ty chuju”) ma tak negatywny wydźwięk.
Dlaczego pokonując wroga muszę jeszcze wyruchać jego żonę, matkę, córkę? Może chodzi o przekazanie genów („mój gen zwycięża to jebany, kurewski, martwy wrogu”)? Wiele pytań, niepewne odpowiedzi.

Bardzo to jest interesujące i byłoby wykurwiście gdyby jakiś socjolog, filozof, historyczka czy antropolożka się tym zajęła albo zajął. Pewnie ktoś się już o tym napisał ale nie trafiłem jeszcze na odpowiednią lekturę.

W związku z tym czuję pewien niesmak gdy słyszę „chuj ci w dupę”, bo czuję, że wypowiadający wcale nie życzył mi w dobrej wierze przyjemnego stosunku analnego i z braku odpowiednich środków wyrazu lub wąskiego zasobu słów musiał posłużyć się słowami postrzeganymi jako wulgarne, a zamiast tego chciał powiedzieć, żebym się pierdolił, bo jestem chujem i jebaną kurwą, nie mając na myśli, że jestem sprawnym mężczyzną, z zawodu prostytutkiem, który kocha się z innymi w zamian za gratyfikację finansową.

Poniżej: ilustracja i konkurs. Źródło: zdjęcie własne efektów działalności nieznanej osoby lub osób, zrobione podczas przechadzki. Dla chcących: gdzie zostało zrobione to zdjęcie? Nagroda: dowolna moja książka. Dla autora rysunku (jakby najbardziej nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności trafił na ten post i udowodnił, że to on/ona, albo przynajmniej zarzekł się na swoje świętości, że to on/ona): wszystkie trzy moje książki. Kontakt przez fb albo maila, albo jak kto chce. 




sobota, 6 kwietnia 2019

Jak spalić maskę, żeby było na Harrego Pottera


Raban i rwetes został podniesiony bo pewien niezbyt bystry albo właśnie bardzo bystry (w końcu nieważne co mówią, byle mówili) człowiek dokonał spalenia kilku książek. Skojarzenia są dwa: tam gdzie pali się książki później pali się ludzi oraz ci cholerni talibowie, którzy wysadzali posągi Buddy i kompleks w Palmyrze (ci przy okazji sprzedawali historyczne artefakty fascynatom i kolekcjonerom; powstaje przy okazji pytanie czy ci fascynaci i kolekcjonerzy są odpowiedzialni za zbrodnie?), czyli islamskie średniowiecze.

W tym lamencie Harry Potter przesłonił afrykańską maskę, która też znalazła się na stosie i spłonęła zgodnie z zaleceniami pewnej grubej książki, w której poza tym zaleceniem, jest wiele innych, do których jeślibyśmy się zastosowali to wampiry bez wbijania się w tętnice szyjne chodziłyby opasłe, tłuste i niezdolne do lotu.

Zostawiając Harry Pottera i skupiając się na masce chciałbym przypomnieć, że palenie to wielowiekowa chrześcijańska tradycja, która obejmowała zarówno ludzi jak i nie ludzi w tym obiekty wierzeń niechrześcijańskich. I żeby sprawa była jasna: nie dotyczy to wyłącznie średniowiecza („nawracanie” ludów Europy wiązało się z paleniem wszystkiego niechrześcijańskiego), ale było powszechnie praktykowane przez Europejczyków jeszcze w dwudziestym wieku (powtórzę: w dwudziestym wieku). Kultura materialna oparta na drewnie (Afryka Subsaharyjska, Ameryka Łacińska) została zmieciona wielkimi stosami praktykowanymi od XV wieku do połowy XX wieku. Oczywiście w dobrej wierze i z odpowiednim imieniem na ustach. Dlatego odległe w czasie zabytki kultury materialnej z Afryki i Ameryki Łacińskiej należą do rzadkości. Mniej więcej z tej samego powodu nie mamy zbyt wielu zachowanych pozostałości przedchrześcijańskich w Europie Środkowej a Światowid ze Zbrucza miał szczęście bo był z kamienia i przeczekał w rzece.

W ramach ilustracji i pogłębienia tematu: http://www.badnewsaboutchristianity.com/gi0_vandalism.htm

niedziela, 3 marca 2019

O ekologii, czy kartki na CO2


Szczyt klimatyczny przeminął. Pył węglowy pozostał. Smog zionie. Samochody stoją w korkach. Samoloty latają. Czyli bez większych zmian. Jedyny pomysły to karanie, czyli najprostszy prymitywizm. Nie pozostaje mi więc nic innego jak wejść w skórę znawcy i rzucić kilka pomysłów.

Zacznę od wolności. Świat zachodni oparł się na wolności w tym wolności z kantowskim założeniem, że można robić wszystko pod warunkiem, że nie wpływa to na życie innych (Czyli: „Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym”). To założenie zazwyczaj rozumiane jest w dosyć ograniczony sposób, czyli nie zabijaj żeby inni nie zabili ciebie, nie wtrącaj się w zacisze domowe innych, wtedy nikt nie będzie wtrącał się w twoje lub to co robisz, możesz robić, jeśli nie szkodzisz innym, jeżeli coś robisz z kimś ten ktoś niech wyrazi na to zgodę. To rozumowanie zazwyczaj rozumiane jest głównie w bezpośrednich relacjach (nie hałasuję w nocy, bo sąsiedzi chcą spać itd.). 

Ta wolność tylko w pewnych sytuacjach rozciągana jest do szerszej perspektywy i tylko czasami dotyka tego, co można określić jako dobro wspólne albo tego co wiąże się z odwleczoną perspektywą czasową. Wolność ta dotyczy także wszelkich działań związanych z wolnością, w granicach prawa, gospodarowania swoim majątkiem. Innymi słowy jeżeli posiadam majątek uzyskany zgodnie z prawem, to mogę nim zgodnie z prawem dowolnie dysponować. Czyli jeżeli mój majątek na to pozwala i/lub mam taką fanaberię, mogę mieszkać w domu o powierzchni kilku tysięcy metrów kwadratowych i mogę jeździć samochodem spalającym sto litrów benzyny na sto kilometrów (jeśli spełnia normy spalin), mogę latać samolotem co drugi dzień i mogę kupować telewizor/lodówkę/telefon codziennie czy jeść mięso na śniadanie, obiad, kolację i liczne desery. Każde to działanie jest zgodne z prawem i zgodne z ograniczaną zasadą nie czynienia innym szkody, a także wpisane w pewien wzór wolności. 

Tak rozumiany imperatyw i tak rozumiana wolność jest jednak wewnętrznie sprzeczna. Każde to działanie, podobnie jak setki tysiące innych, które zazwyczaj bezpośrednio nie wpływają na wolności innych ludzi, pośrednio wpływają i to znacznie. Dom trzeba ogrzać, oświetlić, samochód i samolot zatankować, mięso wyprodukować itd. Każde to działanie uszczupla zasoby naturalne i ma negatywny wpływ na środowisko, a więc na dobro wspólne, a więc na inne osoby. To oznacza, że wolność posiadania i używania, wpływa na wolności innych ludzi. Nierówność posiadania, którą większość członków naszej cywilizacji, uznała za normę, oznacza (nie zawsze, ale zazwyczaj) nierówność w niszczeniu dobra wspólnego, a w szczególności środowiska naturalnego. 

Wolność często łączona jest ze sprawiedliwością, a właściwie, uznając, że sprawiedliwość jest pojęciem pod wieloma niejednoznacznym (podobnie jak wolność) z jakąś wersją sprawiedliwości, która najczęściej łączona jest z czymś, co określiłbym, jako egalitaryzmem dostępności: każdy ma prawo się wzbogacać, jeździć na rowerze czy korzystać ze lasów. Nie każdy jednak może lub chce, a może ma pecha, albo nie ma odpowiednich zasobów. I to uznaje się za sprawiedliwe. Nie istnieje jednak założenie, że szkody środowiskowe są związane z posiadaniem zasobów, bo oznaczałoby to, że posiadanie zasobów pozwala niszczyć środowisko a więc komfort życia innych w zależności z posiadanymi zasobami, co łamałoby zarówno imperatywne założenie o wolności, jak i zasadę sprawiedliwości. Oczywiście tak się nie dzieje. Prawo do niszczenia środowiska naturalnego jest ściśle związane z posiadanymi zasobami, zarówno na poziomie jednostek jak i państw i to uznaje się za sprawiedliwe (szczególnie wśród tych posiadających zasoby) i jak najbardziej odpowiadające idei wolności.

Co by się stało, gdyby uznać, że każdy człowiek, ze względu na jego globalny wpływ na środowisko, uzyskuje prawo do niszczenia tegoż środowiska tylko w ograniczonym zakresie, że ma powiedzmy prawo do rocznej emisji 10000 kg CO2 (plus lista innych emisji), którym może dowolnie dysponować? 10 ton to wcale nie tak dużo (albo bardzo dużo), oznacza tak mniej więcej 60 tys. km jazdy samochodem o średnim spalaniu. Jeżeli wybierzemy się na wakacje w pierwszej klasie samolotem gdzieś na piękną wyspę 5000 km od domu to wyprodukujemy jakieś trzy tony CO2. Trzy takie loty i roczny ekwiwalent prawie wyczerpany. Jeżeli będziemy jeździć super sportowym samochodem albo wielkim terenowym to możemy zrobić jakieś 30 tys. może 40 tys. Ale jak będziemy jeździć w dwie osoby to już nasz dystans rośnie. Trzeba pamiętać, że oprócz samochodów, samolotów jest jeszcze mięso (dużo CO2 w porównaniu z roślinami), energia elektryczna i ogrzewania. Robi się krucho i trzeba uważać. 

Nie mam pojęcia jak to można zorganizować i dlaczego to nie może się nie udać. 

Może każdy obywatel Ziemi powinien dostawać kartki ekwiwalentu CO2 (tak wiem, że zaraz byłby czarny rynek, handel kartkami, kartki podrabiane i fikcyjne wożenie murzyńskich dzieci), które wymieniałby na ogrzewanie albo paliwo.


Rozumiem także, że żyjąc w klimacie zimnym potrzeba więcej energii na ogrzewanie. I to, że prezes międzynarodowej korporacji musi latać przewodząc korporacji, i to, że trudno jeździć z kimś samochodem, i to, że komunikacja publiczna pozostawia wiele do życzenia, i to, że samochody sportowe są wspaniałe, że nowy telefon jest lepszy od starego, że kotlet schabowy jest lepszy od tofu, a na pięćdziesięciometrowej łodzi motorowej jest wygodniej i bezpieczniej niż na żaglówce, że pogoda na Malediwach jest pewna, a żarcie lepsze, że nic tak nie wzbogaca jak innokulturowe podróże i że nie po to tyle pracujemy, żeby sobie z premedytacją odmawiać, nie wspominając o fatalnym wpływie na wolność, konkurencyjność i PKB, a także to, że bohaterami naszego życia są ci, którzy dużo CO2 produkują.

piątek, 15 lutego 2019

Jeden dzień z życia pisarza


Obudził mnie telefon od mojego menażera. „Oddzwonię” - powiedziałem i rozłączyłem się. Wstałem i poszedłem do kuchni. Zjadłem fitmusli z bezcukrowym mlekiem sojowym i owocami goji. Wypiłem kawę w łabędzim fotelu według projektu Arne Jacobsena. Podwójne espresso z dźwigniowego ekspresu La Pavoni z odrobiną słabości nierafinowanego cukru trzcinowego z Kostaryki. Oddzwoniłem. Czekał mnie ciężki dzień. Pocieszała mnie myśl, że jutro zaczynam dwutygodniowe wakacje. Trochę się bałem niewygodnego lotu ale na szczęście mój menażer stanął na wysokości zadania i kupił mi bilety w „Writers Class”. Kilka dni w Dubaju: zakupy, dobre jedzenie a później Malediwy: domek nad wodą, nurkowanie, lot balonem, owoce morza. I małe pisarskie spotkanie: Olga Tokarczuk, Jacek Dehnel, Sylwia Chutnik, Dorota Masłowska i ja. Och, uwielbiam te wieczory pod gwiazdami, rozmowy o literaturze, o pisaniu w takim towarzystwie i z dobrym winem. Libańskie Chateau Musar będzie pasowała i do morskich przekąsek i kulturowo będzie odpowiednie.

Mój tydzień z Mustangiem właśnie się kończył. Miałem pokazać się kilku miejscach i dać się sfotografować. Samochód odbiorą o dwunastej. Powinienem zdążyć wrócić z nagrania telewizji śniadaniowej. Kilka zdań o diecie, zdrowym stylu życia, podróżach, kilka celnych uwag o naszej cywilizacji, ochronie środowiska, rysiach i słomkach. Nie jestem zadowolony z tego Mustanga. W ogóle nie przepadam za samochodami sportowymi. Wolą solidność wysokiego, porządnego samochodu terenowego. Mercedes G albo mój Land Cruiser. Na szczęście to ostatnia przejażdżka tym przereklamowanym Fordem, może dobrym do jazdy prosto po pustej autostradzie. Kilku fotografów czekało przed wjazdem do studia. Ubrałem się na luzie, dżinsy i bluza z kapturem. Tak trochę punkowo, alternatywnie. Taki pisarz z pazurem. Trampki trochę uwierały. Chyba przysłali o numer za małe a może są za wąskie, ale przez godzinę mogę się pomęczyć. Trudno, ale ostatni raz się godzę na takie niedociągnięcia, niezależnie ile by płacili. W sumie to skandal. Zwrócę na to uwagę mojemu menażerowi. Telewizja śniadaniowa poszła gładko. Nie zdążyłem na dwunastą bo wpadłem jeszcze po kawę do zaprzyjaźnionego sklepiku. Świeżo palona. Passalacqua Cremador, ostatnio moja ulubiona.

Panowie czekali. Podpisałem dokumenty. Przebrałem się. Przyjechał kurier z ubraniem na wieczór. Mój menażer zna moje wymiary lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że nie będzie takiej wpadki jak z trampkami. Sprawdziłem instagrama i facebooka. Kilka łechcących komentarzy i jedna krytyka jakiegoś idioty. Może trzeba go namierzyć i wytoczyć proces? Coś z tego może być. Niech menażer skonsultuje się z prawnikiem. Pani Hania włączyła odkurzacz na parterze i szum odrobinę mi przeszkadzał w skupieniu. Powinienem mieć dźwiękoszczelne drzwi do mojej pracowni. Wsiadłem do mojej Toyoty i pojechałem na spotkanie z redaktorką. Najczęściej umawialiśmy się u mnie ale dziś jednak wolałem się spotkać w jakieś restauracji. Napięty grafik. Redaktorka miała wątpliwości, co do jednego akapitu mojej najnowszej powieści. Porozmawialiśmy chwilę. Wyprostowaliśmy tekst, zjedliśmy sałatkę. Jakaś dziewczyna z sąsiedniego stolika poprosiła o autograf na książce, którą nieśmiało wyjęła z torebki. Podpisałem. Ładna dziewczyna. Gdy skończyliśmy miałem tylko piętnaście minut do studia. Kilka dodatkowych ujęć do reklamy proszków na koncentrację. Łykasz i piszesz takie powieści jak ja piszę, albo zdajesz egzaminy, albo najlepiej inwestujesz na rynku. Spóźniłem się bo wszędzie były korki. Gdzie ci wszyscy ludzie jeżdżą, że człowiek nie może zdążyć na nagranie! Po godzinie było po wszystkim. Wpadłem na chwilę na pokaz mody do znajomego. Tak trochę incognito. Pogadaliśmy chwilę. Zaproponował mi sesję. Wstępnie się zgodziłem.

Zjadłem obiad. Mule. Lubię proste dania. Zadzwonił menażer. Czy może chcę zaprojektować nową butelkę do jakieś wódki lub serwis kawowy. A może jedno i drugie? I reklama wódki? Tylko kilka zdjęć. Nieśmiało wspomniał też o reklamie cygar, która ma wyglądać jak reklama gumy do żucia, bo chyba cygar nie można reklamować. Nie był pewien. Powinien być. Wróciłem do domu. Przebrałem się w zestaw przywieziony przez kuriera. Wygodny i pasował, ale nie czułem się zbyt swobodnie. Trudno. Znowu do samochodu. Premiera filmu, piękne zaproszenie a nie było gdzie zaparkować. Z pół kilometra musiałem iść. Na szczęście nie padało. Byłem wkurzony bo zapomniałem o fryzjerze a już było za późno. Będę musiał przeprosić Patryka. Bardzo zajęty człowiek a znalazł dla mnie godzinę. Dwieście metrów przed wynajętym teatrem już mi zrobili pierwsze zdjęcie. A na dywanie przed i na ściance to prawie oślepłem. Później witałem się ze wszystkimi, buzi w policzek i następny i następna. Pewnie połowę imion pomyliłem a połowę zapomniałem. Po wszystkim pochwaliłem film, zjadłem niezbyt udane przekąski. Wino było podłe i źle dobrane. Wyszedłem, znowu mnie oślepili i pojechałem do Eni dogadać sprawę sesji zdjęciowej mojego domu do jakiegoś miesięcznika. Znowu dzwonił menażer. Do Dubaju i na Malediwy leci z nami Łukasz. Dobry fotograf. Zrobi relację, wrzuci kilka fotek na facebooka i istagrama, czy gdzie się takie fotki wrzuca. Zrobi zdjęcia i usunie się wtedy kiedy przyjdzie czas.

Wróciłem wreszcie do domu. Pani Hania ładnie posprzątała i przygotowała część rzeczy na wyjazd. Reszta ubrań będzie czekała na miejscu. Dostałem maila z projektem koszulki z moim nazwiskiem i ładnie stylizowaną książką. Będzie rozprowadzana na festiwalach książki, księgarniach, bibliotekach a nawet w oddziałach gminnych Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, przez funcluby i jakąś sieciówkę, które zastrzegła sobie wyłączność w sklepach odzieżowych. Sprawdziłem grafik spotkań autorskich, których tour miałem odbyć po powrocie. Wszystkie bilety sprzedane. Tam też będą stanowiska z moją koszulką. Mam nadzieję, że wyrobią się z produkcją. Jakaś dziewczyna napisała, że mnie kocha i że mi się odda. Nie wiem jak zdobyła mój adres. Przysłała swoje zdjęcia. Niezbyt ubrane. Nawet ładna. Wypiłem cocktail warzywny, małe espresso. Włączyłem muzykę. Chwilę posłuchałem delektując się kawą. Pięknie brzmi Podsiadło na Nautiliusach B&W i wzmacniaczu Krella. Obejrzałem odcinek serialu. „Więźniowie”. Lubię islandzką surowość opowieści. Daje mi dużo inspiracji, ale ten mój Bang&Olufsen trochę chyba szwankuje. A może jest za mały i za stary? Jeszcze raz sprawdziłem maile. Znowu menażer. Chcą zrobić kawę nazwaną moim imieniem. Jak będzie dobra mogę w to wejść. Czy przyjmę zaproszenie na otwarcie domu polskiego w Kazachstanie z delegacją rządową. Może. Zastanowię się. Prośba o wsparcie hospicjum dla dzieci. Zrobiłem przelew i poinformowałem menażera. On wie co z tym zrobić. Nalałem sobie odrobinę single melt, wrzuciłem kilka kostek lodu i poszedłem do pracowni. Był już najwyższy czas zacząć szkicować nową powieść. Kontrakt podpisany i zaliczka wpłacona. Może zmienię wydawnictwo?


PS. Zamiast pisarza proszę, jeśli występuje taka potrzeba, wstawić: pielęgniarkę, nauczyciela, filozofa, blogerkę książkową, czy kogo tam chcecie.
PS2. Pieniądze to tylko środek do celu. Pytanie, co jest celem i czy (i ile) potrzebujemy tego środka (głębokie?)

piątek, 8 lutego 2019

Odpowiedzialność pięknego szpiega i wspaniałej szpiegini, czyli kolejna powieść, której nie napiszę


Z rana na ulicy z bilbordu, z wiadomości i plotek widać jego i jej twarz. Doskonałość roku, wspaniałość i perfekcyjność. Ona piękna i mądra, garnki zaprojektuje i jogurt ukręci, da innym nadzieję, że życie może być wspaniałe i wie jak założyć i jak zdjąć każdą sukienkę, ugotować zdrowy, smaczny posiłek i jak zaprojektować wakacje, salon i łazienkę aby cieszyły oko, zapewniały wygodę i były gotowe na fotograficzną sesję, którą cały świat będzie podziwiał. Potrafi zajść w idealną ciążą. Mieć ciążę z najpiękniejszym brzuchem świata, równym, gładkim i symetrycznym. Urodzić i jeszcze z pępowiną wiszącą u nóg projektować garnki i wakacje, kręcić jogurty, zakładać i zdejmować sukienki. A on to sama rozkosz. Zbudowany jak gladiator, co w wcale nie dziwi, bo właśnie nim jest. Potrafi biegać i skakać przez kozła. Inteligentny i błyskotliwy ale nie za bardzo, żeby nie zrazić do siebie większości. O włosach błyszczących i konsekwencji w oczach. Wie co jeść, co pić, czym się myć, jakiego telefonu używać, gdzie spędzać czas wolny i jak, jaki samochód wybrać, w jakim proszku do prania prać, jak pachnieć. Czyli razem zapewniają wszystko, co człowiekowi do życia jest potrzebne wzbudzając nutkę zazdrości, szacunek, potrzebę naśladowania i kąpania się w ich cieniu, bo wszak to oni wskazuję ścieżkę a nawet drogę do szczęścia i pomyślności.
To ta jasna strona. Ta widoczna strona. Bo to byłaby powieść szpiegowska. Pełna knowań i spisków, wytrwałości, pułapek, podstępów i zwrotów akcji, namiętności i szaleństwa. Ale oczywiście z wyraźnie zaznaczonym rysem filozoficznym: czym jest wolność? Czy można uciec przeznaczeniu? Czy można zawrócić? Jak trudno jest powiedzieć „nie”? Czy można odciąć się od potężnych sił geopolitycznych, które wpływają na nasze życie a w Bieszczadach nie ma już miejsca? Czy warto żyć dla idei, jeśli idea kruszeje?


Historia zaczyna się pod koniec lat osiemdziesiątych. Rodzą się: chłopiec i dziewczynka. Jeszcze się nie znają. W tym samym czasie władze wielkiego kraju na wschodzie czują oddech zmian. Czują, że ich świat może się rozpaść a jednocześnie wiedzą, że jak się nie rozpadnie to muszą cały świat jeśli nie zawojować to przynajmniej kontrolować. Muszą mieć informację. Tylko jak?


Dzieci rosną a na placu Niebiańskiego Spokoju umierają ludzie. Władza czuje gorący oddech jeszcze silniej. Z wnętrzem sobie poradzą. Gorzej z zewnętrzem. Wysyłają więc szpiegowskich mistrzów i inwestują w szpiegowską aparaturę, która ma znakomicie działać i jednocześnie zdobywać informacje. Szpiegowscy mistrzowie docierają do Polski (i nie tylko; ale akurat tu toczy się akcja) i szukają odpowiednich dzieci, aby wyszkolić je i uczynić szpiegami doskonałymi, uśpionymi agentami, agentami wpływu. Znajdują takie dzieci: szkolą je, wciągają do idei, obiecują szczęście, pomyślność i szczęśliwe zbiegi okoliczności, roztaczają niewidoczny parasol aby te już dorosłe dzieci były kochane i podziwiane, godne naśladowania i w ogóle wspaniałe, dające nadzieję i godne zaufania. I tak się dzieje. Aż nadchodzi ten czas, kiedy od trzydziestu lat rozwijana technologia stała się na tyle dojrzała, że dwóje byłych dzieci, teraz już szpiegów doskonałych, uaktywnia się i rusza na podbój świata, a ich uśmiechnięte, szczere i doskonałe twarze, które przekonały do zdrowia, mydła, samochodu, wakacji, garnków, przekonują do telefonów, komputerów, laptopów, tabletów, modemów, serwerów itd.. Ale to nie są zwykłe sprzęty. To sprzęty, które nie tylko potrafią zabić swojego właściciela ale przekazywać do tajnego, podziemnego, centrum wywiadowczego wszelkie dane. To telefony, komputery i inny sprzęt, który można wyłączyć albo kazać mu robić całkiem, co innego, niż miały robić. To sprzęt, dzięki któremu sterując z owego podziemnego centrum można wygrać każdą wojnę.


Zastanawiam się, czy może moją parę agentów wpływu uczynić w powieści, której nie napiszę, świadomą własnych działań (jak wyżej) czy nie. Podobna mi się pomysł drugi. Daje naprawdę duże pole do popisu w psychologizowaniu, analizowaniu ludzkich pragnień i ludzkich słabości. Oba rozwiązania są kuszące, a każde niesie inny potencjał egzystencjalnych pytań. A może pokusić się na niejednoznaczność, na konstrukcję, w której do ostatniej linijki włącznie czytelnik nie wie?


PS. A może warto byłoby przerobić na powieść o odpowiedzialności, za własne ciało, własną twarz, słowa i czyny, bo w końcu zachęcając promiennością swojej sławy do szamponu, banku, kredytu, pożyczki o rrso 1000%, samochodu, wczasów, kiełbas, wódy i piwa, jest się osobą odpowiedzialną za to, że wóda wcale nie będzie dobra, kredyt wyższy niż gdzie indziej, samochód będzie się psuł a telefon szpiegował.
Tyle kuszących rozwiązań, co nie zmienia mojej decyzji: tej powieści też nie napiszę.

sobota, 12 stycznia 2019

Prawnicy w kosmosie, czyli jak wydoić kosmitów


Jak już wspomniałem ludzkość w swojej pysze, poczuciu humoru, naiwności, nadziei lub czymś jeszcze innym postanowiła wysłać w kosmos materialny dowód własnego istnienia, aby, gdy już przestanie istnieć, ktoś, gdzieś, kiedyś uronił łzę i wspomniał ludzkość w jej wspaniałości. Ten materialny dowód to płytki sond Pioneer, zestaw wspominkowy sondy New Horizon i złote płyty sond Voyager. Pisałem już o wstrętnej nagości Pioneerów, która przyniesie nam wstyd na całą Galaktykę i o zestawie wspominkowym, czas więc na Voyagerów.

Do sond dołączono pozłacaną miedzianą płytę, która przypomina winylową płytę wraz z instrukcją jej odtworzenia w oparciu o podstawowe umiejętności badawcze fizyka. Na płycie zakodowano dźwięki i obrazy, które pokażą tym innym jak wspaniała była nasza Ziemia i jak cudowni byli jej mieszkańcy. Ci inni, gdy już odtworzą płytę będą ją reprodukować i pokazywać wszemi wobec i będą się cieszyli, że nie są sami, a przynajmniej nie byli. I wtedy, ku ich zaskoczeniu, pojawią się nieśmiertelni ziemscy prawnicy, właśnie świeżo obudzeni z hibernacji, z gotowymi pozwami o naruszenie praw autorskich, gdyż większość zdjęć, obrazów zakodowanych na płycie objętych jest ochroną związaną z prawami autorskimi i nie można ich reprodukować ani pokazywać publicznie.