poniedziałek, 7 grudnia 2015

O tym, co ma wspólnego Freddie Mercury z umowami kupna-sprzedaży

Zupełnie niezauważenie przeminęła dwudziesta czwarta rocznica śmierci (24 listopada 1991 roku) Freddiego Mercury’ego. Nie było świeczek, salw honorowych, spotkania wspominkowego u prezydenta, kazań w kościołach, meczetach i synagogach. Nawet  kwiatów na ulicach nie było. Rozgłośnie radiowe trochę jednak pamiętały.

Farrokh Bulsara, czyli przyszły Freddie Mercury, urodził się na Zanzibarze, obecnie będącej częścią Tanzanii, a kiedyś, Sułtanatem pod protekcją Wielką Brytanii. Freddie urodził się w rodzinie pochodzącej z Indii i będącej zaratusztrianami, czyli czcicielami ognia. Niewielu już zaratusztrian pozostało na naszym globie. Mogą się szczycić swoją monoteistycznością i śmiało twierdzić, że Abraham, Jezus i Mahomet tylko zerżnęli ich pomysł. Nie jest to do końca takie pewne, może sam Zaratusztra zerżnął od niewiadomo czego, albo wszyscy zżynali od wszystkich. Jak już tak wszyscy chcą być fundamentalistami to może należy powrócić do fundamentu fundamentów i zacząć czcić Ahura Mazdę, zwłoki pozostawiać do zjedzenia ptakom w wysokich wieżach (np. na wieża Eiffla, PKiN, WTC) i dokładać drewna do świętych ogni i raz na kilka lat pielgrzymować do Czak Czaku żeby rozpalić największe ognisko z największych ognisk?

Zanzibar był protektoratem brytyjskim, bo Brytyjczycy chcieli mieć Zanzibar, żeby kontrolować drogę do swojej indyjskiej perły. Zanzibar był pod kontrolą Sułtana Omanu, więc Brytyjczycy naciskali Sułtana, żeby ukrócił na własnych terytoriach handel niewolnikami, a centrum tego handlu mieściło się na Zanzibarze. Żeby sprawa była jasna drugim centrum w okolicy (okolicy szeroko rozumianej) było oczywiście miasto Harer. Od tego się zaczęło a skończyło, że Zanzibar stał się brytyjski. Tuż za morzem usadowili się Niemcy, którzy nie omieszkali rościć sobie prawa do Zanzibaru. Żeby oczyścić sytuację nasi dzielni Europejczycy, wymyślili, żeby się pozamieniać ziemiami, które do nich nie należały, co było świetnym pomysłem. Niemcom dostało się uznanie terenów dzisiejszej Namibii, którą i tak już okupowały, ale dodatkowo dostały coś co się nazywa Caprivi od nazwiska niemieckiego kanclerza z pięknym wąsem, a jest wąskim pasem lądu wcinającym się z Namibii prawie do Zimbabwe. Gdyby pociągnęli jeszcze ze trzy kilometry (a pociągnęli 450) to dzisiaj Namibia graniczyłaby z Zimbabwe. Wielka szkoda. Dzięki temu Namibia wygląda dzisiaj trochę niepoważnie, ale z drugiej strony ma dostęp do Zambezi. Niemcom dostała się także mała wysepka Helgoland. Brytyjczycy o tym pamiętali, więc podczas II wojny światowej ją porządnie zbombardowali, a później założyli na wyspie poligon bombowy. W końcu jednak wyspa wróciła do Niemiec. Sto lat wcześniej zmarł tam naczelny dowódca powstania listopadowego. Zmarł w podobnych okolicznościach do Josefa Mengele. Utonął.
 
Niemcom dostała się Namibia, którą nabywali po kawałku drogą kupna, w którym sprzedający musiał sprzedać, bo inaczej tracił życie. Na terenie Namibii Niemcy ostro przygotowywali się do drugiej wojny światowej, jeszcze zanim wybuchła pierwsza. Sprzedający doszli do wniosku, że umowa sprzedaży z karabinem przystawionym do czoła, wcale nie jest umową sprzedaży. Niemcy pokazali jednak paragon i tak wszystko ładnie zorganizowali, że sprzedający musieli pójść na pustynię i umierać z pragnienia i głodu. Kupujący strzelali do każdego kto był czarny (niezależnie od płci i wieku) i zbliżał się do studni, rzeki, stawiku czy jeziora. Pilnującymi wody były oddziały o wdzięcznej nazwie Schutztruppe (nie mylić z Einsatzgruppen; te były trochę później). Dowodzący wyraźnie napisał, że każdy czarny z bronią czy bez, niezależnie czy mężczyzna czy kobieta, dziecko czy starzec, który znajdzie się na niemieckim terenie, zostanie zabity. Część Czarnych znalazła się w obozach koncentracyjnych. Tam robiono pierwsze przymiarki do późniejszych prac Jozefa Mengele. Jednym z pracujących tam był młody naukowiec Eugen Fisher, który później wykształcił niejakiego Otmara von Verschuer, u którego doktorat pisał wspomniany Josef. Wszyscy oczywiście należeli do NSDAP. W Namibii eksperymentowano podobnie, jak czterdzieści lat później, ale na mniejszą skalę. Żeby udowodnić, że Niemcy są bardziej zajebiści od Czarnych, z Namibii wysyłano głowy. Ostatnia wróciła do Namibii (gdzie została pogrzebana) w 2014 roku.
 
Żeby sprawa była jasna: sprzedającymi, głodującymi i umierającymi z pragnienia było plemię Herero, a tym, który uznał, że taka umowa kupna sprzedaży jest gówno warta, był niejaki Samuel Maharero. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz