czwartek, 24 października 2024

Malec, czyli stworzenie (opowiadanie ze zbioru "Ja, mój wróg")

 Postanowiłem udostępnić moje opowiadania (pierwszą książkę). Jak komuś zależy na papierze albo ebooku to łatwo znajdzie. A jak nie zależy i ma ochotę przeczytać to w najbliższych tygodniach wrzucę wszystkie opowiadania ze zbioru: "Ja, mój wróg". Książkę wydałem w 2015 roku ale opowiadania sięgają początków mojego borykania się z pisaniem: część powstała w latach dziewięćdziesiątych (XX wieku dla precyzji).

Technikalia:

Projekt okładki: Krzysztof Krawiec

Redakcja: Alicja Bojko, www.ekorekta24.pl

Korekta: Składnica Literacka

Skład i łamanie: Krzysztof Szporak

© Copyright by Rafał Harer

ISBN 978-83-942113-0-1





Malec, czyli stworzenie

Co tam, Mały? Co słychać?

Wszystko gra.

Oderwij się na chwilę, odpocznij.

Nie chce mi się.

Trudne?

Nie za bardzo. Daję sobie radę.

Będziesz potrzebował pomocy? Jakichś wskazówek?

Nieee. Jeśli coś spieprzę, to po prostu zacznę od początku.

Dobra. Baw się dalej. Ja idę posiedzieć z resztą.

* * *

Jak tam, Mały?

Bawi się.

Jak mu idzie?

Chyba nieźle. Wciągnęło go jak jasna cholera. Oczu nie odrywa.

Coś tam manipuluje, zmienia, poprawia i tylko kręci nosem.

Coś mu się w jednym miejscu nie podoba, coś w innym, coś wrzuca,

dodaje, odejmuje. Ma zajęcie na kilka tygodni.

Wiesz, Heniu, ja go nie poznaję. Jeszcze niedawno, zdawałoby

się z tydzień temu, biegał w tę i z powrotem. Po prostu nie mógł

usiedzieć na miejscu. A teraz? Nieprawdopodobna przemiana.

Pamiętam, że gdy włóczyłem się całymi dniami, zamiast zajmować

się poważnymi sprawami, stary Stefan dał mi podobne zajęcie.

Kiedy skończyłem, byłem zupełnie odmieniony.

Taaak. Najciekawsze w tych zabawach jest to, że wszystko wymyka

się spod kontroli. Już się wydaje, że ma się frajerów w garści,

a oni znowu wymyślają coś innego. Chyba ty, Józek, skończyłeś

coś takiego?

A, tak. Pamiętam. Udało mi się. Ale ja przyjąłem dosyć ostre

kryteria interwencji i nie bawiłem się w żadne tam prawa fizyki czy

coś w tym stylu.

Jasne. Danie kostkom do gry chociaż odrobiny możliwości

wyboru utrudnia zabawę.

No, ale czyni ją fajniejszą.

Może to jednak mieć fatalny wpływ na rozwój dziecka. Przecież

Mały siedzi w tej pozycji bez ustanku. To jest trochę chorobliwe.

Przejdzie mu. Przecież wielu z nas przeżywało to samo.

Fakt.

Taaak. Ta gra się nie starzeje.

No dobra, wasze zdrowie.

Zdrowie.

A wiecie co? Przypomniałem sobie Franka, jak grał. Ten to

miotał przekleństwa. Rzucał mięsem na prawo i lewo. On zbudował

coś takiego jak Mały. Zupełnie podobne. Zawziął się, zamknął

w sobie i do nikogo się nie odzywał. Stworzył dwa kąty i chodził

od jednego do drugiego z taką miną, jakby miał rozszarpać wszystkich

napotkanych na drodze. Schudł, niektórzy mówią, że nawet

posiwiał, a przecież taki był wtedy z niego szczyl.

Ja też to pamiętam. Wszyscy musieli schodzić mu z drogi.

Każdy chodził na paluszkach.

No i skończyło się to raz, dwa, trzy.

Tak. Wkurzył się i pizgnął na planszę ognie piekielne, jak je

nazwał, czy coś takiego. A potem pchnął kostkę i zatopił wszystko,

łącznie z tym… Jak mu tam? No, ten w kącie planszy, trzy rzuty

kostką od ciemności i jasności.

Ararat.

Widzę, że wiesz, w czym rzecz.

Grywało się.

A potem wcisnął ją pod łóżko, gdzie leży do tej pory i tylko

się kurzy.

Dawno o niej zapomniał. Któregoś dnia ją znajdzie i wyrzuci

do kosza.

Panowie, przecież nie będziemy przez cały wieczór rozmawiali

o jakiejś grze. Dajcie spokój. Może kolejkę?

Tak. Ja chętnie.

Nalej wszystkim, oczywiście.

A ja pójdę sprawdzić, co u Małego. Martwię się o niego. Trochę

za bardzo się zaangażował.

* * *

I jak ci idzie, Mały?

Coraz lepiej. Już wiem, jak to wszystko załatwić. Coś mi kiełkuje

w łepetynie, ale nie umiem tego powiedzieć. Jak będę potrafił,

to dam znać. Coś trzeba zmienić. Niestety musiałem zakończyć

tamtą rozgrywkę. Wszystko szło po mojej myśli, gdy nagle – nie

uwierzy wujek – się rozpadło. Rozleciało. Po prostu rozlazło. Wkurza

mnie ta gra. Jest głupia i to, co się tworzy, też jest głupie jak

but, ale, do cholery…

Nie przeklinaj!

– …nie zasnę, dopóki tego nie rozwiążę.

A jak zakończyłeś poprzednią gierkę?

Klasycznie – potopem.

Tak, to dobra metoda.

Jasne. To proste. Gdy się stoi o tu, na tym polu, wystarczy

dobrze rzucić kostką i potop murowany. Ale trzeba zaczynać od

początku. Nie można zapisać gry w jakimś miejscu i wrócić do niej

po jakimś czasie?

Nie, nie da się jej zatrzymać.

Nie?

Nie. Przynajmniej w takim sensie, w jakim o to pytasz…

Co to znaczy, wujku?

Zobaczysz.

Żadnych podpowiedzi?

Żadnych. Żebyś widział Grześka, jak w to grał! Zabawa była

przednia. Plansza tyle razy lądowała na ścianie, że wszyscy tarzaliśmy

się ze śmiechu. Ten mały złośnik był tak na nas zły, że przez

tydzień się do nas nie odzywał. Ale w końcu to on wpadł na kilka

nowych pomysłów.

Jakich?

Nie powiem ci. Wszyscy przez to przechodziliśmy… prawie

wszyscy. Gienek to olał. Powiedział, że nie ma czasu na bzdury. Nie

ma czasu. Dasz wiarę? Cholernik…

Nie przeklinaj, wujku. Hi, hi.

Ty, młody, nie bądź taki cwany. Sam tworzy czas na potęgę,

niczym innym się chyba nie zajmuje, a na gry mu szkoda czasu.

No, ale Gienek to oryginał.

To ten od przestrzeni?

Niestety. To przez tego młokosa, który wziął się nie wiadomo

skąd i wszystko tak poważnie traktował. Gienek nauczył go

moresu. Tamten długo nie mógł się wyplątać. Ale były z nim jaja.

Przygłup nie odróżniał rzeczywistości od fikcji gry.

On też grał?

Grał. Dopiero Kryśka go uratowała.

Jak?

Poprosiła Gienka, żeby dał spokój, i Gienek dał. Kryśka ma

na niego duży wpływ.

A co to była za metoda?

Genialna w swojej prostocie. Gienek stworzył klatkę wokół

tego młokosa i młokos nie mógł się wydostać. Zaczął kombinować,

jak by się do nas przebić. Szybko znalazł sposób, ale się przeliczył,

bo w tym rozwiązaniu kryła się pułapka. Gienek mianowicie

zamknął go w klatce jednowymiarowej, będącej przestrzenią

zamkniętą i nieskończoną, czyli bez wyjścia. A ten wymyślił, że

jeśli doda kolejny wymiar, to się uwolni. Nie wiedział jednak, że

Gienek wokół tej klatki stworzył ciąg klatek, i w dodatku każdą

następną o trzy wymiary liczniejszą. No i gościu, zamiast się uwolnić,

znalazł się w klatce czterowymiarowej, a późnej siedmiowymiarowej

i tak dalej.

W nieskończoność?

Nie. To byłoby zbyt trywialne. Chłopak zaczął operować

w trzynastowymiarowej, a jego możliwości kończyły się na szesnastce.

Gdy przechodził do tej szesnastki – przynajmniej tak mu się

wydawało – okazało się, że jest w piątce.

Podstępne.

Co nie? Teraz chodzi z położonymi po sobie uszami i już się

nie rzuca jak nie wiadomo co. Tylko szesnaście wymiarów i ani

jednego wyjścia. To dopiero było dobre! Ile sobie ustawiłeś w grze?

Cztery.

Najtrudniejszy poziom. Wyzwanie. Prawdziwy hard. Powodzenia!

Dzięki. Zbliżam się do końca.

Załatw frajerów i daj sobie z tym spokój.

Okej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz