piątek, 5 maja 2017

Cytaty. Cytat nr 2

„-Mój syn strasznie chciałby pana poznać. Drogie dziecko, on się tak pasjonuje rozlewem krwi..”
Pär Lagerkvist, opowiadanie „Kat” ze zbioru „Zło” str. 37, Poznań 1986

sobota, 22 kwietnia 2017

Cytat Pierwszy odcinek z serii cytaty

 „Tak, przestępczy charakter czynu zrozumiałem i przyznałem się do winy. Pytanie sądu: - Czy świadek jest pewny, że tego dnia pracował z oskarżonym przy koszeniu trawy? - Tak, jestem absolutnie pewny, ponieważ tego dnia właśnie dyskutowaliśmy problemy prawdy u Arystotelesa. - U kogo? Pyta sędzia”

Lech Raczek w Anka Grupińska i Joanna Wawrzyniak, „Buntownicy, polskie lata 70 i 80”, Warszawa 2011 (str. 107).

wtorek, 4 kwietnia 2017

Uciec z Hareru

Wróćmy na chwilę do Hareru. Małego miasteczka w Etiopii o bogatej historii. Jeżeli nie chcemy jechać na zachód i wydostać się przez Addis Abebę możemy pojechać na wschód. Żeby pojechać na wschód najlepiej wybrać drogę na północ i przez Dire Daua, gdzie należy nadal jechać na północ, ale z lekkim wschodnim odbiciem kierować się na Ali Sabieh w Dżibuti. Przy okazji można podziwiać jedyną linie kolejową w Etiopii. Można oczywiście pojechać na Zachód i w połowie drogi do stolicy Etiopii pojechać lepszą drogą skręcając w miejscowości Auasz w prawo. Wielkim łukiem i lepszą drogą także i pewnie szybciej dojedziemy do Dżibuti. Po drodze można się zatrzymać i pogrzebać w Ziemi, bo w tamtej okolicy odnaleziono pozostałości naszej prehistorii sprzed kilku milionów lat. Może uda się znaleźć brata Lucy (czyli AL 288-1, Australopithecus afarensis).
 
Tą lub tamtą drogą w końcu dojedziemy do Dżibuti. I teraz nie pozostaje nam nic innego jak płynąć dokładnie na wschód. Jesteśmy wciąż na północy, jedenaście stopni od równika (Harer - 9). Płyniemy. Będziemy musieli lekko odbić na północ bo inaczej władujemy się w sam Róg Afryki. Później miniemy Sokotrę (po lewej, bakburtowej stronie) i jej krwawiące krwią smoków drzewa. Nasza przygoda trwa i w końcu trafiamy na Indie. Co trochę nam utrudnia płynięcie. Oczywiście możemy opływać. Albo Indie przewędrować. Decyzja nie należy do mnie. Ważne jest żeby trzymać się tego 11 równoleżnika. Gdy już uda się przebyć lub opłynąć Indie płyniemy dalej kierując się na Phnom Pehn. Oczywiście znowu trafilibyśmy na ląd zanim dotarlibyśmy do Tuol Sleng. Tym razem byłby to półwysep Malajski. Ale nie dopływamy tam. Po drodze trafiamy na Andamany i indyjską marynarkę, która nie pozwoli nam dostać się na małą wysepkę, która jest nieosiągalnym celem naszej dzisiejszej podróży.

Ta wyspa to Północny Sentinel. Powierzchnia 72 km2. Najwyższy szczyt ma 122 metry. Wyspa jest zalesiona. I nie możemy na niej wylądować i piknikować. Możemy ją tylko podziwiać z daleka. Marynarka strzeże dostępu do wyspy, chociaż nie ma tam instalacji wojskowych, reaktora atomowego, tajnego domku letniskowego Pranaba Kumara Mukherjee. Właściwie nic tam nie ma. Ale ktoś tam jest. Nikt nie wie kto. A właściwie kilka osób, kilkanaście, albo kilkaset osób tam jest. Nikt tego nie wie. Poza nimi samymi. Żyją sobie na tej wyspie i pewnie narzekają na tsunami, które kilka lat temu zesłali bogowie. Nie wiadomo w co wierzą, nie wiadomo jak żyją. Nie wiadomo czym się zajmują. Nic nie wiadomo. Kilka osób na wyspie wylądowało, ale kontakty raczej nie były udane, a ostatnie spotkanie (przypadkowe, dwaj rybacy i ich łódź zboczyła z kursu), zakończyło się dla odwiedzających tragicznie – zostali zabici. Mieszkańcy wyspy nie lubią obcych i żyją w w całkowitym oderwaniu od naszych małych i dużych spraw (setki lat jak wskazują badania lingwistyczne w oparciu o dziewiętnastowieczne porwanie kilku mieszkańców wyspy, z czasów, kiedy biali mieli w zwyczaju nosić porywczy kaganek; z tego porwania kilka osób wróciło na wyspę, kilka zmarło). W końcu uszanowano ich niechęć i oficjalnie postanowiono zostawić ich w spokoju. Ich cały wszechświat to 72km2. Ten wszechświat można obejść w jeden dzień. Nasze globalne ocieplenie powoduje, że ich Wszechświat się kurczy (nie mieliby problemu z odkryciem, czym w tym wszechświecie jest czarna materia). W tamte okolice wybrał się także już znany (m. in. z poprzednich wpisów) Henrich Harrer. Raczej jednak na wyspie nie wylądował, chociaż opisał mieszkańców Północnego Sentinelu (metr sześćdziesiąt wzrostu, leworęczni; Die letzten Fünfhundert: Expedition zu d. Zwergvölkern auf d. Andamanen [„The last five hundred: Expedition to the dwarf peoples in the Andaman Islands”).

Sentinelczycy nie wiedzą, że Trump wygrał wybory, że Clinton je przegrała, nie wiedzą, kto dostał Nobla, a kto Oscara, nie wiedzą kto jest papieżem, nie wiedzą, że człowiek spacerował po Księżycu, nie wiedzą o Rewolucji Francuskiej i odkryciu Ameryki, kto wygrał mistrzostwa w tym lub tamtym, nie spędzają godzin na rozważaniach nad wyższością Iphone sto milionów nad Samsungiem Galaxy dwieście milionów, nie wiedzą co to słoń, nie widzieli lodu ani śniegu itd. Tyle zdań o nich można napisać nic o nich nie wiedząc, pisząc o tym czego nie wiedzą.

sobota, 25 marca 2017

bezrobotność

Dzień dobry
Kilkanaście miesięcy temu ukazał się mój zbiór opowiadań (Ja, mój wróg). Powieść bezrobotność jest już dostępna. E-book: http://www.zinamon.pl/artykul/rafal-harer/bezrobotnosc,A0CA0856EB i wersja papierowa: http://www.zinamon.pl/ksiazka/Harer-Rafal/Bezrobotnosc,84708200100KS;jsessionid=C9330E3533F69C0694068AE6B770CC6D.kaz.
Za kilka dni powinna być dostępna w większości księgarni internetowych.
Prace nad kolejnymi publikacjami trwają i są mocno zaawansowane, więc jeżeli z kosmosu na Ziemię nie spadnie duży meteoryt a na moją głowę spora cegła to za rok powinienem wydać następną powieść. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej lektury
RH

niedziela, 19 lutego 2017

Kaczynski

To będzie taki trochę inny tekst od poprzednich. Dawno nic nie pisałem, ale tak mnie jakoś dzisiaj tknęło i zabawiłem się w psychologa i wyszło z tego to co poniżej. Jest to na tyle znana postać, że nie czułem potrzeby przybliżać jej czytelnikowi. Wystarczy kilka kliknięć, kilka słów wpisanych w wyszukiwarkę i wszystkiego (tak się przynajmniej wydaje) można się dowiedzieć. Chciałem zabawić się w psychologa i zrobiłem to. A co z tego wyszło? Nie wiem.
 
Zawsze miałem ochotę o nim coś napisać. Lubię skomplikowane postacie, które trudno zaszufladkować, które trudno jednoznacznie ocenić i opisać nie popadając we frazesy i wyświechtane kalki, od których bolą oczy. I oczywiście przystępując do tego zadania wiem, że skończę na powtórzeniach, wyświechtanych frazesach i kalkach, od których mnie i każdego, kto będzie miał ochotę to przeczytać, będą bolały oczy.
 
Zawsze dobrze jest zacząć od biografii zanim przejdzie się do próby psychologizowania i nadawaniu rzeczom, stanom, relacjom, uczuciom nazw. Nazwy; słowa, które reprezentują to co określają, chciałyby być (gdyby miała możliwość posiadania pragnień) lustrzanymi odbiciami rzeczywistości. Ale w każdym ze słów z poprzedniego zdania tkwi nieusuwalny błąd. Takie słowa i zwroty jak rzeczywistość, lustrzane odbicie, reprezentować stanowią pułapkę. Podkreślają coś, co istnieje tylko w jednostkowym wyobrażeniu, czasem w nadziei. Że moja myśl przełożona na słowo dociera do innej osoby i w niej tworzy taką samą myśl. Że założenie o możliwości przekazania jakieś prawdy (kolejne słowo pułapka), może się spełnić, że będziemy mieli do czynienia od matematycznym odwzorowaniem. Że słowa tworzą jednoznaczność, bo tylko tak możemy coś przekazać, a jednocześnie wiemy, że są niejednoznaczna, rozmyte i nieostre. Ale posługujemy się nimi bo nie mamy wyjścia.
 
Biografia. Zbiór odtworzonych w dokumentach i relacjach faktów. Wybrane punkty, które mają pokazać jakąś jednostkę. Wiara, że te punkty charakterystyczne tworzą tę jednostkę i mówią o niej niemal całą prawdę. Trochę tak jak z tą prymitywną wiarą, że fakty, że przebieg zdarzeń tworzy historię. Że bitwa pod Grunwaldem, że Kampania Wrześniowa, że wyprawa Kolumba, tworzą Historię.
 
Biografia. Trudne relacje z bratem. Trudne relacje z kobietami, a właściwie ich brak. Skomplikowana relacja ze światem społecznym. Doktorat. Wizja tego, jak ten świat powinien, jak musi wyglądać. Odseparowanie się od tego świata. Nieuczestniczenie w życiu, tak jak uczestniczą w nim niemal wszyscy pozostali. Otoczenie się fantasmagoriami i tylko punktowa styczność ze światem, z życiem. Z jednej strony abnegacja, z drugiej poczucie wielkiej własnej mocy sprawczej. Celne analizy i braki w ocenie siebie samego. Dostrzeganie zła w świecie i nie dostrzeganie zła czynionego przez siebie samego. Albo dostrzeganie, ale usprawiedliwianie w imię wyższych wartości, w imię ponadjednostkowego CELU, co tworzy tyrana i tworzy zło większe, niż to, przeciw któremu powstało. Samotność, a jednocześnie masa wielbicieli, którzy są jednak gdzieś za szybą, gdzieś daleko, gdzieś poza poczuciem, że są obok. I przeciwnicy przesiąknięci nienawiścią tak wielką, że zaślepia ich ona i zmusza to coraz bardziej idiotycznych zachowań. I własna nienawiść, albo zimne wyrachowanie. Nieludzkie, psychopatyczne. Wszechogarniająca wiara we własną rację. Albo jedno i drugie. Wysoka inteligencja. Albo wysoki iloraz inteligencji.
 
Każdy z tych punktów tworzy Kaczynskiego i żaden nie charakteryzuje go do samego końca. Nie można mu odmówić racji. To jest najgorsze. To, że jego czyny budzą taki sprzeciw, wzbudzają tyle emocji, wynika z tego, że ma rację. Oczywiście nie we wszystkim, ale ma rację. Ma jej całkiem sporo. To nie jest czysty wróg. To nie jest diabeł, zło w czystej postaci. A nie może być tak, żeby zło było dziełem kogoś, kto ma aż tyle racji, kto mówi rzeczy, pod którymi dobrzy ludzie mogliby się bez mrugnięcia okiem podpisać. To jest najstraszniejsze. Czy sam wierzy w to co mówi? Trzeba zasiać wątpliwości. Trzeba zrobić z niego cynika. Trzeba przeciwstawić mu się bo wystąpił przeciw wartościom, w które wierzymy, posługując się wartościami w które wierzymy. Musi być wyrachowanym cynikiem. A jeśli nie jest? Jeśli jest zwykłym człowiekiem? I wszystko o nim jest prawdą?
 
Co uczyniło go tym, kim się stał? Odrzucenie przez rówieśników? Może relacje z matką? Może jakaś dziewczyna/chłopak dała/dał mu kosza? Emocjonalnie wykastrował/a i on sobie z tym nie poradził. Może wtedy zaczął nienawidzić. Najpierw siebie. Może brata. Brata, który wiele lat później dokonał największej zdrady. Nawet jeśli ta zdrada wynikała z innych przyczyn, od brata niezależnych. Kochać i nienawidzić brata. Pożądać i nienawidzić. Pragnąć i nienawidzić. Najpierw siebie. Ale nie można zbyt długo pożyć, nienawidząc siebie. Trzeba tę nienawiść skierować na kogoś innego. Może właśnie brata. A później może na wszystkich. Na cały pierdolony świat. Ale będąc sobą (już siebie nie nienawidzę) nie można nienawidzić całego świata. Nie można, bo jestem dobrym człowiekiem. Walczę o dobro. Gdzieś w oddali dostrzegam dobro i cały świat pociągnę lub popcham do dobra, które widzę. Ale ta nienawiść we mnie cały czas tkwi, rośnie, buzuje, musi znaleźć ujście. Kozła ofiarnego, najlepiej kilku, najlepiej jakąś kategorię wybrakowanych ludzi, albo kilka kategorii. I nienawidzić jej z całego serca.
 
Ale już siebie nie nienawidzę. Ale też nie myślę o sobie najlepiej. Nie akceptuję siebie, swoich pragnień, swoich czynów, myśli, ciała. I muszę siebie przekonać, że moje ciało, myśli, czyny i pragnienia są dobre. Ale do tego potrzebuje innych. To inni zareagują na moje działanie w szerokim świecie i przekażą mi wiadomość: jesteś wspaniały. I wtedy będę wspaniały. Moje myśli, czyny, pragnienia i ciało będą wspaniałe. Nawet jeśli nikt nigdy ich nie pozna. Potrzebuję całego świata, żeby udowodnił mi, że jestem wspaniały. I wtedy nic i nikt nie stanie mi na drodze, bo w końcu zaakceptuję siebie, najważniejszą i najwspanialszą osobę, którą poznałem. I jeszcze ten charakterystyczny rys. Ta cecha, która wyróżnia psycho i socjopatów. Nigdy nie byli odpowiedzialni za inną osobę. Tak naprawdę. Nigdy nie kochali (a jeżeli już to w jakiejś wykrzywionej, zdeformowanej formie), nigdy nie spali z kimś w jednym łóżku, nigdy nie spacerowali z kimś trzymając tego kogoś za rękę, nigdy nie zrobili komuś kawy i śniadania do łóżka. Nigdy nie byli z kimś naprawdę blisko. Z kimś obcym, który z czasem staje się kimś bliskim, kimś bez którego życie pustoszeje. Ale to pragnienie, pragnienie, aby ktoś taki był jest wielkie i drąży od środka, wygryza trzewia. I zamiast tej jednej osoby, kochanki, kochanka, przyjaciela czy przyjaciółki, grupy osób, z którymi można pójść na plażę i śmiać się bez sensu, wśród których można przez chwilę zdjąć maskę, zapomnieć o całym wrogim świecie, który bezustannie dokonuje oceny, waży i mierzy czyny i słowa, pozostaje ten cały daleki świat, który ma zastąpić kochankę/kochanka, przyjaciół. I okazuje się, że to walka z samotnością jest tym wielkim krzykiem, tym wielkim zwróceniem uwagi: Zobaczcie mnie! Ja jestem! Istnieję!
 
Czasami to się źle kończy. W tym wypadku trzy osoby zginęły, a kilkanaście zostało rannych. Wrogowie. Symbole. A zdradzony przez brata Ted Kaczynski odsiaduje ośmiokrotne dożywocie. Gdyby był kotem ostatnie życie spędziłby na wolności.

piątek, 17 lutego 2017

bezrobotność

Zamiast wpisu o przygodach poszukiwawczych, krótka informacja o powieści. Jest okładka (projekt okładki: Krzysztof Krawiec; za kilka dni opublikuję zdjęcie). Po redakcji i korekcie. W najbliższych dniach rusza do druku. 250 stron. Oczywiście będzie dostępna w wersji elektronicznej (powinna kosztować około 10 zł). Tytuł: bezrobotność. I jeszcze jedna oczywistość (dla mnie): nie ma wiele wspólnego z tematami i treścią, którą tu można przeczytać.