sobota, 14 stycznia 2023

O tym jak zostałem trollem, czyli bajka pełna lamentów i mądrości prosto z łąki za stodółką

O tym jak zostałem trollem, czyli bajka pełna lamentów i mądrości prosto łąki za stodółką


Moje trollowe kompetencje powłóczą. Braki źródłowe, zaniedbane badania terenowe i gasnący entuzjazm; te trzy elementy nie wróżą sukcesu. A wiedza opiera się o: całkiem niezły film „Łowca trolli” (reż. André Øvredal; 2010), zupełnie denny film „Troll” (reż. Roar Uthaug; 2022; zamiast oglądać „Trolla” może przypomnieć sobie „Godzillę” z 1998 roku zamieniając w wyobrazi godzillę na trolla i obniżając loty o kilka gwiazdek), bardzo przyzwoitą (a miejscami nieprzyzwoitą) książkę „Nie przed zachodem słońca” Johanny Sinisalo. Dwa razy spotkałem trolla, w Beskidzie Niskim, gonił niedźwiedzia tam i z powrotem.

Pomimo szczupłej wiedzy jednak zostałem trollem, co wydaje się o tyle dziwne, że tylko me serce z kamienia i zawsze zakładałem, że geny nie są zaraźliwe. Poza, oczywiście, wilkołaczymi i wampirowymi; no i Wikusa Van De Merwe, no i tych, którzy w czterdzieści pięć dni zakochać się nie mogą. Przeobrażanie w trolla, prawdziwe przepoczwarczenie, było więc dla mnie niespodzianką. Tym większą, gdy odkryłem, że troll w mojej własnej osobie i, jak mniemam, prawda ta jednostkowa na inne trolle zgeneralizować się da, żołądek ma nie od parady, wciąż jest nie na żarty. Stając się trollem wciągałem coraz mniej smaczne dania niczym: Terlecki klej (polityczne), Czarnecki kilometry (znowu polityczne), Maciarewicz mgłę (jeszcze raz polityczne).


Rys. Autor: John Bauer, 

źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:John_Bauer_1915.jpg




I ostrożnie patrząc w lustro zadaję sobie pytania: jak to mogła się stać, gdzie popełniłem błąd, dlaczego uśpiłem w sobie czujność i czym podlewałem pasożytniczego embriona. No i kto, a może co, zinvitrowało ów zarodek, który rósł, by symbionizować, interferować lub zmieniać genom nosiciela. Czyli mnie.

Powinienem zacząć od początku. Wyłuskać z zakamarków pamięci dzień, godzinę, minutę nawet, kiedy zaczęło we mnie kiełkować kamienne życie. Ale kamieniejący umysł, granitowe synapsy i zwapniałe aksony utrudniają zadanie. Spróbuję, ale z góry przeprosić muszę za luki, czasowe przeskoki, wątpliwe związania przyczyn ze skutkami, przemieszczenia faktów i pomieszanie realnych z wyobrażonymi. Droga do wybaczenia jest długa i kręta, pod górę i kamienista, ale spróbuję zasłużyć mieszając w kotle pamięci rzeczywiste z wyimaginowanymi.

Zaczęło się od potwora. Za siedmioma górami, siedmioma morzami, siedmioma rzekami i siedmioma lasami (tych akurat już nie ma, ale kiedyś były) w pieczarze ciemnej, pod bielawskiego górą, zrodził się z tchnień i wiatrów potwór Al-gorytm. Zrodził i dojrzał, a jak już dojrzał to czyhania wartę na, niemal niewinne, ofiary zaczął.

Przyczajony z cierpliwością oswojony wyczekiwał, aż ofiara jego z potencjalnej w nieświadomie spełnioną się przeistoczy i ze zwykłego śmiertelnika w trolla mchem porosłego przemieni.

I musiałem ten krok wykonać, a wykonałem go za pomocą czarodziejskiej księgi sprzed wieków, o której słyszy się tu i tam i powtarza, że wielka to księga, że największa i jedyna taka. Ale jakoś mało tych co ją czytają, a dużo tych co ją znają z kolorowych obrazków, filmów pełnych cukierków i opowieści tłumaczy i interpretatorów, którzy tłumaczą i interpretują tak jakby mieli klapki na oczach niczym koniki w kieracie albo interes w tym jakiś mieli, czy to na złocie wyrosły czy na innych pozazłotnych benefitach. Z księgą zrobiłem, to co winno się z księgami robić. Postawiłem na półce. Ale kusiła mnie opowiastkami kiedyś zasłyszanymi i w ledwie strawialnej formie przedstawionymi. Zacząłem więc lekturę. Lektura odrobinę mną wstrząsnęła bo słodkość utonęły w krwi i złośliwościach głównego sternika. Czyli bohatera tych opowieści, który przesmykuje się od początku do końca knując i podszeptując. I zrobiłem, to co pisarczykowy umysł mi podpowiedział: wybrałem tuzin wątków i na ich kanwie napisałem opowiadania. I tu już potwór chrapy rozszerzył i węszyć zaczął. Jako, że wszystkich ludzi łączy twarzosiecioksiążka, to i potwór miał tam główne swe łowieckie tereny, bo tam można znaleźć każdego i wszystko, i wszystkich, po stokroć powielonych w odbiciach, zwierciadłach i lustereczkach. Tam łowił a co wyłowił to w złoto przemieniał dla błyszczących jego właściwości. Opowiadania napisałem, napisane wydałem (dla przypomnienia „Odczytanie”) i pochwaliłem lub poinformowałem o tym na twarzosiecioksiążce. A on tylko na to czekał. Ruszył do boju. Zaatakował. Ale cichaczem, podstępnie, w skradaniu, kamuflażu, przebraniach. I zaczął podsuwać mi smakołyki, które chwytałem i coraz łapczywiej łykałem. Łykałem i zwracałem, wymiotowałem słowami pozbawionymi znaczenia. W zamierzchłych czasem, czasach dinozaurów, raptem kilka miesięcy wcześniej, dzięki twarzosiecioksiążce dowiadywałem się, co w literaturze piszczy, coś o życiu, coś o polityce. Tak sobie skakałem z kwiatka na kwiatek, żeby być na bieżąco w wachlarzu tego, co znaleźć tam można. Ale nagle wszystko się zmieniło. Nagle potwór Al-gorytm na srebrnym półmisku serwował mi wszystko co z „Odczytaniem” mu się skojarzyło, a że „Odczytanie” coś o bóstwie prawi, to zaraz miałem na talerzach i ateistów i religijnych fundamentalistów i ateistycznych fundamentalistów, a ja niepowstrzymany pisałem i odpisywałem, komentowałem i w z sensu ograbione dyskusje zacząłem się wdawać to potwór wspinał się na wyżyny kucharskie potrafiąc dania płaskoziemcami doprawiać. I zamiast pisać (książki i blogowe posty), zamiast czytać książki, zamiast na spacery chodzić, piękno i brzydotę świata podziwiać, opisywać i analizować, po nocach i dniach produkowałem komentarze do wpisów, komentarze do komentarzy, komentarzy do dyskusji, wtrącenia ironii pełne, niezbite logiczne wywody i złośliwości, sarkastyki i mądrościki. Czym więcej pisałem, czym więcej odpisywałem tym więcej dostawałem, na miejsce odciętej głowy trzy wyrastały, niczym jakiś fraktalowy potwór, niczym króliki na bezkresnej łące. Czułem się jak Aureliano Buendia: wewnątrz płonął we mnie przymus kolejnej wojny a na koniec wojny tak potężnej, że ostatecznie pokona wojnę i nastanie pokój według mojej konstrukcji, mojego projektu, bo racje moja ogromne, pełne otwartości nawet dla tych wszystkich debili, idiotów, półmózgów, bezmózgów, kretynów, tępaków pozbawionych wiedzy i logiki, błądzących w ciemnościach ignorancji ignorantów, których spotkałem na rozgałęzionej, wijącej się drodze, która bardziej szalony labirynt przypomina, labirynt bez końca, bez początku, bez mapy i Ariadny nici, bez drogowskazów i przewodników. Ale jednak ktoś ten labirynt stworzył, mapę ukrył, ścieżki wciąż zmienia i prowadzi wszystkich, nieświadomych, ku zgubie. Zgubie czasu, którego nie da się odzyskać, zmarnowanego i zamienionego w w ukryte w pieczarze złote kulki. Po potwór czasem się karmi, trawi go i na złote bobki zamienia. A ja zasypiam nad ranem cały skamieniały, bu obudzić się w południe i sprawdzać, szukać, czy ktoś odpisał, czy ktoś napisał, czy ktoś polubił, znielubił, zwyzywał. I rusza maszyna mej głowy odpisywać, komentować, dyskutować, lubić, nielubić, wyśmiać, krytykować, poniżać i wywyższać.

Tak zostałem trollem.


Reasumpcja.

No koniec tej przydługiej i niezbyt lotnej bajki kilka luźnych myśli postanowiłem zapisać. Kilka, może nie prawd, ale prawidłowości, kilka obserwacji, które może mają odrobinę sensu. Postanowiłem je zapisać pomimo świadomości, że nie są zbyt odkrywcze, ale warte zapisania i powtarzania, bo może ustrzegą kogoś przed zapadnięciem na trollową chorobę, która zbiera kamienne żniwa. Część z tych myśli i obserwacji nie zahaczają o ogólność i uniwersalność ale dotyczą mnie, mojego przypadku. Uwagi dotyczą głównie tematów światopoglądowych (społecznych, religijnych, politycznych).

- W fb dyskusjach nikt nikogo nie przekonuje. Nikt nie słucha racji innych. Nikt nie bierze ewentualności zmiany (ewolucji; krytycznej oceny) swojego punktu widzenia;

- Osoby biorące w dyskusjach przypominają kamienne zombiaki. Specyficzny gatunek, który chwilowo lub na stałe karmi się potrzebą wypowiadania swoich racji. I karmi się strawą chwilowego odzewu (odpowiedzi, komentarza, polubienia itd.);

- FB dąży do koligacenia osób, skrajnie się różniących. Tak maszyna się łatwiej kręci. Albo algorytm jest po prostu głupi (opowiadania są ze starego testamentu to będę podsuwał wszystkie religijne strony; czym bardziej fanatycznie religijne tym lepiej);

- Dyskusje umierają, bez konkluzji, bez wniosków, bez myśli. Ich czas życia trwa godziny, rzadko dni. Produkowanych są miliony, miliardy stwierdzeń pozbawionych znaczenia. Nic z nich nie wynika;

- Najbardziej zagorzali dyskutanci prezentują skrajne poglądy i uważają (nie wiem, czy chwilowo czy na stałe) tych nie podzielających owych poglądów za debili;

- Gdy argumenty się kończą pojawiają się wyzwiska;

- Są osoby, które wierzą, że skomplikowany świat można opisać w trzech zdaniach, że filozofię, socjologię, psychologię czy religioznawstwo można w całości zawrzeć w pięciu zdaniach;

- Często osoby, które na innych polach cenię, zachowują się jakby wyszli ze swojej skóry, jak neoficcy nawróceni, niemal szaleni;

- FB wykrzywia rzeczywistość, podążając tropem algorytmów, można wpełznąć w bańkę i uwierzyć, że owa bańka jest całym światem, że owe dyskusje reprezentują pole przeżywania większości. Może nawet niektórzy wierzą, że ich wpisy mają znaczenie może nie dla świata ale znacznego jego wycinka;

- Liderzy, czyli ci (osoby bądź instytucje) kreują „popularne” wpisy dążą do prezentowania swoich myśli w formie i treści jak najbardziej kontrowersyjnej. Z dwóch zdań o podobnej treści zawsze wybiorą tę, która wzbudzi większy opór. Rośnie dyskusja, odzew, łechtana jest ich próżność;

- Pomimo uczestnictwa w pseudorozmowie fb objawia się często jako bardzo samotne miejsce, miejsce gdzie samotność leczy się pseudokontaktem;

- istnieją wartościowe miejsca na fb; wpis tam zawarte coś wnoszą, czasami rozmowa pod nimi też ale niezbyt często (to może nie mieć sensu – pokłady treści wydają się dążyć do nieskończoności);

- najwięcej sensu mają strony tematyczne (typu: uprawa roślin doniczkowych);

- fb jest złym miejscem na wymianę myśli o charakterze światopoglądowym;

- inteligentni ludzie tracą zdolność dostrzegania oczywistych ironii (żadne tam wysublimowania; po prostu wszystko widzą dosłownie); strach pomyśleć, co widzą ci mniej inteligentni;

- fb jest objawem albo przyczyną albo skutkiem (albo wszystkim po trochu, czyli elementem procesu) polaryzacji społecznej, zaniku umiejętności słuchania i czytania, dyskutowania; fb jest miejscem, gdzie uodpornia się na inność i utwierdza się w swojej zajebistości; jest miejscem, gdzie strefa komfortu jest zabezpieczona ekranem i klawiaturą;

- zbyt wiele osób jest całkowicie pozbawionych zdolności do zastanawiania się nad swoimi racjami, nad swoimi argumentami, poglądami; albo to właśnie te osoby tak chętnie włączają się w tak zwane dyskusje; umiejętność ale i wola wczucia się w poglądy innych i dostrzeżenia w nich chociaż odrobiny racji jest martwa;

- zagorzałe dyskusje wybuchają nad zdaniami wyrwanymi z kontekstu;

- mało kto czyta całe wpisy (artykuły, artykuły w linkach); wystarczą same leady; przeprowadzane są całe tyrady na temat czegoś, czego nie doczytano do końca ani nawet do połowy;

- jak widzę wpis zakończony „i tyle w temacie” (objaw nadsłuszności) albo „prawda jest taka” to zbiera mi się na wymioty;

- obecność na fb i angażowanie się w dyskusje bywa przeciwskuteczne (jeśli miarą skuteczności byłoby przekonanie do własnej racji i zachęcenie do czytania mojej beletrystyki), co najmniej na dwóch poziomach: z jednej strony adwersarze tylko utwierdzają się w swojej racji (i w postrzeganiu swoich oponentów jako konglomeratu wroga z idiotą; niewartego czytania i słuchania) a z drugiej to: TERAZ BĘDZIE WYCIECZKA OSOBISTA:

POCZĄTEK ZWIEDZANIA; WYCIECZKA OSOBISTA: Jestem hobbistycznym pisarzem. Wolałbym być zawodowym ale jestem hobbistycznym. Sprawia mi frajdę pisanie i sprawia mi frajdę, gdy ktoś moje pisanie czyta. Piszę różne książki, na nikim się wzoruję. Różne tematy mnie interesują, różna forma. Nie piszę książek o potencjalnej mainstreamowej popularności (obyczajowych romansów, fantasy czy kryminałów). Książki z tych gatunków nie interesują mnie zarówno jako czytelnika, jak i pisarza. Popełniłem „Odczytanie” bo temat mnie zainteresował, wciągnął. To opowiadania wysnute z dwunastu starotestamentowych historii. Uważam, że są całkiem niezłe (a jestem dość krytyczny w stosunku do tego co robię), więc może są całkiem niezłe. Myślę, że mogłyby zainteresować wiele osób, które ze Starym Testamentem się zetknęły. Tak teistów, jak i ateistów. Moje na poły trollowe działanie, może i logiczne i pełne wyszukanych trzyzdaniowych argumentów, ustawiły mnie w szufladzie, w której nie chciałem się znaleźć, a w którą sam się wpędziłem. W żadnej z moich książek tematy religijne, a tym bardziej religii chrześcijańskich nie odgrywają żadnej roli lub odgrywają całkiem marginalną. Ale odkąd stałem się trollikiem, to ci, którzy o mnie usłyszeli dzięki trollikowaniu postrzegają mnie (jeśli oczywiści zauważyli mnie jako piszącego beletrystykę a nie tylko trollika) w kontekście wyobrażenia o moim pisaniu na podstawie nieprzeczytanych opowiadań, które, jak logika nakazuje, są kontynuacją trollowej aktywności. Czyli sam bym się mocno zastanawiał, czy przeczytałbym moje powieści i opowiadania po fb wpisach, pomimo tego, że starałem się, żeby owe wpisy były merytoryczne, logiczne i pozbawione personalnych ataków. KONIEC ZWIEDZANIA WYCIECZKI OSOBISTEJ.

Koniec bajki. I niech każdy, kto przeczyta dopisze własne lotne punkty o roli fb w dzisiejszym świecie, niech stworzy socjopsychologię albo socjopsychopatologię facebooka. Albo nie.

PS. Napisałem też o Ordo Iuris (Kontrrewolucja Ordo Iuris, czyli o "Rewolucji i kontrrewolucji" Plinio Corrêa de Oliveiry; https://jaharer.blogspot.com/2020/11/kontrrewolucja-ordo-iuris-czyli-o.html), co wzmogło facebookową aktywność w podsuwaniu mi treści. Napisałem też o polowaniach (Prawie pochwała polowań; https://jaharer.blogspot.com/2018/02/prawie-pochwaa-polowan.html) więc dostaję tez sporo polecanych stron o zabijaniu sarenek.






piątek, 9 września 2022

To już (a może dopiero) szósta moja książka. Tym razem zbiór opowiadań. Czyli inspirującej lektury

Jest. Ebook "Odczytanie" w końcu jest dostępny. Nareszcie ukończony. Zapraszam do legimi: https://www.legimi.pl/ebook-odczytanie-rafal-harer...
O książce:
"Odczytanie" to opowiadania, których korzenie grzęzną w Starym Testamencie, a cierpkie owoce pozwalają spojrzeć z odmiennej perspektywy na biblijne historie. Harer spróbował zamknąć oczy i zapomnieć o setkach lat interpretacji, kolejnych warstwach osadów pozostawionych przez dysputy uczonych, oddzielić przekaz od wielowymiarowego labiryntu kultury i napisał tekst, który intryguje, wciąga i nie pozwala przejść obok obojętnie. Wyszedł z założenia, że powszechnie znane opowieści można przeczytać tak, jakby o tych historiach słyszało się pierwszy raz, jakby przypadkowa pokryta kurzem książka wpadła w ręce i wciągnęła opowieścią, tak jak potrafią wciągnąć opowieści o innych planetach i zamieszkujących je tajemniczych nieznanych postaciach. Z czystą kartą, bez założeń, uprzedzeń, pamięci zagłębić się w nieznany świat. A później przepisać, napisać od nowa.
Tym jest "Odczytanie": próbą spojrzenia na znane historie, jakby widziało się je pierwszy raz.
Dwanaście opowieści Starego Testamentu w nowej odsłonie, w odczytaniu, wyrosłych z niewiedzy i zapomnienia.
Info:
Redakcja: Paulina Zyszczak
Skład i łamanie: Kinga Dąbrowicz
Korekta: Anna Hat
Przygotowanie wersji elektronicznej: Andrzej Zyszczak
Okładka: Krzysztof Krawiec (wykorzystano rycinę: Lot i jego córki, 1530 r.,
autor: Lucas van Leyden)




sobota, 20 sierpnia 2022

Moje książki czyli ebookowa dostępność

Po dłuższej przerwie ebookowe wersje wszystkich moich książek są ponownie dostępne. Można je znaleźć na legimi: https://www.legimi.pl/autor/rafal-harer,ad16520/?filters=audiobooks,ebooks,epub,mobi,pdf,synchrobooks

Książek jest pięć: cztery powieści i zbiór opowiadań. A oto opisy z czwartych stron (momentami trochę drętwe a czasami trochę napuszone ale cóż, takie są i niech zostaną).



Pokolenie”.

Do czego prowadzi zbieranie truskawek? Czy Wentyl czuje się dobrze w swojej nowej skórze? Czy kanalizacja ma przyszłość? Jak wysoką wieżę zbuduje Piersiasta Ela? W co zainwestuje Łukasz? Jak stanąć na wysokości zadania? Gdzie się podziały panie prostytutki?

Na te i wiele innych pytań odpowiedzi najlepiej poszukać w nowej powieści Rafała Harera. Chociaż... to ryzykowne: nigdy nie wiadomo, czy i jakie odpowiedzi znajdziemy.

Pokolenie opowiada o tych, którzy urodzili się za wcześnie, żeby zapomnieć o jednym szaleństwie, i za późno, żeby w nie uwierzyć. O generacji, która pamiętając o jednym, nie mogła zachłysnąć się tym drugim. Usiadłszy na rozlazłej granicy gdzieś pomiędzy nimi, w zawieszaniu kontemplują chaos udający porządek i obłęd udający normalność.

Powieść o tych, których dzieciństwo kończyło się wraz z końcem systemu powszechnej szczęśliwości a młodość upływa na groteskowej adaptacji do otulonych euforyczną mgłą powidoków nowego porządku. To także książka o życiu: o życiu od pierwszego oddechu. Tak się zaczyna. Pierwszym oddechem, nocą, gdzieś w powiatowym szpitalu w mrugającym świetle jarzeniówki.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-pokolenie-rafal-harer,b742351.html



Gdzieś na peryferiach Układu zamordowano inżyniera. Ta śmierć odsłania pogmatwaną rzeczywistość wielkich finansów, władzy, skrywanych namiętności, wiary i tajemnic. Wiele wskazuje na to, że za zbrodnią stoją potężne siły, ale na Maitsoverde nic nie jest pewne. Poszlaki się plączą, dowody zamiast pomagać utrudniają dochodzenie, a każdy kolejny krok nie przybliża, lecz oddala od zakończenia śledztwa.

 W trzeciej powieści Rafała Harera przenosimy się w odległy Kosmos. Widzimy racjonalny, stechnicyzowany świat, który odsłania drugie oblicze pełne uczuć, słabości, nienawiści, szaleństwa i postępującego rozkładu. Ten nieusuwalny dualizm ukazuje obraz człowieka Kosmosu stworzonego na podobieństwo człowieka Ziemi.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-maitsoverde-rafal-harer,b904411.html




Czas wyruszyć w podróż. Pokonać mityczną drogę i stoczyć pojedynki z pułapkami nierzeczywistości. Przekraczać kolejne rozedrgane zasłony banału w poszukiwaniu wciąż oddalających się celów, równie trywialnych jak trywialne jest pytanie o sens ostatecznej konfrontacji dobra ze złem: wielkiej bitwy, dzięki której bogowie próbują odnowić i oczyścić świat. A może ta podróż jest ucieczką? Wytworem wyobrazi kreowanym na przekór tej powszechnie znanej rzeczywistości. A może snem, obrazem szaleństwa albo dziełem umierającego, spętanego w szpitalnych ścianach umysłu tworzącego obrazy tęsknoty za już niemożliwym.

Rafał Harer po Bezrobotności, powieści mocno zakorzenionej w realnym świecie, prezentuje niejednoznaczną, wielowarstwową opowieść o przygodach samotnego, dzielnego motocyklisty, przemierzającego baśniową krainę, na swoim równie dzielnym rumaku/motocyklu marki WSK. Pokonywanie kolejnych barier i kolejne zwycięstwa nie są w stanie oddalić go od czającej się za niemal każdym zakrętem prawdziwej rzeczywistości i nie pozwalają uciec od tej nierealnej, w której nieustannie narasta nieokreślone napięcie. Przeplatający się banał z powagą, bajkowość z rzeczywistością, mit z realizmem, ludzie ze zwierzętami, bogowie ze śmiertelnikami tworzą wibrujący świat, przez który przebiega kręta droga dostępna tylko dla najwytrwalszych motocyklistów. Czas odkurzyć kanapę, włączyć lampę, ustawić podnóżek, przekręcić klucz, zaparzyć kubek kawy i wyruszyć w drogę.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-wsk-czyli-historia-szalenstwa-w-dobie-motoryzacji-rafal-harer,b904423.html




„Bezrobotność” to zapis stu dziewięćdziesięciu jeden dni bez pracy. Sytuacji wydawałoby się powszechnej, ale jednak z punktu widzenia przeżywającej jednostki – sytuacji wyjątkowej. W tej powieści Bezrobotność i to, z czym przede wszystkim jest kojarzona, czyli z brakiem pieniędzy i frustracją spowodowaną niemożnością znalezienia pracy, nieprzerwanie obecne na kartkach powieści stanowią tło, na którym poznajemy relacje bohatera ze światem, z najbliższymi i z samym sobą. Obserwujemy, jak się zmieniają i jak zmienia się sam bohater. Nasza obecność na świecie, nasze poglądy, decyzje, funkcjonowanie są ściśle związane z szerszym społecznym kontekstem, który niewidoczny, niewyczuwalny wikła nas w trudny lub wręcz niemożliwy do rozwiązania splot zależności, które czynią nas tymi, kim jesteśmy. Gdy to związanie zostaje niespodziewanie zakłócone, zniesione przypadkiem, losem, dziełem innego człowieka lub innych ludzi, wkraczamy w pustkę, w której nie potrafimy się odnaleźć.

Po wydanym w 2015 roku niewielkim zbiorze opowiadań Rafał Harer prezentuje powieść, która jest zapisem nieokreślonego zawieszenia, wkraczania w pustkę, systematycznego osuwania się w nieokreśloność bytu, powolnej ucieczki od świata i jednocześnie niepojętego i tragicznego uczucia, gdy wszystko i wszyscy odwracają się, przekształcając życie w opuszczone i samotne miejsce.

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-bezrobotnosc-rafal-harer,b904409.html




Autor próbował wejść w umysł drugiego człowieka. Poczuć to, co on czuje, odnaleźć motywy, które go prowadzą, myśleć jego myślami. Pisząc, chciał być kimś innym, kimś, kogo nie lubi, kim gardzi, kim nie chciałby się stać, kim boi się, że mógłby się stać, albo kimś, kim chciałby być, ale nie potrafi. Opowiadania te powstawały kilkanaście lat temu. Było ich więcej, ale wiele z nich zbyt głęboko tkwiło w tamtej rzeczywistości, a wiele, po latach, przestało mu się podobać.

`Miesiąc później wstałem ze schodów. Wziąłem pasek, kucnąłem za fotelem, na którym siedziała matka, poczekałem kilka minut, rozejrzałem się wokół tak, jak sobie zawsze wyobrażałem, że rozglądają się skazańcy w drodze na egzekucję, i udusiłem ją. Nie broniła się. Wziąłem ją na ręce, zaniosłem do sypialni i położyłem na łóżku. Była taka lekka. Z garażu wziąłem siekierę i porąbałem wszystko w pokoju, w którym udusiłem własną matkę. Stół, fotel, krzesła, szafkę, szafę, telewizor, obraz, lustro. Nie krzyczałem. Zmęczyłem się, usiadłem na pobojowisku i otarłem z twarzy pot. Później zadzwoniłem na policję. Czekałem na ich przyjazd, wpatrując się w fotografię rodziców sprzed lat. Spacerowali w lesie, a rudy pies biegał wokół nich`.
Z opowiadania: `Krótka historia o tym, jak zabiłem swoją matkę`

link bezpośredni: https://www.legimi.pl/ebook-ja-moj-wrog-rafal-harer,b904418.html

piątek, 11 lutego 2022

„Opowieść o Såmie” czyli rzecz o frajerach

Dawno, dawno temu pisząc powieść Wsk, czyli historia szaleństwa w dobie motoryzacji postanowiłem uratować Grendela (na marginesie, po raz kolejny, przypominam, że powieść ta ma niewiele wspólnego tak z motoryzacją jak i książką Michela Foucaulta Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu; owszem ową książkę nawet mam i nawet przeczytałem uważnie a jej tytuł był tylko inspiracją do tytułu mojej powieści, ale na tym sprawa się kończy). Grendel jest bohaterem eposu Beowulf. Epos liczy sobie ponad tysiąc lat. Grendel jest też tytułowym bohaterem powieści Johna Gardnera. I to właśnie ta powieść (doskonała, jakby ktoś się pytał) chwilowo uczyniła mnie słabym i sentymentalnym a słabość i sentymentalność prostą ścieżką, kilkuakapitową resuscytacją doprowadziła do uratowania Grendela. Epos miałem przeczytać, obiecałem. Słowa nie dotrzymałem. Może dlatego, że tłumaczeniem zajął się Robert Stiller, na którego, pomimo świetnego przekładu Mechanicznej pomarańczy (powieściowe mistrzostwo świata), obraziłem się. A obraziłem się gdyż o jednym z moich ulubionych pisarzy napisał, że jest trzeciorzędnym pisarzem SF (o Vonnegucie). Stiller nie żyje, Vonnegut nie żyje, Gardner nie żyje, Beowulf nie żyje. Grendel nigdy nie istniał a żyje. Dzięki mnie. To dużo mówi o sile pisania. Albo o naiwności. Albo o jednym i drugim. 

(Grendel; Joseph Ratcliffe Skelton; źródło: Marshall, Henrietta Elizabeth (1908) Stories of Beowulf; https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Stories_of_beowulf_grendel.jpg)

Jak ktoś nie ma ochoty czytać eposu to może obejrzeć film. Polecam Beowulf z 2007 roku w reżyserii Roberta Zemeckisa. 

Beowulf to nie ostatni i nie pierwszy epos, którego aktualność (a może uwspółcześniona interpretacja, przekład na dzisiejsze strachy, lęki, pasje, wrażliwości) krąży całkiem żywa w XXI wieku (i krążyła w XX). Ta uwaga dotyczy też innych mitów, legend, baśni czy literatury starożytności. I czasami zdarza się, że współcześni autorzy owe eposy, mity, legendy czynią aktem założycielskim swoich powieści, sztuk, wierszy, rzeźb albo filmów. I co nimi zrobią to już zależy możliwości, w które wyposażyła je natura i CV. Niektórzy radzą sobie lepiej a inni gorzej, jedni chcą niekończących się pojedynków na miecze i łuki a inni głębokich myśli, uniwersalizmów godnych Platona czy Derridy.

Pisarskie ugryzienie średniowiecznego (i to raczej wczesnośredniowiecznego) eposu to ryzykowne i wymagające zadanie. A umieszczenie owoców owego pisarstwa w tym samym miejscu co pierwowzór ale całkiem współcześnie to igranie z patosem, trywialnością i śmiesznością. A igrać trzeba umieć. Tak oto dobrnąłem do Pera Olofa Sundmana i jego Opowieści o Såmie.

Na Sundmana trafiłem dzięki Conradowi. Po przeczytaniu Jądra ciemności zapragnąłem przeczytać coś innego, ale też beletrystycznego, o cywilizacyjnej misji białego człowieka w Afryce Subsaharyjskiej. Tak trafiłem na Ekspedycję Pera Olofa Sundmana i to było celne trafienie (celnym acz niebeletrystycznym trafieniem było także Moienzi Nzadi, u wrót Konga, Tadeusza Dębickiego, reportaż z 1928 roku; do przeczytania w tomie I 100/XX Antologia polskiego reportażu pod redakcją Mariusza Szczygła). Po kilku (a może nawet kilkunastu latach) ponownie przeczytałem Ekspedycję i ponownie uznałem, że było warto. Drogą dedukcji i głębokiej analizy doszedłem do wniosku, że może ów Sundman napisał coś jeszcze. Tak to moim oczom ukazała się półka w bibliotece z Opowieścią o Såmie. Przeczytałem i nie wiem dlaczego o tych książkach nie mówi się w wiadomościach. Tak jak nie wiem dlaczego pomiędzy sportem a prognozą pogody nie ma nie ma wiadomości literackich. W końcu kogo obchodzi, kto dalej rzucił metalową kulką albo kopnął piłkę i to tak niecelnie, że ten drugi nie mógł jej złapać i musiał wyciągać ją z siatki, która na szczęście tam była więc nie musiał iść daleko?

Opowieść, na której oparł się Sundman to islandzka saga o Revnkelu (Hrafnkels saga Freysgoða), którego głównym bohaterem jest oczywiście Revnkel a oponentem Revnkela jest Såm. I to Såma Sundman powołał na pierwszoplanową postać swojej powieści. Saga ma charakter założycielski, wiąże się z początkiem stałego osadnictwa na Islandii, początkiem chrystianizacji, kształtowaniem ustroju społecznego, politycznego i kulturowego. Akcja sagi i powieści wygląda mniej więcej tak (spoiler; ale nie ma się czym przejmować; czytaniu powieści czytanie owego spoilera nie zaszkodzi): Revnkel jest potężny i robi coś złego, na co ktoś mniej potężny, czyli Såm, występuje przeciw niemu i wygrywa w sądzie. Może zabić Revnkela ale darowuje mu życie. Przejmuje jego majątek (zgodnie z wyrokiem sądu). Revnkel ratując życie przyrzeka dotrzymać słowa: nowy układ będzie respektował. Revnkel odjeżdża a za kilka lat znowu jest potężny i nie dotrzymuje słowa. Såm traci przejęty majątek. Revnkel nie zabija go. Obaj umierają z przyczyn typowo naturalnych (po drodze wielu zmarło z przyczyn może naturalnych, jeśli uznać, że siekiera jest częścią natury; ale skoro człowiek jest częścią natury, to wytwór jego rąk też jest częścią natury, więc rozwalenie czaszki siekierą jest śmiercią naturalną; może niezbyt typową w porównaniu z udarem czy stratowaniem przez hipopotama). I taką to historię Sundman umieścił w wieku dwudziestym. Powiedzieć, że to wszystko trzyma się kupy, to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że to uniwersalny obraz ludzkiej doli i niedoli, to może zbyt górnolotnie powiedzieć.

Ravnkel, Andreas Bloch; źródło: O. A. Øverland: Norske historiske fortællinger; https://da.wikipedia.org/wiki/Ravnkel_Frejsgodes_Saga#/media/Fil:Ravnkel_Freysgode.png)

O czym jest ta historia? O sprawiedliwości. O cwaniaku i frajerze. O tym jak frajer zdaje sobie sprawę ze swojego frajerstwa, przez swoją frajerskość nie potrafi nie być frajerem i umiera będąc frajerem zgorzkniałym. O tym, że sprawiedliwość nie jest równo rozdzielana, że niektórym bardziej sprzyja, a jak im nawet nie sprzyja kreują nową sprawiedliwość. O tym, że potężniejsi nie muszą dotrzymywać słowa; jak to mówi Revnkel w powieści Sundmana: „Tylko mocni ludzi potrafią łamać obietnice”. O tym, że ci mocni ludzie, pomimo swoich uczynków, zyskują szacunek i podziw; nie wiem czy odczuwany, ale na pewno okazywany. Szacunek i podziw frajerów, którzy przeklinają swoje frajerstwo, może w duchu przeklinają tych mocnych, ale wielce prawdopodobne, że jednocześnie ich podziwiają i i im zazdroszczą, chcieliby być tacy jak oni ale nie potrafią, a nie potrafią nie dlatego, że są głupi czy leniwi, tylko dlatego, że są frajerami.

Czytałem historię Såma i widziałem wszystkich tych współczesnych frajerów (do których i ja się pewnie zaliczam), którzy patrzą na bandy mocnych ludzi, tych, którzy prozaicznie nie mogą poczekać w swoich drogich samochodach do skrętu, więc łamiąc przepisy omijają frajerów czekających kilka zmian świateł, i mniej prozaicznie na tych którzy wykorzystując koneksje wśród im podobnych, wciąż od nowa bogacą się ograbiając frajerów. Widziałem kolejne kryzysy, za które frajerzy płacili, płacą i będą płacić zbyt często balansując tuż przy krawędzi biedy a mocni stawali się jeszcze bardziej mocni i jeszcze bogatsi. Widziałem frajerów, którzy przez swoje nieuleczalne frajerskie współczucie pozbywają się swoich frajersko wypoconych pieniędzy, płacąc na koty, psy, dzieci, telefony zaufania, sprzęt medyczny, operacje, organizacje pozarządowe i miliony innych podmiotów, bo ich podatki idą, mniej lub bardziej pokrętną drogą, do tych niefrajerów lub na wszystkie te mury, igrzyska i megalomaństwa (w sumie to na jedno wychodzi). Widziałem tych frajerów wpłacających na rzecz głodujących i bombardowanych dzieci w Jemenie, po to, żeby przeżyły, żeby było kogo dalej bombardować, bo w końcu trzeba będzie to zrobić, bo przeżywszy w bombardowaniu, dorosną w nienawiści, nienawidząc będą kąsać, kąsając zostaną wrogami, wrogów należy bombardować, więc trzeba znowu wpłacić na dzieci, żeby urosło kolejne pokolenie do bombardowania, bo chodzi o to, żeby producent bomb był jeszcze mocniejszy, jeszcze potężniejszy.

Najsmutniejszy obraz jaki się kreował w mojej głowie gdy czytałem Opowieść o Såmie, był ten, w którym ci mocni z pogardliwym uśmiechem widzą w frajerach frajerów a frajerzy z biegiem lat eufemizmy o uczciwości, empatii i sprawiedliwości nazywają po imieniu: frajerstwo. I dochodząc do tej konstatacji, gorzknieją, gdyż gorzko jest być frajerem i zdawać sobie z tego sprawę. W końcu: „mali ludzi rzadko rosną z wiekiem”. I tacy umierają.

 Frejr i jego dzik Gullinbursti; (ryc. Jacques Reich - http://home.earthlink.net/~norsemyths/,; https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=247968)


wtorek, 25 stycznia 2022

 "Pokolenie" opowiada o tych, którzy urodzili się za wcześnie, żeby zapomnieć o jednym szaleństwie, i za późno, żeby w nie uwierzyć. O generacji, która pamiętając o jednym, nie mogła zachłysnąć się tym drugim. Usiadłszy na rozlazłej granicy gdzieś pomiędzy nimi, w zawieszaniu kontemplują chaos udający porządek i obłęd udający normalność.


czwartek, 4 listopada 2021

O granicy, bagnach, paragrafie 22, zimnie, głodzie, karuzeli i współudziale, czyli żubr wie co w trawie piszczy

 


Osoby o słabszych nerwach zaczynają od aktu IV

AKT I Ustawa

Dawno, dawno temu czytając odkryłem, że pisać można inaczej. Że jest nie tylko świat Sienkiewicza czy Żeromskiego. To odkrycie było powieścią, którą wciąż uważam za jedną z najwybitniejszych przeze mnie przeczytanych: „Paragraf 22” (na marginesie: w powieści, która niebawem się ukaże – „Pokolenie” - ukryłem paragrafowe zdanie w tekście – taki ukłon z mojej strony, a książkę zakończyłem cytatem z pierwszej powieści Hellera). Sam paragraf jest genialny w swojej prostocie a jego skuteczność niepodważalna. A to, że działa i jest stosowany nie oznacza wcale, że istnieje. Wystarczy wiara w jego moc a odwdzięczy się ciężką pracą w polu sprawiedliwości jedynie słusznej. Z podziwem dla literatury znawstwa przyjąłem więc nowelizację ustawy o cudzoziemcach, w której to hołd literaturze złożono i to, jakby dla podkreślenia miłości do beletrystyki, podwójny a nawet potrójny, co już kochania fanatyzmem trąca. Jakby tego było mało to i jeszcze elementy fantastyki niby z Lema, Dicka czy Strugackich włącza co, na raptem kilkunastu zdaniach tekstu, jest objawem iskry geniuszu. Żeby w niepewności nie trzymać przedstawię myśli błyskotliwe.

Cudzoziemiec, który nielegalnie przekroczył granicę (granicę Shengen) i został niezwłocznie po tym akcie przechwycony przez Straż Graniczną (SG), na podstawie postanowienia komendanta placówki SG, zostaje z RP wydalony (push-back). Oczywiście może się odwołać ale odwołanie nie wstrzymuje procesu wydalania. Czyli może się odwołać listownie wysyłając list z lasu z adresem zwrotnym w lesie tuż za czwartą brzozą obok osikowego zagajnika. Gdyby jednak ów cudzoziemiec chciał złożyć wniosek o ochronę międzynarodową (zwaną potocznie azylem) to musi go złożyć niezwłocznie po przekroczeniu granicy. Jeśli jednak złoży niezwłocznie to oznacza, że niezwłocznie pojawił się w ramionach SG a więc zostanie wydalony (nie ma tu tryby warunkowego: „komendant placówki Straży Granicznej właściwy ze względu na miejsce przekroczenia granicy sporządza protokół przekroczenia granicy oraz wydaje postanowienie o opuszczeniu terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”; nie ma tu: może wydać postanowienie, jest „wydaje postanowienie”) i może się odwoływać (a właściwie złożyć zażalenie). Złożenie wniosku na niewiele się zda bo jeśli cudzoziemiec jest przejęty przez SG niezwłocznie po przekroczeniu granicy to SG może jego wniosek pozostawić bez rozpatrzenia. Czyli cudzoziemiec nielegalnie przekraczający granicę musi złożyć wniosek niezwłocznie ale składając go niezwłocznie zostaje wydalony a wniosek nierozpatrzony. Wniosek o ochronę może złożyć gdy przybył bezpośrednio „z terytorium, na którym jego życiu lub wolności zagrażało niebezpieczeństwo prześladowania lub ryzyko wyrządzenia poważnej krzywdy”, czyli ustawodawca zakłada, że gdzieś w podlaskich lasach jest teleportal z Iraku albo że Afgańczycy fruwają. „Niezwłocznie” pojawia się kilkukrotnie w nowelizacji i zastanawiam się czy za każdym razem to to samo niezwłocznie czy może niezwłocznie z różnych opowieści.

Z punktu widzenia cudzoziemca każdy kontakt z SG i innymi służbami RP jest stratą więc jedynym racjonalnym działaniem jest ukrywanie się i próba przedostania się do kraju bardziej na zachód. Co z kolei oznacza, że władzy zostają tylko rozwiązania siłowe, cudzoziemcom nadzieja na przeżycie, mafii wyrastają możliwości zarobkowe (np. transport do Niemiec), organizacjom pomocowym długie spacery.


AKT II Ustawa 2 (Kodeks Karny)


Z jednej strony zawsze wydawało mi się, że system prawa powinien być spójny. Że artykuły różnych kodeksów nie mogą być wzajemne sprzeczne. Że interpretacja przepisów może nie będzie jednoznaczna (jednoznaczność jest niebezpieczna) ale przynajmniej spoglądająca w jednym kierunku. Z drugiej strony zawsze zdawałem sobie sprawę, że niespójność i niejednoznaczność prawa jest elementem kontroli nad obywatelami i rozszerza możliwości zarobkowania prawnikom i doradcom podatkowym oraz tym, których na prawników i owych doradców stać. Zakładałem też, że prawo obejmuje wszystkich obywateli w tym funkcjonariuszy państwowych, którym obywatele, jakby na to nie patrzeć, lepiej lub gorzej ale jednak płacą. Stąd moje przekonanie, że przy pewnych przestępstwach lub wykroczeniach kara dla owych funkcjonariuszy powinna być wyższa niż dla niefunkcjonariuszowego zwykłego obywatela. A już zupełnie spójność artykułów zakładałem, gdy rzecz kodeksu karnego dotyczyła. Co przekładało się na wiarę, że kara za zabójstwo (art. 148 KK) to od 8 lat do dożywocia, niezależnie czy sprawca był rudy czy łysy (zdając sobie sprawę z sytuacji wyjątkowych: niepoczytalność, nieletniość). Trudno było mi sobie wyobrazić, że można jednocześnie zakładać, że KK będzie przestępstwo określał i wskazywał zakres kary a inna ustawa będzie nakazywała lub umożliwiała przedsięwzięcie owego czynu, zwłaszcza funkcjonariuszom państwowym. Nowelizacja ustawy o cudzoziemcach nakazuje SG wywalanie ludzi do lasu (push-back), gdzie część z nich umiera, co nie było trudne do przewidzenia. Przytoczę więc kilka artykułów KK (zwracam zwłaszcza uwagę na art. 160. § 1 i Art. 162. § 1) pod prawną rozwagę i z prześladującą mnie myślą, że ustawodawca uchwalił prawo nakazujące łamanie prawa:

Art. 155. Kto nieumyślnie powoduje śmierć człowieka, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

Art. 157. § 1. Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia, inny niż określony w art. 156 § 1, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

Art. 160. § 1. Kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Art. 162. § 1. Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

(Warto zwrócić uwagę, że w przytoczonych artykułach ustawodawca posługuje się terminem „człowiek”, nie obywatel, nie Polak).

Czy artykuł 162. § 1 nie nakazuje biegać po podlaskich lasach z garnkami ciepłej zupy i ciepłymi ubraniami ustanawiając biegających jako tych, którzy postępują zgodnie z literą i duchem prawa a funkcjonariuszy państwowych od prezydenta podpisującego począwszy przez marszałka Grodzkiego, który pomylił przycisk przy głosowania po zwykłego szeregowego Straży Granicznej uznać za przestępców?


AKT III (Ruchanie krów)

W akcie 2 zwróciłem uwagę, że KK odnosi się do człowieka („Kto naraża człowieka...”), ale przecież całe te zamieszanie można łatwo wysprzątać i wyprostować, gdy cudzoziemiec człowiekiem być przestanie albo okaże się nie w pełni człowiekiem, nie do końca człowiekiem. Już tym, że w świecie państw nie chce być obywatelem własnej ojczyzny, że rusza w nieznane, zostawiając przeszłość, historię, znane widoki i przynależność do kraju odkrajał rąbek swojego człowieczeństwa. Ale to mało. Musi ukazać inną twarz (twarz?). Należy z niego zetrzeć maskę jednostki ludzkiej i objawić inną, nieludzką, czyniąc go nie-człowiekiem, nie-zwierzęciem, nie-przedmiotem, kimś/czymś poza nazwą, nie pasującą nie tylko do artykułów, paragrafów ale także do umysłów, w których nie zagnieżdżą się w charakterze nam-podobnego ale spłyną mętną i jednorodną masą w kloakę odrzucenia, w obcość nieskończoną, której mieszkańcy nigdy nie ujrzą szansy znaleźć się w kategorii MY. To na-zawsze-nie-my wykluczy ich (to) z podlegania tym samym prawom, z ochrony godności, z szacunku i da narzędzie (uzasadnienie nie usprawiedliwienie; albo nie; to nawet nie jest uzasadnienie, to logiczno-racjonalna konsekwencja ich nie-ludzkiego charakteru) wszelkich działań bo TO nie będąc człowiekiem nie będąc zwierzęciem nie czuje, nie boi się, nie marznie i w jakiś sposób nie-umiera a jedynie przekształca się, tworząc pseudoczłowieczy (twarz na podobieństwo ludzkiej) obraz wyrastający z kotłującej się magmy. Wydaje się, że usytuowany poza moralnością może tkwić w niebycie w nieskończoność ale jednak śnieg w końcu przykryje jego nie-do-końca-ludzkie ciało a siły natury rozpuszczą, rozłożą i wciągną (może wtedy na chwilę odzyska ludzką twarz).

Odczłowieczyć. Brud, przestępstwo, zarazki, pasożyty, nielegalność, zwyrodnienie, zboczenie, gwałcenie, zagrażanie więc z drugiej strony obrona, reakcja, dbanie, świętość, legalność, zapobieganie.

Cóż, nie jest to jakiś nowy mechanizm ani genialny wymysł specjalisty od ruchania krów czy koni, czyli osoby, którą uważam za niedościgniony wzór podłości, za kogoś kto napawa mnie wstrętem, somatycznym obrzydzeniem.

Niezależnie jednak od mojego obrzydzenia i wstrętu mechanizm ten całkiem niedawno rozpalił piece i wypełnił kominy a z pozoru światły naród uczynił ślepym i głuchym.

O ile skala jest nieporównywalna to mechanizmy są podobne. Nie ma co prawda elementu celowej eksterminacji grupy (nie jest to celem działań) a sama grupa jest według innych kryteriów określana. Skutek uboczny w postaci leśno-bagiennej śmierci w stosunku do nie-do-końca-człowieka jest dopuszczalny albo pozarefleksyjny albo taki jak zdechłość potrąconego pieska. I jest gdzieś daleko (nawet jeśli to kilka kilometrów), gdzieś poza, gdzie nie widać, nie słychać, jakby to działo się gdzieś w mitycznej Afryce.

Gdyby tego mało pojawia się druga narracja, symetryczna, z pozoru stojąca w sprzeczności. Ci sami obdarci z człowieczeństwa (śmierdzący, niebezpieczni) wcale nie są tacy biedni i potrzebujący: mają telefony komórkowe (!!!!), mają ubrania (nawet firmowe jeansy!!!), wydali mnóstwo pieniędzy aby znaleźć się na granicy (to też mechanizm analogiczny do międzywojennego antysemityzmu: z jednej strony brud i tyfus z drugiej tacy jak my, próbujący być tacy jak my, nas udający więc jeszcze bardziej podejrzani, jeszcze bardziej niebezpieczny; taka sama narracja pojawia się obecnie np. w stosunku do Romów: z jednej brud, syf a z drugiej złoto i pałace). To wskazuje, że pomoc nie jest im potrzebna i na nią z pewnością nie zasłużyli; bo żeby komuś pomóc ten ktoś musi w obdartych łachmanach stać słupkiem i skamlać patrząc wzrokiem kotopsa z pokorą, strachem, nadzieją i poddaństwem. Ale wtedy staje się nie-człowieczy.


AKT IV (od którego warto zacząć, jeśli ma się słabe nerwy i mało czasu

czyli o czym ten tekst nie jest, nie był a o czym jest)

1. Nie jest to tekst o okrutnym satrapie zza wschodniej granicy, który morduje obywateli państwa, którym rządzi i który dla wkurwienia swoich zachodnich i północnych sąsiadów, dla przykrycia wewnętrznych problemów, dla utrzymania się przy władzy, dla pieniędzy robi to co robi.

2. Nie jest to tekst o historycznych zaszłościach, o postkolonialnej odpowiedzialności, o odpowiedzialności tych, którzy w bliskowschodnie wojny tak ochoczo się zaangażowali, by później równie ochoczo zastawić za sobą cały ten między innymi przez nich wywołany burdel.

3. Nie jest to tekst o ziemi świętej i czcigodnej granicy.

4. Nie jest to tekst o kapitałach politycznych, o przyciąganiu wyborców, o zyskach, stratach i możliwościach.

5. Nie jest to tekst o UE, która niby tak trochę, że trzeba, że humanitaryzm i w ogóle, ale jak przychodzi co do czego, to tak tylko mrukniemy cichutku a tam na granicach niech się topią czy to w bagnach czy w morzu.

6. Nie jest to tekst o przyczynach, skutkach, konsekwencjach, polityce przez małe jak małe gówno „g” ani o geopolityce przez większe „g” jak większe gówna bywają.

7. Nie jest to tekst o wielu innych kwestiach, których łatwo się domyślić.

8. To tekst o tu i teraz, o kawałku lasu i ludziach, którzy tam umierają. Bez analizy dlaczego się tam znaleźli ani gdzie się udają i co z nimi zrobić jakby przeżyli i zostali.

9. To tekst o systemowym, przez duże, w miarę bogate państwo, skazywaniu ludzi na zdychanie z zimna, głodu.

10. To tekst o tym, że w jakiś pokrętny sposób wszyscy to firmujemy.

11. I o tym, że karuzela wśród czarnych latawców jak szalona się kręci, tak niezmiennie od wieków, tylko majtki inne błyskają.