O
tym jak zostałem trollem, czyli bajka pełna lamentów i mądrości
prosto łąki za stodółką
Moje
trollowe kompetencje powłóczą. Braki źródłowe, zaniedbane
badania terenowe i gasnący entuzjazm; te trzy elementy nie wróżą
sukcesu. A wiedza opiera się o: całkiem niezły film „Łowca
trolli” (reż. André
Øvredal; 2010), zupełnie denny film „Troll” (reż. Roar Uthaug;
2022; zamiast oglądać „Trolla” może przypomnieć sobie
„Godzillę” z 1998 roku zamieniając w wyobrazi godzillę na
trolla i obniżając loty o kilka gwiazdek), bardzo przyzwoitą (a
miejscami nieprzyzwoitą) książkę „Nie przed zachodem słońca”
Johanny
Sinisalo.
Dwa razy spotkałem trolla, w Beskidzie Niskim, gonił niedźwiedzia
tam i z powrotem.
Pomimo
szczupłej wiedzy jednak zostałem trollem, co wydaje się o tyle
dziwne, że tylko me serce z kamienia i zawsze zakładałem, że geny
nie są zaraźliwe. Poza, oczywiście, wilkołaczymi i wampirowymi;
no i Wikusa Van De Merwe, no i tych, którzy w czterdzieści pięć
dni zakochać się nie mogą. Przeobrażanie w trolla, prawdziwe
przepoczwarczenie, było więc dla mnie niespodzianką. Tym większą,
gdy odkryłem, że troll w mojej własnej osobie i, jak mniemam,
prawda ta jednostkowa na inne trolle zgeneralizować się da, żołądek
ma nie od parady, wciąż jest nie na żarty. Stając się trollem
wciągałem coraz mniej smaczne dania niczym: Terlecki klej
(polityczne), Czarnecki kilometry (znowu polityczne), Maciarewicz
mgłę (jeszcze raz polityczne).
Rys.
Autor: John
Bauer,
źródło:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:John_Bauer_1915.jpg
I
ostrożnie patrząc w lustro zadaję sobie pytania: jak to mogła się
stać, gdzie popełniłem błąd, dlaczego uśpiłem w sobie czujność
i czym podlewałem pasożytniczego embriona. No i kto, a może co,
zinvitrowało ów zarodek, który rósł, by symbionizować,
interferować lub zmieniać genom nosiciela. Czyli mnie.
Powinienem
zacząć od początku. Wyłuskać z zakamarków pamięci dzień,
godzinę, minutę nawet, kiedy zaczęło we mnie kiełkować kamienne
życie. Ale kamieniejący umysł, granitowe synapsy i zwapniałe
aksony utrudniają zadanie. Spróbuję, ale z góry przeprosić muszę
za luki, czasowe przeskoki, wątpliwe związania przyczyn ze
skutkami, przemieszczenia faktów i pomieszanie realnych z
wyobrażonymi. Droga do wybaczenia jest długa i kręta, pod górę i
kamienista, ale spróbuję zasłużyć mieszając w kotle pamięci
rzeczywiste z wyimaginowanymi.
Zaczęło
się od potwora. Za siedmioma górami, siedmioma morzami, siedmioma
rzekami i siedmioma lasami (tych akurat już nie ma, ale kiedyś
były) w pieczarze ciemnej, pod bielawskiego górą, zrodził się z
tchnień i wiatrów potwór Al-gorytm. Zrodził i dojrzał, a jak już
dojrzał to czyhania wartę na, niemal niewinne, ofiary zaczął.
Przyczajony
z cierpliwością oswojony wyczekiwał, aż ofiara jego z
potencjalnej w nieświadomie spełnioną się przeistoczy i ze
zwykłego śmiertelnika w trolla mchem porosłego przemieni.
I
musiałem ten krok wykonać, a wykonałem go za pomocą
czarodziejskiej księgi sprzed wieków, o której słyszy się tu i
tam i powtarza, że wielka to księga, że największa i jedyna taka.
Ale jakoś mało tych co ją czytają, a dużo tych co ją znają z
kolorowych obrazków, filmów pełnych cukierków i opowieści
tłumaczy i interpretatorów, którzy tłumaczą i interpretują tak
jakby mieli klapki na oczach niczym koniki w kieracie albo interes w
tym jakiś mieli, czy to na złocie wyrosły czy na innych
pozazłotnych benefitach. Z księgą
zrobiłem, to co winno się z księgami robić. Postawiłem na półce.
Ale kusiła mnie opowiastkami kiedyś zasłyszanymi i w ledwie
strawialnej formie przedstawionymi. Zacząłem więc lekturę.
Lektura odrobinę mną wstrząsnęła bo słodkość utonęły w krwi
i złośliwościach głównego sternika. Czyli bohatera tych
opowieści, który przesmykuje się od początku do końca knując i
podszeptując. I zrobiłem, to co pisarczykowy umysł mi
podpowiedział: wybrałem tuzin wątków i na ich kanwie napisałem
opowiadania. I tu już potwór chrapy rozszerzył i węszyć zaczął.
Jako, że wszystkich ludzi łączy twarzosiecioksiążka, to i potwór
miał tam główne swe łowieckie tereny, bo tam można znaleźć
każdego i wszystko, i wszystkich, po stokroć powielonych w
odbiciach, zwierciadłach i lustereczkach. Tam łowił a co wyłowił
to w złoto przemieniał dla błyszczących jego właściwości.
Opowiadania napisałem, napisane wydałem (dla przypomnienia
„Odczytanie”) i pochwaliłem lub poinformowałem o tym na
twarzosiecioksiążce. A on tylko na to czekał. Ruszył do boju.
Zaatakował. Ale cichaczem, podstępnie, w skradaniu, kamuflażu,
przebraniach. I zaczął podsuwać mi smakołyki, które chwytałem i
coraz łapczywiej łykałem. Łykałem i zwracałem, wymiotowałem
słowami pozbawionymi znaczenia. W zamierzchłych czasem, czasach
dinozaurów, raptem kilka miesięcy wcześniej, dzięki
twarzosiecioksiążce dowiadywałem się, co w literaturze piszczy,
coś o życiu, coś o polityce. Tak sobie skakałem z kwiatka na
kwiatek, żeby być na bieżąco w wachlarzu tego, co znaleźć tam
można. Ale nagle wszystko się zmieniło. Nagle potwór Al-gorytm na
srebrnym półmisku serwował mi wszystko co z „Odczytaniem” mu
się skojarzyło, a że „Odczytanie” coś o bóstwie prawi, to
zaraz miałem na talerzach i ateistów i religijnych fundamentalistów
i ateistycznych fundamentalistów, a ja niepowstrzymany pisałem i
odpisywałem, komentowałem i w z sensu ograbione dyskusje zacząłem
się wdawać to potwór wspinał się na wyżyny kucharskie potrafiąc
dania płaskoziemcami doprawiać. I zamiast pisać (książki i
blogowe posty), zamiast czytać książki, zamiast na spacery
chodzić, piękno i brzydotę świata podziwiać, opisywać i
analizować, po nocach i dniach produkowałem komentarze do wpisów,
komentarze do komentarzy, komentarzy do dyskusji, wtrącenia ironii
pełne, niezbite logiczne wywody i złośliwości, sarkastyki i
mądrościki. Czym więcej pisałem, czym więcej odpisywałem tym
więcej dostawałem, na miejsce odciętej głowy trzy wyrastały,
niczym jakiś fraktalowy potwór, niczym króliki na bezkresnej łące.
Czułem się jak Aureliano
Buendia:
wewnątrz płonął we mnie przymus kolejnej wojny a na koniec wojny
tak potężnej, że ostatecznie pokona wojnę i nastanie pokój
według mojej konstrukcji, mojego projektu, bo racje moja ogromne,
pełne otwartości nawet dla tych wszystkich debili, idiotów,
półmózgów, bezmózgów, kretynów, tępaków pozbawionych wiedzy
i logiki, błądzących w ciemnościach ignorancji ignorantów,
których spotkałem na rozgałęzionej, wijącej się drodze, która
bardziej szalony labirynt przypomina, labirynt bez końca, bez
początku, bez mapy i Ariadny nici, bez drogowskazów i przewodników.
Ale jednak ktoś ten labirynt stworzył, mapę ukrył, ścieżki
wciąż zmienia i prowadzi wszystkich, nieświadomych, ku zgubie.
Zgubie czasu, którego nie da się odzyskać, zmarnowanego i
zamienionego w w ukryte w pieczarze złote kulki. Po potwór czasem
się karmi, trawi go i na złote bobki zamienia. A ja zasypiam nad
ranem cały skamieniały, bu obudzić się w południe i sprawdzać,
szukać, czy ktoś odpisał, czy ktoś napisał, czy ktoś polubił,
znielubił, zwyzywał. I rusza maszyna mej głowy odpisywać,
komentować, dyskutować, lubić, nielubić, wyśmiać, krytykować,
poniżać i wywyższać.
Tak
zostałem trollem.
Reasumpcja.
No
koniec tej przydługiej i niezbyt lotnej bajki kilka luźnych myśli
postanowiłem zapisać. Kilka, może nie prawd, ale prawidłowości,
kilka obserwacji, które może mają odrobinę sensu. Postanowiłem
je zapisać pomimo świadomości, że nie są zbyt odkrywcze, ale
warte zapisania i powtarzania, bo może ustrzegą kogoś przed
zapadnięciem na trollową chorobę, która zbiera kamienne żniwa.
Część z tych myśli i obserwacji nie zahaczają o ogólność i
uniwersalność ale dotyczą mnie, mojego przypadku. Uwagi dotyczą
głównie tematów światopoglądowych (społecznych, religijnych,
politycznych).
-
W fb dyskusjach nikt nikogo nie przekonuje. Nikt nie słucha racji
innych. Nikt nie bierze ewentualności zmiany (ewolucji;
krytycznej oceny)
swojego punktu widzenia;
-
Osoby biorące w dyskusjach przypominają kamienne zombiaki.
Specyficzny gatunek, który chwilowo lub na stałe karmi się
potrzebą wypowiadania swoich racji. I karmi się strawą chwilowego
odzewu (odpowiedzi, komentarza, polubienia itd.);
-
FB dąży do koligacenia osób, skrajnie się różniących. Tak
maszyna się łatwiej kręci. Albo algorytm jest po prostu głupi
(opowiadania są ze starego testamentu to będę podsuwał wszystkie
religijne strony; czym bardziej fanatycznie religijne tym lepiej);
-
Dyskusje umierają, bez konkluzji, bez wniosków, bez myśli. Ich
czas życia trwa godziny, rzadko dni. Produkowanych są miliony,
miliardy stwierdzeń pozbawionych znaczenia. Nic z nich nie wynika;
-
Najbardziej zagorzali dyskutanci prezentują skrajne poglądy i
uważają (nie wiem, czy chwilowo czy na stałe) tych nie
podzielających owych poglądów za debili;
-
Gdy argumenty się kończą pojawiają się wyzwiska;
-
Są osoby, które wierzą, że skomplikowany świat można opisać w
trzech zdaniach, że filozofię, socjologię, psychologię czy
religioznawstwo można w całości zawrzeć w pięciu zdaniach;
-
Często osoby, które na innych polach cenię, zachowują się jakby
wyszli ze swojej skóry, jak neoficcy nawróceni, niemal szaleni;
-
FB wykrzywia rzeczywistość, podążając tropem algorytmów, można
wpełznąć w bańkę i uwierzyć, że owa bańka jest całym
światem, że owe dyskusje reprezentują pole przeżywania
większości. Może nawet niektórzy wierzą, że ich wpisy mają
znaczenie może nie dla świata ale znacznego jego wycinka;
-
Liderzy, czyli ci (osoby bądź instytucje) kreują „popularne”
wpisy dążą do prezentowania swoich myśli w formie i treści jak
najbardziej kontrowersyjnej. Z dwóch zdań o podobnej treści zawsze
wybiorą tę, która wzbudzi większy opór. Rośnie dyskusja, odzew,
łechtana jest ich próżność;
-
Pomimo uczestnictwa w pseudorozmowie fb objawia się często jako
bardzo samotne miejsce, miejsce gdzie samotność leczy się
pseudokontaktem;
-
istnieją wartościowe miejsca na fb; wpis tam zawarte coś wnoszą,
czasami rozmowa pod nimi też ale niezbyt często (to może nie mieć
sensu – pokłady treści wydają się dążyć do nieskończoności);
-
najwięcej sensu mają strony tematyczne (typu: uprawa roślin
doniczkowych);
-
fb jest złym miejscem na wymianę myśli o charakterze
światopoglądowym;
-
inteligentni ludzie tracą zdolność dostrzegania oczywistych ironii
(żadne tam wysublimowania; po prostu wszystko widzą dosłownie);
strach pomyśleć, co widzą ci mniej inteligentni;
-
fb jest objawem albo przyczyną albo skutkiem (albo wszystkim po
trochu, czyli elementem procesu) polaryzacji społecznej, zaniku
umiejętności słuchania i czytania, dyskutowania; fb jest miejscem,
gdzie uodpornia się na inność i utwierdza się w swojej
zajebistości; jest miejscem, gdzie strefa komfortu jest
zabezpieczona ekranem i klawiaturą;
-
zbyt wiele osób jest całkowicie pozbawionych zdolności do
zastanawiania się nad swoimi racjami, nad swoimi argumentami,
poglądami; albo to właśnie te osoby tak chętnie włączają się
w tak zwane dyskusje; umiejętność ale i wola wczucia się w
poglądy innych i dostrzeżenia w nich chociaż odrobiny racji jest
martwa;
-
zagorzałe dyskusje wybuchają nad zdaniami wyrwanymi z kontekstu;
-
mało kto czyta całe wpisy (artykuły, artykuły w linkach);
wystarczą same leady; przeprowadzane są całe tyrady na temat
czegoś, czego nie doczytano do końca ani nawet do połowy;
-
jak widzę wpis zakończony „i tyle w temacie” (objaw
nadsłuszności) albo „prawda jest taka” to zbiera mi się na
wymioty;
-
obecność na fb i angażowanie się w dyskusje bywa przeciwskuteczne
(jeśli
miarą skuteczności byłoby przekonanie do własnej racji i
zachęcenie do czytania mojej beletrystyki),
co najmniej na dwóch poziomach: z jednej strony adwersarze tylko
utwierdzają się w swojej racji (i w postrzeganiu swoich oponentów
jako konglomeratu wroga z idiotą; niewartego
czytania i słuchania)
a z drugiej to: TERAZ BĘDZIE WYCIECZKA OSOBISTA:
POCZĄTEK
ZWIEDZANIA; WYCIECZKA
OSOBISTA:
Jestem hobbistycznym pisarzem. Wolałbym być zawodowym ale jestem
hobbistycznym. Sprawia mi frajdę pisanie i sprawia mi frajdę, gdy
ktoś moje pisanie czyta. Piszę różne książki, na nikim się
wzoruję. Różne tematy mnie interesują, różna forma. Nie piszę
książek o potencjalnej mainstreamowej popularności (obyczajowych
romansów, fantasy czy kryminałów). Książki z tych gatunków nie
interesują mnie zarówno jako czytelnika, jak i pisarza. Popełniłem
„Odczytanie” bo temat mnie zainteresował, wciągnął. To
opowiadania wysnute z dwunastu starotestamentowych historii. Uważam,
że są całkiem niezłe (a jestem dość krytyczny w stosunku do
tego co robię), więc może są całkiem niezłe. Myślę, że
mogłyby zainteresować wiele osób, które ze Starym Testamentem się
zetknęły. Tak teistów, jak i ateistów. Moje na poły trollowe
działanie, może i logiczne i pełne wyszukanych trzyzdaniowych
argumentów, ustawiły mnie w szufladzie, w której nie chciałem się
znaleźć, a w którą sam się wpędziłem. W żadnej z moich
książek tematy religijne, a tym bardziej religii chrześcijańskich
nie odgrywają żadnej roli lub odgrywają całkiem marginalną. Ale
odkąd stałem się trollikiem, to ci, którzy o mnie usłyszeli
dzięki trollikowaniu postrzegają mnie (jeśli oczywiści zauważyli
mnie jako piszącego beletrystykę a nie tylko trollika) w kontekście
wyobrażenia o moim pisaniu na podstawie nieprzeczytanych opowiadań,
które, jak logika nakazuje, są kontynuacją trollowej aktywności.
Czyli sam bym się mocno zastanawiał, czy przeczytałbym moje
powieści i opowiadania po fb wpisach, pomimo tego, że starałem
się, żeby owe wpisy były merytoryczne, logiczne i pozbawione
personalnych ataków. KONIEC ZWIEDZANIA WYCIECZKI OSOBISTEJ.
Koniec
bajki. I niech każdy, kto przeczyta dopisze własne lotne punkty o
roli fb w dzisiejszym świecie, niech stworzy socjopsychologię albo
socjopsychopatologię facebooka. Albo nie.
PS.
Napisałem też o Ordo Iuris (Kontrrewolucja Ordo Iuris, czyli o
"Rewolucji i kontrrewolucji" Plinio Corrêa de Oliveiry;
https://jaharer.blogspot.com/2020/11/kontrrewolucja-ordo-iuris-czyli-o.html),
co wzmogło facebookową aktywność w podsuwaniu mi treści.
Napisałem też o polowaniach (Prawie pochwała polowań;
https://jaharer.blogspot.com/2018/02/prawie-pochwaa-polowan.html)
więc dostaję tez sporo polecanych stron o zabijaniu sarenek.