środa, 18 listopada 2015

ciąg dalszy: dowiadywanie się kimś się jest


Czasami, jadąc do specjalistów od kręgosłupa, można złapać gumę. Konieczna będzie wtedy wizyta u Larrego Harera. Średnio po drodze. Ale za to blisko L. Harera można spotkać  Fredericka Harera. Można u niego oprawić pocztówkę z Hareru w Etiopii. A właściwie można by było gdyby żył. Ale nie żyje od 66 lat. Może by żył, gdyby korzystał z całej masy lekarzy Harerów. Miałby ponad sto trzydzieści lat. W takim wieku mógłby się już naprawdę dorobić, zważywszy na sławę pozłotnika i ramiarza i całej masy Harerów, którzy z pewnością dorobili się na handlu nieruchomościami. 

Niektórzy z Harerów ukrywają się zamieniając „a” na „e”. Najlepszym przykładem jest tu Jack Herer. Sympatyczny z twarzy, ale nie żyje. Przeglądając wikipedyjny profil J. Herera można trafić na pana, który nazywa się Irvin Dana Beal, a dzięki niemu można dowiedzieć się o istnieniu Ibogainy. Ibogaina jest tryptaminem, i dzięki niej można uzyskać fazę wizyjną i introspektywną. Ibogaina powstaje z kory zachodnioafrykańskiego krzewu i w związku z tym została odpowiednio opatentowana, co uważam, za świetny pomysł. Patenty są amerykańskie więc mam nadzieję, że praktykujący Bwiti w Gabonie płacą za wykorzystywanie amerykańskich patentów. Na szczęście Gabon ma sporo ropy, więc może oddawać ropę za możliwość korzystania z kory krzaków, które na jego terenie rosną.

niedziela, 15 listopada 2015

Gdzie jest Harer i kim, czym jest?



Postanowiłem poszperać w Internecie i dowiedzieć się kim jestem. Według kilku stron, które zajmują się kolekcjonowanie informacji o nazwiskach, nie ma w RP nikogo o nazwisku Harer. Jest kilku Harenów. Na Śąsku można spotkać Habaszów. Wydawać by się mogło, że Habasz ma niewiele wspólnego z Harerem, a pomiędzy Habaszem a potencjalnym Harerm, na liście, jest całe mnóstwo interesujących i pięknych nazwisk. Na przykład: Hahehuel. Ale szperanie w sieci pozwala odkryć, że Habasz ma coś wspólnego z Harerem. Większość wyników wyszukiwarek, wiąże Harer z jakimś miastem w Etiopii. Miasto na zdjęciach wygląda sympatycznie. Gdyby nie to straszne ”r” na końcu to byłby to z angielska zając. Zające na zdjęciach też wyglądają sympatycznie. Przypominają króliki. Tylko kto teraz potrafi odróżnić królika od zająca. Króliki potrafią być niebezpieczne, o czym wie każdy miłośnik filmów Monty Pythona.


Już na pierwszej stronie wyników pojawia się matematyk John Harer, który musi być kimś matematycznie ważnym i który jest opiekunem i mentorem dla tych, którzy są już po doktoracie. Jednym z nich jest Omer Bobrowski. Bardzo ciekawie połączone imię z nazwiskiem.


Wracając na miejscowe pole można odkryć album „Harer Nama”, który może być interesujący dla wszystkich miłośników wedyjskich mantr, sanskrytu. Dla zainteresowanych załączam link: http://mantra.art.pl/muzyka/harer-nama.


Dla wielbicieli muzyki znalazłem też coś takiego i zupełnie nie wiem o co chodzi: https://www.youtube.com/watch?v=szHLkIPfg1Q. Tsegaye eshatu (Dire Harer). Pierwszym wynikiem, gdy próbowałem dowiedzieć się o co chodzi było zdjęcie pani, która musi mieć problem z oddychaniem a już na pewno nie trenuje biegów przełajowych.

Na problemy z kręgosłupem na pewno pomoże Harer & Mortensen Chiropractic. Ich, jak sądzę, sprawne ręce można odnaleźć w mieście o pełnej nazwie: City of San Buenaventura w Kalifornii (USA). Na świecie jest wiele miast związanych Janem Fidanza - Bonawenturą z Bagnoregio, który był generałem, doktorem, scholastykiem. Doktorem jest też Karl Harer z wspomnianej wyżej kliniki. Pan Karl z wyglądu zupełnie nie jest w moim typie. Jego wspólnik Mortensen też nie. Matematyk John ma przynajmniej wąsy. Panowie od kręgosłupa wyglądają jakby co roku przeszczepiali sobie włosy i zęby i jakby co dwie minuty spoglądali w lustereczko, czy aby na pewno włosek im się nie przesunął

CDN

piątek, 13 listopada 2015

FB i blog - drobne róźnice.



Aby nie powtarzać treści postanowiłem, że blog będzie blogiem luźno związanym z uprawianą beletrystyką. Ściśle związane z pisaniną będzie konto na FB (tkz. fanpage). Wystarczy poszukać Rafał Harer albo kliknąć na https://www.facebook.com/rafalharer. Zapraszam.

czwartek, 12 listopada 2015

O czym pisarz pisać bloga powinien, może, musi, chce, może.



To powinien być blog pisarski, blog pisarza. Ale tak siedzę od kilku miesięcy i zastanawiam się, co w blogu pisarskim powinienem zawrzeć. I niewiele przychodzi mi do głowy. Wydawało mi się, że w naszych czasach współczesnych każdy szanujący się pisarz/pisarka, piosenkarz/piosenkarka, kucharz/kucharka, aktor/aktorka, malarz/malarka itd. powinien i powinna mieć/prowadzić bloga. Pierwsze, co mi przyszło do głowy to pisać o pisaniu, ale temat ten jest już od dawna wyjałowiony i przewleczony. Mógłbym też przez dziesiątki stron prowadzić dyskusję z samym sobą, o tym co konstytuuje pisarza. Mógłbym też pisać o tym, o czym piszę, co byłoby jeszcze gorsze. Mógłbym też pisać co czytam (jeśli w ogóle) i zostać takim krytykiem z pozycji piszącego nie tylko krytyki. Mógłbym też przedstawić się, gdzie się urodziłem i że w ogóle w drugiej połowie puszczając w ten sposób oczko temu misiu, do co bardziej ukultowionych „Rejsem” udowadniając, że jesteśmy z tej samej paczki. To chyba byłoby jeszcze gorsze, od tego jeszcze gorszego poprzedniego. Obiło mi się o uszy, że blog może też być świetnym źródłem zarobkowania, ale zgłębiwszy niezbyt głęboko temat zauważyłem, że musiałbym pisać o ubraniach albo o gotowaniu. Nie wiem, czy kogokolwiek zainteresowałyby setny wpis o smażeniu jajecznicy w dżinsach, trampkach i czarnym t-shircie.  Oczywiście zawsze mogę się zwrócić w kierunku szczegółowych omówień i polityczno-społeczno-ekonomicznych komentarzy współczesności polityczno-społeczno-ekonomicznej. I wtedy mogłoby się okazać, że: 1. Fajnie piszę, ale zbyt mądry to nie jestem; 2. Kiepsko piszę, ale za to jestem politycznie, społecznie i ekonomicznie zupełnie niegłupi; 3. Zarówno piszę jak społeczno-polityczno-ekonomicznie komentuję na marnym poziomie. Najgorsze byłoby oczywiście, gdyby to wszystko doprowadziło do tego, że ktoś po przeczytaniu blogowatości doszedł do wniosku, że nie ma sensu czytać pisarskości. Zawsze mnie smuciły odkrycia, że ktoś kto fajnie pisze, śpiewa, tańczy i gra to kawał skurwla, faszysty i gwałciciela własnych żon, który… i tu pojawiała się niekończąca się lista dodatkowa. W każdym razie społeczno-politczno-ekonomiczne komentatorstwo wydaje mi się dosyć ryzykowane. Do bieżącego kontaktu z osobami, które chcą się ze mną kontaktować wolę FB. Dalej się więc zastanawiam, co będzie na tym blogu, ale przynajmniej na dziś postanowiłem, że coś będzie i że będę walczył ze sobą, żeby przynajmniej raz w tygodniu pojawiło się coś nowego.

Oczywiście jakby komuś przyszła jakaś podpowiedź to chętnie wezmę ją pod uwagę (czy podpowiedzi bierze się pod uwagę?).