niedziela, 27 grudnia 2015

Dlaczego każdy poeta powinien chylić czoła popijając kawę, czyli o sztuce wojny, marynarce wojennej i The Doors

Starą i powszechnie szanowaną zasadą wojenną jest nie rozpoczynanie wojny, nawet gdy ma się na nią ochotę. Najlepszą metodą wywołania wojny jest miłująca pokój odpowiedź na podstępne i tchórzliwe działanie wroga. Problemy zaczynają się, gdy ten krwiożerczy wróg wcale nie chce podstępnie i tchórzliwie zaatakować pierwszy. To musi  być straszne uczucie, gdy silniki bombowców są rozgrzane, czołgi zatankowane, przemysł zbrojeniowy rozpędzony, żołnierze przebierają nóżkami, a nic nie chce się wydarzyć. Jest to szczególnie frustrujące, gdy akurat jest dobra atmosfera do bombardowania, strzelenia i biegania po polach. W takiej sytuacji można zaatakować siebie samego i powiedzieć, że to było podstępne i tchórzliwe zaatakowanie podstępnego i tchórzliwego wroga. Można też zacząć strzelać w jakimś mało znaczącym miejscu i bardzo głośno krzyczeć, że to oni zaczęli pierwsi.

Można też zacząć strzelać do podstępnego wroga w odpowiedzi na jego atak, nawet jeśli tego wroga wcale nie było w pobliżu. Może to wyglądać np. tak: płyniemy sobie okrętem a tu na radarze widać torpedę oraz podstępny i tchórzliwy okręt, który wyraźnie ma podstępne i krwiożercze zamiary. Zaczynamy strzelać do tego wyimaginowanego wroga w odpowiedzi na wyimaginowany atak. I w takiej sytuacji nie pozostaje nic innego jak w odpowiedzi na atak niewidzialnego okrętu przy pomocy fantasmagorycznej torpedy uruchamiamy swoje bombowce i bombardujemy całkiem rzeczywiste porty, tak aby nie mogły z nich wypływać ani wyimaginowane ani żadne inne okręty. Tak to mniej więcej wyglądało podczas tak zwanego incydentu w Zatoce Tonkińskiej. Mogło to wyglądać trochę inaczej, niemniej następnego dnia amerykańska armia zaczęła na ostro bombardować porty Wietnamu Północnego, dzięki czemu mogliśmy cieszyć oczy wyczynami Rambo, popisami Chucka Norrisa, przeżywać moralne niepokoje Willema Dafoe, na nowo odczytać Jądro Ciemności, wzruszać się życiem Forresta Gumpa, obserwować polowanie na jelenie, dowiedzieć się co to takiego pocisk pełnopłaszczowy, pomarzyć o tańczeniu na stole podczas imienin u ciotki i planować wakacje w Mỹ Lai.

Dowódcą floty amerykańskiej w zatoce Tonkińskiej, podczas wspomnianego incydentu, był nie kto inny, jak George Stephen Morrison, którego inną wielką zasługą dla ludzkości był stosunek z Clarą jaki miał miejsce na przełomie zimy i wiosny 1943 roku. George i Clara planowali, żeby stosunek ten uczcił po dziewięciu miesiącach drugą rocznicę ataku na Pearl Harbor, którego Morrison był świadkiem. Krnąbrny syn spóźnił się o jeden dzień. Zmarł dwadzieścia siedem lat później prawdopodobnie na skutek przedawkowania heroiny. Jego wieloletnia partnerka zmarła kilka lat później na skutek przedawkowania heroiny. Synem był oczywiście Jim Morrison.

Kim był Jim Morrison to wszyscy wiedzą. Prawie wszyscy wiedzą, że był nie tylko śpiewakiem ale także poetą. Na jego poezję, prozę i życie wpłynęło wiele osób z których znaczna część przewinęła się przez rodzinny dom Winony Ryder (o którym można przeczytać we wcześniejszym poście). Z tych którzy cieleśnie nie mogli przewinąć się przez dom rodzinny Winony  można wymienić wspomnianego wcześniej F. Nietzsche i nie wspomnianego Arthura Rimbaud. Arthur był według niektórych genialnym poetą, który wiódł w młodości obrazoburcze życie (według współczesnych standardów) i który zaczął pisać, gdy miał piętnaście lat a skończył gdy miał dwadzieścia. Gdy odechciało mu się pisać wierszy zajął się zupełnie czymś innym. Popływał trochę po świecie, posłużył w armii, podezerterował by w końcu zająć się handlem kawą przy okazji próbując sił w działalności odkrywczej. Tak oto znalazł się jako trzeci biały w mieście Harer, gdzie osiadł na dłużej i skąd wysyłał kawę w świat. Kawę wysyłał w świat a na miejscowym rynku sprzedawał broń.
Tylko kim był ten drugi? Mógł to być Alfred Bardey, jeden z braci u których zatrudnił się Rimbaud.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Klasyfikacja meteorów czyli dryf kontynentów w perspektywie piersi Angeliny Jolie

Na łamach tego blogu pojawiła się już postać niejakiego Jacka Herera („The Hemperor”, „Cehasz”). Miał on wielkiego prekursora, którym był Timothy Leary. Leary należał do tego pokolenia, które umiało łączyć wspaniałe odloty z pięknymi lądowaniami. O Timothym można pisać i pisać, ale jest to postać tak znana, jej wpływ jest tak powszechny, że dodanie czegoś ode mnie jest poza moim zasięgiem. Na pewno warto się zapoznać z biografią tego pana, a jego przygody i ucieczki z pewnością nie kojarzą się z wykładowcą Harvardu. Leary miał wielu przyjaciół i wiele przyjaciółek, o których słuch wciąż nie zaginął i których duchy do dziś błąkają się po bibliotekach, salach kinowych, wieczorkach poetyckich i stacjach radiowych. Przyjaciółmi Learyego byli także Cynthia Palmer i Michael Horowitz, którzy swoim podstępnym działaniem spłodzili dziecko o imieniu Laura (na cześć żony jednego ze wspomnianych duchów, czyli Aldousa Huxleya, który na łożu śmierci, w wieku sześćdziesięciu dziewięciu lat, poprosił o LSD; prośba umierającego została spełniona). Laura to było drugie imię dziewczynki. Pierwsze to Winona. Horowitz jakoś nie pasowało do Winony Laury więc na cześć soulowego muzyka Winona Laura Horowtitz przeistoczyła się w Winonę Ryder. A Timothy Leary został jej ojcem chrzestnym. To o tyle dziwne, że ojciec Winony był ateistą a matka buddystką, ale może chodzi tu o zupełnie inny chrzest.

Winona wychowywała się w komunach, nie miała telewizora i spotykała wielu ciekawych ludzi by później zostać robotem (Obcy IV), najwspanialszą palaczką papierosów na świecie (Noc na Ziemi), kochanką Włada (Dracula), baletnicą (Czarny Łabędź), czarownicą (Czarownice z Salem). Przemieniała się też w postać Donny Hawthorne w historii pod tytułem „Przez ciemne zwierciadło”, będącej adaptacją powieści, kolejnego przyjaciela jej rodziców, czyli Philipa K. Dicka. Pomimo dzielnej walki z ksenomorfami uległa chwilowemu pragnieniu w związku z zaciemnieniem umysłu wywołanym substancjami chemicznymi krążącymi w jej żyłach i zawinęła ze sklepu ubranie, za co miała całą masę prawnych przykrości. Chemia w jej organizmie musiała mieć coś wspólnego z kłopotami w jej głowie (Przerwana Lekcja Muzyki), dzięki którym spotkała Angelinę Jolie, która trochę później prewencyjnie usunęła sobie piersi i zrobiła sobie sztuczne, bo uznała, że to lepsze, niż umieranie na raka. Dla milionów była to zdrada i skurwysyństwo, bo powinna z narażeniem życia pielęgnować swoje prawdziwe piersi dla dobra społecznego. Uwzględniając ich biseksualizm nasze piękne panie mogłyby stworzyć piękną parę, ale zamiast tego Angelina wybrała Brada a Winona Courtney (tę która przeistoczyła się w Altea Flynt, żeby utopić się w wielkiej wannie; oczywiście pod wpływem). Oczywiście może stworzyły taką parę, ale postanowiły nie mieszać w to osób trzecich. Na marginesie, jakby ktoś nie wiedział i kojarzył panią Angelinę Jolie z piersiastą laską biegającą po grobach z pistoletem przy pięknym udzie (Tomb Rider), której jedynym zadaniem aktorskim jest pokazywać piękne piersi i piękne uda, to niech straci dwie godziny i obejrzy ją u boku Winony.

Brad Pitt też miał problemy z mózgiem, gdy opanowały go te wszystkie małpy (12 małp), może przez to wchodzenie ludzi ludziom w głowy (Być jak John Malkovich), ale takie rzeczy mogą spotkać śmierć (Joe Black) z zaburzeniem dysocjacyjnym tożsamości (Podziemny krąg). W takich sytuacjach niewątpliwie może pomóc siedmioletnie wyciszenie wśród ośnieżonych szczytów (Siedem lat w Tybecie). „Siedem lat w Tybecie” w postaci filmu powstał na podstawie książki „Siedem lat w Tybecie”, będącej autobiograficzną powieścią przedstawiająca siedem lat życia w Tybecie pewnego austriackiego alpinisty, który podczas tych siedmiu lat został nauczycielem Tenzina Gjaco, zwanego dzisiaj jako Dalejlama XIV. Tenzin Gjaco został wybrany manifestacją Bodhisattwy dzięki stadom kruków, ale ja, idąc tą ścieżką, dodatkowo uzupełnioną przez magię liczb, skłaniałbym się do reinkarnacji Tomasza Mora, który został ścięty dokładnie czterysta lat przed narodzinami Tenzina Gjaco (6 lipca 1535 roku). W ostateczności może być to wcielenia Jana Husa, którego z kolei spalono dokładnie 520 lat przed dniem narodzin Dalejlamy XIV (6 lipca 1415 roku). 

Alpinista, który został nauczycielem Tenzina Gjaco też urodził się 6 lipca, ale innego roku. Miał wielkie osiągnięcia na polu alpinistyki, wspólne zdjęcie z Adolfem Hitlerem i, według jego własnych słów, tylko raz włożył mundur SS. Włożył ten mundur podczas własnego ślubu. Wybranką jego serca była Charlotte Wegener, córka Alfreda, który tak jak zięć miał skłonności do łażenia po niezbyt bezpiecznych miejscach, co przepłacił własnym życiem, gdy zamarzł na Grenlandii, jeszcze zanim Charlotte mogła zobaczyć swojego męża w mundurze SS. Alfred. zanim zamarzł, wpadł na pomysł, który wytłumaczył, skąd się biorą góry, po których może wspinać się jego potencjalny zięć. Dziś nazywamy to dryfem kontynentów.

Alpinistą, nauczycielem Dalejlamy XIV, mężem Charlotte Wegener, był nie kto inny, jak Heinrich Harrer.

PS. Timothy Leary został skremowany. Część prochów wzięli przyjaciele i rodzina a siedem gramów poleciało w kosmos. Może się więc zdarzyć, że meteor na niebie to albo ślad po zażyciu, albo ślad po meteoroidzie, albo Timothy Leary.

wtorek, 15 grudnia 2015

Kawia domowa, zemsta Indian, nagroda Nobla i podstępność krętka bladego


Freddie Merkury, o którym już coś napisałem, urodził się w rodzinie wyznającej zaratusztrianizm. Imię Zaratusztry stało się sławne w pewnych kręgach, dzięki Friedrich’owi Nietzsche’mu, który oczywiście także nie żyje. Obaj zmarli na choroby przenoszone głównie drogą płciową (obaj czyli F.M. i F.N.). W przypadku FN nie jest to takie oczywiste. Jego ostatnie czterdzieści lat życia to powolne, systematyczne, konsekwentne i bezkompromisowe osuwanie się w obłęd. HIV u Mercury’ego to ewidentny przykład pecha. Ale konsekwencje rachunku prawdopodobieństwa bywają okrutne. Skąd kiła u Nitzsche’go to już trudniejsze zagadnienie. Może coś tam pogwałcił albo przynajmniej poburdelił podczas służby wojskowej w pruskiej armii zanim spadł z konia albo trochę później podczas wojny prusko - francuskiej. Nawet ta kiła nie jest taka pewne. Na pewno miał problemy z kobietami, bo żadna nie chciała go pokochać, a jeden związek jaskółki nie czyni, zważywszy, że trzy razy rzuciła go jak psa  (a właściwie odrzuciła oświadczyny) i pewnie i tak do niczego nie doszło. Miała rację, bo dzięki temu nie zaraziła się, przekroczyła siedemdziesiątkę i poznała inne ciekawe osoby, z którymi nie tylko mogła pogadać na ciekawe tematy ale też bzyknąć się od czasu do czasu. Mowa tu o Lou Andreas-Salomé.

Zaratusztra, który nie wiadomo kiedy żył, ale na pewno dawno temu, pozostawił swe nasienie w górskim jeziorze. Jezioro ma cudowne właściwości przechowywania przez wieki nasienia Zaratusztry, tak aby plemniki wciąż były żywe i mogły zapłodnić dziewicę, która w nim się wykąpie. Dziewica urodzi syna – mesjasza, który, poprowadzi lud Ziemi do ostatecznej walki z siłami zła. Wygląda na to, że to właśnie Zaratusztra wpadł na pomysł z dziewiczym in vitro, tak popularnym w niektórych kręgach. W dzisiejszych pruderyjnych czasach, zostawienie nasienia w Morskim Oku, sprowadziłoby mnóstwo nieprzyjemności i niewiele przyjemności. Chyba, że zostawiający lubiłby nieprzyjemności, które sprawiałyby mu wiele przyjemności.

Nietzsche zmarł na kiłę (jeśli zmarł na kiłę), która jest podstępna, rozwija się długo  czyni ciało mniej pięknym a umysł zamienia w papkę. Kiła wciąż jest popularna, nie wiadomo skąd się wzięła, czasami zyskuje na popularności a dzięki Fiedelowi Castro można pojechać na Kube i mieć pewność, że nie zarazimy się kiłą, chyba, że trafimy na kogoś, kto przyjechał na Kubę, żeby przywrócić Kubie kiłę. W Hawanie można spokojnie oddawać się rozpuście i nie obawiać się bladego krętka ale już Addis Abebie, z której prowadzi prosta i jedyna droga do Hareru to już jest bardziej ryzykowane, bo akurat w Etiopii kiła jest tak popularna, jak nigdzie indziej. Kiła ma nadprzyrodzoną właściwość utwierdzenia się w tym, że zło i rozpusta to kwestia siłą wymuszonego importu, a nigdy jakiegokolwiek eksportu.
Krętek blady, jest niepokornym stworzeniem boskim. Trudno się go hoduje, żeby go badać trzeba go wstrzykiwać w jądra królików (podobnych do zajęcy) lub chomików. Krętka opisał Fritz Schaudinn wraz z Erich’em Hoffmann’em. Ten pierwszy postanowił kontynuować tradycję Szolc – Rogozińskiego i zmarł w wieku 35 lat. Ten drugi, wiele lat później czmychnął z Niemiec, gdy zdał sobie sprawę, że tysiącletnia rzesza to zbyt długa perspektywa. Krętek blady męczył ludzkość od co setek lat i nadszedł czas, żeby sobie z nim poradzić. Na dobrej drodze był zapomniany Ernest Duchesne, gdyż zauważył, że bakterie nie przepadają za pleśniami. Działo to się w czasie, gdy Nietzsche jeszcze żył ale był już na totalnym odlocie. Dopiero mniej więcej czterdzieści lat po Erneście Duchesne penicylina pojawiła się na rynku. Żeby się pojawiła całkiem wiele osób musiało dostać Nobla. Niektórzy nie dostali, a może powinni. Jeden z nich może nie powinien, bo był Japończykiem. Jednym z tych, którzy dostali był Julius Wagner-Jauregg, który był Austriakiem, antysemitą, eugenikiem i wymyślił metodę leczenia kiły przez zarażenie pacjenta malarią, dzięki czemu pacjenci umierali na malarię zamiast na kiłę. Julius miał żonę Żydówkę.

Walka z krętkiem bladym wymagała badań, badań i jeszcze eksperymentów. Na nieszczęście dla zwierzaków innych niż ludzie tylko homo sapiens choruje na kiłę, więc tylko ten gatunek można było do eksperymentów wykorzystać. I żeby nie było, że od razu Niemcy i Niemcy tu akurat do gry weszli Amerykanie. Eksperymentowali na Czarnych, którym mówili, że ich leczą, a wcale ich nie leczyli. Eksperyment trwał czterdzieści lat i zakończył się sukcesem, bo tych którzy przeżyli zaproszono do stolicy, do siedziby prezydenta, żeby podziękować im za nieświadomą służbę dla nauki. Badania prowadzono w mieście Tuskegee, od nazwy której każdemu prawdziwemu Polakowi cierpnie skóra i kastet wsuwa się na palce jednej ręki, podczas gdy druga nie puszcza różańca, („niechaj nie wie lewica twoja, co czyni prawica twoja”). Szukano jednak czegoś więcej i w końcu znaleziono więzienie w Gwatemali, gdzie więźniowie za dobre sprawowanie mogli korzystać z płatnych usług seksualnych, więc eksperymentatorzy odpowiednio preparowali lub odpowiednio wybierali prostytutki. Próba była zbyt mała więc przystąpiono do bardziej zaawansowanych metod zarażania, zastępując pochwę strzykawką.

Nie wiadomo skąd się wzięła kiła ale podejrzewa się Indian, którzy perfidnie wykorzystali Kolumba i wysłali krętka bladego do Europy, za to, że przez następne wieki mieli dostawać cholerę, tyfus, ospę i błonicę. Ale Indianie wysłali jednocześnie świnkę morską, która wcale nie jest świnką morską, chociaż przez tyle lat świnkę morską udawała, będąc zwykłą kawią domową. Wysłali ją po to, żeby była królikiem doświadczalnym zamiast królika europejskiego, dzięki czemu Guinea pig (ang.) jest odpowiednikiem królika doświadczalnego w wielu językach, chociaż poza wierną służbą homo sapiens nie ma nic wspólnego ze świnią domową, dzięki czemu w żadnym języku królik doświadczalny nie jest harer coś tam coś tam. 

piątek, 11 grudnia 2015

Przygody Burtona, kolonializm za wódę i dlaczego jazz może być niebezpieczny dla życia

Wszystkie drogi wyszukiwań prowadzą do Hareru. W końcu będę musiał tam pojechać, skoro wybrałem taki pseudonim. Etiopski Harer jawi się jaka naprawdę interesująca miejscowość, ale prowadzi tam tylko jedna droga. Jadąc na wschód można dojechać do Somalii a na Zachód do Addis Abeby. Do Somalii (a właściwie Somalilandu, którego nikt nie traktuje poważnie) jest zupełnie niedaleko. Niedaleko Hareru jest kilka innych miast i miasteczek o ładnych nazwach. Gdybym chciał przybrać żeński pseudonim korzystając z mapy Etiopii i okolic pewnie bym się wahał pomiędzy Dżidżigą a Hergejsą. Zamiast Hareru mogłem wybrać Erer.

Harer jest stary, święty i otoczony niskim murkiem (przynajmniej jego stara część). Gdy się ogląda zdjęcia często powtarza się motyw pana karmiącego hieny (oczywiście jak się przebrnie przez wszystkie zdjęcia zajęcy czy też królików). Mieszkańcy mówią na swoje miasto Gey, co niby ma znaczyć Miasto, ale śmiem w to wątpić i nie wiem w jakim języku i nie chcę mi się tego szukać. Pewnie Richard Francis Burton znałby odpowiedź. Ale z jednej strony głupio pytać o takie rzeczy a z drugiej R.F. Burton nie żyje od stu dwudziestu pięciu lat. R.F. Burton pojawia się tu nieprzypadkowo. Był pierwszym Europejczykiem (przynajmniej pierwszym, o którym można coś powiedzieć), który przyjechał do Hareru .  Był też w Mekce i Medynie. Za takie rzeczy niewiernym psom groziła surowa kara. Ale Burton znał mnóstwo języków, wśród nich doskonale znał arabski więc mógł udawać kogo mu się żywnie podobało. Dodatkowo, dla większej wiarygodności, obrzezał się. Właściwie to nie wiem, czy obrzezał się sam, czy obrzezał go ktoś inny. Dotarcie do Hareru było częścią większej ekspedycji, do której Burton później dołączył. Większa ekspedycja miała odkryć źródła Nilu a w połowie dziewiętnastego wieku białych ogarnął szał odkrywania źródeł Nilu.

Harer był tylko epizodem w życiu R.F. Burtona. RFB to taki Indiana Jones, Lawrence z Arabii, Sir Robin-nie-do-końca-tak-dzielny-jak-Sir Lancelot, Jack Sparrow, Ibn Battuta, Charles Marlow, Bilbo Baggins w jednym. Innym epizodem była dyplomatyczna służba na wyspie Annobón, teraz będącej części Gwinei Równikowej a kiedyś należącej do Portugalii a później Hiszpanii. Podobnie jak w przypadku Zanzibaru tu także była mała zamianka: Portugalczycy mogli rozszerzyć swoje wpływy w Ameryce Południowej tam, gdzie zgodnie z tym jak się umówili z Hiszpanami nie mogli rozszerzać. A za to Hiszpanie dostali Annobón. Wyspa w momencie odkrycia była niezamieszkała. Właściwie to tylko mały, wielkości miasteczka, kawałek lądu, który przypadł, razem z kilkoma innymi wyspami, małej Gwinei Równikowej. Tylko kłopot. Cały obszar z górami na lądzie i kilkoma wyspami będącymi kontynuacją procesów wulkanicznych coś mi przypomina, ale nie mogę sobie uprzytomnić co. W każdym razie tak to bywa, że mała Gwinea Równikowa ma bardzo dużo wód terytorialnych, na których (a właściwie pod którymi) znalazło się sporo ropy, czyniąc GR cholernie bogatym państwem, a właściwie czyniąc cholernie bogatymi elity państwa. Czyli znowu ropa.
Annobón niemal kończy ciąg wysp zaczynających się od zatoki Ambas, na której jest malutka wysepka, z której Stefan Szolc – Rogoziński budował polski kolonializm. W końcu jednak odechciało mu się i oddał cały ten polski kolonialny kram Anglikom. Tę małą wysepkę kupił posługując się międzynarodową walutą wymienną w postaci alkoholu. Gdyby kontynuował swoje wędrówki zamiast wracać do Paryża może by nie wpadł pod koła paryskiej komunikacji publicznej i przeżyłby więcej niż trzydzieści pięć lat. A może by umarł na malarię. W wyścigu, kto pierwszy zdobędzie górę Kamerun, Burton wyprzedził Szolc – Rogozińskiego o dwadzieścia trzy lata. Szolc – Rogoziński zdobył górę Kamerun dokładnie 131 lat temu (12 grudnia 1884 roku).

RFB zmarł 20 października 1890 roku dokładnie w tym dniu, w którym urodził się jeden z prekursorów Jazzu Jelly Roll Morton, który przewodził zespołowi o nazwie Red Hot Peppers. Brakowało tylko chili i można by było wciągać heroinę. Gdy Morton został podziugany  pobliski szpital wyrzucił go za drzwi. Mieli chyba zasadę, że nie opatrują ran muzykom jazzowym.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

O tym, co ma wspólnego Freddie Mercury z umowami kupna-sprzedaży

Zupełnie niezauważenie przeminęła dwudziesta czwarta rocznica śmierci (24 listopada 1991 roku) Freddiego Mercury’ego. Nie było świeczek, salw honorowych, spotkania wspominkowego u prezydenta, kazań w kościołach, meczetach i synagogach. Nawet  kwiatów na ulicach nie było. Rozgłośnie radiowe trochę jednak pamiętały.

Farrokh Bulsara, czyli przyszły Freddie Mercury, urodził się na Zanzibarze, obecnie będącej częścią Tanzanii, a kiedyś, Sułtanatem pod protekcją Wielką Brytanii. Freddie urodził się w rodzinie pochodzącej z Indii i będącej zaratusztrianami, czyli czcicielami ognia. Niewielu już zaratusztrian pozostało na naszym globie. Mogą się szczycić swoją monoteistycznością i śmiało twierdzić, że Abraham, Jezus i Mahomet tylko zerżnęli ich pomysł. Nie jest to do końca takie pewne, może sam Zaratusztra zerżnął od niewiadomo czego, albo wszyscy zżynali od wszystkich. Jak już tak wszyscy chcą być fundamentalistami to może należy powrócić do fundamentu fundamentów i zacząć czcić Ahura Mazdę, zwłoki pozostawiać do zjedzenia ptakom w wysokich wieżach (np. na wieża Eiffla, PKiN, WTC) i dokładać drewna do świętych ogni i raz na kilka lat pielgrzymować do Czak Czaku żeby rozpalić największe ognisko z największych ognisk?

Zanzibar był protektoratem brytyjskim, bo Brytyjczycy chcieli mieć Zanzibar, żeby kontrolować drogę do swojej indyjskiej perły. Zanzibar był pod kontrolą Sułtana Omanu, więc Brytyjczycy naciskali Sułtana, żeby ukrócił na własnych terytoriach handel niewolnikami, a centrum tego handlu mieściło się na Zanzibarze. Żeby sprawa była jasna drugim centrum w okolicy (okolicy szeroko rozumianej) było oczywiście miasto Harer. Od tego się zaczęło a skończyło, że Zanzibar stał się brytyjski. Tuż za morzem usadowili się Niemcy, którzy nie omieszkali rościć sobie prawa do Zanzibaru. Żeby oczyścić sytuację nasi dzielni Europejczycy, wymyślili, żeby się pozamieniać ziemiami, które do nich nie należały, co było świetnym pomysłem. Niemcom dostało się uznanie terenów dzisiejszej Namibii, którą i tak już okupowały, ale dodatkowo dostały coś co się nazywa Caprivi od nazwiska niemieckiego kanclerza z pięknym wąsem, a jest wąskim pasem lądu wcinającym się z Namibii prawie do Zimbabwe. Gdyby pociągnęli jeszcze ze trzy kilometry (a pociągnęli 450) to dzisiaj Namibia graniczyłaby z Zimbabwe. Wielka szkoda. Dzięki temu Namibia wygląda dzisiaj trochę niepoważnie, ale z drugiej strony ma dostęp do Zambezi. Niemcom dostała się także mała wysepka Helgoland. Brytyjczycy o tym pamiętali, więc podczas II wojny światowej ją porządnie zbombardowali, a później założyli na wyspie poligon bombowy. W końcu jednak wyspa wróciła do Niemiec. Sto lat wcześniej zmarł tam naczelny dowódca powstania listopadowego. Zmarł w podobnych okolicznościach do Josefa Mengele. Utonął.
 
Niemcom dostała się Namibia, którą nabywali po kawałku drogą kupna, w którym sprzedający musiał sprzedać, bo inaczej tracił życie. Na terenie Namibii Niemcy ostro przygotowywali się do drugiej wojny światowej, jeszcze zanim wybuchła pierwsza. Sprzedający doszli do wniosku, że umowa sprzedaży z karabinem przystawionym do czoła, wcale nie jest umową sprzedaży. Niemcy pokazali jednak paragon i tak wszystko ładnie zorganizowali, że sprzedający musieli pójść na pustynię i umierać z pragnienia i głodu. Kupujący strzelali do każdego kto był czarny (niezależnie od płci i wieku) i zbliżał się do studni, rzeki, stawiku czy jeziora. Pilnującymi wody były oddziały o wdzięcznej nazwie Schutztruppe (nie mylić z Einsatzgruppen; te były trochę później). Dowodzący wyraźnie napisał, że każdy czarny z bronią czy bez, niezależnie czy mężczyzna czy kobieta, dziecko czy starzec, który znajdzie się na niemieckim terenie, zostanie zabity. Część Czarnych znalazła się w obozach koncentracyjnych. Tam robiono pierwsze przymiarki do późniejszych prac Jozefa Mengele. Jednym z pracujących tam był młody naukowiec Eugen Fisher, który później wykształcił niejakiego Otmara von Verschuer, u którego doktorat pisał wspomniany Josef. Wszyscy oczywiście należeli do NSDAP. W Namibii eksperymentowano podobnie, jak czterdzieści lat później, ale na mniejszą skalę. Żeby udowodnić, że Niemcy są bardziej zajebiści od Czarnych, z Namibii wysyłano głowy. Ostatnia wróciła do Namibii (gdzie została pogrzebana) w 2014 roku.
 
Żeby sprawa była jasna: sprzedającymi, głodującymi i umierającymi z pragnienia było plemię Herero, a tym, który uznał, że taka umowa kupna sprzedaży jest gówno warta, był niejaki Samuel Maharero. 

niedziela, 6 grudnia 2015

O kawie i żanecie

Zagadka, przed którą stanąłem, znalazła rozwiązanie. W jednym z poprzednich wpisów nie wiedziałem dlaczego malgaski może mieć coś wspólnego z jednym z języków Borneo. Niezbyt intensywne poszukiwania przyniosły prostą odpowiedź: Madagaskar został zasiedlony między innymi przez przybyszów z Borneo. Odpowiedź jest prosta, ale gdy się spojrzy na mapę i przypomni sobie, że kiedy miało to miejsce, to już nie było latających smoków i jeszcze nie było łodzi motorowych to podróż Borneo-Madagaskar wydaje się trochę uciążliwa i ryzykowna. I jak miało w ogóle wyglądać? Siedzieli sobie na Borneo, popatrzyli na mapę (których podobno wtedy jeszcze nie było) i postanowili gdzieś popłynąć? Może Nowa Gwinea? Eeee, nie, tak blisko. To może Cejlon? Eeee, nie taka mała. Może Grenlandia? Eee, nie, taka zimna. To może Madagaskar? No, w sumie, czemu nie. Niech będzie Madagaskar.

Trochę na tym stracili. Mieszkali na trzeciej pod względem powierzchni wyspie na świecie a przenieśli się na czwartą. 

Wracając do kawy. Oczywistość Brazylia jako największego producenta kawy jest oczywista. Ale Wietnam? To mogło być zaskoczenie. W czołówce jest też Indonezja (3-4 miejsce). Madagaskar też produkuje kawę, ale już nie tak dużo. Indonezja jest producentem kawy zwanej kopi luwak. Kopi od kawy, luwak od luwaka czyli civety czyli łaskuna palmowego czyli łaskuna muzanga czyli grogowego kota. Sympatycznego zwierzaka, który łazi po drzewach i zjada wszystko łącznie z kawą. Trochę ją trawi i wydala tradycyjną metodą. Kupę się zbiera, odzyskuje ziarna, czyści, płucze a następnie sprzedaje, jako najdroższą kawę. Następnie w super ekstra kawiarniach serwuje się filiżankę napoju z gówna za 200 zł. No dobra, napój oczywiście ma niewiele wspólnego z gównem. W końcu gówno jest nawozem i w jakiś pośredni sposób nawet parówki są z gówna. 

Cena kopi luwak zachęca do wielu różnych działań. Po pierwsze do biegania po lesie i zbierania luwakowych kup. Po drugie do dbania o luwaki, chronienia ich i głaskania. Po trzecie do szukania innych zwierząt, które przerabiałyby kawę, na jeszcze lepszą kawę. Po czwarte do kłamstwa i oszukaństwa, mieszaństwa i podrabiaństwa. Po piąte do chemicznego odtworzenia żołądka i jelit musunga. Po szóste do łapania ciwet, napychania ich ziarnami kawy i trzymania ich w klatkach, żeby nie mogły się przypadkiem ruszyć. O szóstym to powinniście pomyśleć, gdy będziecie żłopali kawę za 200 pln. Na szczęście dla luwaków najprawdopodobniej będzie podrobiona. Po trzecie znajduje ujście w słoniach, które biorą aktywny udział w produkcji kawy o nazwie Black Ivory. Black Ivory wytwarza się w Tajlandii a proces produkcyjny wymaga marnowania dużych ilości kawy, bo słonie zamiast połykać w całości, pogryzają, przeżuwają i miażdżą ziarna kawy. Trzeba je nakarmić trzydziestoma kilogramami kawy, żeby otrzymać jeden kilogram kawy gotowej do sprzedaży. No i oczywiście, to co innego znaleźć ziarno kawy w kupie zwierzaka wielkości dużego kotka, a co innego znaleźć ziarno kawy w kupie słonia. I znowu 200 pln za filiżankę.
Zabawa z kawą z kupy zaczęła się niewinnie. Holendrzy, którzy kolonizowali dzisiejszą Indonezję wprowadzili w XIX wieku system feudalny. W skrócie: każdy rolnik miał uprawiać rośliny eksportowe (w tym kawę) zamiast podatków, albo miał obowiązek odpracowywać na plantacjach należących do Holendrów. Jednym z elementów tego systemu było ograniczenie możliwości zbierania kawy na własne potrzeby przez Indonezyjczyków. Ci mieli ochotę na małą czarną z rana, więc wykombinowali tę gównianą historię z mustangiem.
Musangi należą do wiwerowatych czyli łaszowatych. Wszystkie wiwerowate wyglądają sympatycznie. Łaszowate występują także w Europie w postaci żanety zwyczajnej.
Zamiast kawy z luwaka można się napić kawy z Hareru, która jest tańsza, ma wysoko ceniony smak a proces produkcji nie wymaga zaangażowania układu trawiennego żadnego zwierzaka.

wtorek, 1 grudnia 2015

Rozważenia o endokrynologii, dżumie i kawie

Jak już wspomniałem, korzystając z translatora, dowiedziałem się że harer to w języku urdu jedwab (proszę się jednak nie uczyć słówek z moich zapisków – mogą się tu wkradać błędy). Jak wszyscy powinni wiedzieć jedwab to taki fajny materiał pozyskiwany dzięki współpracy między człowiekiem a ćmą. Ćmy mogą być pewne, że dopóki ludzie będą chcieli się stroić, to ich gatunek nie zginie. Kosztem dla tych ciem jest to, że dla przetrwania gatunku, rocznie trzysta miliardów gąsienic zawiniętych w kokon musi poświęcić swe życie. Jedwabniki morwowe tak się rozleniwiły w walce o przetrwanie, że żyją już tylko na łasce mody i nie spotyka się ich dziko latających. Samice tej ćmy gdy nadejdzie czas wypuszczają feromon zwany bombikolem, a samiec jest w stanie wyczuć bombikol gdy jedna cząsteczka feromonu przypada na trylion innych. Bombikol został odkryty przez Niemca Adolfa Butenandta w 1959 roku.

Tenże Adolf Butenandt dostał nagrodę Nobla w 1939 roku za badania nad ludzkimi hormonami. Musiał babrać się w tysiącach litrów żeńskiej uryny, żeby wyodrębnić estrogen. Nasz Adolf bawił się uryną w Gdańsku, a właściwe w Wolnym Mieście Gdańsku. W święto pracy 1936 roku został członkiem partii nazistowskiej o numerze 3716562. Trochę później Butenandt do swoich badań w obecnym instytucie Maksa Plancka potrzebował ludzkich organów. Czas uryny się skończył. Wiele wskazuje na to, że organy dostarczał mu jego kolega Josef Mengele prosto z okolic rodzinnego miasta wspomnianego już pana Dariusza Oko. Josef Mengele utonął mając prawie sześćdziesiąt osiem lat; do ostatnich dni lubił strudel jabłkowy.

Josef Mengele utopił się w okolicach miasta Santos w Brazylii. W mieście tym jest wielki port, z którego wypływają statki pełne kawy (i nie tylko kawy). Całkiem niedawno w okolicy odkryto także pokłady ropy naftowej. Jak z większości portów z Santos nie tylko się wypływa, ale do Santos się także przypływa. W 1899 do Santos przypłynęły szczury i przywiozły dżumę. Dżuma była znana od wieków, ale pałeczki dżumy od zaledwie pięciu lat. Odkrył je Alexandre Yersin, który dożył osiemdziesiątki i zmarł w miejscowości Nha Trang, w Wietnamie. Wietnamczycy raczej dobrze go wspominają, nosi tam ksywkę Pan Piąty (Mr Fifth; Ông Năm). Wietnam jest drugim producentem kawy na świecie, a pierwszym jest Brazylia. A początki upraw kawy prowadzą nas do… (napięcie, napięcie)… do miasta Harer w Etiopii.

sobota, 28 listopada 2015

Ciąg dalszy własnych znaczeń



Oprócz zajęcy (duński), a także jednego zająca (w hausa), jestem również jedwabiem (urdu). Ciekawe skąd wziął się ten zając w hausa? Może oczywiście mieć coś wspólnego z angielskim, w końcu hausa to jeden z języków Nigerii, a to była angielska kolonia (protektorat). Z drugiej strony nie wierzę, że w Nigerii (i na innych obszarach, na których mówi się językiem hausa) nie ma zającowatych (rodzina) z rzędu zajęczaków. I dlaczego zamiast harer nie ma lièvres (lub podobnie), skoro Niger było kolonią francuską. Jak próbuję odwrócić znaczenie i wpisują "zające" to otrzymuję w hausa "hares". Z kolei jeden zając to "zomo". Wpisując "zomo” w tłumaczeniu otrzymuję "królik", wpisując królik w tłumaczeniu na hausa otrzymuję "rabbit". Już gdzieś pisałem, że trudno w dzisiejszych czasach odróżnić królika od zająca. Szczególnie te na terenie Nigerii i Nigru.

Oczywiście tym sposobem zataczamy wielkie koło, gdyż znowu pojawia się nam ropa naftowa, której w Nigerii jest całkiem, całkiem sporo. W przeciwieństwie do małej Brunei  w Nigerii jest dużo więcej ludzi, więc tortu nie ma jak podzielić i tylko wisienkę można polizać, gdy się przewróci w grząskiej i tłustawej glebie delty i wpadnie w naftową kałużę z dziurawej rury. Rura jest dziurawa, żeby ropa w USA była tania. Oczywiście z tej kałuży lepiej nie nalewać sobie do baku, bo to zwykła surówka i trzeba ją najpierw zrafinować. Oczywiście rafinuje się poza Nigerią, żeby Nigeryjczycy mogli płacić więcej. Razem z ropą wydobywa się też gaz, bo często ropie towarzyszy gaz. Żeby nie bawić się w jakieś tam ochrony środowiska i inne zasrańce, albo w inwestycje mogące ten gaz zatrzymać spala się go po prostu w trakcie wydobycia (tak zwana flara; i globalnie, a też sumarycznie jest to największa flara świata). Nieźle. Najbardziej w tym podoba mi się, że z tej całej kasy korzysta 1% Nigeryjczyków, a korupcyjnie w ciągu kilkudziesięciu lat, upłynniło się kilkaset miliardów (miliardów) $. 99% może być trochę wkurwione a Boko Haram zamiast przebrzydłych terrorystów mogą jawić się jako szlachetni powstańcy.

Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych mieszkańcy delty Nigru mieli dosyć potykania się o ropociągi i poślizgiwania się na zaropiałych ścieżkach, zaczęli odrobinę się dąsać i protestować. Jednym z najbardziej dąsających się i protestujących był Ken Saro-Wiwa. Nawet dostał za swoje dąsy dwie nagrody. Ale z nagród się nie nacieszył bo został, wraz kilkoma innymi, powieszony. Wypadałoby o tym pomyśleć tankując na stacji z muszelką. Ta firma z muszelką to w ogóle nizły gigo. Zaczynała od handlu muszlami jeszcze zanim Łukasiewicz skonstruował swoją lampę. A jak był kryzys, który nadal jest, to dostała sporo kasy, żeby była nadal. Mogła się zabezpieczyć i mieć jakieś rezerwy, w końcu zarobiła sporo po wojnie w Iraku. Ale mogła też je wydać, skoro i tak było pewne, że dostanie pomoc. Ken Sero-Wiwa, o którym powinniście pomyśleć tankując na stacji z muszelką, dostał nagrodę Right Livelihood Award, która została ufundowana, dzięki sprzedaży odziedziczonych znaczków. Dziedzicem znaczków był Jakob von Uexküll, który był też europejskim parlamentarzystą. Jest trochę Szwedem, trochę Niemcem, mieszka w Wielkiej Brytanii a jeden z jego korzeni tkwi w Estonii. Sprzedał swoje znaczki za milion dolarów.
A tak w ogóle to dziękuję wikipedii.

czwartek, 26 listopada 2015

Poszukiwania tożsamościowo


Poszukując własnej tożsamości zasięgnąłem porady translatora, żeby dowiedzieć się co mogę znaczyć. W japońskim (korzystałem z zapisu łacińskiego) wyszło, że harer to „obrzęk r”. Pomyślałem więc, że nauczę się jakiegoś japońskiego słówka. I będzie to obrzęk. Takie przecież logiczne! Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że hare wcale nie oznacza obrzęk a „możliwe burze”. Byłem tym harer. Czyli w malgaskim zmęczony. I znowu się zdziwiłem, gdy chciałem mieć całe malgaskie zdanie ”jestem zmęczony” - zamiast coś tam coś tam harer, otrzymałem „reraka aho”.

Ta niespodzianka skierowała mnie na ścieżkę języka malgaskiego. Języka malgaskiego używa się na Madagaskarze przez Malgaszów i na kilku pobliskich wyspach a języka blisko spokrewnionego z malgaskim na południu Borneo. Próbowałem odkryć jakieś powiązania, ale nie odkryłem. Na Borneo mówi się kilkaset różnymi językami, więc miałem prawo nie odkryć (ale będę szukał – Wiki to za mało). Przez Borneo biegną kreski dzielące  wyspę na trzy państwa.

Jedno z nich (Sułtanat Brunei) posiada sporo ropy (znowu na blogu pojawia się ropa), co zaowocowało iż Sultan Haji Hassanal Bolkiah Mu'izzaddin Waddaulah ibni Al-Marhum Sultan Haji Omar Ali Saifuddien Sa'adul Khairi Waddien, czyli panujący władca Brunei, ma naprawdę kupę kasy. Ma tyle kasy, że jakby podzielił swój majątek (no dobra, majątek nie kasę), to każdy Brunejczyk dostałby ponad 40 tys. $. Nieźle. Ale i tak Brunejczycy nie mają źle. Nie mogą co prawda głosować i politykować, ale kogo to obchodzi. Tu (to znaczy RP) można i wychodzą z tego niezłe kwiatki. Ale tu nie ma ropy. Żebym miał możliwość rozdać Brunejczykom tyle kasy, ile może im rozdać ich Sułtan, każdy Ziemianin (wliczając dzieci, starców, niepiśmiennych, kobiety, gejów, czarnych, żółtych, białych i czerwonych, złodziei, księży, gwałcicieli, pilotów, kosmonautów i Malgaszów)  musiałbym mieć, co najmniej siedem moich książek i do tego musiałby je kupić. A ja jeszcze tylu nie napisałem. Długa droga przede mną.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Herer, gender, kk i Oko



Zamiana „a” na „e”, prowadzi do już martwego Jacka Herera. Gdy był jeszcze żywy napisał książkę i stał się sławny. Na tyle sławny, że jego imieniem nazwano odmianę marihuany, a on sam nosił przydomek „The Hemperor”, czyli taki konopny imperator (Cehasz?). Jack Herer (odmiana, a nie pan Jack Herer), jest popularna i wygrywa konkursy na najlepszą odmianę. Gdy przebiegam strony o Hererze rzuca się w oczy problem feminizacji. Nie za bardzo znam się na uprawach, ale musi być to coś ważnego. Aż nie chce się wierzyć, ale nawet na tym polu ludzkich zainteresowań obecny jest gender.

Próbując rzucić światło na gender po użyciu wiadomej wyszukiwarki można już na pierwszej stronie wyników trafić na stronę diecezji warszawsko-praskiej. W artykule na rzeczony temat na powyższej stronie w pierwszym zdaniu można przeczytać: „(…) odpowiedziała ‘tak–fiat-niech mi się stanie (…)’”. Też kiedyś miałem fiata, ale nie reagował na takie i podobne zaklęcia. Następny też nie. Na kolejnej znalezionej stronie można przeczytać wypowiedź pana dr hab. Dariusza Oko, który stwierdził, że gender jest gorszy od nazizmu i komunizmu (bo one tylko trochę zniszczyły rodzinę i gospodarkę). Pan Dariusz Oko urodził się w Oświęcimiu, więc wie co pisze.

No dobra, czasy mamy takie, że łatwo się wyżywać na kk. Dawno temu też takie były, ale teraz przynajmniej nikt nikomu za to głowy nie urwie. Do czasu, oczywiście. Trzeba więc korzystać z okazji. To prosty i skuteczny sposób na zdobycie sławy.