środa, 3 września 2025

Opowiadanie konkursowe nienominowane (opowiadania.org; hasło przewodnie: czerwona flaga). Opowiadanie bez obróbki redaktorskiej.

 Rafał Harer

Co skrywa fosa?


Pałac budził się o piątej a o siódmej tętnił życiem. Północne skrzydło jednak spało. Kotary były zasunięte, rolety opuszczone, ciężkie drzwi zamknięte. Ani stukania obcasów, ani spadające patelnie, ani pokrzykiwania kucharzy, ani nerwowość ministrów, nawet szczęk sprawdzanej broni czy silniki gotowych do jazdy samochodów nie przenikała do północnego skrzydła. Przenikały do wysokiej wieży. Wieża była najwyższym budynkiem w państwie. Państwo nie było duże ale nie było też takie całkiem małe. Wieża była bardzo wysoka. Wszyscy mieszkańcy państwa byli z niej bardzo dumni. Pałac był zwykłym pałacem. Ale wieża nie była zwykłą wieża. Wieżę zwieńczał maszt. Na maszcie powiewała flaga. Wieża była wysoka, maszt był potężny a flaga ogromna. Państwo nie było duże ale nie było też takie całkiem małe a z każdego miejsca owego państwa można było flagę zobaczyć. Wieża stała obok pałacu. Wieża i pałac stały na górze. To była najwyższa góra w państwie, które poza kilkoma wzgórzami, mogło poszczycić się wyłącznie równiną. To nie była wysoka góra ale jedyna, co czyniło ją najwyższą. Na płaski szczyt, na którym był pałac i wieża prowadziła jedna kręta droga, jeden zwodzony most. Zwodzony most podnoszono raz w roku, żeby sprawdzić, czy zwodzenie działa. Pozwalał przekroczyć fosę. Fosa była kiedyś jeziorem, później stała się fosą, by skończyć jako błotnisty rów pełen historii, w której nikt nie grzebał. Gdy fosa była jeziorem zdobycie góry i pałacu, który wtedy był zamkiem, było bardzo trudne. Wymagało umiejętności pływania w zbroi lub posiadania łodzi. Nikt nigdy nie próbował zdobyć ani zamku ani pałacu, ani wpław, ani łodzią, ani przekraczając zwodzony most, ani pokonując fosę wypełnioną błotem, ani wypełnioną wodą. Nikt nie próbował nawet wtedy, gdy na maszcie powiewała czarna flaga.

Magazyn flag mieścił się na pierwszym piętrze wieży. Każda flaga była uprana, wyprasowana, złożona i gotowa. To wcale nie jest takie proste, tak wielką flagę uprać, uprasować, złożyć ani wywiesić. Na parterze flagi prano, prasowano i składano. Złożone przenoszono na pierwsze piętro. Do magazynu. Odpowiedzialny za flagi, za upranie, uprasowania, złożenie, zmagazynowani i wywieszenie był minister flagi. Był ministrem flagi ale właściwie to powinien być ministrem flag. Pomimo tego, że był odpowiedzialny za pranie, prasowanie nawet wywieszenie minister flagi nigdy nie uprał, nie uprasował, nawet nie wywiesił ani jednej flagi. Był odpowiedzialny więc nadawał sprawom bieg, sprawdzał i kontrolował. To on był pierwszym, który wiedział, która flaga powędruje na maszt. Ale nie on decydował. Decydował prezydent, który o siódmej, gdy pałac już tętnił życiem, wciąż spał. Spał w północnym skrzydle. To było skrzydło prezydenckie.

Do skrzydła prezydenckiego prowadził tylko jeden korytarz. Korytarz był długi i wysoki a strzegło go zawsze ośmiu doborowych żołnierzy, z których każdy wart był ośmiu zwykłych żołnierzy. Ze skrzydła prezydenckiego można było wyjść tym samym korytarzem albo dwoma tajemnymi przejściami. Były to zwykłe, tajemne przejścia typowe dla pałaców i ich tajemnic.

Prezydent był prezydentem ale niewiele różnił się od króla. Wybrali go wszyscy mieszkańcy równiny, kilku wzgórz a nawet pałacu. Wybrany postanowił w pałacu, w północnym skrzydle zostać i być trochę jak król. Wszystkim ten pomysł się spodobał. Zyskali trochę spokoju i króla, który był trochę prezydentem i trochę królem. Prezydentem mógł być każdy, każde państwo mogło się pochwalić swoim prezydentem, ale tylko nieliczne mogły się pochwalić królem. Tym bardziej królem wybranym. Wszyscy mieszkańcy równiny byli dumni ze swojego prezydenta i tylko nieliczni mieszkańcy kilku wzgórz nie tylko nie byli z niego dumni ale też go nie lubili.

Prezydent o tym wiedział i dlatego korytarz był strzeżony przez ośmiu doborowych żołnierzy, rolety były przeciwpancerne a o tajemnych wyjściach wiedzieli nieliczni. Prezydent trochę się bał tych nielicznych mieszkańców wzgórz, którzy go nie lubili. Wcale nie musiał się ich bać. To, że go nie lubili, nie oznaczało, że chcą go zgładzić, skazać albo wtrącić do lochu. Tym bardziej, że nikt już nikogo potajemnie nie zgładzał i rzadko kogoś skazywano. Pałac, jak na pałac, który był kiedyś zamkiem, przystało, miał swoje lochy, do których można wtrącać, ale nikt nie pamiętał jak tam trafić. Pałac był zwykłym pałacem i jak na pałac, który był kiedyś zamkiem, przystało miał swojej tajemnice. Miał tajemne wyjścia z północnego skrzydła, o których wiedzieli nieliczni i miał lochy, do których prowadziły drogi, o których nikt już nie pamiętał.

Prezydent, gdy został prezydentem bardzo polubił bycie prezydentem. Wstawał wcześnie a spać kładł się późno i przez cały dzień prezydentował. Państwo nie było małe ale nie było też duże i prezydent nie miał zbyt wielu obowiązków. Po kilku miesiącach prezydentowania, gdy wszystko zostało już zarządzone, decyzje podjęte, kierunki ustalone, wizje roztoczone popadł w melancholię, z której przez wszystkie te prezydenckie lata nie mógł się otrząsnąć. Pomysł, żeby prezydentem zostać na stałe, z początku wydawał się genialny lecz z każdym rokiem, a nawet dniem, genialność kruszała i trochę król, trochę prezydent czuł, że genialność pomysłu jest farsą, on sam jest pstrokatym bohaterem owej farsy i farsa ta jest niczym loch, do którego sam się wtrącił, a z którego nie ma tajemnego wyjścia. Prezydent wieczorem stawał w oknie i rozglądał się po swoim królestwie. Patrzył też na zwodzony most i wypełnioną błotem fosę. Gdyby chciał wyjść w stroju pastuszka i nierozpoznanym zwiedzić swoje państwo mógłby to zrobić przechodząc mostem lub tytłając się w błocie. Prezydent nie miał stroju pastuszka. Mógłby zażyczyć sobie stroju pastuszka – był przecież trochę królem. Mógł nawet zażyczyć sobie, żeby go nie rozpoznawano. Mógł wywiesić odpowiednią flagę.

O ósmej pięćdziesiąt z kuchni wyruszała pokojówka. Pokojówka niosła tacę. Na tacy miała sok, jajko na miękko, owoc, bułeczkę, twarożek i kawę. Kawa była czarna i mocna. Doborowi żołnierze otwierali drzwi i śledzili jej kroki.

Stawała przed drzwiami prezydenckiej sypialni, odstawiała tacę na stolik do odkładania tacy i dokładnie o dziewiątej pukała do drzwi prezydenckiej sypialni.

O dziewiątej prezydent a jednak trochę król nie spał. Obudził się kilka minut wcześniej, przez chwilę albo trochę dłużej zdezorientowany leżał w ciemnościach, włączał lampkę, patrzył na zegar i czekał na pukanie. Usłyszawszy je, wstawał, zakładał szlafrok, zerkał przez wizjer i otwierał zamki drzwi. Drzwi były grube, pancerne. Gdyby po drugiej stronie zamiast pokojówki czaił się doborowy oddział morderców prezydent mógłby czmychnąć tajemnym przejściem, bo sforsowanie drzwi zajęłoby doborowym mordercom tyle czasu, że zanim by je sforsowali, prezydent mógłby zaskoczyć ich z grupą doborowych żołnierzy od strony długiego i wysokiego korytarza. Nie chciał pamiętać, że jeśli po drugiej stronie drzwi byliby doborowi mordercy to on nie miałby do dyspozycji doborowych żołnierzy. Prezydentowi nie zależało ale bał się.

Jadł w milczeniu, wolno, spokojnie a pokojówka rozsuwała zasłony i podnosiła rolety. Sypialnię wypełniało światło pomimo tego, że było to północne skrzydło. Kończył śniadanie wypijając ostatni łyk kawy i szedł do łazienki. Był trochę królem ale jednak prezydentem więc siadał na wykwitnie zdobionym sedesie. Każdego dnia był zdziwiony, że pomimo niemal królowania po chwili nie pachniało kwietną łąką ani królewską bryzą. Brał szybki prysznic a potem się ubierał, nie do końca tak jakby chciał jako król ale bardziej tak jak powinien jako prezydent,

Ubrany szedł do gabinetu, w którym czekał na niego, minister. Minister flagi. Patrzył przez okno, przez chwilę kontemplował widok równiny ułożonej u stóp góry, kontemplował odległe a jednak wyraźnie widoczne wzgórza i szeptał do ministerialnego ucha. Minister flagi był więc pierwszym, poza samym prezydentem oczywiście, który wiedział która flaga zastąpi flagę dnia poprzedniego.

Minister flagi potakiwał i sprężystym krokiem kierował się do wysokiej wieży, na szczycie której wciąż powiewała flaga dnia poprzedniego. A była to flaga szara. Dnia poprzedniego wszyscy mieszkańcy państwa byli ponurzy, odburkiwali „dzień dobry” na wyburczane „dzień dobry”, pary milczały w zawziętości, dzieci płakały i nie chciały jeść. Flaga szara zastąpiła niebieską. Gdy na maszcie powiewała niebieska flaga wszystkich mieszkańców państwa przepełniała melancholia. Siadali na fotelach i wpatrywali się w dal. Niebieska flaga zastąpiła żółtą. Dzień z żółtą flagą był dniem pełnym uśmiechów i radości. Dzień pełen uśmiechów i radości nastąpił po zielonej fladze. Gdy zielona flaga powiewała na maszcie mieszkańcy państwa spacerowali, jeździli na rowerach i wspinali się na wzgórza. Zanim zieloną flagę wciągnięto na masz na maszcie powiewała brązowa flaga. Gdy na maszcie powiewała brązowa flaga wszyscy ciężko pracowali, przekraczali normy i brali nadgodziny.

W magazynie na pierwszym piętrze wysokiej, zwieńczonej masztem, wieży, było setki flag. Niektóre na maszcie pojawiały się rzadko, a niektóre częściej. Gdy flaga rozpoczynała dzień wszyscy wiedzieli, jaki on będzie. Mieszkańcy państwa wiedzieli jaki dzień zapewni im każda z flag. Uczyli się tego w szkołach, chociaż nie musieli. Nie musieli bo znali znaczenie każdego koloru flagi wysysając je z mlekiem matek, z pierwszym krokami, z pierwszymi siniakami i pierwszymi książeczkami.

Minister flagi opuszczał północne skrzydło i sprężystym krokiem szedł do wysokiej wieży. Tam wydawał polecenia. Pracownicy wieży sprawnie zmieniali flagę rozpoczynając nowy dzień. O dziesiątej flaga dnia dzisiejszego musiała powiewać na maszcie. Przed dziesiątą mieszkańcy państwa wychodzili przed domy i patrzyli w kierunku jedynej góry, w kierunku wieży i czekali. Niektórzy, ci bardziej niecierpliwi stali tak od prawie godziny. Nie musieli wychodzić. Na drugim kanale telewizji, kanale flagi, bez przerw trwała transmisja flagi. Ci, którzy mieszkali na krańcach państwa czasami korzystali z lornetek. Tuż przed dziesiątą, gdy wczorajsza flaga znikała, serca mieszkańców państwa zamierały, oddechy przyśpieszały.

Nieliczni mieszkańcy wzgórz, którzy prezydenta nie lubili, uważali i czasami głośno o tym mówili, chociaż niewielu chciało słuchać, że flaga dnia dzisiejszego powinna pojawiać się wcześniej. O ósmej. A nawet siódmej. Że dziesiąta to za późno. Czasami też niejasno tłumaczyli, że prezydent powinien wybierać taką flagę, jaka będzie najlepsza dla mieszkańców państwa, a nie taką, która odpowiada jego porannym humorom. Prezydent wiedział, że jeśli spełniłby te postulaty byłby bardziej prezydentem a mniej królem.

Flaga szara zniknęła a na jej miejsce wciągnięto flagę czerwoną. Flaga czerwona powiewała bardzo rzadko. Mieszkańcom państwa aż zakręciło się w głowie. Ośmiu doborowych żołnierzy zamieniło się w ośmiu doborowych morderców. Doborowi mordercy przeszli długim i wysokim korytarzem do skrzydła północnego, otworzyli niezaryglowane drzwi i posiekali trochę prezydenta a trochę króla. Posiekane szczątki cisnęli wprost do wypełnionej błotem fosy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz