Książkowych sukcesów (pisanych i czytanych), udanych zakupów, głębokich przemyśleń, wspaniałych widoków, awarii sieci komórkowych, grzecznego smoga i porządnej szczypty namiętności
Oczywiście życzenia noworoczne od Harera nie mają sensu. Harer jest w Etiopii a Nowy rok w Etiopii wypada 11 września.
czwartek, 28 grudnia 2017
poniedziałek, 4 grudnia 2017
Palenie, płody i matematyka w służbie
O
języku i paleniu, czyli przekazy podprogowe (nic o Harerze).
Będzie
banalnie. Język komunikuje. Przekazuje treść. Podręczniki szkolne
przekazują wiedzę i przekazują treści ukryte (zadanie z
matematyki: „W
sklepie zapowiedziano sezonową obniżkę cen o 15%. Buty kosztowały
250 zł. Ile będą kosztować po obniżce?” Źródło:
http://matematyka.opracowania.pl/gimnazjum/obliczanie_procentu_danej_liczby/;
pierwszy wynik w google), które mogą odzwierciedlać, jak i
(nieświadomie lub świadomie) kreować rzeczywistość. Innymi słowy
nauka szkolna jest ideologiczna. Komunikacja,
informacja niemal zawsze ukrywa, czasami zależnie czasami
niezależnie od autora komunikatu, treści, które są obok głównego
przekazu. Jeśli powiem, że jest świetna okazja bo jakiś tam
telefon kosztuje tylko xxx, a kosztował yyy; to oczywiście odbiorca
komunikatu dowiedział się o cenie, ale też ktoś obok mógł wiele
dowiedzieć o rzeczywistości, w której się znajdujemy
(konsumpcjonizm, kapitalizm, telefon jako wartość itd.).
Po tym wstępnie przejdę do palenia. Palacze zostali zobowiązani do
oglądania na paczkach papierosów mniej lub bardziej sympatycznych
zdjęć umierania i chorowania, chociaż nie wiem dlaczego na
samochodach nie ma zdjęć z wypadków, chorób wywołanych
zanieczyszczeniem środowiska i grabieżczą eksploatacją planety.
Pod jednym ze zdjęć na
paczce papierosów jest
taki napis: „Paleniem
możesz zabić swoje nienarodzone dziecko”. O
ile jednak: „Palenie zwiększa ryzyko utraty wzroku”, wydaje się
naukową, ostrzegawczą informacją o ryzyku, to o tym nienarodzonym
dziecku, już taką nie jest. Sformułowanie „nienarodzone dziecko”
ma charakter ideologiczny i jest ściśle związane z pewną
określoną świadomością, która wcale nie musi być powszechna a
z pewnością nie musi być uznana przez wszystkich. Palaczowi nie
dano wyboru, czy ma ochotę palić zwiększając ryzyko uszkodzenia
płodu czy może
jednak potencjalnie zabijając nienarodzone dziecko, czyli właściwie
dziecko. W ten sposób, niewinnie sobie paląc, powoli palacz jest
indoktrynowany i jeśli do tej pory o płodzie myślał jako o
płodzie, to teraz może zacząć myśleć o nim, jako o dziecku.
wtorek, 31 października 2017
o pisaniu listów, upływie czasu, pięćdziesięciu latach, smoku, jaźni odzwierciedlonej i Lemie
Czytam sobie Wojciecha
Orlińskiego ‘Lem. Zycie nie z tej Ziemi’. Przymierzam się do
napisania SF więc o Lemie warto przeczytać a i same utwory
przypomnieć. Ale nie o tym. Biografia Lema jest też biografią
pewnego kręgu osób z Lemem związanych. Pisarski krąg. Działo się
to zamierzchłych czasach dinozaurów a przynajmniej smoka
wawelskiego i paru dziewic czyli w latach sześćdziesiątych. Co ci
ludzi (krąg) robili? Nie wliczając życia dniem codziennym: pisali
sztukę, spotykali się prawie codziennie i korespondowali. Dużo
korespondowali. Ma się wrażanie, że wymiana listów furczała,
listonoszom mdlały nogi i drżały ręce. Orliński garściami
czerpał z tej korespondencji próbując otworzyć nie tylko co się w
życiu Lema działo ale i to co się działo w jego głowie. Trudne
zadanie. Ale nie tym. Pisali do siebie o wszystkim: o pisaniu, o
czytaniu, wydawaniu, o myślach swych i kłopotach z przedmiotami i
podmiotami życia codziennego. O wszystkim pisali. Pisali do siebie
wzajemnie, o sobie i o tych, do których właśnie nie pisali. Na
podstawie tych listów można dużo się o nich dowiedzieć, bo były
to też listy intymne. Nie to, że o razu genitalna ale pisane do
drugiego człowieka, a nie do publikacji dla całego świata i
najbliższych okolic (co nasuwa mi myśl, że może nie powinno się
wydawać prywatnej korespondencji kogokolwiek, żadnych miłosnych i
romantycznych, ani przyjacielskich ni nienawistnych; to jednak wciąż
prywatna korespondencja, nawet jeśli ucierpiałaby nasza wiedza na
temat; ale nie o tym)
Taka mnie nasza wyjątkowej
głębokości myśl, że to pisanie było interakcją. Spotkaniem.
Realnym wymianą pomiędzy realnymi osobami o których wie się, że
są łyse i lubią jeździć na nartach, palą fajkę i psują im się
samochody. Listy, w swojej papierowej formie, zanikły, ale ich nowe,
elektroniczne objawienie jest jak najbardziej listem. Tylko kto w
tych nowych listach pisze do drugiego człowieka o tych problemach z
przedmiotami i podmiotami życia codziennego, o tych wielkich i
małych sprawach. Chyba niewielu. Zamiast tego wypuszcza się
wiadomość do świata, wiadomość która może dotrzeć do wielu
miejsc na świecie, do kilku miliardów ludzi (nie będę pisał, że
do każdego i wszędzie, bo to takie nieprawdziwe pieprzenie). Jest
to rozmowa korespondencja jednokierunkowa w której odzew jest
szczątkowy i równie anonimowy. Jest to korespondencja z wirtualnym
człowiekiem, który jest i go nie ma. Nie z kimś, z którym dwa dni
wcześniej chodziło się po górach i dyskutowało te kwestie i
teraz chce się je uzupełnić, dopowiedzieć, uściślić, ale z
kimś kto nie istnieje i istnieje jednocześnie.
Ale ta chęć wyrzucenia z siebie myśli i słów jawi się jako potrzeba, ale nie
ma nikogo konkretnego do kogo można napisać, więc pisze się w
świat. Do każdego i do nikogo. Zawsze (prawie) jest jakiś odzew,
zawsze ktoś polubi, ktoś skomentuje. Ktoś. Ale nie wiadomo, czy
będzie to Michał czy Małgosia, Ivan czy John. Ale ten odzew jest
potrzebny, niezbędny. Jest informacją, że ktoś nas słucha. I
teraz po pięćdziesięciu latach nie musi to być konkretny Jacek,
ale jakiś tam Jacek. Pisząc do tego niekonkretnego przyjaciela, to
wiemy, że on nie wie o naszych słabościach i niewiele go obchodzą
nasze problemy z cieknącym kranem, więc konstruujemy siebie na
podobieństwo naszego wyobrażonego obrazu w wyobraźni jakiegoś
ustatystykowanego kogoś, który jest i jednostką i tłumem.
Konstruujemy bardziej niż zwykle, nawet musimy konstruować
prywatność, żeby treść naszych treści uatrakcyjnić i nawiązać
obfitą jednostronną korespondencję z odzewem.
poniedziałek, 25 września 2017
czytanie jest jak pudełko czekoladek
Zastanawiając się o czym
piszę, pisząc wpisy na pisarskim blogu nie związanym z moim
prozatorskim pisaniem, szybko porzucam to zastanawianie, gdyż nie
prowadzi ono do niczego, a i tak odpowiedź jest jedna: piszę o czym
chce mi się napisać. Miałem pisać o Harerze, żeby możliwe było
poznanie go we wszystkich wymiarach, ale przecież nie muszę i nikt
mnie nie zmusi a reguły, które w myślach sobie założyłem mogę
w myślach zmienić na takie, które w danej chwili mi odpowiadają.
To, co najbardziej odpowiada mi w pisaniu, nawet jeśli jest to tylko
wyimaginowanie pisanie we własnej głowie, bez żadnego materialnego
odpowiednika w rzeczywistości pozamojogłownej, jest to, że na
bardzo wiele mogę sobie pozwolić. Mogę stwarzać reguły i je
obalać, kreować wszechświaty i je niszczyć, szybko lub powoli,
mogę wskrzeszać zmarłych, zabijać ich (umierać ich), wskrzeszać
i znowu zabijać, zakochiwać, odkochiwać, wypełniać nienawiścią
albo pokutą, cierpieniem lub szczęściem, głupotą i mądrością
(na ile moja własna mądrość i głupota na to pozwalają). Wiele
mogę. Mogę też popełnić tekst krytycznoliteracki skrzyżowany z
teoripisarskim, co wydaje mi się absurdalnym pomysłem (nie wiem
dlaczego, ale tak mi się wydaje), więc bawię się tą
absurdalnością i coraz bardziej mnie ona kusi, kusi, żeby zamienić
ją w nastukany w klawiaturze czyn.
Czynię więc.
Rzecz
będzie o cytatach i metaforach, czyli o ukwieceniach prozy, tak żeby
była głębsza a pisarz bardziej oblatany z pisarskim rzemiosłem,
wielowymiarowy, trudny, wielowątkowy, tajemniczy, niepoznawalny i
jeszcze mądry.
Przy czym cytaty, jak je nazwałem, to wcale nie cytaty, tylko te
piękne zdania, które tak wspaniale nadają się do cytowania gdyż
wyrażają głębie
poznania rzeczywistości ludzkiej i można pod nie podłożyć całe
imaginarium i wszelką gnozę siedząca w głowie czytelnika, czyli
całe to „życie jest jak pudełko czekoladek”. Mamy tu i cytat i
metaforę w jednym, wręcz idealną, bo raz, że pochodzącą ze
znakomitego filmu (bez ironii) to jeszcze tak doskonale trywialną a
jednocześnie potencjalnie niezmiernie bogatą w możliwe do
podłożenie treści.
Jeżeli
przyjmę pewne założenie, nie do końca jestem pewien czy prawdziwe
(ale to moje założenie, więc jest prawdziwe), że proza to
opowieść, która wędruje, skacze, pełza po osi czasu, w której
następują zmiany i to co jest na końcu nie jest tym samym, co było
na początku (na osi czasu, niekoniecznie w treści), to ta opowieść
jest dla mnie kwintesencją prozy (w przeciwieństwie do poezji,
którą zdefiniowałbym, jako próbę zatrzymania, uchwycenia słowem
jakiegoś stanu, w którym opowieść, jeśli pojawia się, jest
tylko bardzo odległym tłem). Jeżeli dalej pójdę w tym kierunku,
to prozatorskie cytaty i metafory (i dodatkowo jeszcze filozoficzne
wstawki o życiu i śmierci) to tylko i aż ozdobniki, bez których
proza wiele może stracić. Ale może też wiele zyskać.
Niemal
w każdej przyzwoitej prozie można wygrzebać ekstra metaforyczny
cytat, w wielu (szczególnie tych kiepskich) filozoficzne wycieczki
(od których, jak sądzę, filozofom cierpnie skóra) i głębokie
przemyślenia, które czynią bohatera lub bohaterkę kimś innym,
niż czyni ją sama opowieść. I tu właśnie objawia się pewien
mój dyskomfort. Cała sztuka w sztuce prozatorskiej, cała trudność
jest w napisaniu opowieści, która pokazuje bohatera lub bohaterkę
w jego i jej wielowymiarowości, w jego byciu ludzkim. Jeśli
opowieść nie jest w stanie tego uczynić, to wtedy cytaty, świetne
metafory i filozoficzno-psychologiczne (dochodzi jeszcze psychologia)
stają się wyłącznie niezbyt udaną protezą. A jeżeli tak
sprotezowani bohaterowie zamieszkują opowieść, która także
wymaga (albo autor nie potrafi się oprzeć potrzebie wyartykułowania
głębokości swoich przemyśleń) filozoficznej podbudowy, to mój
czytelniczy dyskomfort zmienia się w stek (powinien dodać, że źle
wysmażony, ze starego, gnijącego, pełnego robaków mięsa podanego
weganinowi na bezludnej wyspie, który od tygodnia nic nie jadł, a
wcześniej przez miesiące żywił się wyłącznie orzechami
kokosowymi).
I
tak przypominam sobie, a właściwie nie przypominam, bo nie pamiętam
tytułu, a tylko wydaje mi się, że autorką jest Joanna Bator,
powieść, która zaczyna się od wspominek na temat Deleuze,
Foucaulta, Derridy i Agambena. Wytrzymałem tylko kilka stron, co
jest dla mnie rzadkością (raz nawet zmęczyłem pół Harlequina,
żeby sprawdzić o co tyle hałasu). Akurat w tym wypadku
przynajmniej autorka wie o czym pisze, tylko, że zanim zaczęła się
właściwa opowieść, to miałem dosyć i nie dane było mi jej
poznać. A z kolei czytając takiego Hrabala (wielkie dziękuję dla Literackie skarby) czy Sebalda, Marqueza, Burgessa (Aleks, Aleks) to opowieść robi
powieść, a zdania, które ładnie można oprawić w ramkę i
wrzucić w sieć albo powiesić w ramce na ścianie, też się,
oczywiście, znajdą. Albo weźmy (ja wezmę) takiego Shantarama.
Świetna
opowieść. Gdy jednak autor zaczynał tłumaczyć sens życia ja
dostawałem mdłości, w
Cień Góry
było to już niemal nie do wytrzymania.
Z
drugiej jednak strony taki na przykład Lód
Dukaja. Tu filozofii (tak to nazwę) jest bez liku, ale wrzucone w
dialogi są częścią opowieści (trzeba umieć) a wyrwane z
kontekstu i powieszone w ramce, wymagałyby naprawdę dużej ramki i
drobnego druku.
Zastanawiam
się nad Wzgórzem
psów
Żulczyka. Opowieść jest. Porządna opowieść. Ale kompulsywna
potrzeba metaforyzowania też jest. I to nie byle jakiego, po „jak”
nie może być coś zwykłego, żadne tam „biała jak śnieg”.
Gdy czytałem wyobrażałem sobie, jak pan Żulczyk pisze i zawiesza
się nad „jak” i… zapala papierosa (nie wiem, czy pali), wali
setę (nie wiem czy pije), skręca jointa (nie wiem czy pali) i
kombinuje, co zrobić z tym „jak”. Na szczęście zupełnie
dobrze mu się udawało, ale był bardzo blisko granicy, w której
jego pomysłowe, twórcze, nieoczywiste porównania stałyby się
kiczowate. Niemal empatycznie odczuwałem, jak walczy ze sobą, żeby
nie wrzucać filozoficznych rozważań (czasami walkę przegrywał),
co nie udawało mu się w poprzednich książkach (czytałem
przyzwoite Radio
i tragiczną Świątynię;
ale Wzgórze
psów
to zupełnie inna liga).
Z
zupełnie innej beczki (właśnie czytane): Opowieść
podręcznej.
Kilka cytatów na ścianę by się znalazło, ale wiele z nich zbyt
dobrze brzmią w otoczeniu innych zdań a wyrwane z swojego
towarzystwa więdną. Za to opowieść jest.
A
tak na marginesie bardzo lubię cytaty. Tworzą punkty (kotwice :)),
dzięki którym mogę wrócić do przeczytanych kiedyś powieści.
Dzięki nim mogę odtwarzać to, co zaciera się w pamięci, tak, jak
zdjęcia przywołują wspomnienia z wakacji, tak, jak ususzony
pomiędzy stronicami książki i przypadkowo znaleziony po latach,
liść, przypomina zapomnianą przyjaciółkę, z którą tylko
śmierć miała mnie rozłączyć, a proza życia, zmieniała,
wydawać się nieśmiertelną przyjaźń, w, jak ten liść kruche
wspomnienie, wspomnienie, które zniknie, gdy tylko zawieje wiatr,
wiatr delikatny, jak dotknięcie martwego motyla.
wtorek, 1 sierpnia 2017
protele, krokuty i konwergencja, czyli systematyka hienowatych w związku z koegzystencją krokuty cętkowanej z mieszkańcami miasta Harer
Krótki
filmik o harerskich hienach natchnął mnie do napisania o hienach.
Będzie to bardzo poważna praca w oparciu o wikipedię. Poważne
prace należy zacząć od systematyki: hiena to właściwie hieny,
czyli nazwa rodziny zwierząt, ale nie chodzi o tatę, mamę i dzieci
hieny, tylko o systematykę, która, jak wszyscy przychylający się
bardziej do Darwina niż do kreacjonistów uważają, określa
pokrewieństwo ewolucyjne, czyli to, że kiedyś, dawno temu, było
sobie zwierzę, z którego wyewoluowały inne, z których
wyewoluowały kolejne. Czym więcej kroczków jest potrzebnych tym
zwierzęta (rośliny też) są mniej do siebie podobne. I tak trzeba
całkiem wielu kroków i mnóstwa lat, żeby znaleźć wspólnego
przodka mojego i żyrafy, a jeszcze więcej żyrafy i powiedzmy
rekina wielorybiego. Jeżeli już znajdziemy
wspólnego przodka, to możemy uznać, że należymy do jednego kladu
czyli gałęzi. A jeżeli coś daną grupę wyróżnia od innych to
mówimy o taksonie.
Systematyka
wygląda mniej więcej tak: gatunek, rodzaj, rodzina, rząd, gromada,
typ, królestwo. Dodatkowo występują stopnie pośrednie, np.
nadrodzina.
Przykład.
Człowiek. Gatunek: człowiek rozumny, rodzaj: Homo, rodzina:
człowiekowate, rząd: naczelne, gromada: ssaki, typ: strunowce,
królestwo: zwierząt.
Hieny
to rodzina zwierząt, ale tak naprawdę to rodzaj. Bo rodzina to
hienowate, które dzielą się na trzy rodzaje: hieny, krokuty i
protele. Dla niewprawnego oka wszystkie wyglądają jak hieny. Co
ciekawa, to co dla większości jest typową hieną nie jest hieną
tylko krokutą (rodzaj), gatunku krokuta cętkowana, zwana potocznie
hieną cętkowaną i będącą jedyną przedstawicielką krokut,
podobnie jak protel grzywiasty (gatunek) zwany także hieną
grzywiastą, jest jedynym przedstawicielem proteli (rodzaju). Za to
rodzaj hieny z rodziny hienowatych jest reprezentowany przez dwa
gatunki: hiena brunatna i hiena pręgowana. Jeżeli (do czego jako
amator jestem trochę uprawniony) za hieny uznamy hienowate (rodzina) a
nie hieny (rodzaj) to mamy cztery gatunki tych sympatycznych (z
wyglądu) i ładnych zwierząt.
Hienowate
należą do rzędu drapieżnych. A rząd drapieżnych podzielony jest
na dwie grupy (podrzędy): psokształtne i kotokształtne. Co to była
dla mnie za niespodzianka, gdy zobaczyłem, przeczytałem i
uwierzyłem, że hieny są kotokształtne a nie psokształtne! Co
oznacza, że psokształtny pies ma więcej ewolucyjnie wspólnego z
psokształtną foką szarą (rząd: drapieżne, podrząd
psokształtne, nadrodzina: płetwonogie) niż z protelem grzywiastym!
A hienowate w kotokształtnych mają za towarzystwo: falanrukowate,
kotowate, mangustowate, nandiniowate i wiwerowate. Nie wiem jak to
się stało, ale o wiwerowatych już jakiś czas temu pisałem, gdy
wspominałem o drogiej kawie i żanecie zwyczajnej.
To,
że hiena przypomina psa a bliżej jej jest do żbika a zwłaszcza
mangust, nazywamy konwergencją. To właśnie jej zawdzięczamy to,
że pomimo ewolucyjnej odległości walenie bardziej przypominają
chimery niż kanczyle.
Wracając
do Hareru i tamtejszych hien, to według mnie wcale nie są hieny
tylko krokuty cetkowane, z rodziny hienowatych rodzaju krokut.
Niektórzy systematycy włączają jednak krokuty to rodzaju hien i
nie wydzielają rodzaju krokut z rodziny hienowatych dzieląc
hienowate na hieny i protele.
sobota, 29 lipca 2017
Cytaty: o normalności życia
Camilo José Cela, Mazurek dla dwóch nieboszczyków: "podczas gdy świat toczy się swoim torem: jakiś mężczyzna pożycza na procent, jakaś kobieta podciera sobie krocze zdechłym królikiem, jakieś dziecko umiera na skręt kiszek po zjedzeniu śliwek."
piątek, 30 czerwca 2017
politycznie o okrucieństwie dnia szóstego
Polityczność, które owładnęła umysłami i uczuciami, tak, że smak
lizanych lodów, stanowi deklarację przynależności i wrogości,
przekształcając się z jednego z wielu aspektów życiowego dreptania w
miejscu, w jego treść i poczucie sensu, stała się dla mnie czymś na
podobieństwo zatrutego powietrza, przed którym nie można uciec, które
pozwala żyć, ale nie pozwala przestać kaszleć.
I chociaż uniwersalność
nie tylko powieściowej treści jest dla mnie ważniejsza niż chwilowe
przestrzenne i czasowe zawirowania,
które mają sprawiać wrażenie wiekowej doniosłości, a w rzeczywistości
będąc jedynie pozbawionymi znaczenia zmarszczkami, to nie mogę uwolnić
się od uczestnictwa w polityczności i pomimo głęboko tkwiącego we mnie
przekonania, że dołączenie do coraz bardziej mętnego a jednocześnie
dychotomicznego (dla samej dychotomii) wielogłosu, przestaje mieć
jakąkolwiek wartość, dzisiaj zrobię niewielki wyłom w postanowieniu, iż
nie będę wikłał się w niekończące się swary, i skomentuję bieżącą
polityczną bzdurę pana Szyszki, ale nie zajmę się córką leśniczego ani
ratowaniem puszczy tylko tym oto zdaniem z wywiadu, który udzielił: "A
filozofia w Polsce polega na tym, że... ta filozofia główna to 'Czyńcie
sobie ziemię poddaną'". Rozwinięciem tego cytatu w cytacie (wg Biblii
tysiąclecia) jest "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili
ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami
morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami
pełzającymi po ziemi".
Ten cytat z dnia szóstego przypomniał mi inny
cytat, którego nigdzie nie mogłem odnaleźć. Niestety notatki (w tym z
cytatami) mam zbyt wielkim nieładzie i pomimo okresowo pojawiającego się
postanowienia o ich uporządkowaniu, wciąż są częścią chaosu i podlegają
nieustannej entropii (która kiedyś, po upływie niemal wieczności stanie
się nowym porządkiem). Nie odnaleziony cytat odtwarzam więc z pamięci,
co musi być obarczone jakimś błędem. Po słowach o czynieniu sobie Ziemi
poddaną Vonnegut (mam nadzieję, że on to napisał) napisał (w jednej ze
swoich powieści): "I stąd bierze się okrucieństwo chrześcijan", co w
kontekście pana Szyszki, jest tak bardzo prawdziwe, a wielu ludzi
(wespół z już uczynionymi zwierzętami) przekształca, pomimo jego
zapewnień, że człowiek nie jest zwierzęciem, właśnie w pełzające po
ziemi zwierzę.
(W "Hokus Pokus" w języku angielskim jest taki oto
fragment: “Fill
the Earth and subdue it; and have dominion over the fish of the sea and over the birds of the air and over every living thing that moves on the Earth.” Cough.
So the people on Earth thought they had instructions from the Creator of the Universe Himself to wreck
the joint." - ale nie jestem pewny, czy to to).
the Earth and subdue it; and have dominion over the fish of the sea and over the birds of the air and over every living thing that moves on the Earth.” Cough.
So the people on Earth thought they had instructions from the Creator of the Universe Himself to wreck
the joint." - ale nie jestem pewny, czy to to).
Subskrybuj:
Posty (Atom)