niedziela, 27 grudnia 2015

Dlaczego każdy poeta powinien chylić czoła popijając kawę, czyli o sztuce wojny, marynarce wojennej i The Doors

Starą i powszechnie szanowaną zasadą wojenną jest nie rozpoczynanie wojny, nawet gdy ma się na nią ochotę. Najlepszą metodą wywołania wojny jest miłująca pokój odpowiedź na podstępne i tchórzliwe działanie wroga. Problemy zaczynają się, gdy ten krwiożerczy wróg wcale nie chce podstępnie i tchórzliwie zaatakować pierwszy. To musi  być straszne uczucie, gdy silniki bombowców są rozgrzane, czołgi zatankowane, przemysł zbrojeniowy rozpędzony, żołnierze przebierają nóżkami, a nic nie chce się wydarzyć. Jest to szczególnie frustrujące, gdy akurat jest dobra atmosfera do bombardowania, strzelenia i biegania po polach. W takiej sytuacji można zaatakować siebie samego i powiedzieć, że to było podstępne i tchórzliwe zaatakowanie podstępnego i tchórzliwego wroga. Można też zacząć strzelać w jakimś mało znaczącym miejscu i bardzo głośno krzyczeć, że to oni zaczęli pierwsi.

Można też zacząć strzelać do podstępnego wroga w odpowiedzi na jego atak, nawet jeśli tego wroga wcale nie było w pobliżu. Może to wyglądać np. tak: płyniemy sobie okrętem a tu na radarze widać torpedę oraz podstępny i tchórzliwy okręt, który wyraźnie ma podstępne i krwiożercze zamiary. Zaczynamy strzelać do tego wyimaginowanego wroga w odpowiedzi na wyimaginowany atak. I w takiej sytuacji nie pozostaje nic innego jak w odpowiedzi na atak niewidzialnego okrętu przy pomocy fantasmagorycznej torpedy uruchamiamy swoje bombowce i bombardujemy całkiem rzeczywiste porty, tak aby nie mogły z nich wypływać ani wyimaginowane ani żadne inne okręty. Tak to mniej więcej wyglądało podczas tak zwanego incydentu w Zatoce Tonkińskiej. Mogło to wyglądać trochę inaczej, niemniej następnego dnia amerykańska armia zaczęła na ostro bombardować porty Wietnamu Północnego, dzięki czemu mogliśmy cieszyć oczy wyczynami Rambo, popisami Chucka Norrisa, przeżywać moralne niepokoje Willema Dafoe, na nowo odczytać Jądro Ciemności, wzruszać się życiem Forresta Gumpa, obserwować polowanie na jelenie, dowiedzieć się co to takiego pocisk pełnopłaszczowy, pomarzyć o tańczeniu na stole podczas imienin u ciotki i planować wakacje w Mỹ Lai.

Dowódcą floty amerykańskiej w zatoce Tonkińskiej, podczas wspomnianego incydentu, był nie kto inny, jak George Stephen Morrison, którego inną wielką zasługą dla ludzkości był stosunek z Clarą jaki miał miejsce na przełomie zimy i wiosny 1943 roku. George i Clara planowali, żeby stosunek ten uczcił po dziewięciu miesiącach drugą rocznicę ataku na Pearl Harbor, którego Morrison był świadkiem. Krnąbrny syn spóźnił się o jeden dzień. Zmarł dwadzieścia siedem lat później prawdopodobnie na skutek przedawkowania heroiny. Jego wieloletnia partnerka zmarła kilka lat później na skutek przedawkowania heroiny. Synem był oczywiście Jim Morrison.

Kim był Jim Morrison to wszyscy wiedzą. Prawie wszyscy wiedzą, że był nie tylko śpiewakiem ale także poetą. Na jego poezję, prozę i życie wpłynęło wiele osób z których znaczna część przewinęła się przez rodzinny dom Winony Ryder (o którym można przeczytać we wcześniejszym poście). Z tych którzy cieleśnie nie mogli przewinąć się przez dom rodzinny Winony  można wymienić wspomnianego wcześniej F. Nietzsche i nie wspomnianego Arthura Rimbaud. Arthur był według niektórych genialnym poetą, który wiódł w młodości obrazoburcze życie (według współczesnych standardów) i który zaczął pisać, gdy miał piętnaście lat a skończył gdy miał dwadzieścia. Gdy odechciało mu się pisać wierszy zajął się zupełnie czymś innym. Popływał trochę po świecie, posłużył w armii, podezerterował by w końcu zająć się handlem kawą przy okazji próbując sił w działalności odkrywczej. Tak oto znalazł się jako trzeci biały w mieście Harer, gdzie osiadł na dłużej i skąd wysyłał kawę w świat. Kawę wysyłał w świat a na miejscowym rynku sprzedawał broń.
Tylko kim był ten drugi? Mógł to być Alfred Bardey, jeden z braci u których zatrudnił się Rimbaud.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz