piątek, 9 września 2022

To już (a może dopiero) szósta moja książka. Tym razem zbiór opowiadań. Czyli inspirującej lektury

Jest. Ebook "Odczytanie" w końcu jest dostępny. Nareszcie ukończony. Zapraszam do legimi: https://www.legimi.pl/ebook-odczytanie-rafal-harer...
O książce:
"Odczytanie" to opowiadania, których korzenie grzęzną w Starym Testamencie, a cierpkie owoce pozwalają spojrzeć z odmiennej perspektywy na biblijne historie. Harer spróbował zamknąć oczy i zapomnieć o setkach lat interpretacji, kolejnych warstwach osadów pozostawionych przez dysputy uczonych, oddzielić przekaz od wielowymiarowego labiryntu kultury i napisał tekst, który intryguje, wciąga i nie pozwala przejść obok obojętnie. Wyszedł z założenia, że powszechnie znane opowieści można przeczytać tak, jakby o tych historiach słyszało się pierwszy raz, jakby przypadkowa pokryta kurzem książka wpadła w ręce i wciągnęła opowieścią, tak jak potrafią wciągnąć opowieści o innych planetach i zamieszkujących je tajemniczych nieznanych postaciach. Z czystą kartą, bez założeń, uprzedzeń, pamięci zagłębić się w nieznany świat. A później przepisać, napisać od nowa.
Tym jest "Odczytanie": próbą spojrzenia na znane historie, jakby widziało się je pierwszy raz.
Dwanaście opowieści Starego Testamentu w nowej odsłonie, w odczytaniu, wyrosłych z niewiedzy i zapomnienia.
Info:
Redakcja: Paulina Zyszczak
Skład i łamanie: Kinga Dąbrowicz
Korekta: Anna Hat
Przygotowanie wersji elektronicznej: Andrzej Zyszczak
Okładka: Krzysztof Krawiec (wykorzystano rycinę: Lot i jego córki, 1530 r.,
autor: Lucas van Leyden)




sobota, 20 sierpnia 2022

Moje książki czyli ebookowa dostępność

Po dłuższej przerwie ebookowe wersje wszystkich moich książek są ponownie dostępne. Można je znaleźć na legimi: https://www.legimi.pl/autor/rafal-harer,ad16520/?filters=audiobooks,ebooks,epub,mobi,pdf,synchrobooks

Książek jest pięć: cztery powieści i zbiór opowiadań. A oto opisy z czwartych stron (momentami trochę drętwe a czasami trochę napuszone ale cóż, takie są i niech zostaną).



Pokolenie”.

Do czego prowadzi zbieranie truskawek? Czy Wentyl czuje się dobrze w swojej nowej skórze? Czy kanalizacja ma przyszłość? Jak wysoką wieżę zbuduje Piersiasta Ela? W co zainwestuje Łukasz? Jak stanąć na wysokości zadania? Gdzie się podziały panie prostytutki?

Na te i wiele innych pytań odpowiedzi najlepiej poszukać w nowej powieści Rafała Harera. Chociaż... to ryzykowne: nigdy nie wiadomo, czy i jakie odpowiedzi znajdziemy.

Pokolenie opowiada o tych, którzy urodzili się za wcześnie, żeby zapomnieć o jednym szaleństwie, i za późno, żeby w nie uwierzyć. O generacji, która pamiętając o jednym, nie mogła zachłysnąć się tym drugim. Usiadłszy na rozlazłej granicy gdzieś pomiędzy nimi, w zawieszaniu kontemplują chaos udający porządek i obłęd udający normalność.

Powieść o tych, których dzieciństwo kończyło się wraz z końcem systemu powszechnej szczęśliwości a młodość upływa na groteskowej adaptacji do otulonych euforyczną mgłą powidoków nowego porządku. To także książka o życiu: o życiu od pierwszego oddechu. Tak się zaczyna. Pierwszym oddechem, nocą, gdzieś w powiatowym szpitalu w mrugającym świetle jarzeniówki.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-pokolenie-rafal-harer,b742351.html



Gdzieś na peryferiach Układu zamordowano inżyniera. Ta śmierć odsłania pogmatwaną rzeczywistość wielkich finansów, władzy, skrywanych namiętności, wiary i tajemnic. Wiele wskazuje na to, że za zbrodnią stoją potężne siły, ale na Maitsoverde nic nie jest pewne. Poszlaki się plączą, dowody zamiast pomagać utrudniają dochodzenie, a każdy kolejny krok nie przybliża, lecz oddala od zakończenia śledztwa.

 W trzeciej powieści Rafała Harera przenosimy się w odległy Kosmos. Widzimy racjonalny, stechnicyzowany świat, który odsłania drugie oblicze pełne uczuć, słabości, nienawiści, szaleństwa i postępującego rozkładu. Ten nieusuwalny dualizm ukazuje obraz człowieka Kosmosu stworzonego na podobieństwo człowieka Ziemi.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-maitsoverde-rafal-harer,b904411.html




Czas wyruszyć w podróż. Pokonać mityczną drogę i stoczyć pojedynki z pułapkami nierzeczywistości. Przekraczać kolejne rozedrgane zasłony banału w poszukiwaniu wciąż oddalających się celów, równie trywialnych jak trywialne jest pytanie o sens ostatecznej konfrontacji dobra ze złem: wielkiej bitwy, dzięki której bogowie próbują odnowić i oczyścić świat. A może ta podróż jest ucieczką? Wytworem wyobrazi kreowanym na przekór tej powszechnie znanej rzeczywistości. A może snem, obrazem szaleństwa albo dziełem umierającego, spętanego w szpitalnych ścianach umysłu tworzącego obrazy tęsknoty za już niemożliwym.

Rafał Harer po Bezrobotności, powieści mocno zakorzenionej w realnym świecie, prezentuje niejednoznaczną, wielowarstwową opowieść o przygodach samotnego, dzielnego motocyklisty, przemierzającego baśniową krainę, na swoim równie dzielnym rumaku/motocyklu marki WSK. Pokonywanie kolejnych barier i kolejne zwycięstwa nie są w stanie oddalić go od czającej się za niemal każdym zakrętem prawdziwej rzeczywistości i nie pozwalają uciec od tej nierealnej, w której nieustannie narasta nieokreślone napięcie. Przeplatający się banał z powagą, bajkowość z rzeczywistością, mit z realizmem, ludzie ze zwierzętami, bogowie ze śmiertelnikami tworzą wibrujący świat, przez który przebiega kręta droga dostępna tylko dla najwytrwalszych motocyklistów. Czas odkurzyć kanapę, włączyć lampę, ustawić podnóżek, przekręcić klucz, zaparzyć kubek kawy i wyruszyć w drogę.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-wsk-czyli-historia-szalenstwa-w-dobie-motoryzacji-rafal-harer,b904423.html




„Bezrobotność” to zapis stu dziewięćdziesięciu jeden dni bez pracy. Sytuacji wydawałoby się powszechnej, ale jednak z punktu widzenia przeżywającej jednostki – sytuacji wyjątkowej. W tej powieści Bezrobotność i to, z czym przede wszystkim jest kojarzona, czyli z brakiem pieniędzy i frustracją spowodowaną niemożnością znalezienia pracy, nieprzerwanie obecne na kartkach powieści stanowią tło, na którym poznajemy relacje bohatera ze światem, z najbliższymi i z samym sobą. Obserwujemy, jak się zmieniają i jak zmienia się sam bohater. Nasza obecność na świecie, nasze poglądy, decyzje, funkcjonowanie są ściśle związane z szerszym społecznym kontekstem, który niewidoczny, niewyczuwalny wikła nas w trudny lub wręcz niemożliwy do rozwiązania splot zależności, które czynią nas tymi, kim jesteśmy. Gdy to związanie zostaje niespodziewanie zakłócone, zniesione przypadkiem, losem, dziełem innego człowieka lub innych ludzi, wkraczamy w pustkę, w której nie potrafimy się odnaleźć.

Po wydanym w 2015 roku niewielkim zbiorze opowiadań Rafał Harer prezentuje powieść, która jest zapisem nieokreślonego zawieszenia, wkraczania w pustkę, systematycznego osuwania się w nieokreśloność bytu, powolnej ucieczki od świata i jednocześnie niepojętego i tragicznego uczucia, gdy wszystko i wszyscy odwracają się, przekształcając życie w opuszczone i samotne miejsce.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-bezrobotnosc-rafal-harer,b904409.html




Autor próbował wejść w umysł drugiego człowieka. Poczuć to, co on czuje, odnaleźć motywy, które go prowadzą, myśleć jego myślami. Pisząc, chciał być kimś innym, kimś, kogo nie lubi, kim gardzi, kim nie chciałby się stać, kim boi się, że mógłby się stać, albo kimś, kim chciałby być, ale nie potrafi. Opowiadania te powstawały kilkanaście lat temu. Było ich więcej, ale wiele z nich zbyt głęboko tkwiło w tamtej rzeczywistości, a wiele, po latach, przestało mu się podobać.

`Miesiąc później wstałem ze schodów. Wziąłem pasek, kucnąłem za fotelem, na którym siedziała matka, poczekałem kilka minut, rozejrzałem się wokół tak, jak sobie zawsze wyobrażałem, że rozglądają się skazańcy w drodze na egzekucję, i udusiłem ją. Nie broniła się. Wziąłem ją na ręce, zaniosłem do sypialni i położyłem na łóżku. Była taka lekka. Z garażu wziąłem siekierę i porąbałem wszystko w pokoju, w którym udusiłem własną matkę. Stół, fotel, krzesła, szafkę, szafę, telewizor, obraz, lustro. Nie krzyczałem. Zmęczyłem się, usiadłem na pobojowisku i otarłem z twarzy pot. Później zadzwoniłem na policję. Czekałem na ich przyjazd, wpatrując się w fotografię rodziców sprzed lat. Spacerowali w lesie, a rudy pies biegał wokół nich`.
Z opowiadania: `Krótka historia o tym, jak zabiłem swoją matkę`

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-ja-moj-wrog-rafal-harer,b904418.html

piątek, 11 lutego 2022

„Opowieść o Såmie” czyli rzecz o frajerach

Dawno, dawno temu pisząc powieść Wsk, czyli historia szaleństwa w dobie motoryzacji postanowiłem uratować Grendela (na marginesie, po raz kolejny, przypominam, że powieść ta ma niewiele wspólnego tak z motoryzacją jak i książką Michela Foucaulta Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu; owszem ową książkę nawet mam i nawet przeczytałem uważnie a jej tytuł był tylko inspiracją do tytułu mojej powieści, ale na tym sprawa się kończy). Grendel jest bohaterem eposu Beowulf. Epos liczy sobie ponad tysiąc lat. Grendel jest też tytułowym bohaterem powieści Johna Gardnera. I to właśnie ta powieść (doskonała, jakby ktoś się pytał) chwilowo uczyniła mnie słabym i sentymentalnym a słabość i sentymentalność prostą ścieżką, kilkuakapitową resuscytacją doprowadziła do uratowania Grendela. Epos miałem przeczytać, obiecałem. Słowa nie dotrzymałem. Może dlatego, że tłumaczeniem zajął się Robert Stiller, na którego, pomimo świetnego przekładu Mechanicznej pomarańczy (powieściowe mistrzostwo świata), obraziłem się. A obraziłem się gdyż o jednym z moich ulubionych pisarzy napisał, że jest trzeciorzędnym pisarzem SF (o Vonnegucie). Stiller nie żyje, Vonnegut nie żyje, Gardner nie żyje, Beowulf nie żyje. Grendel nigdy nie istniał a żyje. Dzięki mnie. To dużo mówi o sile pisania. Albo o naiwności. Albo o jednym i drugim. 

(Grendel; Joseph Ratcliffe Skelton; źródło: Marshall, Henrietta Elizabeth (1908) Stories of Beowulf; https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Stories_of_beowulf_grendel.jpg)

Jak ktoś nie ma ochoty czytać eposu to może obejrzeć film. Polecam Beowulf z 2007 roku w reżyserii Roberta Zemeckisa. 

Beowulf to nie ostatni i nie pierwszy epos, którego aktualność (a może uwspółcześniona interpretacja, przekład na dzisiejsze strachy, lęki, pasje, wrażliwości) krąży całkiem żywa w XXI wieku (i krążyła w XX). Ta uwaga dotyczy też innych mitów, legend, baśni czy literatury starożytności. I czasami zdarza się, że współcześni autorzy owe eposy, mity, legendy czynią aktem założycielskim swoich powieści, sztuk, wierszy, rzeźb albo filmów. I co nimi zrobią to już zależy możliwości, w które wyposażyła je natura i CV. Niektórzy radzą sobie lepiej a inni gorzej, jedni chcą niekończących się pojedynków na miecze i łuki a inni głębokich myśli, uniwersalizmów godnych Platona czy Derridy.

Pisarskie ugryzienie średniowiecznego (i to raczej wczesnośredniowiecznego) eposu to ryzykowne i wymagające zadanie. A umieszczenie owoców owego pisarstwa w tym samym miejscu co pierwowzór ale całkiem współcześnie to igranie z patosem, trywialnością i śmiesznością. A igrać trzeba umieć. Tak oto dobrnąłem do Pera Olofa Sundmana i jego Opowieści o Såmie.

Na Sundmana trafiłem dzięki Conradowi. Po przeczytaniu Jądra ciemności zapragnąłem przeczytać coś innego, ale też beletrystycznego, o cywilizacyjnej misji białego człowieka w Afryce Subsaharyjskiej. Tak trafiłem na Ekspedycję Pera Olofa Sundmana i to było celne trafienie (celnym acz niebeletrystycznym trafieniem było także Moienzi Nzadi, u wrót Konga, Tadeusza Dębickiego, reportaż z 1928 roku; do przeczytania w tomie I 100/XX Antologia polskiego reportażu pod redakcją Mariusza Szczygła). Po kilku (a może nawet kilkunastu latach) ponownie przeczytałem Ekspedycję i ponownie uznałem, że było warto. Drogą dedukcji i głębokiej analizy doszedłem do wniosku, że może ów Sundman napisał coś jeszcze. Tak to moim oczom ukazała się półka w bibliotece z Opowieścią o Såmie. Przeczytałem i nie wiem dlaczego o tych książkach nie mówi się w wiadomościach. Tak jak nie wiem dlaczego pomiędzy sportem a prognozą pogody nie ma nie ma wiadomości literackich. W końcu kogo obchodzi, kto dalej rzucił metalową kulką albo kopnął piłkę i to tak niecelnie, że ten drugi nie mógł jej złapać i musiał wyciągać ją z siatki, która na szczęście tam była więc nie musiał iść daleko?

Opowieść, na której oparł się Sundman to islandzka saga o Revnkelu (Hrafnkels saga Freysgoða), którego głównym bohaterem jest oczywiście Revnkel a oponentem Revnkela jest Såm. I to Såma Sundman powołał na pierwszoplanową postać swojej powieści. Saga ma charakter założycielski, wiąże się z początkiem stałego osadnictwa na Islandii, początkiem chrystianizacji, kształtowaniem ustroju społecznego, politycznego i kulturowego. Akcja sagi i powieści wygląda mniej więcej tak (spoiler; ale nie ma się czym przejmować; czytaniu powieści czytanie owego spoilera nie zaszkodzi): Revnkel jest potężny i robi coś złego, na co ktoś mniej potężny, czyli Såm, występuje przeciw niemu i wygrywa w sądzie. Może zabić Revnkela ale darowuje mu życie. Przejmuje jego majątek (zgodnie z wyrokiem sądu). Revnkel ratując życie przyrzeka dotrzymać słowa: nowy układ będzie respektował. Revnkel odjeżdża a za kilka lat znowu jest potężny i nie dotrzymuje słowa. Såm traci przejęty majątek. Revnkel nie zabija go. Obaj umierają z przyczyn typowo naturalnych (po drodze wielu zmarło z przyczyn może naturalnych, jeśli uznać, że siekiera jest częścią natury; ale skoro człowiek jest częścią natury, to wytwór jego rąk też jest częścią natury, więc rozwalenie czaszki siekierą jest śmiercią naturalną; może niezbyt typową w porównaniu z udarem czy stratowaniem przez hipopotama). I taką to historię Sundman umieścił w wieku dwudziestym. Powiedzieć, że to wszystko trzyma się kupy, to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że to uniwersalny obraz ludzkiej doli i niedoli, to może zbyt górnolotnie powiedzieć.

Ravnkel, Andreas Bloch; źródło: O. A. Øverland: Norske historiske fortællinger; https://da.wikipedia.org/wiki/Ravnkel_Frejsgodes_Saga#/media/Fil:Ravnkel_Freysgode.png)

O czym jest ta historia? O sprawiedliwości. O cwaniaku i frajerze. O tym jak frajer zdaje sobie sprawę ze swojego frajerstwa, przez swoją frajerskość nie potrafi nie być frajerem i umiera będąc frajerem zgorzkniałym. O tym, że sprawiedliwość nie jest równo rozdzielana, że niektórym bardziej sprzyja, a jak im nawet nie sprzyja kreują nową sprawiedliwość. O tym, że potężniejsi nie muszą dotrzymywać słowa; jak to mówi Revnkel w powieści Sundmana: „Tylko mocni ludzi potrafią łamać obietnice”. O tym, że ci mocni ludzie, pomimo swoich uczynków, zyskują szacunek i podziw; nie wiem czy odczuwany, ale na pewno okazywany. Szacunek i podziw frajerów, którzy przeklinają swoje frajerstwo, może w duchu przeklinają tych mocnych, ale wielce prawdopodobne, że jednocześnie ich podziwiają i i im zazdroszczą, chcieliby być tacy jak oni ale nie potrafią, a nie potrafią nie dlatego, że są głupi czy leniwi, tylko dlatego, że są frajerami.

Czytałem historię Såma i widziałem wszystkich tych współczesnych frajerów (do których i ja się pewnie zaliczam), którzy patrzą na bandy mocnych ludzi, tych, którzy prozaicznie nie mogą poczekać w swoich drogich samochodach do skrętu, więc łamiąc przepisy omijają frajerów czekających kilka zmian świateł, i mniej prozaicznie na tych którzy wykorzystując koneksje wśród im podobnych, wciąż od nowa bogacą się ograbiając frajerów. Widziałem kolejne kryzysy, za które frajerzy płacili, płacą i będą płacić zbyt często balansując tuż przy krawędzi biedy a mocni stawali się jeszcze bardziej mocni i jeszcze bogatsi. Widziałem frajerów, którzy przez swoje nieuleczalne frajerskie współczucie pozbywają się swoich frajersko wypoconych pieniędzy, płacąc na koty, psy, dzieci, telefony zaufania, sprzęt medyczny, operacje, organizacje pozarządowe i miliony innych podmiotów, bo ich podatki idą, mniej lub bardziej pokrętną drogą, do tych niefrajerów lub na wszystkie te mury, igrzyska i megalomaństwa (w sumie to na jedno wychodzi). Widziałem tych frajerów wpłacających na rzecz głodujących i bombardowanych dzieci w Jemenie, po to, żeby przeżyły, żeby było kogo dalej bombardować, bo w końcu trzeba będzie to zrobić, bo przeżywszy w bombardowaniu, dorosną w nienawiści, nienawidząc będą kąsać, kąsając zostaną wrogami, wrogów należy bombardować, więc trzeba znowu wpłacić na dzieci, żeby urosło kolejne pokolenie do bombardowania, bo chodzi o to, żeby producent bomb był jeszcze mocniejszy, jeszcze potężniejszy.

Najsmutniejszy obraz jaki się kreował w mojej głowie gdy czytałem Opowieść o Såmie, był ten, w którym ci mocni z pogardliwym uśmiechem widzą w frajerach frajerów a frajerzy z biegiem lat eufemizmy o uczciwości, empatii i sprawiedliwości nazywają po imieniu: frajerstwo. I dochodząc do tej konstatacji, gorzknieją, gdyż gorzko jest być frajerem i zdawać sobie z tego sprawę. W końcu: „mali ludzi rzadko rosną z wiekiem”. I tacy umierają.

 Frejr i jego dzik Gullinbursti; (ryc. Jacques Reich - http://home.earthlink.net/~norsemyths/,; https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=247968)


wtorek, 25 stycznia 2022

 "Pokolenie" opowiada o tych, którzy urodzili się za wcześnie, żeby zapomnieć o jednym szaleństwie, i za późno, żeby w nie uwierzyć. O generacji, która pamiętając o jednym, nie mogła zachłysnąć się tym drugim. Usiadłszy na rozlazłej granicy gdzieś pomiędzy nimi, w zawieszaniu kontemplują chaos udający porządek i obłęd udający normalność.


czwartek, 4 listopada 2021

O granicy, bagnach, paragrafie 22, zimnie, głodzie, karuzeli i współudziale, czyli żubr wie co w trawie piszczy

 


Osoby o słabszych nerwach zaczynają od aktu IV

AKT I Ustawa

Dawno, dawno temu czytając odkryłem, że pisać można inaczej. Że jest nie tylko świat Sienkiewicza czy Żeromskiego. To odkrycie było powieścią, którą wciąż uważam za jedną z najwybitniejszych przeze mnie przeczytanych: „Paragraf 22” (na marginesie: w powieści, która niebawem się ukaże – „Pokolenie” - ukryłem paragrafowe zdanie w tekście – taki ukłon z mojej strony, a książkę zakończyłem cytatem z pierwszej powieści Hellera). Sam paragraf jest genialny w swojej prostocie a jego skuteczność niepodważalna. A to, że działa i jest stosowany nie oznacza wcale, że istnieje. Wystarczy wiara w jego moc a odwdzięczy się ciężką pracą w polu sprawiedliwości jedynie słusznej. Z podziwem dla literatury znawstwa przyjąłem więc nowelizację ustawy o cudzoziemcach, w której to hołd literaturze złożono i to, jakby dla podkreślenia miłości do beletrystyki, podwójny a nawet potrójny, co już kochania fanatyzmem trąca. Jakby tego było mało to i jeszcze elementy fantastyki niby z Lema, Dicka czy Strugackich włącza co, na raptem kilkunastu zdaniach tekstu, jest objawem iskry geniuszu. Żeby w niepewności nie trzymać przedstawię myśli błyskotliwe.

Cudzoziemiec, który nielegalnie przekroczył granicę (granicę Shengen) i został niezwłocznie po tym akcie przechwycony przez Straż Graniczną (SG), na podstawie postanowienia komendanta placówki SG, zostaje z RP wydalony (push-back). Oczywiście może się odwołać ale odwołanie nie wstrzymuje procesu wydalania. Czyli może się odwołać listownie wysyłając list z lasu z adresem zwrotnym w lesie tuż za czwartą brzozą obok osikowego zagajnika. Gdyby jednak ów cudzoziemiec chciał złożyć wniosek o ochronę międzynarodową (zwaną potocznie azylem) to musi go złożyć niezwłocznie po przekroczeniu granicy. Jeśli jednak złoży niezwłocznie to oznacza, że niezwłocznie pojawił się w ramionach SG a więc zostanie wydalony (nie ma tu tryby warunkowego: „komendant placówki Straży Granicznej właściwy ze względu na miejsce przekroczenia granicy sporządza protokół przekroczenia granicy oraz wydaje postanowienie o opuszczeniu terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”; nie ma tu: może wydać postanowienie, jest „wydaje postanowienie”) i może się odwoływać (a właściwie złożyć zażalenie). Złożenie wniosku na niewiele się zda bo jeśli cudzoziemiec jest przejęty przez SG niezwłocznie po przekroczeniu granicy to SG może jego wniosek pozostawić bez rozpatrzenia. Czyli cudzoziemiec nielegalnie przekraczający granicę musi złożyć wniosek niezwłocznie ale składając go niezwłocznie zostaje wydalony a wniosek nierozpatrzony. Wniosek o ochronę może złożyć gdy przybył bezpośrednio „z terytorium, na którym jego życiu lub wolności zagrażało niebezpieczeństwo prześladowania lub ryzyko wyrządzenia poważnej krzywdy”, czyli ustawodawca zakłada, że gdzieś w podlaskich lasach jest teleportal z Iraku albo że Afgańczycy fruwają. „Niezwłocznie” pojawia się kilkukrotnie w nowelizacji i zastanawiam się czy za każdym razem to to samo niezwłocznie czy może niezwłocznie z różnych opowieści.

Z punktu widzenia cudzoziemca każdy kontakt z SG i innymi służbami RP jest stratą więc jedynym racjonalnym działaniem jest ukrywanie się i próba przedostania się do kraju bardziej na zachód. Co z kolei oznacza, że władzy zostają tylko rozwiązania siłowe, cudzoziemcom nadzieja na przeżycie, mafii wyrastają możliwości zarobkowe (np. transport do Niemiec), organizacjom pomocowym długie spacery.


AKT II Ustawa 2 (Kodeks Karny)


Z jednej strony zawsze wydawało mi się, że system prawa powinien być spójny. Że artykuły różnych kodeksów nie mogą być wzajemne sprzeczne. Że interpretacja przepisów może nie będzie jednoznaczna (jednoznaczność jest niebezpieczna) ale przynajmniej spoglądająca w jednym kierunku. Z drugiej strony zawsze zdawałem sobie sprawę, że niespójność i niejednoznaczność prawa jest elementem kontroli nad obywatelami i rozszerza możliwości zarobkowania prawnikom i doradcom podatkowym oraz tym, których na prawników i owych doradców stać. Zakładałem też, że prawo obejmuje wszystkich obywateli w tym funkcjonariuszy państwowych, którym obywatele, jakby na to nie patrzeć, lepiej lub gorzej ale jednak płacą. Stąd moje przekonanie, że przy pewnych przestępstwach lub wykroczeniach kara dla owych funkcjonariuszy powinna być wyższa niż dla niefunkcjonariuszowego zwykłego obywatela. A już zupełnie spójność artykułów zakładałem, gdy rzecz kodeksu karnego dotyczyła. Co przekładało się na wiarę, że kara za zabójstwo (art. 148 KK) to od 8 lat do dożywocia, niezależnie czy sprawca był rudy czy łysy (zdając sobie sprawę z sytuacji wyjątkowych: niepoczytalność, nieletniość). Trudno było mi sobie wyobrazić, że można jednocześnie zakładać, że KK będzie przestępstwo określał i wskazywał zakres kary a inna ustawa będzie nakazywała lub umożliwiała przedsięwzięcie owego czynu, zwłaszcza funkcjonariuszom państwowym. Nowelizacja ustawy o cudzoziemcach nakazuje SG wywalanie ludzi do lasu (push-back), gdzie część z nich umiera, co nie było trudne do przewidzenia. Przytoczę więc kilka artykułów KK (zwracam zwłaszcza uwagę na art. 160. § 1 i Art. 162. § 1) pod prawną rozwagę i z prześladującą mnie myślą, że ustawodawca uchwalił prawo nakazujące łamanie prawa:

Art. 155. Kto nieumyślnie powoduje śmierć człowieka, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

Art. 157. § 1. Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia, inny niż określony w art. 156 § 1, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

Art. 160. § 1. Kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Art. 162. § 1. Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

(Warto zwrócić uwagę, że w przytoczonych artykułach ustawodawca posługuje się terminem „człowiek”, nie obywatel, nie Polak).

Czy artykuł 162. § 1 nie nakazuje biegać po podlaskich lasach z garnkami ciepłej zupy i ciepłymi ubraniami ustanawiając biegających jako tych, którzy postępują zgodnie z literą i duchem prawa a funkcjonariuszy państwowych od prezydenta podpisującego począwszy przez marszałka Grodzkiego, który pomylił przycisk przy głosowania po zwykłego szeregowego Straży Granicznej uznać za przestępców?


AKT III (Ruchanie krów)

W akcie 2 zwróciłem uwagę, że KK odnosi się do człowieka („Kto naraża człowieka...”), ale przecież całe te zamieszanie można łatwo wysprzątać i wyprostować, gdy cudzoziemiec człowiekiem być przestanie albo okaże się nie w pełni człowiekiem, nie do końca człowiekiem. Już tym, że w świecie państw nie chce być obywatelem własnej ojczyzny, że rusza w nieznane, zostawiając przeszłość, historię, znane widoki i przynależność do kraju odkrajał rąbek swojego człowieczeństwa. Ale to mało. Musi ukazać inną twarz (twarz?). Należy z niego zetrzeć maskę jednostki ludzkiej i objawić inną, nieludzką, czyniąc go nie-człowiekiem, nie-zwierzęciem, nie-przedmiotem, kimś/czymś poza nazwą, nie pasującą nie tylko do artykułów, paragrafów ale także do umysłów, w których nie zagnieżdżą się w charakterze nam-podobnego ale spłyną mętną i jednorodną masą w kloakę odrzucenia, w obcość nieskończoną, której mieszkańcy nigdy nie ujrzą szansy znaleźć się w kategorii MY. To na-zawsze-nie-my wykluczy ich (to) z podlegania tym samym prawom, z ochrony godności, z szacunku i da narzędzie (uzasadnienie nie usprawiedliwienie; albo nie; to nawet nie jest uzasadnienie, to logiczno-racjonalna konsekwencja ich nie-ludzkiego charakteru) wszelkich działań bo TO nie będąc człowiekiem nie będąc zwierzęciem nie czuje, nie boi się, nie marznie i w jakiś sposób nie-umiera a jedynie przekształca się, tworząc pseudoczłowieczy (twarz na podobieństwo ludzkiej) obraz wyrastający z kotłującej się magmy. Wydaje się, że usytuowany poza moralnością może tkwić w niebycie w nieskończoność ale jednak śnieg w końcu przykryje jego nie-do-końca-ludzkie ciało a siły natury rozpuszczą, rozłożą i wciągną (może wtedy na chwilę odzyska ludzką twarz).

Odczłowieczyć. Brud, przestępstwo, zarazki, pasożyty, nielegalność, zwyrodnienie, zboczenie, gwałcenie, zagrażanie więc z drugiej strony obrona, reakcja, dbanie, świętość, legalność, zapobieganie.

Cóż, nie jest to jakiś nowy mechanizm ani genialny wymysł specjalisty od ruchania krów czy koni, czyli osoby, którą uważam za niedościgniony wzór podłości, za kogoś kto napawa mnie wstrętem, somatycznym obrzydzeniem.

Niezależnie jednak od mojego obrzydzenia i wstrętu mechanizm ten całkiem niedawno rozpalił piece i wypełnił kominy a z pozoru światły naród uczynił ślepym i głuchym.

O ile skala jest nieporównywalna to mechanizmy są podobne. Nie ma co prawda elementu celowej eksterminacji grupy (nie jest to celem działań) a sama grupa jest według innych kryteriów określana. Skutek uboczny w postaci leśno-bagiennej śmierci w stosunku do nie-do-końca-człowieka jest dopuszczalny albo pozarefleksyjny albo taki jak zdechłość potrąconego pieska. I jest gdzieś daleko (nawet jeśli to kilka kilometrów), gdzieś poza, gdzie nie widać, nie słychać, jakby to działo się gdzieś w mitycznej Afryce.

Gdyby tego mało pojawia się druga narracja, symetryczna, z pozoru stojąca w sprzeczności. Ci sami obdarci z człowieczeństwa (śmierdzący, niebezpieczni) wcale nie są tacy biedni i potrzebujący: mają telefony komórkowe (!!!!), mają ubrania (nawet firmowe jeansy!!!), wydali mnóstwo pieniędzy aby znaleźć się na granicy (to też mechanizm analogiczny do międzywojennego antysemityzmu: z jednej strony brud i tyfus z drugiej tacy jak my, próbujący być tacy jak my, nas udający więc jeszcze bardziej podejrzani, jeszcze bardziej niebezpieczny; taka sama narracja pojawia się obecnie np. w stosunku do Romów: z jednej brud, syf a z drugiej złoto i pałace). To wskazuje, że pomoc nie jest im potrzebna i na nią z pewnością nie zasłużyli; bo żeby komuś pomóc ten ktoś musi w obdartych łachmanach stać słupkiem i skamlać patrząc wzrokiem kotopsa z pokorą, strachem, nadzieją i poddaństwem. Ale wtedy staje się nie-człowieczy.


AKT IV (od którego warto zacząć, jeśli ma się słabe nerwy i mało czasu

czyli o czym ten tekst nie jest, nie był a o czym jest)

1. Nie jest to tekst o okrutnym satrapie zza wschodniej granicy, który morduje obywateli państwa, którym rządzi i który dla wkurwienia swoich zachodnich i północnych sąsiadów, dla przykrycia wewnętrznych problemów, dla utrzymania się przy władzy, dla pieniędzy robi to co robi.

2. Nie jest to tekst o historycznych zaszłościach, o postkolonialnej odpowiedzialności, o odpowiedzialności tych, którzy w bliskowschodnie wojny tak ochoczo się zaangażowali, by później równie ochoczo zastawić za sobą cały ten między innymi przez nich wywołany burdel.

3. Nie jest to tekst o ziemi świętej i czcigodnej granicy.

4. Nie jest to tekst o kapitałach politycznych, o przyciąganiu wyborców, o zyskach, stratach i możliwościach.

5. Nie jest to tekst o UE, która niby tak trochę, że trzeba, że humanitaryzm i w ogóle, ale jak przychodzi co do czego, to tak tylko mrukniemy cichutku a tam na granicach niech się topią czy to w bagnach czy w morzu.

6. Nie jest to tekst o przyczynach, skutkach, konsekwencjach, polityce przez małe jak małe gówno „g” ani o geopolityce przez większe „g” jak większe gówna bywają.

7. Nie jest to tekst o wielu innych kwestiach, których łatwo się domyślić.

8. To tekst o tu i teraz, o kawałku lasu i ludziach, którzy tam umierają. Bez analizy dlaczego się tam znaleźli ani gdzie się udają i co z nimi zrobić jakby przeżyli i zostali.

9. To tekst o systemowym, przez duże, w miarę bogate państwo, skazywaniu ludzi na zdychanie z zimna, głodu.

10. To tekst o tym, że w jakiś pokrętny sposób wszyscy to firmujemy.

11. I o tym, że karuzela wśród czarnych latawców jak szalona się kręci, tak niezmiennie od wieków, tylko majtki inne błyskają.

sobota, 28 sierpnia 2021

patrząc na kota

 Śpi. Zwinięty, zadowolony, szczęśliwy. Patrzę i zazdroszczę. Być nim chociaż przez parę minut. Zapomnieć o tępym bólu kolana, o marznących stopach, którym nie pomagają ani wełniane skarpetki ani ciepłe kapcie. Zbliża się południe i zaraz będę musiał zdjąć piżamę, założyć koszulę, czarny krawat i czarny garnitur i wyjść przez te drzwi i mówić. Szeptać. Słuchać plotek. Wykrywać spiski. Wynosić jednych i gubić innych. Krzyczeć i wrzeszczeć. Niedługo dowiem się, kto co zrobił, kto czego nie zrobił, kto się ugiął, kto zdradził, kto komu zagraża i kto koga za zdrajcę uważa. Będę musiał rozsądzać, godzić i podburzać, insynuować i węszyć. Wykrywać wśród zdań łechcących ziaren buntu, niezgody, zalążków myślenia przekornego, nasion chciwości, łapczywości nieokiełznanej. Myślą, że nie widzę, że w zaślepieniu nie dojrzę ich planów ich wężowej śliskości. Że cień mój pozwala snuć plany i kąpać się w samouwielbieniu, w pewności, wieczności. A na moim grzbiecie umoszczeni, na moich barkach wyniesieni. Znikąd powstali, z niczego ulepieni, to ja w ich bezkształtną masę, glinę niebytu tchnąłem słuszności postawę i możliwości szeroko rozwarte. Rozpinam piżamę i zerkam nieśmiało na me ciało obwisłe, zestarzałe.

Zakładam białe majtki, za duże, za luźne a chciałbym wskoczyć w stringi błękitne, błyszczące. Ale jak zdobyć majteczki takie, żeby nikt nie podpatrzył, nie dopytywał, nie zerkał? Mój dom moim więzieniem, nawet ja moim własnym więzieniem. Ten marsz mnie tak natchnął. Bo dzisiaj paradują, w kolorach z muzyką, radośni, szczęśliwi. Nawet pod moim oknem nie przejdą, tylko gdzieś tam, daleko. W telewizorze sobie wieczorem popatrzę. Ale tak, żeby nikt nie widział, że patrzę, że widzę zbyt długo, za długo na zwykłą odrazę, za długo na wstręt. Może by pomyśleli, że patrzę z sympatią. I już by szeptać zaczęli, nowe sojusze wiązali, plotki sadzili. W stringach błękitnych, błyszczących z młodzieńcem za rękę, place splecione, bym szedł z uśmiechem mimo nogi bolącej i starości nieustępliwej. I chłodu, którego nie mogę się pozbyć. A później zamiast schabowego kotleta, mizerii, ziemniaków smoothie różowe bym pił. Ale nie pójdę, bo co by mama powiedziała, jakby brat na mnie patrzył. A szeptacze, lizusy, klakiery za plecami moimi już by intrygi knuli, jak dzieło me wielkie przejąć, poprowadzić a mnie od sterów odciągnąć, wykluczyć. Patrzę na kota, śpiącego, szczęśliwego i zamiast stringów błękitnych, błyszczących wkładam majtki za duże, za luźne, zamiast koszuli w brokacie, krawat ponury i wychodzę prowadzić ich, przewodzić im. Nie mam już wyjścia, nie ma ucieczki, już do końca mych dni, do śmierci mojej muszę nienawidzić.

piątek, 16 kwietnia 2021

Jak wyklęci komunizm wprowadzali

 „Co by było gdyby?” to ważne pytanie, na które niektórym wydaje się, że znają odpowiedź. Zakładają, że zmiana jednego czynnika determinuje przewidywalny ciąg zdarzeń przeszłych a mając wehikuł czasu można świat uczynić pięknym i kwitnącym, jużci to dusząc Hitlera, gdy maszerował na ASP lub zmniejszając prędkość samochodu do niemal przepisowych. Eksperymenty myślowe o dawnych decyzjach zwykle skutków nie mają poza poszerzeniem horyzontów i wpływając na decyzje przyszłe, gdyż podobno można się trochę nauczyć z historii. 

Gdy jednak czyta się i słyszy wokół i wciąż o decyzjach słusznych i bohaterstwie niedoścignionym i pełnym romantyzmu w walce przeciwko czerwonemu potworowi lampka ostrzegawcza migocze, gdyż przekaz zbyt romantyczny, zbyt bohaterski i za bardzo w wawrzynach mitologii osadzony. 

Krusząc makijaż bohaterstwa, romantyzmu i mitologi można dostrzec obraz inny bez lukru i pieśni niezłomnych. Obraz, który nie plakatowymi farbami malowany a ołówkiem szkicowany, niedokładny i kleksami poorany. 

W faktach można szukać oparcia ale fakty z nazwy tylko są suche. Zagłębienie się poniżej poziomu ogólności powoduje, że rozłażą się i rozklejają, wilgotnieją, puchną i mętnieją. Ale złudna nadzieja się kolebie, że gdzieś tam na dnie czeka prawda prawdziwa z niuansów ograbiona, z sercem bijącym i w promieniach świetlistych.

Dla tej mojej opowiastki fakty ogólne jednak wydają się wystarczające, bo nie o szczegóły mi chodzi, nie o prawdę w konkrecie, nie o prawdę w ogóle (bo ambicja prawdodawcza zbyt mi się dzisiaj niebezpieczna, podejrzana i okrutna wydaje) a o spojrzenie z lotu ptaka o wzroku zmętniałym. Cóż to się więc dzieje, gdy II Wojna Światowa zbliża się do końca a armie miażdżą nazistowskie Niemcy? Zwycięstwo jest niemal pewne. Stalin jest paranoikiem i zbrodniarzem. Polska będzie w radzieckiej strefie wpływów. AK jest wykrwawiona (m. in. po Powstaniu Warszawskim) i w rozsypce. Ludność jest zmęczona wojną, okrucieństwem, morderstwami. Ludność jest przyzwyczajona do okrucieństwa. Ludzie oswoili cierpienie i śmierć. Państwo powstaje z gruzów, tak dosłownych, jak i społecznych. Nie ma struktur władzy, chaos jest powszechny, elity w znacznej części zginęły (zostały wymordowane). Państwo nie ma administracji a aparat przymusu i prawa jest w powijakach, jest budowany naprędce, w oparciu o losowe i niekompetentne osoby z radziecką (potężną) protezą. Częściowo ten aparat tworzony jest przez żołnierzy armii polskiej, którzy walczyli (i ginęli) od Lenino poprzez Wał Pomorski a na Berlinie kończąc. Kiełkująca władza jest silnie związana ideologiczne i ma częściowe poparcie ludności. W kraju chaosu mnożą się grabieże, napady, zbrodnie, morderstwa. Na południowym wschodzie nowych granic polski działa partyzantka ukraińska (czasami we współpracy z tak zwanym podziemiem niepodległościowym). Na ten obraz nakładają się migracje wewnętrzne i zewnętrzne.

W takich warunkach zbudowanie funkcjonującego państwa i skonsolidowanej władzy, która kontroluje jego terytorium i posiada legitymizację budowy aparatu terroru, wymaga, między innymi, jakiegoś dodatkowego czynnika, czynnika uzasadniającego działanie, które bez owego czynnika byłoby utrudnione. Można pokusić się o stwierdzenie, że wystąpienie owego czynnika jest przyczyną, która konstruuje taki a nie inny reżim, gdyż brak owego czynnika przyczyniłby się do skonstruowania inaczej funkcjonującego państwa i innego reżimu politycznego.

W takiej sytuacji działania tak zwanych żołnierzy wyklętych spadła na kiełkujący reżim polityczny pierwszych lat tak zwanej Polski Ludowej (do 1952 roku Rzeczpospolita Polska po 1952 PRL) niczym worek złota dla spragnionego bogactwa inwestora. Samo działanie leśnych partyzantów po zakończeniu wojny geopolitycznej sytuacji zmienić nie mogło ale mogło jak najbardziej zmienić sytuację wewnętrzną uzasadniając narastający terror okresu stalinowskiego, zaangażowanie radzieckie (atakowani i zabijani byli także żołnierze i funkcjonariusze radzieccy), dzięki zgeneralizowaniu wroga umożliwiły atak (wojskowy, polityczny, społeczny i sądowy a właściwie pseudosądowy) na żołnierzy tej części podziemia antynazistowskiego, które po wojnie złożyło broń uznając walkę zbrojną z Rosją za pozbawioną sensu (lub uznającą socjalizm za całkiem niezły pomysł). Tak zwani żołnierzy wyklęci atakując funkcjonariuszy (i obywateli) powstającego państwa byli idealnym uzasadnieniem narastających represji i z punktu widzenia władzy jedyną reakcją na ich działanie była militarny odwet. Właściwie żadna władza (niezależnie jak ją można ocenić) nie może sobie pozwolić aby na jej terenie działały ugrupowania zbrojne atakujące ich funkcjonariuszy w sposób zorganizowany i masowy. Działalność tak zwanych żołnierzy wyklętych wpisała się w szerszy kontekst innych działań antypaństwowych, na które państwo musiało zareagować. Przy czym często rozróżnienie partyzantki antykomunistycznej od grup bandytów było trudne lub niemożliwe, a sami tak zwani żołnierze wyklęci czasami objawiali się w obu rolach. Oczywiście państwo w sposób mniej lub bardziej świadomy obie grupy wrzucało do jednego worka opatrzonego napisem „bandy” i za jednym zamachem pozbyło się i jednych i drugich. 

Trudno ocenić jak wyglądałby reżim powojenny bez leśnego wroga ale wiele wskazuje na to, że ich obecność i działanie skonsolidowało władzę, pozwoliło zbudować aparat terroru, wprowadzić stalinowską wersję państwa, uzasadnić atak na głównie po AK-owską partyzantkę antyniemiecką, przyczyniło się do rozbicia środowiska nieprzychylnego nowemu ustrojowi, w większym stopniu zaangażowało Związek Radziecki. Trudno także ocenić o ile mniejsze byłyby ofiary okresu stalinowskiego, o ile łagodniejszy byłby reżim pierwszych lat powojennych i o ile mniej ofiar byłoby wśród ludności cywilnej. Trudno ocenić z czego wynikała działalność zbrojnego podziemia antykomunistycznego, z głupoty, naiwności, źle pojmowanego patriotyzmu, niewiedzy, nieumiejętności dostrzegania potencjalnych skutków własnych działań, spaczonego romantyzmu czy z nieumiejętności funkcjonowania bez broni i zabijania, niemniej jest niemal pewne, że jego działalność przyczyniła się do powstania takiej wersji państwa z jakim mieliśmy do czynienia w pierwszych latach po II wojnie światowej. 

PS. „W latach wojny domowej 1944-47 z rąk powojennego podziemia antykomunistycznego zginęło 4018 milicjantów, 495 ormowców, 1616 funkcjonariuszy UB oraz 3729 żołnierzy Wojska Polskiego, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Wojsk Ochrony Pogranicza. Ofiar wśród cywilów było niewiele mniej: 5143 osoby, w w tym 2655 rolników i 691 gospodyń domowych oraz 187 dzieci do lat 14. Łącznie ok. 15 tys. osób. Zginęło też 1980 żołnierzy Armii Czerwonej, głównie powracający z wojny do kraju.

Ocenia się, że zabitych zostało 7672 „leśnych” , według niezweryfikowanych danych w latach 1944-1954 za przestępstwa polityczne skazano na karę śmierci ok. 5 tys. osób, z czego ponad połowę wyroków wykonano”.

Źródło: 

https://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2016/03/01/bilans-wojny-domowej-w-polsce-1944-47/