Technikalia:
Projekt okładki: Krzysztof Krawiec
Redakcja: Alicja Bojko, www.ekorekta24.pl
Korekta: Składnica Literacka
Skład i łamanie: Krzysztof Szporak
© Copyright by Rafał Harer
ISBN 978-83-942113-0-1
Malec, czyli stworzenie
– Co tam, Mały? Co słychać?
– Wszystko gra.
– Oderwij się na chwilę, odpocznij.
– Nie chce mi się.
– Trudne?
– Nie za bardzo. Daję sobie radę.
– Będziesz potrzebował pomocy? Jakichś wskazówek?
– Nieee. Jeśli coś spieprzę, to po prostu zacznę od początku.
– Dobra. Baw się dalej. Ja idę posiedzieć z resztą.
* * *
– Jak tam, Mały?
– Bawi się.
– Jak mu idzie?
– Chyba nieźle. Wciągnęło go jak jasna cholera. Oczu nie odrywa.
Coś tam manipuluje, zmienia, poprawia i tylko kręci nosem.
Coś mu się w jednym miejscu nie podoba, coś w innym, coś wrzuca,
dodaje, odejmuje. Ma zajęcie na kilka tygodni.
– Wiesz, Heniu, ja go nie poznaję. Jeszcze niedawno, zdawałoby
się z tydzień temu, biegał w tę i z powrotem. Po prostu nie mógł
usiedzieć na miejscu. A teraz? Nieprawdopodobna przemiana.
– Pamiętam, że gdy włóczyłem się całymi dniami, zamiast zajmować
się poważnymi sprawami, stary Stefan dał mi podobne zajęcie.
Kiedy skończyłem, byłem zupełnie odmieniony.
– Taaak. Najciekawsze w tych zabawach jest to, że wszystko wymyka
się spod kontroli. Już się wydaje, że ma się frajerów w garści,
a oni znowu wymyślają coś innego. Chyba ty, Józek, skończyłeś
coś takiego?
– A, tak. Pamiętam. Udało mi się. Ale ja przyjąłem dosyć ostre
kryteria interwencji i nie bawiłem się w żadne tam prawa fizyki czy
coś w tym stylu.
– Jasne. Danie kostkom do gry chociaż odrobiny możliwości
wyboru utrudnia zabawę.
– No, ale czyni ją fajniejszą.
– Może to jednak mieć fatalny wpływ na rozwój dziecka. Przecież
Mały siedzi w tej pozycji bez ustanku. To jest trochę chorobliwe.
– Przejdzie mu. Przecież wielu z nas przeżywało to samo.
– Fakt.
– Taaak. Ta gra się nie starzeje.
– No dobra, wasze zdrowie.
– Zdrowie.
– A wiecie co? Przypomniałem sobie Franka, jak grał. Ten to
miotał przekleństwa. Rzucał mięsem na prawo i lewo. On zbudował
coś takiego jak Mały. Zupełnie podobne. Zawziął się, zamknął
w sobie i do nikogo się nie odzywał. Stworzył dwa kąty i chodził
od jednego do drugiego z taką miną, jakby miał rozszarpać wszystkich
napotkanych na drodze. Schudł, niektórzy mówią, że nawet
posiwiał, a przecież taki był wtedy z niego szczyl.
– Ja też to pamiętam. Wszyscy musieli schodzić mu z drogi.
Każdy chodził na paluszkach.
– No i skończyło się to raz, dwa, trzy.
– Tak. Wkurzył się i pizgnął na planszę ognie piekielne, jak je
nazwał, czy coś takiego. A potem pchnął kostkę i zatopił wszystko,
łącznie z tym… Jak mu tam? No, ten w kącie planszy, trzy rzuty
kostką od ciemności i jasności.
– Ararat.
– Widzę, że wiesz, w czym rzecz.
– Grywało się.
– A potem wcisnął ją pod łóżko, gdzie leży do tej pory i tylko
się kurzy.
– Dawno o niej zapomniał. Któregoś dnia ją znajdzie i wyrzuci
do kosza.
– Panowie, przecież nie będziemy przez cały wieczór rozmawiali
o jakiejś grze. Dajcie spokój. Może kolejkę?
– Tak. Ja chętnie.
– Nalej wszystkim, oczywiście.
– A ja pójdę sprawdzić, co u Małego. Martwię się o niego. Trochę
za bardzo się zaangażował.
* * *
– I jak ci idzie, Mały?
– Coraz lepiej. Już wiem, jak to wszystko załatwić. Coś mi kiełkuje
w łepetynie, ale nie umiem tego powiedzieć. Jak będę potrafił,
to dam znać. Coś trzeba zmienić. Niestety musiałem zakończyć
tamtą rozgrywkę. Wszystko szło po mojej myśli, gdy nagle – nie
uwierzy wujek – się rozpadło. Rozleciało. Po prostu rozlazło. Wkurza
mnie ta gra. Jest głupia i to, co się tworzy, też jest głupie jak
but, ale, do cholery…
– Nie przeklinaj!
– …nie zasnę, dopóki tego nie rozwiążę.
– A jak zakończyłeś poprzednią gierkę?
– Klasycznie – potopem.
– Tak, to dobra metoda.
– Jasne. To proste. Gdy się stoi o tu, na tym polu, wystarczy
dobrze rzucić kostką i potop murowany. Ale trzeba zaczynać od
początku. Nie można zapisać gry w jakimś miejscu i wrócić do niej
po jakimś czasie?
– Nie, nie da się jej zatrzymać.
– Nie?
– Nie. Przynajmniej w takim sensie, w jakim o to pytasz…
– Co to znaczy, wujku?
– Zobaczysz.
– Żadnych podpowiedzi?
– Żadnych. Żebyś widział Grześka, jak w to grał! Zabawa była
przednia. Plansza tyle razy lądowała na ścianie, że wszyscy tarzaliśmy
się ze śmiechu. Ten mały złośnik był tak na nas zły, że przez
tydzień się do nas nie odzywał. Ale w końcu to on wpadł na kilka
nowych pomysłów.
– Jakich?
– Nie powiem ci. Wszyscy przez to przechodziliśmy… prawie
wszyscy. Gienek to olał. Powiedział, że nie ma czasu na bzdury. Nie
ma czasu. Dasz wiarę? Cholernik…
– Nie przeklinaj, wujku. Hi, hi.
– Ty, młody, nie bądź taki cwany. Sam tworzy czas na potęgę,
niczym innym się chyba nie zajmuje, a na gry mu szkoda czasu.
No, ale Gienek to oryginał.
– To ten od przestrzeni?
– Niestety. To przez tego młokosa, który wziął się nie wiadomo
skąd i wszystko tak poważnie traktował. Gienek nauczył go
moresu. Tamten długo nie mógł się wyplątać. Ale były z nim jaja.
Przygłup nie odróżniał rzeczywistości od fikcji gry.
– On też grał?
– Grał. Dopiero Kryśka go uratowała.
– Jak?
– Poprosiła Gienka, żeby dał spokój, i Gienek dał. Kryśka ma
na niego duży wpływ.
– A co to była za metoda?
– Genialna w swojej prostocie. Gienek stworzył klatkę wokół
tego młokosa i młokos nie mógł się wydostać. Zaczął kombinować,
jak by się do nas przebić. Szybko znalazł sposób, ale się przeliczył,
bo w tym rozwiązaniu kryła się pułapka. Gienek mianowicie
zamknął go w klatce jednowymiarowej, będącej przestrzenią
zamkniętą i nieskończoną, czyli bez wyjścia. A ten wymyślił, że
jeśli doda kolejny wymiar, to się uwolni. Nie wiedział jednak, że
Gienek wokół tej klatki stworzył ciąg klatek, i w dodatku każdą
następną o trzy wymiary liczniejszą. No i gościu, zamiast się uwolnić,
znalazł się w klatce czterowymiarowej, a późnej siedmiowymiarowej
i tak dalej.
– W nieskończoność?
– Nie. To byłoby zbyt trywialne. Chłopak zaczął operować
w trzynastowymiarowej, a jego możliwości kończyły się na szesnastce.
Gdy przechodził do tej szesnastki – przynajmniej tak mu się
wydawało – okazało się, że jest w piątce.
– Podstępne.
– Co nie? Teraz chodzi z położonymi po sobie uszami i już się
nie rzuca jak nie wiadomo co. Tylko szesnaście wymiarów i ani
jednego wyjścia. To dopiero było dobre! Ile sobie ustawiłeś w grze?
– Cztery.
– Najtrudniejszy poziom. Wyzwanie. Prawdziwy hard. Powodzenia!
– Dzięki. Zbliżam się do końca.
– Załatw frajerów i daj sobie z tym spokój.
– Okej.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz