piątek, 11 lutego 2022

„Opowieść o Såmie” czyli rzecz o frajerach

Dawno, dawno temu pisząc powieść Wsk, czyli historia szaleństwa w dobie motoryzacji postanowiłem uratować Grendela (na marginesie, po raz kolejny, przypominam, że powieść ta ma niewiele wspólnego tak z motoryzacją jak i książką Michela Foucaulta Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu; owszem ową książkę nawet mam i nawet przeczytałem uważnie a jej tytuł był tylko inspiracją do tytułu mojej powieści, ale na tym sprawa się kończy). Grendel jest bohaterem eposu Beowulf. Epos liczy sobie ponad tysiąc lat. Grendel jest też tytułowym bohaterem powieści Johna Gardnera. I to właśnie ta powieść (doskonała, jakby ktoś się pytał) chwilowo uczyniła mnie słabym i sentymentalnym a słabość i sentymentalność prostą ścieżką, kilkuakapitową resuscytacją doprowadziła do uratowania Grendela. Epos miałem przeczytać, obiecałem. Słowa nie dotrzymałem. Może dlatego, że tłumaczeniem zajął się Robert Stiller, na którego, pomimo świetnego przekładu Mechanicznej pomarańczy (powieściowe mistrzostwo świata), obraziłem się. A obraziłem się gdyż o jednym z moich ulubionych pisarzy napisał, że jest trzeciorzędnym pisarzem SF (o Vonnegucie). Stiller nie żyje, Vonnegut nie żyje, Gardner nie żyje, Beowulf nie żyje. Grendel nigdy nie istniał a żyje. Dzięki mnie. To dużo mówi o sile pisania. Albo o naiwności. Albo o jednym i drugim. 

(Grendel; Joseph Ratcliffe Skelton; źródło: Marshall, Henrietta Elizabeth (1908) Stories of Beowulf; https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Stories_of_beowulf_grendel.jpg)

Jak ktoś nie ma ochoty czytać eposu to może obejrzeć film. Polecam Beowulf z 2007 roku w reżyserii Roberta Zemeckisa. 

Beowulf to nie ostatni i nie pierwszy epos, którego aktualność (a może uwspółcześniona interpretacja, przekład na dzisiejsze strachy, lęki, pasje, wrażliwości) krąży całkiem żywa w XXI wieku (i krążyła w XX). Ta uwaga dotyczy też innych mitów, legend, baśni czy literatury starożytności. I czasami zdarza się, że współcześni autorzy owe eposy, mity, legendy czynią aktem założycielskim swoich powieści, sztuk, wierszy, rzeźb albo filmów. I co nimi zrobią to już zależy możliwości, w które wyposażyła je natura i CV. Niektórzy radzą sobie lepiej a inni gorzej, jedni chcą niekończących się pojedynków na miecze i łuki a inni głębokich myśli, uniwersalizmów godnych Platona czy Derridy.

Pisarskie ugryzienie średniowiecznego (i to raczej wczesnośredniowiecznego) eposu to ryzykowne i wymagające zadanie. A umieszczenie owoców owego pisarstwa w tym samym miejscu co pierwowzór ale całkiem współcześnie to igranie z patosem, trywialnością i śmiesznością. A igrać trzeba umieć. Tak oto dobrnąłem do Pera Olofa Sundmana i jego Opowieści o Såmie.

Na Sundmana trafiłem dzięki Conradowi. Po przeczytaniu Jądra ciemności zapragnąłem przeczytać coś innego, ale też beletrystycznego, o cywilizacyjnej misji białego człowieka w Afryce Subsaharyjskiej. Tak trafiłem na Ekspedycję Pera Olofa Sundmana i to było celne trafienie (celnym acz niebeletrystycznym trafieniem było także Moienzi Nzadi, u wrót Konga, Tadeusza Dębickiego, reportaż z 1928 roku; do przeczytania w tomie I 100/XX Antologia polskiego reportażu pod redakcją Mariusza Szczygła). Po kilku (a może nawet kilkunastu latach) ponownie przeczytałem Ekspedycję i ponownie uznałem, że było warto. Drogą dedukcji i głębokiej analizy doszedłem do wniosku, że może ów Sundman napisał coś jeszcze. Tak to moim oczom ukazała się półka w bibliotece z Opowieścią o Såmie. Przeczytałem i nie wiem dlaczego o tych książkach nie mówi się w wiadomościach. Tak jak nie wiem dlaczego pomiędzy sportem a prognozą pogody nie ma nie ma wiadomości literackich. W końcu kogo obchodzi, kto dalej rzucił metalową kulką albo kopnął piłkę i to tak niecelnie, że ten drugi nie mógł jej złapać i musiał wyciągać ją z siatki, która na szczęście tam była więc nie musiał iść daleko?

Opowieść, na której oparł się Sundman to islandzka saga o Revnkelu (Hrafnkels saga Freysgoða), którego głównym bohaterem jest oczywiście Revnkel a oponentem Revnkela jest Såm. I to Såma Sundman powołał na pierwszoplanową postać swojej powieści. Saga ma charakter założycielski, wiąże się z początkiem stałego osadnictwa na Islandii, początkiem chrystianizacji, kształtowaniem ustroju społecznego, politycznego i kulturowego. Akcja sagi i powieści wygląda mniej więcej tak (spoiler; ale nie ma się czym przejmować; czytaniu powieści czytanie owego spoilera nie zaszkodzi): Revnkel jest potężny i robi coś złego, na co ktoś mniej potężny, czyli Såm, występuje przeciw niemu i wygrywa w sądzie. Może zabić Revnkela ale darowuje mu życie. Przejmuje jego majątek (zgodnie z wyrokiem sądu). Revnkel ratując życie przyrzeka dotrzymać słowa: nowy układ będzie respektował. Revnkel odjeżdża a za kilka lat znowu jest potężny i nie dotrzymuje słowa. Såm traci przejęty majątek. Revnkel nie zabija go. Obaj umierają z przyczyn typowo naturalnych (po drodze wielu zmarło z przyczyn może naturalnych, jeśli uznać, że siekiera jest częścią natury; ale skoro człowiek jest częścią natury, to wytwór jego rąk też jest częścią natury, więc rozwalenie czaszki siekierą jest śmiercią naturalną; może niezbyt typową w porównaniu z udarem czy stratowaniem przez hipopotama). I taką to historię Sundman umieścił w wieku dwudziestym. Powiedzieć, że to wszystko trzyma się kupy, to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że to uniwersalny obraz ludzkiej doli i niedoli, to może zbyt górnolotnie powiedzieć.

Ravnkel, Andreas Bloch; źródło: O. A. Øverland: Norske historiske fortællinger; https://da.wikipedia.org/wiki/Ravnkel_Frejsgodes_Saga#/media/Fil:Ravnkel_Freysgode.png)

O czym jest ta historia? O sprawiedliwości. O cwaniaku i frajerze. O tym jak frajer zdaje sobie sprawę ze swojego frajerstwa, przez swoją frajerskość nie potrafi nie być frajerem i umiera będąc frajerem zgorzkniałym. O tym, że sprawiedliwość nie jest równo rozdzielana, że niektórym bardziej sprzyja, a jak im nawet nie sprzyja kreują nową sprawiedliwość. O tym, że potężniejsi nie muszą dotrzymywać słowa; jak to mówi Revnkel w powieści Sundmana: „Tylko mocni ludzi potrafią łamać obietnice”. O tym, że ci mocni ludzie, pomimo swoich uczynków, zyskują szacunek i podziw; nie wiem czy odczuwany, ale na pewno okazywany. Szacunek i podziw frajerów, którzy przeklinają swoje frajerstwo, może w duchu przeklinają tych mocnych, ale wielce prawdopodobne, że jednocześnie ich podziwiają i i im zazdroszczą, chcieliby być tacy jak oni ale nie potrafią, a nie potrafią nie dlatego, że są głupi czy leniwi, tylko dlatego, że są frajerami.

Czytałem historię Såma i widziałem wszystkich tych współczesnych frajerów (do których i ja się pewnie zaliczam), którzy patrzą na bandy mocnych ludzi, tych, którzy prozaicznie nie mogą poczekać w swoich drogich samochodach do skrętu, więc łamiąc przepisy omijają frajerów czekających kilka zmian świateł, i mniej prozaicznie na tych którzy wykorzystując koneksje wśród im podobnych, wciąż od nowa bogacą się ograbiając frajerów. Widziałem kolejne kryzysy, za które frajerzy płacili, płacą i będą płacić zbyt często balansując tuż przy krawędzi biedy a mocni stawali się jeszcze bardziej mocni i jeszcze bogatsi. Widziałem frajerów, którzy przez swoje nieuleczalne frajerskie współczucie pozbywają się swoich frajersko wypoconych pieniędzy, płacąc na koty, psy, dzieci, telefony zaufania, sprzęt medyczny, operacje, organizacje pozarządowe i miliony innych podmiotów, bo ich podatki idą, mniej lub bardziej pokrętną drogą, do tych niefrajerów lub na wszystkie te mury, igrzyska i megalomaństwa (w sumie to na jedno wychodzi). Widziałem tych frajerów wpłacających na rzecz głodujących i bombardowanych dzieci w Jemenie, po to, żeby przeżyły, żeby było kogo dalej bombardować, bo w końcu trzeba będzie to zrobić, bo przeżywszy w bombardowaniu, dorosną w nienawiści, nienawidząc będą kąsać, kąsając zostaną wrogami, wrogów należy bombardować, więc trzeba znowu wpłacić na dzieci, żeby urosło kolejne pokolenie do bombardowania, bo chodzi o to, żeby producent bomb był jeszcze mocniejszy, jeszcze potężniejszy.

Najsmutniejszy obraz jaki się kreował w mojej głowie gdy czytałem Opowieść o Såmie, był ten, w którym ci mocni z pogardliwym uśmiechem widzą w frajerach frajerów a frajerzy z biegiem lat eufemizmy o uczciwości, empatii i sprawiedliwości nazywają po imieniu: frajerstwo. I dochodząc do tej konstatacji, gorzknieją, gdyż gorzko jest być frajerem i zdawać sobie z tego sprawę. W końcu: „mali ludzi rzadko rosną z wiekiem”. I tacy umierają.

 Frejr i jego dzik Gullinbursti; (ryc. Jacques Reich - http://home.earthlink.net/~norsemyths/,; https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=247968)