Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadania. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 stycznia 2023

O tym jak zostałem trollem, czyli bajka pełna lamentów i mądrości prosto z łąki za stodółką

O tym jak zostałem trollem, czyli bajka pełna lamentów i mądrości prosto łąki za stodółką


Moje trollowe kompetencje powłóczą. Braki źródłowe, zaniedbane badania terenowe i gasnący entuzjazm; te trzy elementy nie wróżą sukcesu. A wiedza opiera się o: całkiem niezły film „Łowca trolli” (reż. André Øvredal; 2010), zupełnie denny film „Troll” (reż. Roar Uthaug; 2022; zamiast oglądać „Trolla” może przypomnieć sobie „Godzillę” z 1998 roku zamieniając w wyobrazi godzillę na trolla i obniżając loty o kilka gwiazdek), bardzo przyzwoitą (a miejscami nieprzyzwoitą) książkę „Nie przed zachodem słońca” Johanny Sinisalo. Dwa razy spotkałem trolla, w Beskidzie Niskim, gonił niedźwiedzia tam i z powrotem.

Pomimo szczupłej wiedzy jednak zostałem trollem, co wydaje się o tyle dziwne, że tylko me serce z kamienia i zawsze zakładałem, że geny nie są zaraźliwe. Poza, oczywiście, wilkołaczymi i wampirowymi; no i Wikusa Van De Merwe, no i tych, którzy w czterdzieści pięć dni zakochać się nie mogą. Przeobrażanie w trolla, prawdziwe przepoczwarczenie, było więc dla mnie niespodzianką. Tym większą, gdy odkryłem, że troll w mojej własnej osobie i, jak mniemam, prawda ta jednostkowa na inne trolle zgeneralizować się da, żołądek ma nie od parady, wciąż jest nie na żarty. Stając się trollem wciągałem coraz mniej smaczne dania niczym: Terlecki klej (polityczne), Czarnecki kilometry (znowu polityczne), Maciarewicz mgłę (jeszcze raz polityczne).


Rys. Autor: John Bauer, 

źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:John_Bauer_1915.jpg




I ostrożnie patrząc w lustro zadaję sobie pytania: jak to mogła się stać, gdzie popełniłem błąd, dlaczego uśpiłem w sobie czujność i czym podlewałem pasożytniczego embriona. No i kto, a może co, zinvitrowało ów zarodek, który rósł, by symbionizować, interferować lub zmieniać genom nosiciela. Czyli mnie.

Powinienem zacząć od początku. Wyłuskać z zakamarków pamięci dzień, godzinę, minutę nawet, kiedy zaczęło we mnie kiełkować kamienne życie. Ale kamieniejący umysł, granitowe synapsy i zwapniałe aksony utrudniają zadanie. Spróbuję, ale z góry przeprosić muszę za luki, czasowe przeskoki, wątpliwe związania przyczyn ze skutkami, przemieszczenia faktów i pomieszanie realnych z wyobrażonymi. Droga do wybaczenia jest długa i kręta, pod górę i kamienista, ale spróbuję zasłużyć mieszając w kotle pamięci rzeczywiste z wyimaginowanymi.

Zaczęło się od potwora. Za siedmioma górami, siedmioma morzami, siedmioma rzekami i siedmioma lasami (tych akurat już nie ma, ale kiedyś były) w pieczarze ciemnej, pod bielawskiego górą, zrodził się z tchnień i wiatrów potwór Al-gorytm. Zrodził i dojrzał, a jak już dojrzał to czyhania wartę na, niemal niewinne, ofiary zaczął.

Przyczajony z cierpliwością oswojony wyczekiwał, aż ofiara jego z potencjalnej w nieświadomie spełnioną się przeistoczy i ze zwykłego śmiertelnika w trolla mchem porosłego przemieni.

I musiałem ten krok wykonać, a wykonałem go za pomocą czarodziejskiej księgi sprzed wieków, o której słyszy się tu i tam i powtarza, że wielka to księga, że największa i jedyna taka. Ale jakoś mało tych co ją czytają, a dużo tych co ją znają z kolorowych obrazków, filmów pełnych cukierków i opowieści tłumaczy i interpretatorów, którzy tłumaczą i interpretują tak jakby mieli klapki na oczach niczym koniki w kieracie albo interes w tym jakiś mieli, czy to na złocie wyrosły czy na innych pozazłotnych benefitach. Z księgą zrobiłem, to co winno się z księgami robić. Postawiłem na półce. Ale kusiła mnie opowiastkami kiedyś zasłyszanymi i w ledwie strawialnej formie przedstawionymi. Zacząłem więc lekturę. Lektura odrobinę mną wstrząsnęła bo słodkość utonęły w krwi i złośliwościach głównego sternika. Czyli bohatera tych opowieści, który przesmykuje się od początku do końca knując i podszeptując. I zrobiłem, to co pisarczykowy umysł mi podpowiedział: wybrałem tuzin wątków i na ich kanwie napisałem opowiadania. I tu już potwór chrapy rozszerzył i węszyć zaczął. Jako, że wszystkich ludzi łączy twarzosiecioksiążka, to i potwór miał tam główne swe łowieckie tereny, bo tam można znaleźć każdego i wszystko, i wszystkich, po stokroć powielonych w odbiciach, zwierciadłach i lustereczkach. Tam łowił a co wyłowił to w złoto przemieniał dla błyszczących jego właściwości. Opowiadania napisałem, napisane wydałem (dla przypomnienia „Odczytanie”) i pochwaliłem lub poinformowałem o tym na twarzosiecioksiążce. A on tylko na to czekał. Ruszył do boju. Zaatakował. Ale cichaczem, podstępnie, w skradaniu, kamuflażu, przebraniach. I zaczął podsuwać mi smakołyki, które chwytałem i coraz łapczywiej łykałem. Łykałem i zwracałem, wymiotowałem słowami pozbawionymi znaczenia. W zamierzchłych czasem, czasach dinozaurów, raptem kilka miesięcy wcześniej, dzięki twarzosiecioksiążce dowiadywałem się, co w literaturze piszczy, coś o życiu, coś o polityce. Tak sobie skakałem z kwiatka na kwiatek, żeby być na bieżąco w wachlarzu tego, co znaleźć tam można. Ale nagle wszystko się zmieniło. Nagle potwór Al-gorytm na srebrnym półmisku serwował mi wszystko co z „Odczytaniem” mu się skojarzyło, a że „Odczytanie” coś o bóstwie prawi, to zaraz miałem na talerzach i ateistów i religijnych fundamentalistów i ateistycznych fundamentalistów, a ja niepowstrzymany pisałem i odpisywałem, komentowałem i w z sensu ograbione dyskusje zacząłem się wdawać to potwór wspinał się na wyżyny kucharskie potrafiąc dania płaskoziemcami doprawiać. I zamiast pisać (książki i blogowe posty), zamiast czytać książki, zamiast na spacery chodzić, piękno i brzydotę świata podziwiać, opisywać i analizować, po nocach i dniach produkowałem komentarze do wpisów, komentarze do komentarzy, komentarzy do dyskusji, wtrącenia ironii pełne, niezbite logiczne wywody i złośliwości, sarkastyki i mądrościki. Czym więcej pisałem, czym więcej odpisywałem tym więcej dostawałem, na miejsce odciętej głowy trzy wyrastały, niczym jakiś fraktalowy potwór, niczym króliki na bezkresnej łące. Czułem się jak Aureliano Buendia: wewnątrz płonął we mnie przymus kolejnej wojny a na koniec wojny tak potężnej, że ostatecznie pokona wojnę i nastanie pokój według mojej konstrukcji, mojego projektu, bo racje moja ogromne, pełne otwartości nawet dla tych wszystkich debili, idiotów, półmózgów, bezmózgów, kretynów, tępaków pozbawionych wiedzy i logiki, błądzących w ciemnościach ignorancji ignorantów, których spotkałem na rozgałęzionej, wijącej się drodze, która bardziej szalony labirynt przypomina, labirynt bez końca, bez początku, bez mapy i Ariadny nici, bez drogowskazów i przewodników. Ale jednak ktoś ten labirynt stworzył, mapę ukrył, ścieżki wciąż zmienia i prowadzi wszystkich, nieświadomych, ku zgubie. Zgubie czasu, którego nie da się odzyskać, zmarnowanego i zamienionego w w ukryte w pieczarze złote kulki. Po potwór czasem się karmi, trawi go i na złote bobki zamienia. A ja zasypiam nad ranem cały skamieniały, bu obudzić się w południe i sprawdzać, szukać, czy ktoś odpisał, czy ktoś napisał, czy ktoś polubił, znielubił, zwyzywał. I rusza maszyna mej głowy odpisywać, komentować, dyskutować, lubić, nielubić, wyśmiać, krytykować, poniżać i wywyższać.

Tak zostałem trollem.


Reasumpcja.

No koniec tej przydługiej i niezbyt lotnej bajki kilka luźnych myśli postanowiłem zapisać. Kilka, może nie prawd, ale prawidłowości, kilka obserwacji, które może mają odrobinę sensu. Postanowiłem je zapisać pomimo świadomości, że nie są zbyt odkrywcze, ale warte zapisania i powtarzania, bo może ustrzegą kogoś przed zapadnięciem na trollową chorobę, która zbiera kamienne żniwa. Część z tych myśli i obserwacji nie zahaczają o ogólność i uniwersalność ale dotyczą mnie, mojego przypadku. Uwagi dotyczą głównie tematów światopoglądowych (społecznych, religijnych, politycznych).

- W fb dyskusjach nikt nikogo nie przekonuje. Nikt nie słucha racji innych. Nikt nie bierze ewentualności zmiany (ewolucji; krytycznej oceny) swojego punktu widzenia;

- Osoby biorące w dyskusjach przypominają kamienne zombiaki. Specyficzny gatunek, który chwilowo lub na stałe karmi się potrzebą wypowiadania swoich racji. I karmi się strawą chwilowego odzewu (odpowiedzi, komentarza, polubienia itd.);

- FB dąży do koligacenia osób, skrajnie się różniących. Tak maszyna się łatwiej kręci. Albo algorytm jest po prostu głupi (opowiadania są ze starego testamentu to będę podsuwał wszystkie religijne strony; czym bardziej fanatycznie religijne tym lepiej);

- Dyskusje umierają, bez konkluzji, bez wniosków, bez myśli. Ich czas życia trwa godziny, rzadko dni. Produkowanych są miliony, miliardy stwierdzeń pozbawionych znaczenia. Nic z nich nie wynika;

- Najbardziej zagorzali dyskutanci prezentują skrajne poglądy i uważają (nie wiem, czy chwilowo czy na stałe) tych nie podzielających owych poglądów za debili;

- Gdy argumenty się kończą pojawiają się wyzwiska;

- Są osoby, które wierzą, że skomplikowany świat można opisać w trzech zdaniach, że filozofię, socjologię, psychologię czy religioznawstwo można w całości zawrzeć w pięciu zdaniach;

- Często osoby, które na innych polach cenię, zachowują się jakby wyszli ze swojej skóry, jak neoficcy nawróceni, niemal szaleni;

- FB wykrzywia rzeczywistość, podążając tropem algorytmów, można wpełznąć w bańkę i uwierzyć, że owa bańka jest całym światem, że owe dyskusje reprezentują pole przeżywania większości. Może nawet niektórzy wierzą, że ich wpisy mają znaczenie może nie dla świata ale znacznego jego wycinka;

- Liderzy, czyli ci (osoby bądź instytucje) kreują „popularne” wpisy dążą do prezentowania swoich myśli w formie i treści jak najbardziej kontrowersyjnej. Z dwóch zdań o podobnej treści zawsze wybiorą tę, która wzbudzi większy opór. Rośnie dyskusja, odzew, łechtana jest ich próżność;

- Pomimo uczestnictwa w pseudorozmowie fb objawia się często jako bardzo samotne miejsce, miejsce gdzie samotność leczy się pseudokontaktem;

- istnieją wartościowe miejsca na fb; wpis tam zawarte coś wnoszą, czasami rozmowa pod nimi też ale niezbyt często (to może nie mieć sensu – pokłady treści wydają się dążyć do nieskończoności);

- najwięcej sensu mają strony tematyczne (typu: uprawa roślin doniczkowych);

- fb jest złym miejscem na wymianę myśli o charakterze światopoglądowym;

- inteligentni ludzie tracą zdolność dostrzegania oczywistych ironii (żadne tam wysublimowania; po prostu wszystko widzą dosłownie); strach pomyśleć, co widzą ci mniej inteligentni;

- fb jest objawem albo przyczyną albo skutkiem (albo wszystkim po trochu, czyli elementem procesu) polaryzacji społecznej, zaniku umiejętności słuchania i czytania, dyskutowania; fb jest miejscem, gdzie uodpornia się na inność i utwierdza się w swojej zajebistości; jest miejscem, gdzie strefa komfortu jest zabezpieczona ekranem i klawiaturą;

- zbyt wiele osób jest całkowicie pozbawionych zdolności do zastanawiania się nad swoimi racjami, nad swoimi argumentami, poglądami; albo to właśnie te osoby tak chętnie włączają się w tak zwane dyskusje; umiejętność ale i wola wczucia się w poglądy innych i dostrzeżenia w nich chociaż odrobiny racji jest martwa;

- zagorzałe dyskusje wybuchają nad zdaniami wyrwanymi z kontekstu;

- mało kto czyta całe wpisy (artykuły, artykuły w linkach); wystarczą same leady; przeprowadzane są całe tyrady na temat czegoś, czego nie doczytano do końca ani nawet do połowy;

- jak widzę wpis zakończony „i tyle w temacie” (objaw nadsłuszności) albo „prawda jest taka” to zbiera mi się na wymioty;

- obecność na fb i angażowanie się w dyskusje bywa przeciwskuteczne (jeśli miarą skuteczności byłoby przekonanie do własnej racji i zachęcenie do czytania mojej beletrystyki), co najmniej na dwóch poziomach: z jednej strony adwersarze tylko utwierdzają się w swojej racji (i w postrzeganiu swoich oponentów jako konglomeratu wroga z idiotą; niewartego czytania i słuchania) a z drugiej to: TERAZ BĘDZIE WYCIECZKA OSOBISTA:

POCZĄTEK ZWIEDZANIA; WYCIECZKA OSOBISTA: Jestem hobbistycznym pisarzem. Wolałbym być zawodowym ale jestem hobbistycznym. Sprawia mi frajdę pisanie i sprawia mi frajdę, gdy ktoś moje pisanie czyta. Piszę różne książki, na nikim się wzoruję. Różne tematy mnie interesują, różna forma. Nie piszę książek o potencjalnej mainstreamowej popularności (obyczajowych romansów, fantasy czy kryminałów). Książki z tych gatunków nie interesują mnie zarówno jako czytelnika, jak i pisarza. Popełniłem „Odczytanie” bo temat mnie zainteresował, wciągnął. To opowiadania wysnute z dwunastu starotestamentowych historii. Uważam, że są całkiem niezłe (a jestem dość krytyczny w stosunku do tego co robię), więc może są całkiem niezłe. Myślę, że mogłyby zainteresować wiele osób, które ze Starym Testamentem się zetknęły. Tak teistów, jak i ateistów. Moje na poły trollowe działanie, może i logiczne i pełne wyszukanych trzyzdaniowych argumentów, ustawiły mnie w szufladzie, w której nie chciałem się znaleźć, a w którą sam się wpędziłem. W żadnej z moich książek tematy religijne, a tym bardziej religii chrześcijańskich nie odgrywają żadnej roli lub odgrywają całkiem marginalną. Ale odkąd stałem się trollikiem, to ci, którzy o mnie usłyszeli dzięki trollikowaniu postrzegają mnie (jeśli oczywiści zauważyli mnie jako piszącego beletrystykę a nie tylko trollika) w kontekście wyobrażenia o moim pisaniu na podstawie nieprzeczytanych opowiadań, które, jak logika nakazuje, są kontynuacją trollowej aktywności. Czyli sam bym się mocno zastanawiał, czy przeczytałbym moje powieści i opowiadania po fb wpisach, pomimo tego, że starałem się, żeby owe wpisy były merytoryczne, logiczne i pozbawione personalnych ataków. KONIEC ZWIEDZANIA WYCIECZKI OSOBISTEJ.

Koniec bajki. I niech każdy, kto przeczyta dopisze własne lotne punkty o roli fb w dzisiejszym świecie, niech stworzy socjopsychologię albo socjopsychopatologię facebooka. Albo nie.

PS. Napisałem też o Ordo Iuris (Kontrrewolucja Ordo Iuris, czyli o "Rewolucji i kontrrewolucji" Plinio Corrêa de Oliveiry; https://jaharer.blogspot.com/2020/11/kontrrewolucja-ordo-iuris-czyli-o.html), co wzmogło facebookową aktywność w podsuwaniu mi treści. Napisałem też o polowaniach (Prawie pochwała polowań; https://jaharer.blogspot.com/2018/02/prawie-pochwaa-polowan.html) więc dostaję tez sporo polecanych stron o zabijaniu sarenek.






piątek, 9 września 2022

To już (a może dopiero) szósta moja książka. Tym razem zbiór opowiadań. Czyli inspirującej lektury

Jest. Ebook "Odczytanie" w końcu jest dostępny. Nareszcie ukończony. Zapraszam do legimi: https://www.legimi.pl/ebook-odczytanie-rafal-harer...
O książce:
"Odczytanie" to opowiadania, których korzenie grzęzną w Starym Testamencie, a cierpkie owoce pozwalają spojrzeć z odmiennej perspektywy na biblijne historie. Harer spróbował zamknąć oczy i zapomnieć o setkach lat interpretacji, kolejnych warstwach osadów pozostawionych przez dysputy uczonych, oddzielić przekaz od wielowymiarowego labiryntu kultury i napisał tekst, który intryguje, wciąga i nie pozwala przejść obok obojętnie. Wyszedł z założenia, że powszechnie znane opowieści można przeczytać tak, jakby o tych historiach słyszało się pierwszy raz, jakby przypadkowa pokryta kurzem książka wpadła w ręce i wciągnęła opowieścią, tak jak potrafią wciągnąć opowieści o innych planetach i zamieszkujących je tajemniczych nieznanych postaciach. Z czystą kartą, bez założeń, uprzedzeń, pamięci zagłębić się w nieznany świat. A później przepisać, napisać od nowa.
Tym jest "Odczytanie": próbą spojrzenia na znane historie, jakby widziało się je pierwszy raz.
Dwanaście opowieści Starego Testamentu w nowej odsłonie, w odczytaniu, wyrosłych z niewiedzy i zapomnienia.
Info:
Redakcja: Paulina Zyszczak
Skład i łamanie: Kinga Dąbrowicz
Korekta: Anna Hat
Przygotowanie wersji elektronicznej: Andrzej Zyszczak
Okładka: Krzysztof Krawiec (wykorzystano rycinę: Lot i jego córki, 1530 r.,
autor: Lucas van Leyden)