czwartek, 26 listopada 2020

Kontrrewolucja Ordo Iuris, czyli o "Rewolucji i kontrrewolucji" Plinio Corrêa de Oliveiry.

Ordo Iuris a dokładniej Fundacja Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris wyrosła z Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi organizacji powiązanej z międzynarodową siecią, której rozwój zapoczątkowała brazylijska organizacja (Tradycja, Rodzina i Własność; Sociedade Brasileira de Defesa da Tradição, Família e Propriedade; TFP), założona przez Plinio Corrêa de Oliveira, zmarłego w 1995 roku katolickiego działacza i funkcjonująca w kilkudziesięciu państwach świata.

De Oliveira napisał parę książek w tym jedną, która stała się tekstem założycielskim TFP i podstawowym tekstem ideologicznym organizacji powiązanych z TFP, w tym także Ordo Iuris (wraz z kilkoma stowarzyszeniami, fundacjami i instytutami z Ordo Iuris powiązanymi). “Rewolucja i kontrrewolucja”, bo o niej mowa, ukazała się po raz pierwszy w Brazylii 1959 roku i została przetłumaczona na kilkanaście języków oraz doczekała się kilku wydań w Polsce.

Przedstawiona w polskiej wersji wikipedii biografia de Oliveiry jest skrajnie hagiograficzna i zgodnie z wymogami encyklopedii winna dostać dostosowana do standardów w niej obowiązujących. Pomimo widocznych aspiracji i wrażenie stworzonego w przedmowie (autorstwa Anastasio Gutierreza) nie jest to książka naukowa nawet jeśli, według autora przedmowy “zawiera ono [dzieło, “Rewolucja i kontrrewolucja” – przyp. R.H.) wiele trafnych socjologicznych, politycznych, psychologicznych i perspektywicznych obserwacji, z których wiele zasługiwałoby na antologię” (przedmowa; “Rewolucja i kontrrewolucja”, str. 16; Kraków 1998). “Rewolucja…” pełna jest błędów logicznych, uproszczeń, nieuprawnionych generalizacji, praw uniwersalnych zbudowanych na podstawie jednostkowych obserwacji lub metafor i wiele podobnych defektów, podbudowanych silnie artykułowanym katolicyzmem autora i ubranych w pozory naukowego obiektywizmu. Pod pewnymi warunkami można uznać ją za niemalże dwustustronicowy esej (pisany raczej dużą czcionką). Niezależnie jak określimy tekst jest on silnie ideologicznie nacechowany i buduje określoną narrację światopoglądową zarówno w opisie rzeczywistości (jak jest), procesów, które doprowadziły do obecnego stanu społeczeństwa, oraz postulowanej konstrukcji społeczeństwa (jak powinno być). Uwzględniając znaczenie organizacji Ordo Iuris, jej zaangażowanie polityczne i społeczne, grono jej sympatyków, współpracowników i działaczy zakotwiczonych w strukturach politycznych, szkolnictwie i mediach, wciąż zwiększający się budżet oraz nieustanny flirt władzy z organizacją wydaje się niezbędne chociaż pobieżne przyjrzenie się “Rewolucji i kontrrewolucji”, książce, jako wspomniałem, będącej ideologicznym wzorcem działania organizacji i jej światopoglądowym credo.

Rewolucja...” skonstruowana jest wokół konfliktu dwóch porządków lub bardziej precyzyjnie procesów które w świecie zachodnim od schyłkowego średniowiecza zdominowały lub wyeliminowały inne procesy społeczne, lub oddając ducha książki są jedynymi procesami społecznymi jakie mają miejsce w ostatnich sześciu wiekach. Procesy te, zawarte w tytule książki, odnoszą się do Rewolucji, zapoczątkowanej w renesansie, której zwieńczeniem byłoby zbudowanie powszechnego, wszechogarniającego państwa Rewolucji tożsamego z naszkicowaną przez de Oliveirę wersją wszechogarniającego komunizmu oraz Kontrrewolucji będącego reakcją na Rewolucję, której celem jest przywrócenie ładu, takim jakim widzi go autor, i w konsekwencji działacze organizacji takich jak Ordo Iuris. Istotne wydaje się zwrócenie uwagi, ze zmiany społeczne i polityczne, jakie zachodziły i zachodzą w ostatnich wiekach, zdaniem autora wpisują się w któryś z tych dwóch procesów, innymi słowy, procesy niezbieżne z Kontrrewolucją są procesami, które należy włączyć do procesu rewolucyjnego, a więc procesu, którego celem jest komunizm, nawet jeśli działanie aktorów owego procesu było nieświadome, bezwiedne czy niezamierzone. W tym sensie reformacja zawiera w sobie pierwiastki komunizmu i była zjawiskiem do komunizmu prowadzącym. Ten skrajnie dualistyczny podział świata opatrzony jest w tekście jednoznaczna oceną moralną: Rewolucja jest złem, Kontrrewolucja jest dobrem. W związku z czym ważne jest zrozumienie czym dla de Oliveiry jest dobro a czym jest zło, gdyż pozwoli to zrozumieć konstrukcję moralności oferowaną przez Ordo Iuris i podobne organizacji. Przy czym należy pamiętać, że autor “Rewolucji...” prezentuje nie tylko własną wizje komunizmu (lub teleologię Rewolucji) ale także własną wizję moralności chrześcijańskiej (a ściślej katolickiej), która, pomimo częstych w tekście odwołań do nauki kościoła katolickiego, w wielu punktach z etyką głoszoną przez kościół katolicki nie musi być zbieżna.

W związku z tym można uznać, że czytanie “Rewolucji...” pozwoli określić jaki świat chce zbudować Ordo Iuris i przed jakim światem chce uchronić, oraz co stoi na przeszkodzie w budowie tego świata i jakie zjawiska społeczne mu zagrażają.

Rewolucja według de Oliveiry jest procesem rozkładu moralnego, społecznego, religijnego zapoczątkowanego w schyłkowym okresie średniowiecza. Degeneracja ta w pierwszej fazie objawiła się szesnastowiecznym humanizmem i reformacją i była początkiem splotu zjawisk, które na drodze do powszechnego komunizmu zaowocowały rewolucją francuską, rewolucją bolszewicką oraz trwającą obecnie rewolucją kulturową. Przy czym ponownie należy podkreślić, że te historyczne momenty (począwszy od Lutra a na rock’n’rollu kończąc) są manifestacjami tego samego procesu: Rewolucji; oraz, że wiąże jest mniej lub bardziej czytelny, odkryty lub wymagający zbadania związek przyczynowo skutkowy. Należy też zwrócić uwagę, że analiza przyczyn, które doprowadziły do przejścia ze średniowiecza do renesansu to kilkanaście zdań, sprowadzających się do “postępującego manifestowania zmysłowości i miękkości” (“Rewolucja…” str. 31) wynikającej z pragnienia “ziemskich przyjemności” (tamże, str. 30), co przyczyniło się do tego, że “wszystko zmierzało ku wesołości, powabowi i świętowaniu” (tamże, str. 31) a “serca zaczęły odrywać się od umiłowania poświęcenia, autentycznej czci dla Krzyża oraz dążenia do świętości i życia wiecznego” (tamże, str. 31). Rewolucyjny upadek manifestował się poprzez “zamiłowanie do ostentacyjnych i próżnych dysput (…) i zarozumiałych popisów erudycji” (tamże, str. 31). Doszło nawet do tego, że “wychwalano stare prądy filozoficzne [starożytności – przyp. R.H.], nad którymi niegdyś zatriumfowała scholastyka” (tamże, str. 31).

Zmiany mentalności schyłku średniowiecza zawierały “potężne, choć mniej lub bardziej utajone, pragnienie porządku rzeczy - fundamentalnie odmiennego od tego, który osiągnął apogeum w XII i XIII wieku” (tamże, str. 31). De Oliviera w tym miejscu swojej pracy, przywołuje ideał organizacji społeczeństw, roli kościoła katolickiego i stosunków pomiędzy władzą i religią, który ziścił się w średniowiecznej Europie w XII i XIII wieku. Celem Kontrrewolucja jest powrót do owego ideału. Ta myśl powtórzy się jeszcze kilkukrotnie.

Humanizm i renesans”, aby “”aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji z dawną tradycją średniowieczną (…) dążyły często do spychania Kościoła, nadprzyrodzonych i moralnych wartości religii na drugi plan” a “model człowieka wzorowany na pogańskich moralistach był w Europie propagowany przez te ruchy jako ideał. Ten typ oraz kultura z nim związana były prawdziwymi prekursorami chciwego, zmysłowego, zeświecczonego i pragmatycznego człowieka naszych czasów oraz materialistycznej kultury i cywilizacji, w której coraz bardziej toniemy” (tamże, str. 32). W części Europy, w której katolicki opór wychodzący na przeciw zmianom był słabszy “otwarcie zaatakowano Kościół” a “pycha i zmysłowość, których zaspokojenie pogańskiego życia, zrodziły protestantyzm” (tamże, str. 32).

Na marginesie warto zauważyć, że materializm jako objaw upadku moralności w opoce renesansu wraz jego współczesnymi konsekwencjami (jak to widzi de Oliveira), sprowadza się do próby podtrzymania i nadania pozytywnych i uświęconych prawem bożym, a więc powszechnych i nie podlegających zmianie cech ekonomicznego rozwarstwienia społeczeństwa. De Oliveira, który należał do grupy posiadaczy ziemskich w Brazylii, za pośrednictwem własnej wizji religii, uzasadniał ów system ekonomiczny, stawiając niejako znak równości pomiędzy dwudziestowieczną strukturą ekonomiczną w Brazylii a średniowiecznym rozwarstwieniem. Ten wątek pojawia się w “Rewolucji...” wielokrotnie. Nieprzypadkowo też w nazwie organizacji, którą powołał, występuje człon “własność” a on sam z wykorzystując boski autorytet sprzeciwiał się reformie rolnej.

W tym miejscu w pracy pojawia się kolejny interesujący wątek: hierarchiczność. W pierwszej kolejności de Oliveira podkreśla, że jednym z symptomów upadku jest zakwestionowanie ścisłej hierarchizacji w kościele katolickim, do której doprowadziła “pycha”, która “wywoła ducha zwątpienia i naturalistyczną interpretację Pisma Świętego” czego efektem był “bunt przeciw władzy kościelnej, wyrażony przez zaprzeczenie monarchicznego charakteru Kościoła Powszechnego” a także odrzucenie również tego, “co moglibyśmy nazwać wyższą arystokracją Kościoła, a mianowicie biskupów” a nawet negowanie hierarchicznego charakteru “samego kapłaństwa przez sprowadzenie go do posłannictwa ludu, uważanego za prawdziwego posiadacza władzy kapłańskiej” (tamże, str. 32 -33). A moralny upadek doprowadził do “triumfu zmysłowości w protestantyzmie (...) potwierdzony przez zniesienie celibatu duchownych i wprowadzenie rozwodów” (str. 33). Hierarchiczność w kościele katolickim wydaje się oczywiście wewnętrzną sprawą owego kościoła, jednak dla de Oliveira jest odbiciem hierarchiczności w całym społeczeństwie, hierarchiczności, której zakwestionowanie jest wystąpieniem przeciw prawom boskim, gdyż “Bóg, który wycisnął hierarchiczne piętno na wszystkich widzialnych i niewidzialnych stworzeniach, uczynił to samo w ludzkiej duszy” (tamże, str. 69) a trzeba pamiętać, że “proces rewolucyjny (…) nie jest niczym więcej jak uzurpacją funkcji rządzenia przez tych, którzy powinni być posłuszni(tamże, str. 69; podkr. R.H.). Ta myśl jest widoczna także przy analizie rewolucji francuskiej (“jako spadkobierczyni renesansowego neopogaństwa i protestantyzmu” (tamże, str. 33), która przeniosła protestanckie rozwiązania ze sfery religijnej do sfery państwowej poprzez zanegowanie króla (tak jak zanegowano papieża), “bunt ludu przeciw szlachcie”, który odpowiada “buntowi ‘kościelnego ludu’ przeciw ‘arystokracji’ Kościoła” a władza ludu była odzwierciedleniem władzy jaką wierni mają w “pewnych sektach” (tamże, str. 34).

Protestantyzm (jako jeden z plejady wrogów) zaowocował też krystalizacją ducha republikańskiego, którego naturalną konsekwencją dla de Oliveiry jest komunizm. Tak jak “normalnym owocem deizmu jest ateizm” a “zmysłowość zbuntowana przeciw kruchym przeszkodom wobec rozwodu, dąży sama z siebie do wolnej miłości” (tamże, str. 34, i dalej “Pycha, wróg wszelkiej wyższości, atakuje ostatnią nierówność, tj. nierówność majątku” str. 34,35. Ten typowy zabieg w “Rewolucji..”: ukazuje pewien proces społeczny lub pewne dążenie np. o charakterze ekonomicznym w trzech kontekstach – jako grzech ( w tym przypadku pychy), jako wystąpienie przeciw prawu naturalnemu równoważnemu z prawem boskim oraz jako “naturalny” i “logiczny” proces prowadzący do komunizmu).

Wydaje się, że hierarchiczność władzy świeckiej dla de Oliveiry determinuje monarchię jako jedyną akceptowalną formą rządów i w konsekwencji brak akceptacji dla ustrojów demokratycznych. Owszem, de Oliveira z jednej strony za rewolucyjną (a więc złą) uznaje “wrogość skierowaną z zasady przeciw monarchii i arystokracji, jakoby były formami rządzenia niezgodnymi ze swej istoty z ludzką godnością i normalnym porządkiem rzeczy” (tamże, str. 35; podkr. R.H.) i posiłkując się Piusem VI uznaje monarchię jako ”najlepszą z założenia formę rządów” (tamże, str. 36) oraz ubolewa nad faktem iż monarchia “stała się w XIX i XX w. celem ruchów globalnych, które obaliły najbardziej zasłużone trony i dynastie”, podkreśla, że “masowa produkcja republik na całym świecie jest typowym owocem Rewolucji i jej głównym przejawem” (tamże, str. 36) to dopuszcza demokratyczną (demokratyczną w pojmowaniu de Oliveiry) formę rządów, pod warunkiem, że owa demokracja będzie spełniała określone funkcje, realizowała jasno wyartykułowaną misję i będzie zbudowana na ściśle określonych podstawach (w przeciwieństwie do rewolucyjnych demokracji, “demagogicznych demokracji, które zwalczają tradycję, prześladują elity, obniżają ogólny ‘ton’ życia i tworzą przyzwolenie dla wulgarności”; tamże, str. 36). Będzie to “demokracja zgodna z nauką Kościoła” (tamże, str. 37).

W tym kontekście pojawia się kwestia dyktatury, jako kolejnej uprawnionej bądź nie formy rządów. De Oliveira raczej nie jest zwolennikiem tej formy władzy politycznej. Niemniej jednak jednoznacznie uprawomocnia (“Istotnym celem prawowitej dyktatury (…) musi być Kontrrewolucja”; tamże, str. 39) czasowe wprowadzenie dyktatury w celu przywrócenia właściwego porządku i “ułożenia rzeczy według ich celu i zgodnie z odpowiednią skalą wartości” (tamże, str. 38). Znoszenie prawomocnej dyktatury powinno nastąpić niezwłocznie po “usunięciu przyczyn, dla których istnieje” i powinna sprowadzać się do przywrócenia autonomii grupom społecznym (sektorom). Tu pojawia się interesujący wątek: jednym z tych sektorów jest rodzina (jedyny wymieniony) a przywrócenie jej autonomii oznacza, że “powinna móc robić wszystko, do czego jest zdolna ze swej natury, będąc jedynie pomocniczo wspierana przez nadrzędne grupy społeczne w tym, co jest poza sferą jej działania” (tamże, str. 39). Suwerenność rodziny wydaje się istotną wartością dla de Oliveiry, co przekłada się na ograniczenie możliwości jakie może mieć państwo w ingerowaniu w życie rodzinne, niezależnie od jakości funkcjonowania rodziny czy jej patologicznego charakteru (należy przypomnieć, że świat de Oliveiry nie dopuszcza rozwodów).



Czasową dyktaturę kontrrewolucyjną autor “Rewolucji…” przeciwstawia dyktaturze rewolucyjnej, która “zmierza do utrwalenia siebie”, narusza “autentyczne prawa i wnika we wszystkie sfery społeczeństwa, aby je zniszczyć. Dokonuje ona tego zniszczenia poprzez rozbijanie życia rodzinnego, szkodzenie prawdziwym elitom., wywracanie społecznej hierarchii, rozbudzanie utopijnych idei i nieuporządkowanych ambicji wśród mas, dławienie rzeczywistego życia grup społecznych i podporządkowanie wszystkiego państwu, Krótko mówiąc, sprzyja ona działaniu Rewolucji. Typowym przykładem takiej dyktatury jest hitleryzm” i dalej “Z tego samego powodu dyktatura rewolucyjna jest z założenia antykatolicka” (tamże, str. 39, 40). To rozróżnienie na dyktaturę kontrrewolucyjną i rewolucyjną, ukazuje kolejny zabieg de Oliveiry, który z jednej strony przeciwstawia prawomocne przywracanie porządku (jakiego?) chaosowi rewolucji, która jest niemal tożsama z dyktaturą i łatwa do porównania z hitleryzmem, będąc jednocześnie antykatolicka. Wyliczanie różnych procesów w jednym kontekście pozwala stworzyć wrażenie, że szkodzenie “prawdziwym” elitom bądź “wywracanie społecznej hierarchii”, które same w sobie w zależności do sytuacji społecznej mogą mieć odmienne przyczyny, skutki, cele, efekty i mieć swe źródła w różnych zjawiskach społecznych, jest objawem Rewolucji, która przejawia się takimi rozwiązania politycznymi jak dyktatura nazistowska, ze wszystkimi jej konsekwencjami.



Rewolucja według de Oliveiry jest procesem (niekoniecznie o charakterze chronologicznym), którego początki wiążą się się ze ogólnej zmianami skłonności duchowych (“rewolucja w tendencjach”; tendencje są “duszą i najgłębszą siłą napędową” (tamże, str. 43) Rewolucji), które “nie dostosowują się już dłużej do całego porządku, który jest im przeciwny, zaczynają się od modyfikowania mentalności, sposobów bycia, artystycznych środków wyrazu i zwyczajów” (tamże, str. 43,44) przechodząc w idee (doktryny), które na początku szukają “czasami jakiegoś modus vivendi z dawnymi doktrynami i są wyrażane w taki sposób, aby utrzymać pozór harmonii z nimi, który zazwyczaj przekształca się w otwartą wojnę” (tamże, str. 44; innymi słowy rewolucja jest przebiegła), a następnie “za pomocą krwawych lub bezkrwawych środków są przekształcane instytucje, prawa i obyczaje zarówno w dziedzinie religijnej, jak i w społeczności doczesnej” (tamże, str. 44).

Rewolucyjny proces, od swojego początku miał cel, nawet jeśli aktorzy tego procesu nie zdawali sobie z owego celu sprawy. Innymi słowy schyłek średniowiecza zapoczątkował zmianę, której logiczną i jedyną konsekwencją jest doprowadzenie społeczeństw do komunizmu. Tu ujawnia się jedna z głównych myśli de Oliveiry, obecna w wielu punktach jego pracy: dualistyczny podział świata (a przynajmniej świata Zachodu): na Rewolucją, która ziści się w pełni poprzez komunizm i na ustrój społeczno-polityczno-kościelny będący uwspółcześnionym odzwierciedleniem ustroju państw zachodu średniowiecznej Europy, do której prowadzi Kontrrewolucja. Co oznacza, że każde działanie, które nie jest zbieżne z Kontrrewolucją jest interpretowane jako działanie rewolucyjne i krok w kierunku komunizmu (np. przy analizie tempa rewolucji (jako procesu) i rolę rewolucji jednostkowych można przeczytać: “Wybuch tych ekstremizmów podnosi sztandar i stwarza punkt docelowy, a radykalizm fascynuje umiarkowanych (…). W ten sposób socjalizm wyrzeka się komunizmu, chociaż po cichu go podziwia i do niego zmierza”; tamże, str. 49). De Oliveira w tym względzie nie pozostawia żadnego marginesu: wszelkie zmiany społeczne sprzeczne z wizją Kontrrewolucji są manifestacją zła, są niemoralne (jest tylko jedna uprawniona moralność – wszystkie niekatolickie są rewolucyjne, czyli złe) i powinny być zwalczane. De Oliveira wspominając o protestantyzmie, jako praźródle komunizmu nie pozostawia wątpliwości: “w pierwszych kontestacjach protestantyzmu były już zawarte implicite anarchiczne pragnienia komunizmu. Luter nie był, mówiąc wprost, nikim więcej jak tylko Lutrem, lecz wszystkie tendencje, stany duszy i imponderabilia luterańskiego wybuchu nosiły już w sobie, autentycznie i w pełni, choć tylko implicite, ducha Woltera i Robespierra oraz Marksa i Lenina” (tamże, str. 47; na tym nie koniec: rewolucja ma swoich “prekursorów i quasi zwiastunów. Na przykład Ariusz i Mahomet byli jakby quasi-zwiastunami Lutra”; tamże, str. 59).

Rewolucja, która ukazywana jest w “Rewolucji...” jako manifestujący się duch, objawia się poprzez fakty i działania, których twórcami i realizatorami są ludzie: miedzy innymi konformiści, osoby nieuświadomione, ci, którzy są rewolucjonistami z przekonania ale de Oliveira dostrzega jeszcze dwie osobne kategorie. Pierwsza z nich to pewien rodzaj katolików: “Nie możemy pominąć wśród sił Rewolucji tych katolików, którzy wyznają naukę Kościoła, lecz są pod wpływem rewolucyjnego ducha. O wiele bardziej niebezpieczni niż najbardziej zdeklarowani wrogowie Kościoła, walczą oni przeciw Świętemu Miastu wewnątrz jego murów” (tamże, str. 54). W tym kontekście nalezy zauważyć, że “Rewolucja...” powstawała w końcówce lat pięćdziesiątych a w tym samym czasie swoje początki miała teologia wyzwolenia (także w Brazylii). De Oliveira w tej pracy nie odnosi się do niej bezpośrednio lecz jego późniejsza działalność bardzo radykalnie się jej przeciwstawiała. Sytuuję to także wszelkiego rodzaju katolickich reformatorów, zwolenników kościoła otwartego, dialogu, po stronie Rewolucji czyli zła. Ta myśl zostanie jeszcze powtórzona i ma szczególne znaczenie w związku z działalnością II Soboru i jego konsekwencjami, co stawiało de Oliveirę w trudnym położeniu uwzględniając jego deklaratywne przywiązanie do nakazu podporządkowania się hierarchii kościelnej a zwłaszcza papieżowi.

Druga kategoria to demiurdzy rewolucji, jej agenci. Wydawałoby się, że Rewolucja w myśleniu de Oliveiry, której obraz ukazuje się w książce jest procesem samoistnym i samonapędzającym się, którego początki sięgają zmian mentalności zapoczątkowanych w okresie późnego średniowiecza. Jednak: “Nie wierzymy, że zwyczajny dynamizm namiętności i błędów człowieka mógłby skoordynować tak rozmaite środki do osiągnięcia jednego celu, a mianowicie Rewolucji” i dalej “Wytworzenie procesu tak spójnego i ciągłego, jakim jest Rewolucja (…) wydaje się nam niemożliwe bez działania kolejnych pokoleń niezwykle inteligentnych i wpływowych konspiratorów”. (tamże, str. 55). De Oliveira demaskuje owych agentów (“Dzisiaj nadal siłami napędowymi Rewolucji manipulują najbardziej inteligentni agenci”; tamże, str. 55): “można zakwalifikować jako agentów Rewolucji wszystkie sekty – jakiejkolwiek natury – przez nią zrodzone, od jej zarania do naszych dni, w celu propagowania jej myśli i zawiązywania intryg. Jednak główną sektą, wokół której wszystkie są zorganizowane jako pomocnicze – czasami świadomie innym razem nie – jest masoneria” (tamże, str. 56). Ci “agenci chaosu i siewcy zamętu” (tamże, str. 56) nie tylko wykorzystują swoją “zdolność do organizowania się i konspirowania” (tamże, str. 56) lecz także posiłkują się wiedzą na temat samej Rewolucji i “sposobu wykorzystywania naturalnych praw – mianowicie praw rządzących polityką, socjologią, psychologią, sztuką, ekonomią itd.” (tamże, str. 56; i dalej co “stanowi również ważną wskazówkę dla żołnierzy Kontrrewolucji”). Rewolucja jest więc wynikiem nieokiełznanych przez katolicki rozum namiętności, które objawiły się nie tylko jednostkowo ale społecznie i nie zostały stłumione i wyeliminowane przez strukturę władzy, która także uległa owym namiętnością oraz tajnego spisku tajnych grup (pod przewodnictwem masonerii), które przez kilku wieków, z ukrycia steruje owym procesem.

Rewolucja dla de Oliveiry nie jest wyłącznie kryzysem chrześcijaństwa. Jej pozorna chaotyczność ukrywa jej istotę, cel i ambicję a sam kryzys jest jedynie jej objawem i siłą napędową. “Przez słowo ‘Rewolucja’ rozumiemy ruch, który zmierza do zniszczenia prawowitej [podkr. - R.H.] władzy lub porządku i zastąpienia ich nieprawowitą władzą lub stanem rzeczy” (tamże, str. 57). Autor “Rewolucji...” nie pisze w tym miejscu o jednostkowych rewolucjach (np. bolszewickiej) ale o całym kilkuwiekowym procesie, w których rewolucje jednostkowe (oraz wojny światowe – za które siły Rewolucji według de Oliveiry nie tylko ponoszą odpowiedzialność ale są jej przejawami). W tym znaczeniu (definicji) Rewolucja może manifestować się zarówno krwawo (wojny, rewolucje jednostkowe) ale także bezkrwawo, czego przykładem może być “rozrastające się dzisiaj prawodawstwo socjalistyczne we wszystkich lub prawie wszystkich krajach” (tamże, str. 58). Celem Rewolucji nie jest jednak zastąpienie jednej władzy inną. Rewolucja “chce zniszczyć cały prawowity porządek rzeczy i zastąpić go nieprawowitą sytuacją. Słowo ‘porządek rzeczy’ nie wyraża również wszystkiego. To wizja wszechświata i sposobu bycia człowieka jest tym, co Rewolucja usiłuje obalić z zamiarem zastąpienia ich czymś skrajnie przeciwnym”. A tym “niszczonym porządkiem jest średniowieczne chrześcijaństwo” a “średniowieczne chrześcijaństwo nie było jakimś porządkiem lub zwyczajnie jednym z wielu możliwych porządków. Była to realizacja (…) jedynego autentycznego porządku wśród ludzi, a mianowicie cywilizacji chrześcijańskiej(tamże, str. 58; podkr. R.H.). Posiłkuje się encyklikę Leona XIII (Immortale Dei) opisuje ów świat (cytat w “Rewolucji...” jest krótszy, aby pokazać szerszy kontekst wypowiedzi wykorzystałem dłuższy fragment na podstawie (tłumaczenia nieznacznie się różnią): https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/leon_xiii/encykliki/immortale_dei_01111885.html):

Były niegdyś czasy, kiedy filozofia ewangeliczna rządziła państwami; wtenczas to dzielność owa i moc Boska chrześcijańskiej mądrości wniknęła w prawa, ustawy, obyczaje ludów, we wszystkie wreszcie stany i stosunki rzeczpospolitej; kiedy religia, przez Jezusa Chrystusa ustanowiona, niewzruszenie stojąc na tym stopniu godności, który jej się, należy, przychylnością panujących i ochroną prawna rządów wszędzie rozkwitała; gdy rząd duchowny ze świeckim łączyła zgoda i przyjazna wymiana usług. W ten sposób urządzone państwo przynosiło owoce nad wszelkie oczekiwanie, których pamięć trwa i trwać będzie, niezliczonymi dowodami dziejów stwierdzona tak, że żadnymi wybiegami nieprzyjaciół zatrzeć ani zaciemnić się nie da [w tym miejscu kończy się cytat w “Rewolucji...” - przyp. R.H.]. - Że Europa chrześcijańska barbarzyńskie narody pokonała i z dzikich w łagodne przemieniła, a z zabobonów do prawdy przywiodła; że najazdy Mahometan zwycięsko odparła, że zachowała pierwszeństwo w cywilizacji i że zwykła innym być przewodniczką i nauczycielką w każdej gałęzi oświaty, że prawdziwą a tylostronną wolnością udarowała narody; że wiele rzeczy ustanowiła mądrze dla ukojenia nędzy, - za to bez wątpienia wielka winna wdzięczność religii, w której znalazła zachętę do przedsięwzięcia i pomoc do wykonania tak wielkich rzeczy. - Trwałyby zaiste po dziś dzień te same korzyści, gdyby była utrzymała się zgoda pomiędzy dwiema władzami, i większych jeszcze było można się słusznie spodziewać, gdyby powaga, nauka, rady Kościoła były znała zły większy posłuch i stalszą wiarę. To bowiem może służyć za niewzruszone prawidło, co Iwon Karnuteński napisał do Paschalisa II papieża: ‘Gdy władza świecka i duchowna w dobrej ze sobą są zgodzie, wtedy dobrze świat jest rządzony, kwitnie i przynosi owoce Kościół. Kiedy zaś nie zgadzają się, nie tylko drobne rzeczy nie rosną, ale także wielkie nędznie rozpadają się’”.

Nie jest to jedyne w tym tekście podkreślenie “jedności pomiędzy Kościołem a państwem” (“Rewolucja...”, str. 51), kościołem, który jest podstawą jedynego właściwego “uporządkowania ludzi i rzeczy” oraz “nauczycielem objawienia i prawa naturalnego (tamże, str. 59; ponownie należy podkreślić iż dla de Oliveiry prawo naturalne jest tożsame z jego wersją katolicyzmu).



Innymi słowy świat proponowany przez de Oliveirę to teokracja katolicka a ci, którzy są jej przeciwni to jednostki “zniewolone przez fałszywe ideologie naszych czasów” (Jan XXIII na podstawie “Rewolucja...” str. 60). Teokracja katolicka jest porządkiem wyższego rzędu, która urzeczywistnia się poprzez “królowanie Pana Naszego Jezusa Chrystusa”, będącego “modelem i źródłem prawowitości dla wszystkich królestw i władz ziemskich” a “walka dla prawowitej władzy jest obowiązkiem” (tamże, str. 60,61) gdyż należy w niej dostrzec nie tylko “dobro, samo w sobie doskonałe” lecz także “środek do osiągnięcia jeszcze wyższego dobra, a mianowicie prawowitości całego porządku społecznego, wszystkich ludzkich instytucji i środowisk, która jest osiągana przez uporządkowanie rzeczy zgodnie z nauką Kościoła” (tamże, str. 61). Innymi słowy “ideałem Kontrrewolucji jest przywrócenie i promowanie katolickiej kultury i cywilizacji” (tamże, str. 61). Jest to program wszechobejmujący wynikający z założenia, że to “jedyna prawdziwa wizja świata” (tamże, str. 61) a zatem “Fundamentalnym elementem katolickiej kultury jest wizja wszechświata opracowana zgodnie z nauką Kościoła. Ta kultura zawiera nie tylko wykształcenie tj. posiadanie określonych informacji potrzebnych do takiego opracowania, ale również analizę i uzgodnienie tych informacji z nauką katolicką. Kultura ta nie jest ograniczona do dziedziny teologii, filozofii czy nauki, lecz obejmuje całość ludzkiego poznania, odbija się w sztuce i implikuje afirmację wartości, które przenikają wszystkie aspekty życia” (tamże, str. 61, 62). Podsumowując ten wątek: “Cywilizacja katolicka jest ustrukturalizowaniem wszelkich relacji międzyludzkich, wszystkich ludzkich instytucji i samego państwa zgodnie z nauką Kościoła” (tamże, str. 61).

Połączenie struktur państwa ze strukturami kościelnymi czynią państwo teokratyczne instytucją sakralną, której cel podporządkowany jest zbawieniu dusz poprzez cnotliwe życie (“celem społeczeństwa i państwa jest cnotliwe życie we wspólnocie”; tamże, str. 62), poprzez praktykowanie jedynych możliwych cnót: chrześcijańskich. W ten oto sposób państwo, społeczeństwo i władza podporządkowują się ustanowionym przez kościół celem, gdyż “posiadają środki pomocnicze” (tamże, str. 62) niezbędne do osiągnięcia owego celu.

Teokratyczny porządek rzeczy jest w takim rozumieniu jedynym uprawnionym a więc ma charakter uniwersalny (a co za tym idzie wszystkie inne nie dość, że nie są prawomocne to są porządkami (lub posiłkując się de Oliveirą “nieporządkami”)) i w związku z tym odmawia innym porządkom prawa do mienienia się cywilizacjami czy kulturami (miedzy innymi dlatego, że nie wyznają prawdziwej religii, (tamże, str. 63)). Cywilizacja i kultura możliwe są wyłącznie w ramach struktur kościoła katolickiego i tylko, gdy kościołowi katolickiemu są podporządkowane.

De Oliveira w duchu Rewolucji dostrzega pragnienie (cel) absolutnej równości i zupełnej wolności będących odzwierciedleniem pychy i zmysłowości. Dla autora “Rewolucja...” pycha jest istotną siła napędową Rewolucji, gdyż umożliwia atak na zastany porządek rzeczy. Pycha, tak rozumiana, jest przeciwieństwem pokory i umożliwia zakwestionowania istniejącego porządku (wydaje się to istotne uwzględniając pozycję społeczną de Oliveiry) i w oczach de Oliveiry jest tożsame nienawiści do bóstwa. Logika wywodu autor “Rewolucji…” ukazana jest w kilku zdaniach i jest jednym z ilustracji sposobu obrazowania i dowodzenia: “Osoba pyszna podporządkowana władzy kogoś innego, nienawidzi najpierw tego konkretnego jarzma, jakie je obciążą. W drugim etapie człowiek pyszny nienawidzi wszelkiej władzy i wszelkiego jarzma, a nawet więcej, samej władzy ujętej abstrakcyjnie. Ponieważ nienawidzi on wszelkiej władzy, nienawidzi również jakiejkolwiek wyższości [władza jest tożsama z wyższością – przyp. R.H.]. A w tym wszystkim tkwi prawdziwa nienawiść do Boga” (tamże, str. 64). Konsekwencje pychy de Oliveira widzi nie tylko w zakwestionowaniu władzy jednych nad drugimi, ale rozszerzą konsekwencje pychy na inne aspekty jego wizji egalitaryzmu. Kilka z tych błędów jest wartych przytoczenia, gdyż doskonale obrazują świat, któremu de Oliveira się przeciwstawia i świat, który chciałby stworzyć:

1. “Ateista jest egalitarystą, który w celu uniknięcia absurdalnego stwierdzenia, że człowiek jest Bogiem, popada w innym absurd głosząc, że Bóg nie istnieje. Laicyzm jest formą ateizmu, a wiec egalitaryzmu. Twierdzi on, że niemożliwe jest być pewnym istnienia Boga i w konsekwencji człowiek powinien zachowywać się tak, jakby Bóg nie istniał”.

2. Konsekwencją egalitaryzmu jest “zniesienie kapłaństwa obdarzonego władzą wyświęcania, nauczania i rządzenia albo przynajmniej kapłaństwa w stopniu hierarchicznym”.

3. Kolejnym grzech egalitaryzmu jest zakładanie równości pomiędzy religiami. Grzech ten objawia się poprzez uznanie dyskryminacji religijnej za odrażającą, “ponieważ narusza fundamentalną równość ludzi”.

4. Pycha prowadzi także do nieuprawnionej równości w sferze politycznej, której celem jest “eliminacja lub przynajmniej zmniejszenie nierówności pomiędzy rządzącymi a rządzonymi” i uznanie, że “władza pochodzi nie do Boga, ale od mas, które rządzą, a rząd musi się im podporządkowywać” [ten fragment jest istotny, gdyż należy pamiętać, że artykuł 4 Konstytucji RP w punkcie 1 stanowi: “Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu” - przyp. - R.H.).

5. A także do “równości w strukturze społeczeństwa” a w szczególności na “zniesieniu warstw (…), które utrwalają się na drodze dziedziczenia” i “usunięcie wszystkich arystokratycznych [de Oliveira był arystokratą – przyp. R.H.] wpływów na kierowanie społeczeństwem” w związku z czym “ta naturalna hierarchia ukonstytuowana przez wyższość pracy umysłowej nad fizyczną zniknie”. Hierarchia nie dość, że jest naturalna (a więc ma źródła w bóstwie) ale także jest potwierdzona przez hierarchizację pracy.

6. I “zniesienia struktur pośrednich pomiędzy jednostką a państwem, jak również przywilejów właściwych (podkr. - R.H.) każdej strukturze społecznej” (jest to także odniesie do arystokracji) ale także w stosunku do rodziny: “Wśród pośrednich grup, które mają być zniesione, rodzina zajmuje pierwsze miejsce. Zanim uda się ją usunąć, Rewolucja próbuje obniżyć jej pozycję, okaleczyć ją i upodlić na wszelkie sposoby”.

7. Zestaw równości będących konsekwencjami pychy i manifestacjami egalitaryzmu dotyczą również równości ekonomicznej tożsamej ze zniesieniem własności prywatnej oraz “redukowana, jak tylko to możliwe” “rozmaitość ubiorów, mieszkań, mebli zwyczajów itd.”.

8. Wśród poczesnego miejsca grzechów tej wizji egalitaryzmu jest równość dusz, w tym nawet “różnice psychiki i postaw pomiędzy płciami zmierzają do zmniejszenia się na ile tylko to możliwe”.

9. De Oliveira nie zapomniał również o “równości we wszystkich relacjach społecznych: pomiędzy dorosłymi a młodzieżą, pracodawcami a pracownikami, nauczycielami a uczniami, mężem a żoną, rodzicami a dziećmi itd.”

10. A nawet o równości w porządku międzynarodowym (nierówność dotyczy państw i narodów) (tamże, str. 65-68)

Podsumowując i podpierając się Tomaszem z Akwinu de Oliveira twierdzi, że „zróżnicowanie stworzeń i ich hierarchiczna gradacja są dobre same w sobie, gdyż w ten sposób doskonałości Stwórcy lśnią jaśniej w stworzeniu. (…). Z tego powodu wszechświat złożony z równych stworzeń byłby światem, w którym podobieństwo pomiędzy stworzeniami a Stwórcą zostałaby wyeliminowana w największym możliwym stopniu. Nienawidzenie z zasady wszelkiej nierówności jest więc metafizycznie umiejscowieniem siebie w opozycji do najlepszych elementów podobieństwa pomiędzy Stwórcą a stworzeniem. Jest to nienawiść do Boga”. (tamże, str. 68; kolejny raz pojawia się uprawomocnienie swojej pozycji społecznej i zastanej struktury społecznej poprzez odwoływanie się do jej boskich źródeł).

De Oliveira dostrzega, że ludzie są równi pod pewnymi względami (“są równi ze swej natury, a różnią się tylko przypadłościami”; tamże, str. 68; to stwierdzenie stoi w jawnej sprzeczność m. in. z zakwestionowanym poprzednim stwierdzeniem o równości dusz). Ta równość obejmuje: “prawo do życia, honoru, pracy, a więc własności, założenia rodziny i przede wszystkim poznania i praktykowania prawdziwewej religii (tamże, str. 68; podkr. - R.H.) ale “nierówności, które wynikają z przypadłości takich jak cnota, talent, uroda, siła, rodzina, tradycja itd. są sprawiedliwe i zgodne z porządkiem wszechświata” (tamże, str. 69).

Oprócz pychy (której owocem jest egalitaryzm) drugą siłą napędową jest zmysłowość (namiętność zmysłowości; przed namiętność de Oliveira rozumie nieuporządkowane (?) namiętności, czyli wszystkie impulsy w kierunku grzechu istniejące w człowieku jako następstwo potrójnej pożądliwości, a mianowicie pożądliwości ciała, oczu i pychy życia”; tamże str. 64). Zmysłowość prowadzi do liberalizmu (de Oliveira odnosi liberalizm do kultury a nie ekonomii; w tym rozumieniu jest synonimem wolności; czyli zmysłowość prowadzi do wolności) poprzez zakwestionowanie hierarchii, a przecież “Bóg, który wycisnął hierarchiczne piętno na wszystkich widzialnych i niewidzialnych stworzeniach, uczynił to samo w duszy” a zatem “rozum powinien prowadzić wolę, a ta powinna kierować uczuciami” co jest możliwe “zakładając, że nie stawia oporu łasce Bożej” a sam konflikt pomiędzy “zmysłowymi władzami a wolą kierowaną przez rozum” jest następstwem grzechu pierworodnego (tamże str. 69). Zakwestionowanie hierarchiczności w duszy prowadzi do zakwestionowanie hierarchiczności w społeczeństwie, co skutkuje tym, że “proces rewolucyjny nie jest niczym więcej jak uzurpacją funkcji rządzenia przez tych, którzy powinni być posłuszni(tamże; str. 69; podkr. - R.H.) i analogicznie w jednostce “prowadzi do żałosnej tyranii niepohamowanych namiętności nad słabą i złamaną wolą oraz bezkrytycznym rozumem, a w szczególności do panowania rozszalałej zmysłowości nad poczuciem skromności i wstydu” (tamże; str. 70). W takim rozumieniu “prawo do myślenia, odczuwania i czynienia wszystkiego, czego wymagają niepohamowane namiętności – stanowi istotę liberalizmu” ( tamże str. 70), przy czym to prawo manifestuje się wolnością dla zła w przeciwieństwie do “cywilizacji katolickiej, która udziela pełnego poparcia i całkowitej wolności temu, co dobre” ( tamże str. 70).

Rewolucja ceni równość bardziej niż wolność, więc ograniczając wolność a rozbudowując egalitaryzm doprowadziła do “fazy socjalistycznej”. Niemniej jednak cel ostateczny Rewolucji pozostał niezmienny, a jest nim świat, “gdzie całkowita równość będzie współistniała z pełną wolnością” (tamże str. 71), co oznacza, że “ruch socjalistyczny jest zwykłym udoskonaleniem ruchu liberalnego” ( tamże str. 71), a liberał akceptuje socjalizm gdyż pomimo tego, że w socjalizmie “tysiące dobrych lub przynajmniej niewinnych rzeczy jest w tyrański sposób zakazane, gdy jednocześnie jest faworyzowane metodyczne zaspokajanie (…) najgorszych i najgwałtowniejszych namiętności, takich jak zazdrość, lenistwo i lubieżność” ( tamże str. 71), po to by poprzez “poszerzenie zakresu władzy w ustroju socjalistycznym” doprowadzić do “osiągniecia upragnionego celu, tj. ostatecznej anarchii” ( tamże str. 71), czyli do “utopijnej koncepcji (…), według której rozwinięta ludzkość, żyjąca w społeczeństwie bez klas lub rządu, mogłaby się cieszyć doskonałym porządkiem i wolnością, z której nie wyłoniłaby się nierówność” (tamże, str. 72). Do takich (i podobnych) wniosków może dojść moralista “jedynie przez słabość rozumu dotkniętego grzechem pierworodnym” (tamże, str. 74) a przecież “w każdym upadłym człowieku istnieje słabość rozumu i poprzedzająca wszelkie rozumowanie, która podjudza go do zbuntowania się przeciw Prawu”, którego kultywowanie razem z innymi cnotami oraz podporządkowaniem się wszystkim przykazaniom jest możliwe wyłącznie z pomocą łaski.

(Na marginesie. Jednym z przejawów procesu rewolucyjnego w duszach “wytworzył w najmłodszych pokoleniach, a szczególnie wśród nastolatków dnia dzisiejszego, którzy hipnotyzują się rock-and-rollem, formę umysłu charakteryzującą się spontanicznością pierwotnych reakcji, bez kontroli rozumu i skutecznego udziału woli oraz dominacji wyobrażeń i odczuć nad metodyczną analizą rzeczywistości. To wszystko jest w dużej mierze owocem pedagogiki, która prawie całkowicie eliminuje rolę logiki i odpowiednią formację woli”; tamże, str. 71,72).

Wszelkie namiętności będące paliwem Rewolucji znajdują swoje potwierdzenie i kolejne impulsy do dalszego rozwoju. Rewolucja jest samonapędzającym się procesem, który podtrzymuje się poprzez wytwarzanie manifestacji kulturowych, artystycznych i społecznych. Chociażby sztuka, która korzystając z tego, że “Bóg ustanowił tajemnicze i godne podziwu relacje pomiędzy: z jednej strony pewnymi kształtami, kolorami, dźwiękami i woniami a pewnymi stanami duszy z drugiej” może “głęboko wpływać na mentalność i nakłaniać jednostki, rodziny i narody do ukształtowania głęboko rewolucyjnego stanu ducha” co widać chociażby poprzez współczesne powiązania ”pomiędzy dzisiejszym wrzeniem rewolucyjnym a obecnymi ekstrawagancjami i w modzie i tzw. sztuce awangardowej” (tamże, str. 81). Według de Oliveiry należy więc uznać, że “powszechna demokratyzacja obyczajów i stylów życia, posunięta do szczytu systematycznej i narastającej wulgarności, oraz proletaryzująca działalność pewnej sztuki nowoczesnej przyczyniają się do triumfu egalitaryzmu w takim lub większym stopniu niż wprowadzenie pewnych praw lub ustanowienie pewnych typowo politycznych instytucji”, czego konsekwencją jest uznanie, “że jeśli jakiejś osobie udałoby się (…) zlikwidować niemoralne lub agnostyczne kino czy telewizję, to uczyniłaby ona znacznie więcej dla Kontrrewolucji, niż gdyby w ramach normalnych procedur ustroju parlamentarnego spowodowała upadek lewicowego rządku” (tamże, str. 81, 82; podkr. - R.H.).

Pojęcie grzechu jest kategorią religijną (teologiczną), lecz uwzględniając konieczność, według de Oliveiry, połączenia struktur państwowych z kościelnymi (państwo teokracji katolickiej) przekształca się nie tylko w powszechną kategorię etyczną (i w konsekwencji taką, która powinna powszechnie obowiązywać) lecz także wykluczającą inne etyki, sytuując je po stronie Rewolucji (wszystko co nie jest Kontrrewolucją jest Rewolucją) i odmawiając im prawa ocen moralnych, zarzucając im dążenie do “niedocenienia lub negacji pojęć dobra i zła, grzechu pierworodnego i Odkupienia“ (tamże, str. 83). Rewolucja jest nie tylko ”owocem grzechu” lecz także dąży “przemilczenia swoich grzesznych korzeni” oraz “do zanegowania samego pojęcia grzechu”. (tamże, str. 83). Działania te realizowane as miedzy innymi poprzez “systemy filozoficzne lub prawne, które negują prawomocność i istnienie jakiegokolwiek prawa moralnego lub nadają temu prawu chwiejne i śmieszne fundamenty laicyzmu” (tamże, str. 83, 84) oraz propagandę “ignoruje moralność nie negując wprost jej istnienia” (tamże, str. 84), co prowadzi do tego, że “wszelka cześć należna cnocie, jest składana bożkom takim jak złoto, praca, skuteczność, sukces, bezpieczeństwo, zdrowie, uroda, siła mięśnie, rozkosz zmysłowa” (tamże, str. 84; jednocześnie de Oliveira twierdzi, że uroda czy siła są uprawnionym źródłem hierarchii - tamże, str. 69). Tak działająca Rewolucja poprzez negację grzechu neguje “Odkupienie dokonane przez Pana Naszego Jezusa Chrystusa, gdyż jeśli nie istnieje grzech, to Odkupienie staje się niezrozumiałe i traci jakikolwiek logiczny związek z historią i życiem” (tamże, str. 84), co można zrozumieć, jako wyraźną sugestię, że życie ma sens tylko współistniejąc z pojęciem grzechu, a więc tylko w realizacji wizji de Oliveiry.

Błędem Rewolucji jest posługiwanie się rozumem, który nie jest podporządkowany wierze (dla de Oliveiry rozum nie sterowany wiarą nie jest rozumem), co zaowocowały tym, że “myślano, że niewiedza była jedyną przyczyną błędów i zbrodni, że sposobem na zamknięcie więzień było otwieranie szkół” (tamże, str. 84) a walką z uciskiem ze strony państwa może być “wolność polityczna i powszechne głosowanie” (tamże, str. 85). Człowiek, ufając swojemu rozumowi i czując się “samowystarczalny dzięki nauce i technice, może rozwiązać wszystkie swoje problemy, wyeliminować ból, nędzę, niewiedzę, niebezpieczeństwo, krótko mówiąc wszystko, co nazywamy skutkiem grzechu pierworodnego i osobistego” (tamże, str. 85). Grzechem Rewolucji jest, że “w człowieku Rewolucja pokłada ufność” (tamże, str. 85).

Ostatecznym celem Rewolucji “jest świat, w którym kraje połączone w jedną republikę powszechną nie są niczym innym oprócz nazw geograficznych, świat bez żadnych społecznych i ekonomicznych nierówności, sterowany przez naukę i technikę, propagandę i psychologią, aby osiągnąć bez udziału nadprzyrodzoności ostateczne szczęście człowiek” (tamże, str. 85, 86). Ta technokracja nie zna wojny “ponieważ nauka pokazuje, że wojna jest złem”, co czyni Rewolucję ruchem pacyfistycznym (a jednocześnie odpowiedzialnym za wojny światowe i wszelkie krwawe rewolucje – przyp. R.H.), więc przeciwstawnym mundurowi, w którym zaklęte są “pewne [ogólne] prawdy” o kontrrewolucyjnym charakterze i który przypomina, że “istnieją wartości, które są wyższe niż samo życie i dla których powinno się umrzeć, co jest sprzeczne z mentalnością socjalistyczną, całkowicie charakteryzująca się strachem przed ryzykiem i bólem oraz uwielbieniem bezpieczeństwa i najwyższego przywiązania do życia ziemskiego”, i że “istnieje moralność, ponieważ wojskowość całkowicie opiera się na pojęciu honoru, siły w służbie dobru i zwróconej przeciw złu itd.“ (tamże, str. 88; pokój nie jest wiecznym więc warstwie wojskowych należy okazywać “sympatię, wdzięczność i podziw, które słusznie się należą tym, których zadaniem jest walczyć i umierać dla dobra wszystkich”; tamże, str. 136). W przeciwieństwie do Rewolucji, która jest “gadatliwa, deklamatorska i usidlająca” i która unika “rozwiązywania spraw w bezpośredni, drastyczny i otwarty sposób – more militari(tamże, str. 88), do czasu aż całkowicie “przejmie środki sterowania” , ponieważ nie ma nic bardziej despotycznego i okrutnego niż Rewolucja, gdy jest ona wszechmocna” (tamże, str. 88).

Zniesienie owoców Rewolucji wymaga Kontrrewolucji, czyli działań będących odpowiedzią na proces rewolucyjny, gdyż jeśli “Rewolucja nas zabija, to nic nie jest bardziej konieczne od reakcji dążącej do jej zniszczenia” (tamże, str. 93). Ale “musi to być Kontrrewolucja XX wieku, zwalaczająca Rewolucję taką, jaka dziś konkretnie istnieje. Zatem musi ona zwalczać rewolucyjne namiętności, jakie dziś się rozpalają, rewolucyjne idee, jakie dziś są formułowane, rewolucyjne środowiska, jakie się dziś ujawniają, rewolucyjną sztukę i kulturę, jakie są dzisiaj oraz jednostki i obiegowe opinie, które na jakimkolwiek poziomie są obecnie najaktywniejszymi sprawcami Rewolucji” (tamże, str. 84). De Oliveira zapowiada wojnę totalną, wojnę w której istnieją dwa światy, z których jeden musi przegrać a drugi musi wygrać (Kontrrewolucja musi wygrać bo stoi za nim bóstwo i instytucja kościoła), wojnę w której nie ma miejsca na dialog, kompromis. Nie namawia do “ignorowania Rewolucji” ani do “paktowania z nią, nawet w najmniejszym stopniu” (tamże, str. 94). Rewolucję należy poznawać (poznawać wroga, aby być bardziej skutecznym w jego niszczeniu) i zwalczać w “sposób inteligentny, wnikliwy i systematyczny, przy użyciu wszelkich dopuszczalnych środków i wsparciu wszystkich katolików” (tamże, str. 94).

Zwalczanie Rewolucji, czyli Kontrrewolucja będzie budową nowego porządku, nowego świata, który ze względu na zmienność rzeczy (“niezmienność nie istnieje wśród rzeczy doczesnych” tamże, str. 95) nie będzie powrotem do we wszystkich aspektach do średniowiecznego ideału ale uwspółcześnionym, nowym średniowieczem. Działanie kontrrewolucyjne będzie przywracaniem porządku (skoro Rewolucja jest nieporządkiem), “a przez porządek rozumiemy pokój Chrystusa pod panowaniem Chrystusa, a więc cywilizację chrześcijańską, surową i hierarchiczną, sakralną od podstaw, antyegalitarną i antyliberalną” (tamże, str. 95; pamiętać należy, że kontrrewolucjonista jest “gorliwym obrońcą praw własności”, gdyż “prawo do własności prywatnej (…) wynika (…) z zasady wymaganej przez Boga i ze swej istoty jest zgodne z Prawem Naturalnym”; tamże, str. 131, 132) i cechującą się “głębokim poszanowaniem praw Kościoła i papiestwa oraz sakralizację w maksymalnym możliwym stopniu wartości życia doczesnego, wszystko to w opozycji do laicyzmu, interkonfesjonalizmu, ateizmu i panteizmu, jak również ich następstw”, “duchem hierarchii cechującej wszystkie aspekty społeczeństwa i państwa, kultury i życia, w przeciwieństwie do egalitarnej metafizyki Rewolucji”, “gorliwością w wykrywaniu i zwalczaniu zła w jego zarodkowych lub utajonych formach, w gromieniu go poprzez potępienie i nadawanie mu piętna hańby oraz karaniu go z niezłomną stanowczością we wszelkich jego przejawach, a w szczególnie tych, które sprzeciwiają się ortodoksji i czystości obyczajów, w przeciwieństwie do liberalnej metafizyki Rewolucji oraz jej dążeniu do swobodnego panowania zła i jego ochrony” (tamże, str. 96, 97). Pamiętać należy, że “Prawda i dobro są w całości wykładane (…) przez Kościół” (tamże, str. 121).

Ta walka kontrrewolucyjna jest także “działalnością tradycjonalistyczną” (tamże, str. 99), która polega na wyłuskiwaniu “wspaniałych chrześcijańskich tradycji” (tamże, str. 99) współistniejących z “wieloma rewolucyjnymi instytucjami i obyczajami”, pielęgnowaniu ich i przewracaniu im należnego im miejsca i znaczenia. W działalności kontrrewolucyjnej “postęp materialny narodu [w aspekcie materialnym “prawdziwy postęp polega na właściwym wykorzystaniu sił natury zgodnie z Prawem Bożym, na służbę człowiekowi”; tamże, str. 100, 101) nie jest głównym elementem postępu, gdyż w “rozumieniu chrześcijańskim” “polega on przede wszystkim na pełnym rozwoju władz duszy i wznoszeniu się ludzkości w kierunku doskonałości moralnej” (tamże, str. 101) i “w konsekwencji właściwe dla Kontrrewolucji jest promowanie wśród jednostek i mas o wiele większego szacunku dla tego, co dotyczy prawdziwej religii, filozofii, sztuki i literatury, niż dla tego, co dotyczy dobra ciała i wykorzystania materii” (tamże, str. 101), chociażby dlatego, że Kontrrewolucja zakłada, że “świat zawsze będzie padołem łez i przejściem ku niebu” (tamże, str. 101; ponownie de Oliveira dąży do zamrożenia struktury społecznej, w której należy do grupy uprzywilejowanej, poprzez uznanie “padołu łez” jako naturalnego porządku rzeczy, elementu drogi do zbawienia, którego kwestionowanie jest tożsame z wystąpieniem przeciwko bóstwu) w przeciwieństwie do Rewolucji, która “uważa, że postęp powinien uczynić z ziemi raj, w którym człowiek może żyć szczęśliwie nie myśląc o przyszłości” (tamże, str. 101).

Prawdziwy kontrrewolucjonista buduje swoją tożsamość wokół konfliktu dwóch porządków. Z jednej strony “miłuje Kontrrewolucję i chrześcijański porządek oraz nienawidzi Rewolucji i ‘anty-porządku’”, a miłość i nienawiść tworzą oś, “wokół której skupiają się wszystkie jego ideały, preferencje i działania” (tamże, str. 102). De Oliveira tworzy zarys metod i taktyki kontrrewolucji. Skupiając się na ideologicznych aspektach myśli zawartej w “Rewolucji...” przedstawię tylko najważniejsze ich aspekty. Uwzględniając, że “wobec Rewolucji i Kontrrewolucji nie ma osób neutralnych” (tamże, str. 106), w pierwszej kolejności konieczna jest tworzenie kontrrewolucyjnych grup (wzajemne odnajdywanie się prawdziwych kontrrewolucjonistów; działalność indywidualna jest ważna ale nie jest tak skuteczna, jak działanie grup). Walkę należy podjąć na wszystkich frontach: religijnych, społecznych, gospodarczych, kulturowych i artystycznych. Należy ukazywać i analizować (oraz zwalczać) Rewolucję w całości, we wszystkich jej objawach (skoro jest to wszechobejmujący, chaotyczny ale spójny proces). Poza wyjątkowymi przypadkami należy działać wyłącznie we własnym kontrrewolucyjnym gronie, gronie osób, które “są radykalnie i całkowicie wolne do wirusa Rewolucji” (tamże, str. 107). Istotne jest pozyskiwanie tłumów ale nie to jest najważniejsze: “W istocie, dokładne studium historii ukazuje nam, że to nie masy przygotowywały Rewolucję. Podążały one w kierunku rewolucyjnym, ponieważ miały za sobą elity. Jeżeli miałby elity o przeciwnej orientacji, to prawdopodobnie podążyłyby w kierunku przeciwnym. Obiektywny wgląd w historię wskazuje, że czynnik mas jest wtórny, zasadnicza jest formacja elit” (tamże, str. 108). Aby być skuteczna Kontrrewolucja musi korzystać ze wszystkich dostępnych środków: telewizji, radia, prasy, reklamy (jeżeli na reklamie widnieje symbol lwa z krzyżem na czerwonym tle jest to reklama środowiska związanego z Ordo Iuris – przyp. R.H.), książki czy katedry uniwersyteckiej (przyznanie punktacji naukowej na poziomie uniwersyteckim wydawnictwu Ordo Iuris dobrze wpisuje się w ową taktykę – przyp. R.H.). Ważne jest też, aby Kontrrewolucja działała bezkompromisowo, a prezentowanie “Kontrrewolucji w bardziej ‘sympatycznym’ i ‘pozytywnym’ świetle, przez powstrzymywanie jej od atakowania Rewolucji, jest skutecznym sposobem, aby zubożyć jej treść i dynamizm” i jest “godną pożałowania taktyką” (tamże, str. 115, 116). Ale “nie oznacza to, że język kontrrewolucyjny nie powinien być odpowiednio tonowany i akcentowany stosowanie do okoliczności” (tamże, str. 116).

De Oliveira podkreśla, że “istota ducha rewolucyjnego polega (…) na nienawiści, z zasady i na płaszczyźnie metafizycznej, wszelkiej nierówności i wszelkiego prawa, a w szczególności Prawa Moralnego” a “zatem jednym z bardzo ważnych punktów pracy kontrrewolucyjnej jest nauczanie umiłowania nierówności (podkr. R.H.), widzianej na płaszczyźnie metafizycznej, zasady władzy, Prawa moralnego i czystości, ponieważ pycha, buntowniczość i nieczystość są tymi czynnikami, które najbardziej pobudzają ludzi na drodze Rewolucji” (tamże, str. 123). Istota ducha rewolucyjnego jest niemal tożsama z jej siłą napędową, gdyż “dynamizm namiętności ludzkich rozpętany w metafizycznej nienawiści do Boga, cnoty, dobra, a w szczególności hierarchii i czystości (podkr. - R.H.; to sugeruje, że stosunek do bóstwa jest mniej istotne niż stosunek do hierarchii), jest największą siłą napędową Rewolucji” (tamże, str. 125), a istota dynamizmu (siła duszy chrześcijańskiej) Kontrrewolucji “nie może być wyjaśniona, o ile nie weźmie się pod uwagę życia nadprzyrodzonego” (tamże, str. 126), w niej tkwi moc (i uzasadnienie), zdolna do “cudów historii”: “nawrócenia Imperium Rzymskiego, powstania Średniowiecza (...)” i zbudowania trwałego i wiecznego porządku, gdyż “te zmartwychwstania są niezwyciężone, ponieważ nic nie może pokonać cnotliwego narodu, który prawdziwie kocha Boga” (tamże, str. 126).

Budowa dobra i eliminacja zła, co jest kwintesencją Kontrrewolucji (przy czym ostre rozróżnienie pomiędzy dobrem a złem jest konsekwencją jedynej prawdziwej moralności opisywanej przez de Oliveirę) dla autora “Rewolucji...” jest walką, w której “powinno się preferować przyjazne prowadzenie i oświecanie umysłów” to jednak “jest oczywiste, że przeciwko jej różnym formom – na przykład komunizmowi – bezpośrednia i otwarta walka za pomocą wszystkich sprawiedliwych i legalnych środków jest prawowita i na ogół nawet konieczna” (tamże, str. 131; TFP silnie wspierało prawicowe i skrajnie prawicowe rządy w Ameryce Łacińskiej, także te, które przejęły władzę poprzez zamachy stanu a także te, które dopuściły się zbrodni na szeroką skalę, szczególnie w stosunku do grup i polityków lewicowych – przyp. - R.H.; ). “Preferowane przyjazne prowadzenie i oświecanie umysłów” obejmuje także “dzieło miłosierdzia”, które objawia się poprzez wsparcie osób pozostających w nędzy. To może pomóc normalizować życie społeczne i gospodarcze, więc “szkodzą one rozwojowi procesu rewolucyjnego” (tamże, str. 130), ale Rewolucja ma korzenie “moralne, a więc religijne” a zatem “w dziełach tych trzeba krzewić formację religijną i moralną, ze szczególnym naciskiem na przestrzeganie dusz przed rewolucyjnym wirusem” (tamże, str. 130). Pamiętać przecież trzeba, że “Kościół, współczująca Matka, wspiera wszystko, co mogłoby ulżyć ludzkiej nędzy. Nie karmi się iluzją, że może wyeliminować wszystkie jej przejawy i naucza świętobliwego pogodzenia się z chorobą, biedą i innymi niedostatkami” (tamże, str. 130; podkr. R.H.), więc “dzieła te powinny zaszczepić w swoich beneficjentach (…) prawdziwą wdzięczność za otrzymane przysługi” (tamże, str. 131), przecież “utrzymując swoją pozycję z godnością i siłą, warstwy wyższe powinny mieć bezpośredni i życzliwy kontakt z innymi warstwami” (tamże, str. 132, podkr. - R.H.).

W walce kontrrewolucyjnej ważne jest odrzucenie myśli socjalistycznej, która albo jest zakamuflowaną myślą komunistyczną, albo tchórzliwym stanem ducha, który nie dostrzega naturalnego, boskiego, porządku rzeczy. A skoro „prawo własności jest tak święte, że nawet gdyby jakiś reżim miał dać Kościołowi pełną wolność, a nawet pełne poparcie, to nie mógłby on uznać za prawowitą taką organizację społeczną, w której cała własność byłaby kolektywna” (tamże, str. 135) to (posłużę się dłuższym fragmentem, aby przy okazji zilustrować sposób myślenia, argumentacji, splątanie kategorii itd. w myśli de Oliveiry) „ten stan ducha wynika z mniej lub bardziej uświadomionej idei, że wszelka nierówność jest niesprawiedliwa i nie tylko wielkie majątki, ale również średnie muszą zostać zlikwidowane, ponieważ jeśli nie będzie bogatych, to nie będzie także biednych. Jest to jak widać, pozostałość pewnych socjalistycznych szkół myślenia z XIX w. uperfumowanych romantycznym sentymentalizmem. Rodzi to mentalność, która uznaje się za antykomunistyczną, lecz niestety często nazywa się się socjalistyczną. Mentalność ta, która staje się coraz silniejsza na Zachodzie, jest o wiele większym niebezpieczeństwem niż sama indoktrynacja marksistowska. (…). Takie ustępstwa, które wykazują tendencję do ekonomicznego egalitaryzmu i kontroli państwa, można zauważyć w każdej dziedzinie. Prywatna przedsiębiorczość jest coraz bardziej ograniczana. Podatki spadkowe są tak uciążliwe, że w pewnych wypadkach skarb państwa jest głównym spadkobiercą. Mieszanie się urzędów w wymianę handlową, eksport i import uzależnia przemysł, handel i bankowość od państwa. W dziedzinę wynagrodzeń, czynszów, cen, we wszystko interweniuje państwo. Posiada ono zakłady przemysłowe, banki, uniwersytety, gazety, rozgłośnie radiowe, kanały telewizyjne itd. Gdy egalitarny etatyzm przekształca w ten sposób gospodarkę, to jednocześnie niemoralność i liberalizm rozbijają rodzinę i przygotowują drogę tzw. wolnej miłości” (tamże, str. 134; czyli interwencjonizm państwa prowadzi do wolnej miłości).

Rewolucja, według de Oliveiry dąży do powstania republiki powszechnej, co stoi w sprzeczności z katolicko-teokratyczną suwerennością narodu. Kontrrewolucja “nie jest również przychylna niestabilnej i nieorganicznej sytuacji stworzonej przez rozłam chrześcijaństwa i sekularyzację życia międzynarodowego” (tamże, str. 135). Rozwiązaniem tego problemu mogłoby być akceptacja myśli stanowiącej, że “pełna suwerenność każdego narodu nie sprzeciwia się temu, aby ludy, które żyją w obrębie Kościoła, tworząc jedną wielką rodzinę duchową, ustanowiły organy dogłębnie przeniknięte duchem chrześcijańskim i być może kierowane przez przedstawicieli Stolicy Apostolskiej, dla rozwiązywania ich kwestii na płaszczyźnie międzynarodowej” a także dla “współpracy narodów katolickich dla wspólnego dobra (...), a w szczególności gdy dotyczy to obrony Kościoła przeciw niewiernym i ochrony misjonarzy w krajach pogańskich lub zdominowanych przez komunizm” (tamże, str. 135), gdyż “wielkość, której Kontrrewolucja pragnie dla wszystkich krajów, jest i może być tylko jedna: wielkość chrześcijańska, która zakłada zachowanie wartości typowych dla każdego z nich [lokalnych – przyp. - R.H.] i braterskie współżycie między nimi”. (tamże, str. 136).

Proces kontrrewolucyjny jest ściśle spleciony z kościołem katolickim. Kościół katolicki, to “Mistyczne Ciało Chrystusa, nieomylny nauczyciel Prawdy, strażnik Prawa Naturalnego, a zatem ostateczna podstawa porządku doczesnego” jest na “celowniku Rewolucji” (tamże, str. 137). Jego zadaniem jest “sprawowanie bezpośredniej władzy duchowej i pośredniej władzy doczesnej dla zbawienia dusz” (tamże, str. 138) a Rewolucja jest przeszkodą w takim zbawianiu dusz to ustawia kościół katolicki jako sprzymierzeńca i siłę napędową Kontrrewolucji. Jednak to nie kościół katolicki służy Kontrrewolucji. Przeznaczeniem Kontrrewolucji nie jest też ocalanie kościoła katolickiego (który przecież, “nie potrzebuje ludzi, aby przetrwać”; tamże, str. 139). Kontrrewolucja musi się oprzeć na “Kościele i pokornie mu służyć, zamiast pysznie wyobrażać sobie, że to ona Go ocala” (tamże, str. 139) a jej misją jest (poprzez zwalczanie Rewolucji przy współudziale nienawiści do niej) “wywyższenie Kościoła” (tamże, str. 140).

Postulowany porządek moralny ma charakter uniwersalny (jedyny uprawniony), a biorąc pod uwagę sukcesy Rewolucji, to dla de Oliveiry “akcja kontrrewolucyjna obejmuje reorganizację całej społeczności doczesnej” (tamże, str. 140) tak, aby “zbudować nowe chrześcijaństwo, jaśniejące wiarą, pokorne duchem hierarchicznym i nieskazitelnie czyste” (tamże, str. 140).

Kontrrewolucjoniści powinni działać na różnych (wszystkich) polach, globalnie (frontalna walka z Rewolucją) a także w sytuacjach jednostkowych czy wydzielonych obszarach funkcjonowania społecznego, począwszy do walki ze “złem protestantyzmu” a skończywszy na angażowaniu się w politykę bądź działalność ekonomiczną. Dopuszczona jest nawet współpraca z niekatolikami (nawet protestantami czy muzułmanami), szczególnie jeśli uwzględni się, że “pewni protestanci lub muzułmanie znajdują się w takim stanie duszy, w którym zaczynają dostrzegać całą nikczemność Rewolucji”, a idąc krok dalej “jeżeli odpowiedzą na łaskę, mogą stać się wspaniałymi katolikami, a zatem skutecznymi kontrrewolucjonistami” (tamże, str. 143; do Oliveira już wcześniej zwracał uwagę na siłę neofitów), ale zanim tak się stanie współpraca jest możliwa tylko w realizacji konkretnych celów gdyż stała współpraca “z ludźmi skażonymi jakimkolwiek wpływem Rewolucji jest rażącą nieostrożnością i przyczyną chyba większości kontrrewolucyjnych porażek” (tamże, str. 107) gdyż “nie ma autentycznej Kontrrewolucji poza Kościołem” (tamże, str. 144).

Rewolucja...” została napisana w latach pięćdziesiątych XX w. w związku z czym do późniejszych wydań de Oliveira dołączył dodatkowe rozdziały w III części książki (Rewolucja i Kontrrewolucja dwadzieścia lat później) pisane w 1976 roku oraz wtręty pisane 1992 roku. Rozdziały te szkicowo opisują ruch TFP i jego działalność, wyrażają stosunek de Oliveiry do kościoła katolickiego po II Soborze (de Oliveira postuluje w 1959 roku totalne podporzadkowanie się kościołowi i jego hierarchii i jest mu bardzo trudno zaakceptować zmiany w kościele katolickim; tego dylematu nie udało mu się w jakikolwiek sposób rozwiązać; twierdzi, że hierarchia kościelna została zinfiltrowana przez agentów komunistycznych a “TFP otwarła oczy katolików na knowania niewiernych pasterzy”; tamże, str. 179; temu tematowi poświęcony jest rozdział “Psychologiczna ofensywa III Rewolucji w Kościele, tamże, str. 169 – 179; uwzględniając II Sobór Watykański ten wcześniej nieomylny, doskonały i niezniszczalny kościół: “Ku zgorszeniu niezliczonych dusz, Mistyczne Ciało Chrystusa wkroczyło w ponury proces będący czymś w rodzaju samozniszczenia”; tamże, str. 170) a przede wszystkim bardzo silnie akcentują tożsamość Rewolucji z komunizmem. Rewolucja i komunizm stały się niemal synonimami, a wszelkie socjalizmy etapami na drodze do komunizmu, w związku z czym walka z socjalizmem, jest tożsama z walką z komunizmem (to szczególnie ważne patrząc na historyczne zmiany i krwawe konflikty w Ameryce Południowej; “Do autentycznej walki przeciw komunizmowi zaliczamy zwalczanie wszelkich postaci socjalizmu, gdyż są to tylko etapy przygotowawcze lub formy larwalne komunizmu”; tamże, str. 149). Ponownie podkreśla znaczenie rewolucji jednostkowych, jako etapów działania Rewolucji jako wielowiekowego procesu Rewolucji: “trzy wielkie rewolucje stanowiły główne etapy stopniowego niszczenia Kościoła i cywilizacji chrześcijańskiej: w XVI w. humanizm, renesans i protestantyzm (I Rewolucja); w XVIII w. Rewolucja Francuska (II Rewolucja); i w drugiej dekadzie tego wieku [tj. XX – przyp. - R.H.), komunizm (III Rewolucja)” (tamże, str. 152).

Kolejnym wątkiem poruszonym (był już akcentowany wcześniej) jest kamuflaż, który przywdziewa Rewolucja (poprzez swoich sterników), na skutek utraty mocy doświadczanej przez “klasyczną” propagandę. Obecnie (lata siedemdziesiąte) “komunistyczna propaganda staje się coraz bardziej zakamuflowana, spokojna i powolna. Taki kamuflaż robi się albo przez rozpowszechnianie rozproszonych i zawoalowanych zasad marksistowskich w literaturze socjalistycznej, albo przez wszczepianie w samej tzw. ‘centrowej’ kulturze pewnych tez, które jak nasiona rozwijają się, prowadząc centrystów ku nieostrożnej i stopniowej akceptacji doktryny komunistycznej w całości” (tamże, str. 161). De Oliveira we wszystkim, co nie jest jednoznacznie kontrrewolucyjne dostrzega sterowany, komunistycznych spisek.

W zmianach procesu rewolucyjnego de Oliveira dostrzega zalążek IV Rewolucji (czwartego wielkiego etapu Rewolucji). Rewolucja “przywdziała uśmiechniętą maskę, zmieniła polemikę na dialog, symulowała zmianę mentalności i postawy, otworzyła się na wszelkie rodzaje współpracy z przeciwnikami, których chciała niegdyś zwalczyć przemocą” (tamże, str. 162, 163). “U szczytu swej potęgi III Rewolucja przestała zagrażać i atakować, a zaczęła uśmiechać się i prosić” (tamże, str. 163). Dzieje się tak zarówno w polityce wewnętrznej państw jak i na arenie międzynarodowej (“pokojowe współistnieniezamiast “zimnej wojny”; “odprężenie”; “historyczny kompromis”).

Ponownie posłużę się dłuższym cytatem obrazującym logikę i sposób konstrukcji myśli i postrzeganie rzeczywistości przez de Oliveirę: “międzynarodowy komunizm – chociaż z konieczności zrodzony z nienawiści kierujący się swoją wewnętrzną logiką stosowania przemocy (wojny, rewolucje, zamachy) – został zmuszony przez wielkie i głębokie zmiany w opinii publicznej, do zamaskowania swojej nienawiści i udawania, że zrezygnował z wspomnianych metod walki” i dalej: “Gdyby taka rezygnacja była szczera, to międzynarodowy komunizm sam by sobie w ten sposób zaprzeczył, przez co dokonałby samozniszczenia”, co prowadzi do konkluzji “Komunizm wykorzystuje uśmiech jedynie jako broń agresji i wojny. Nie eliminuje przemocy, ale przenosi ją ze sfery działań fizycznych i namacalnych w sferę nienamacalnych działań psychologicznych”. (tamże, str. 166). Pamiętając, że Rewolucją jest każdy proces kulturowy, który nie jest Kontrrewolucją, oraz że Rewolucja jest niemal tożsama z komunizmem (w kategoriach celu), to wszelkie zmiany kulturowe ostatnich wieków a w szczególności ostatnich lat (wszelkie ruchu emancypacyjne) są dziełem Rewolucji a więc dążą do komunizmu: “Ta wersja rewolucyjnej wojny psychologicznej jest znana jako rewolucja kulturalna” (tamże, str. 167; wpis de Oliveiry z 1992 roku).

Podsumowanie

W oparciu o “Rewolucję...” można spróbować określić świat postulowany przez de Oliveirę, a w konsekwencji przez organizacji takie jak TFP i z TFP powiązane, a więc chociążby Ordo Iuris. Określić, jak ten świat jest postrzegany i w jakim kierunku powinien się zmienić. Poniżej przedstawię kilka najważniejszych punktów tego obrazu wyłaniającego się z książki de Oliveiry:

1. Świat jest dychotomiczny. Jest albo Rewolucja, będąca złem, albo Kontrrewolucja będąca dobrem.

2. Rewolucja jest pojęciem bardzo szerokim. Obejmuje wszystkie aspekty kultury, które nie są Kontrrewolucją, począwszy do protestantyzmu a skończywszy na nudyzmie (to dlatego wszystko, co nie jest kontrrewolucyjne, jest neomarksizmem, lewactwem itd.)

3. Deklaratywnie jest tylko jedna prawda moralna i jedno źródło etyki: kościół katolicki w wersji de Oliveiry.

4. Pomimo niekończących się odwołań do religijności, największy nacisk położony jest na kwestie ekonomiczne i społeczne, które powinny dążyć do zachowania określonej struktury społecznej i ekonomicznej, której beneficjentem był de Oliveira. Każdy powinien podporządkować się owej strukturze, niezależnie do swojej pozycji społecznej, a próba jej zmiany jest przejawem Rewolucji i dążeniem do komunizmu. Religia wydaje się uzasadnieniem nierówności społecznych i ekonomicznych (ta wersja religii została wykorzystana do uprawomocnienia społeczno - ekonomicznej konstrukcji społeczeństwa). To rozwiązanie de Oliveira nazywa porządkiem (Kontrrewolucja jest przywracaniem porządku; “porządek” tak jak “normalność” to przykład metajęzyka (tak go nazywam), niedookreślone stwierdzenie zrozumiałe dla wtajemniczonych; taki działa np. “oni” w pewnym radiu).

5. Jedynym uprawnionym rodzajem państwa jest teokracja w oparciu o kościół katolicki (rozumianym jako organizacja). Jest to jedyne prawomocne (prawo naturalne tożsame z prawem religijnym) rozwiązanie o charakterze uniwersalnym.

6. Struktura społeczna powinna być hierarchiczna i mocno podkreśloną zasadą podporządkowania jednych klas innym.

7. Ludzie z zasady nie są równi.

8. Rewolucja we wszystkich swoich aspektach jest złem, a ci, którzy działają na jej rzecz (od protestantów po nudystów) są źli.

9. Pomiędzy Rewolucją a Kontrrewolucją nie ma żadnych punktów wspólnych. Kompromis, dialog itd. są działaniami rewolucyjnymi, a więc złymi. Świat jest zero – jedynkowy, czarno – biały.

10. Pomiędzy Rewolucją a Kontrrewolucją toczy się wojna, którą Kontrrewolucja musi wygrać, gdyż nie ma innego rozwiązania.

11. Kontrrewolucja musi działać na wszystkich polach funkcjonowania społecznego i w stosunku do wszystkich ludzi, ale powinna koncentrować się na kształtowaniu elit (masy winny być ukształtowane w taki sposób, aby bezwarunkowo akceptować hierarchiczność i podążać za elitami). Działania te mogą być otwarte ale nie muszą, realizowane etapami (kolejnymi małymi krokami), przejmowaniem kolejnych fragmentów dyskursu i władzy lub całościowo.

12. Nie można akceptować żadnych “pomysłów” Rewolucji. Jeśli w kimkolwiek (np. w zaangażowanym katoliku) jest jakiś element rewolucyjny (np. dopuszcza rozwody) sytuuje go to po stronie Rewolucji, więc jest zły.


Uwagi.

Napisałem ten tekst wyłącznie w oparciu o książkę, bez odniesień do współczesności czy literatury. Niemniej istotne jest porównanie myśli zawartej w “Rewolucji...” chociażby ze statutem Ordo Iuris (https://ordoiuris.pl/sites/default/files/inline-files/Statut%20jednolity%202020.pdf) czy z informacją na rzecz tej organizacji prezentowaną na jej stronie facebookowej. Dobrze jest też zwrócić uwagę w kontekście “Rewolucji...” na działania grupy osób związanych z fundację, w szczególności na postępującą symbiozę z obecną władzą oraz z grupami skrajnymi (Gdy pan Bąkiewicz mówi o zniszczeniu rewolucji ma na myśli tę Rewolucję?). Na temat TFP i innych podobnych organizacji warto zapoznać się z książką Klementyny Suchanow “To jest wojna. Kobiety, fundamentaliści i nowe średniowiecze”, w której jest rozdział o TFP (i innych podobnych organizacjach). Na temat Ordo Iuris ukazało się kilka ciekawych artykułów na oko.press i na wyborcza.pl. Istotne wydaje się zauważanie obecności osób powiązanych z Ordo Iuris (i podobnymi organizacjami) w szkołach wyższych (szczególnie katolickich) oraz w istotnych punktach struktury władzy (np. w MENie). Podobne znaczenie mają małe kroki, które udaje się zrealizować Ordo Iuris, np. punktowanie wydawnictw i artykułów Ordo Iuris na poziomie uniwersyteckim (co ma niebagatelne znaczenie).

Przypominam też, że każdy, kto nie jest zwolennikiem Kontrrewolucji, jest wrogiem. Nie jest przeciwnikiem politycznym, nie jest oponentem, partnerem w dyskusji. Jest wrogiem. Niezależnie, czy chce wziąć rozwód, stosować antykoncepcję czy mieć prawo do aborcji. Nie ma to znaczenia - jest wrogiem. Każda z kwestii podnoszonych przez Ordo Iuris i podobne organizacje jest tylko etapem całościowej transformacji dokonywanej przez ludzi, którzy oświeceni wiarą (przynajmniej deklaratywnie), uznają się za nieomylnych i których cel nie musi być zrealizowany już teraz za rok, ale może być obliczony na dziesięciolecia; przecież to tylko mgnienie oka w porównaniu z wiecznością (ale może też chodzić o władzę, pieniądze i wpływy a religia w takim ujęciu jest traktowana instrumentalnie).







































x
x

piątek, 30 października 2020

O jebaniu (z przeprosinami za chaos, wulgaryzmy i błędy).

 Osoby zbyt wrażliwe na grafiki, które mogą przy spaczonej wyobraźni obrażać ich uczucia, zwłaszcza religijne, proszone są o czytanie z zamkniętymi oczami. 


Nie jestem semantykiem więc się wypowiem na semantyczne tematy. W związku z rozprzestrzeniającym się wirusem słowem, którym się zajmę będzie jebanie. Nastał szczęśliwy czas wolnej miłości i jak się okazało można jebać wszystko. Internetowy słownik języka polskiego (https://sjp.pwn.pl/sjp/jebac;2467641.html) dostrzega tylko trzy znaczenie jebania: wulgarne synonimy słów boleć, ignorować oraz mieć stosunek płciowy. To ostatnie znaczenie dotyczy, według autorów owego słownika, mężczyzn, co sugeruje ograniczone doświadczenie owych autorów, brak wyobraźni oraz to, że nie przyłożyli się do badań. Wikisłownik jest bardziej zorientowany i dopuszcza, że jebać może kobieta. I rozszerza pole znaczeniowe (https://pl.wiktionary.org/wiki/jeba%C4%87). Niezależnie czy jebanie to śmierdzenie czy pieprzenie, to jest to wulgarne śmierdzenie i wulgarne pieprzenie. Ale już wyrazy pochodne zmiękczyły swoją wulgarność (zajebiście) lub pozbyły się jej całkowicie. Na przykład, gdy jest się wspinaczem, czasami dobrze jest mieć „jebadełko”, ale wcale nie chodzi o wieczorne przygody w namiocie. Jebanie jest starym słowiańskim słowem mocno związanym z bzykaniem (ale także z biciem).



Cóż więc znaczy to: „jebać pis” słyszane i widziane nie tylko w parku, lesie, domu, przy kolacji, na wódce, na murze, samochodzie i rowerze. Pewne trudności w jebaniu pisu, ma fakt, ze PiS jest partią polityczną. Ale partia polityczna ma członków. Może więc chodzi o jebanie jej członków. Czyli o kopulację z Kaczyńskim, Sasinem, Terleckim, którzy biernie poddają się penetracji. Nie sądzę. Chociaż zakładam, że Sasin dobrze płaci – przy 20. tys. protestujących w Warszawie mogłoby być po 350 zł na głowę. Wydaje mi się, że nie znalazłoby się wielu chętnych. Nie jest to też ignorowanie. Ignorowanie raczej nie zakłada łażenia i wykrzykiwania swojego zaangażowania w jebanie. Może chodzi o bicie. W niedokładnym tłumaczeniu: bijcie pis. Coś w tym jest, ale zbyt mało agresji (fizycznej) widać na ulicach, żeby to było właśnie to.





Oprócz faktu, że PiS jest partią i ma członków, obrósł też w pole semantyczne, które wciąż obsiewa ziarnami prawdy, dobra i nieomylności. Spersonifikowane w osobie Kaczyńskiego (i kilku innych) pole wydaje się głównym przedmiotem jebania. A pole to jest szerokie, rozlazłe i niedookreślone. Popadając we frazesy jest miałką mieszaniną konserwatyzmu, fanatyzmu religijnego na pokaz, zdeformowanego socjalizmu, spaczonego patriotyzmu i zaangażowanego nepotyzmu ostro polanych sosem nieomylności („nieomylność” muszę powtórzyć) i oprawionych w niedojebaną strukturę mafijną.



Nieostrość pola może oznaczać, że każdy jebie coś innego, a aborcja jest tylko małym zagonem, który łączy jebiących. Może ale nie musi. Bo pole może być ideą, niemal platońską ideą. Wtedy PiS reprezentuje pewien świat, trudny do precyzyjnego zdefiniowania, świat, który bardziej się czuje niż rozumie. Świat, którego się nie chce, którego się nie potrzebuje, który funkcjonuje, gdzieś tam daleko i który omija się szerokim łukiem do czasu, gdy on sam nie upomni się o atencją wjebując się tam, gdzie nie powinien. Co czyni małymi kroczakami, podchodami, napinaniem majtkowej gumki aż w końcu przez pomyłkę lub celowe próbując postawić ostateczną kropkę triumfu, dotknie obszaru, który jest iskrą, która rozjebie ten napuszony balon aż całe błoto z semantycznego pola wyleje się ujebując wszystkich dookoła. I nagle okazuje się, że ładnie ułożony, cukierkowaty świat widziany z piedestału władzy jest całkiem ale to całkiem inny. Ale oni wciąż tego nie widzą, tak jak nie widzą tego, że są żałośni, że ich miejsce jest gdzieś tam na łące, gdzie mogliby sobie plakatówkami malować krowy i wpierdalać w południe kremówki popijając kawą zbożową. Wciąż bredzą pod znakiem: „Może niech nie rodzą śmiertelnie chorych dzieci ale niech rodzą z zespołem Downa”. Żyją w świecie, który przestaje istnieć, a zachowują się tak jakby właśnie raczkował. Pan Frasyniuk napisał, że skończy się dopiskiem „wszyscy”. I będzie „wypierdalać wszyscy” (a miało być o jebaniu). Nie wiem czy rozumiem to tak samo jak on, ale w tym wszyscy widzę sedno tego co się dzieje. (Pan Frasynik napisał to komentując wypowiedzi profesora Rzepińskiego, która jest doskonałą ilustracją, jak bardzo wielu bardzo daleko odjechało od rzeczywistości i straciło kontakt z glebą).


Co więc się jebie jebiąc PiS. Wszystko. Neguję rzeczywistość która wyrosła w głowach ludzi żyjących na innej planecie, oddychających innym powietrzem i żrących inne kiełbasy.

albo

Jebanie to też ostateczne pognębienie wroga. Metaforyczne wyjebanie pisu, kleru i Kaczyńskiego. Oznaka ostatecznego zwycięstwa. Przypieczętowanie niedokonanego triumfu (pisałem o tym tu: https://jaharer.blogspot.com/2019/04/chuj-ci-w-dupe-jebana-kurwo-czyli-o.html ).

poniedziałek, 26 października 2020

O heroizmie, czyli zło niekonieczne

 Powinienem zacząć tak: ja, jako ojciec/matka.... Albo: to zło, ale w państwie demokratycznym… lub sama wychowuję dziecko niepełnosprawne ale nikt nie musi być tak zajebisty jak ja. Ale zacznę od kompromisu i płodu. Od kompromisu, bo to co przez 3 dekady uchodziło za kompromis kompromisem nie było. Było umową kupiecką, na której obie umawiające się strony zyskały, kosztem stron trzecich i czwartych, które mogły sobie co najwyżej pokrzyczeć. Od płodu bo nie ma już ani zarodka ani płodu, a jest dziecko nienarodzone, więc dziecko. A każdy początkujący propagandzista (których teraz trochę się namnożyło) na pierwszej lekcji poznaje słowa swojego mistrza: „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą” (a na marginesie dzienniki Goebbelsa to bardzo ciekawa lektura, trzeba mieć trochę czasu, ale warto). Wysłuchałem nie panującego nam byłego kandydata, który stworzył piękną historię ze wspaniałą klamrą i łzy wyciskającą pałeczką sztafety pokoleń. W tej emocjonującej opowieści zawarł całe krocie pięknych zdań i złotych myśli, pod którymi no każdy, no po prostu każdy musi się podpisać, bo nie ma nic lepszego niż oświecony katolicyzm. Cóż, wiele tych zdań naprawdę miało sens. Bez ironii. Później przeczytałem opatrzony ciążowym zdjęciem („pokazała ciążowy brzuszek” to jedno z najważniejszych sformułowań współczesnego dziennikarstwa) wpis aktorki, która chrześcijańsko jest bezwzględnie za życiem. Aż serce rośnie się od tych łzawych, wyszukanych mądrości. Na dodatek dołożyłem sobie wypowiedź Małgorzaty Chmielewskiej, która przynajmniej wie, co mówi i nie ubiera się w wyszukaną gestykulację z pierwszego tygodnia kursu przemówień publicznych. A na deser pewna wokalistka („jestem wierząca; nie usunęłabym chorego dziecka; protestuję przeciwko atakowi, prześladowaniu i karaniu tych, którzy żyją i myślą inaczej).

Moje ale:

1. Jeżeli państwo ma być świeckie, czyli celem jest rozdział struktur państwowych od struktur kościelnych to polityk z prezydenckimi aspiracjami, który wciąż podkreśla swój katolicyzm, zaczyna być w moich oczach odrobinę podejrzany („mój kościół”).

2. Jeżeli konstrukcja wypowiedzi oparta jest na sformułowaniu: „W moim systemie wartości aborcja zawsze jest złem”, to dopuszczanie aborcji jest tylko wyrazem paternalistycznego przyzwolenia. Jest to ocena moralna innych osób i działań innych osób. Tolerowanie złego zachowania to wyraz silnej asymetrii i jasne określenie własnej wyższości (to wynika z samej konstrukcji tolerancji: to silniejsze grupa toleruje słabszą).

3. Często pojawia się wątek o zmuszaniu do heroizmu. Nie można nikogo zmusić do heroizmu! - tak to brzmi. Tym heroizmem jest urodzenie i opieka nad dzieckiem niepełnosprawnym albo urodzenie, żeby umarło ale przynajmniej ochrzczone (lub różne warianty pośrednie), czyli nie poddanie się aborcji. Ale może jest jednak inaczej: heroizmem jest nieurodzenie. Może herozimem jest aborcja i kolejna ciąża, może aborcja i decyzja o nie zachodzeniu w ciąże, może aborcja i życie z traumą, ale ze świadomością, że żyjącej istocie oszczędziło się cierpień (to tak jak z eutanazją: heroizmem jest podjęcie decyzji o niepodtrzymywaniu życia bliskiej osoby, gdy wie się, że ona cierpi). Heroizm ma swoje przeciwieństwo: tchórzostwo (antonimy heroizmu: https://antonimy.net/antonim/heroizm). No cóż nie możemy cię zmusić do heroizmu (czyli urodzenia), więc heroiną nie będziesz czyli będziesz zwykłą tchórzliwą suką.

Dla wielu decyzja o aborcji nie jest decyzją z panteonu heroizmu i grzechów, ale z kategorii działań racjonalnych a ci, którzy wkładają swoją moralność w czyjeś racjonalne działanie (oczywiście racjonalne działanie z punktu widzenia działającej osoby) powinni się zamknąć.

4. Jestem wierząca/wierząca. Tak zawsze trzeba zaczynać. To od razu ustawia wszystko we właściwym świetle. Nawet nie trzeba pisać w co się wierzy – to jest w tym kraju oczywiste.

5. I jeszcze jedna złota myśl: aborcja jest złem ale zanim jej zakażemy to państwo powinno stworzyć system opieki nad matką, dzieckiem (a nawet ojcem). Państwo pokazało gdzie ma rodziców osób z niepełnosprawnościami podczas protestów w sejmie (na co zwróciła uwagę Małgorzata Chmielewska) ale nawet jakby RP oferowała najlepszą opiekę na świecie to nie upoważniałoby władzy do narzucanie systemu wartości, zwłaszcza systemu religijnego. To jest bardzo wygodne zmiękczenie problemu.

A tak na marginesie: jeśli jestem mężczyzną to mój głos jest gówno warty. Oceniam, że demokratycznie powinienem mieć jeden głos w stosunku w do ośmiu głosów każdej kobiety w wieku prokreacyjnym. Jeśli jednak jestem kobietą to przyznaję sobie osiem głosów w stosunku do jednego głosu każdego zafajdanego mężczyzny.

Trochę się gubię, gdy jestem nieheteronormatywny. \

Źródła:

https://www.facebook.com/watch/?v=341063893855976

https://www.facebook.com/AgnieszkaChylinska/

https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,26433008,siostra-malgorzata-chmielewska-orzeczenie-trybunalu-nie-jest.html

https://www.facebook.com/chodakowskaewa/

https://www.instagram.com/p/CGvPwS6Mfr0/?utm_source=ig_embed

piątek, 25 września 2020

O prywatnym życiu sztuki, czyli kogo obchodzą analne przygody Jamesa Joyca i Nory Barnacle

 

Do Jamesa Joyca trzeba dojrzeć. Ja jeszcze nie dojrzałem. Trochę słyszałem i trochę czytałem o jego pisarstwie, i odrobinę mi wstyd, że nie przeczytałem Ulissesa. Pisarze, malarze, papieże i prezydenci mają to do siebie, że, w co trudno uwierzyć, oprócz pisania, malowania, papieżowania i prezydentowania jedzą, sikają, kopulują, onanizują się, popiardują a nawet defekują. Dotyczy to także, a może zwłaszcza, Jamesa Joyca. Oglądanie obrazów i czytanie powieści (bo defekujący papież czy prezydent raczej nie jest/wydaje się interesujący) wzbudza czasami wojeryczne pragnienia zajrzenia do toalety, sypialni czy lodówki pisarza czy malarza. Może to potrzeba ujrzenia tego kogoś, artysty, myśliciela, laureata jako zwyczajnego człowieka, który podobnie jak mechanik rowerowy musi (a przynajmniej powinien) zjeść śniadanie i wypić kawę. Ten wojeryzm czasem rozszerza się na szerokie wody porównawcze, gdzie można się pławić porównując światłość i głębokość myśli z przyziemnością chowania opakowań po słodyczach (to akurat o Lemie) i moralność działa z moralnością życia. I trudno wtedy spać spokojnie gdy, w jednym człowieku, wielka literatura spotyka się w moralną aberracją (Céline jest tu dobrym przykładem; szczególnie uwzględniając jego lekarską działalność), bo z jednej strony można odrobinę poznać własny gatunek a z drugiej odmówić czytania ze względu na skurwysyństwo autora. Czasami więc dobrze jest oprócz samego dzieła zapoznać się z biografią autora owego dzieła.

Biografia wymaga biografa a pisanie biografii wymaga źródeł. Źródła mogą być różne: od słów zasłyszanych do dokumentów zarchiwizowanych. I tu pojawia się pytanie: jak głęboko można/powinno się grzebać w życiu innego człowieka, nawet jeśli to człowiek znany (tu przypomina mi się sprawa biografii Kapuścińskiego, z której usunięto pewne fragmenty, które w pierwszym nakładzie były; o ja szczęśliwy mam egzemplarz z pierwszego nakładu). Zamiast biografii można wydać samo źródło. Listy, pamiętniki, notatki i zapiski na marginesie. Nawet jeśli ich autor wcale sobie tego nie życzył albo nawet nie przyszło mu do głowy, że kiedyś ktoś będzie chciał czytać jego słowa pisane do innej osoby w osobistej wymianie myśli i uczuć. Czy to jest to przekroczenie granicy? Może te listy powinien zobaczyć biograf, ale czy same listy (pamiętniki, zapiski) powinny być powszechnie dostępne. Mam mieszane uczucia. A piszę o tym, bo czytając ciekawą powieść Asymetria, którą napisała pani Lisa Halliday, natknąłem się na cytat z listów Jamesa Joyca do swojej wieloletniej towarzyszki życia Nory Barnacle (późniejszej Nory Joyce) i jednocześnie cieszyłem się szczęściem udanego analnego pożycia przedmałżeńskiego Jamesa i Nory, z drugiej czułem niesmak, że zagląda się się im do ich sypialni (nawet jeśli nie żyją od dziesięcioleci, a sam list ma już ponad wiek), a z trzeciej wpadając w melancholijne nastroje w związku z naszymi schizofrenicznymi czasami, w których pruderia (nie można pokazać piersi ani tym bardziej cycków nie wspominając o prąciu lub nie daj Krajowa Rada Radia i Telewizji kutasa) miesza się z seksualizacją wszystkiego (może pruderia jest tu praprzyczyną?). Zanim przytoczę ów cytat zaspakajając wojeryczne pragnienie wspomnę, że w polskim wydaniu Listów Joyca, nie można przeczytać tego fragmentu bo go nie ma (na podstawie informacji tłumacza Asymetrii, pana Macieja Świerkockiego). Oto on:

Noreczko, moja słodka kurewko, zrobiłem jak mi kazałaś, ty świntuszko, i czytając twój list, dwa razy zwaliłem konia[…]. Tak, teraz sobie przypominam te noc, kiedy pierdoliłem cię tak długo w tyłek […]. Miałaś tej nocy dupsko pełne pierdów, skarbie, a ja je wszystkie z ciebie wyjebałem, duże i potężne, świszczące i ciche, szybkie, krótkie, wesołe pryknięcia i dużo takich malutkich, niegrzecznych bączków, kończących się przeciągłym powiewem z twojej dziury. Cudownie jest ruchać pierdzącą kobietę, kiedy każde pchnięcie wyciska z niej pierdy. Chyba wszędzie poznałbym bąki mojej Nory”.

niedziela, 16 sierpnia 2020

O niewidzialności czyli obcy w domu (czyli o grzecznych pedałach i cichych lesbach)

Pewnego razu dawno temu epidemia zaraźliwego szaleństwa zmieniła pół kontynentu w zgliszcza, miliony ludzi wysłała kominami do atmosfery a kolejne miliony po prostu pozostawiła z dziurami w głowach. Gdy już epidemia wygasła postanowiono, że dobrze jest oddzielić jednych od drugich, bo wzajemna bliskość i podglądanie zza firanek źle wpływa na kondycję psychiczną. Jednych wygnali, innych przegnali, a cześć przegonili i tak, gdzieś w środku Europy, z owych zgliszcz wyrosło państwo, którego obywatele są tacy sami a nienawidzą się głównie dlatego, że tacosamość czasami się nie udaje. To by sugerowało, że podobnie jak zbrodnia tak i nienawiść jest zjawiskiem normalnym (tak za Durkheimem).

Może tak, może nie ale odnoszę niesprecyzowane wrażenie, że jednak bardziej tak (a może w tym miejscu tak; może gdzie indziej już nie), że nawet kreowanie indywidualności, odrębności i niepowtarzalnego „ja” płynie wśród wyborów pomiędzy Burger Kingiem a McDonaldem, między Toyotą a Oplem, między pięćdziesięcioma a sześćdziesięcioma calami czy między butelkową zielenią a wrzosowym marzeniem. Te niezbyt odkrywcze myśli nachodzą mnie szczególnie zimą, która udaje jesień, a która owocuje wszystkimi kolorami szaro-czarnej tęczy, które dominują na ulicach w postaci kurtek, płaszczy i mokasynów. Czyli wszyscy powinniśmy być tacy sami a nietacosamość pozostawić, acz niechętnie, paru artystom, na których i tak się patrzy z lekką pogardą, lekką wyższością, pobłażliwością, a może i z głęboko skrywaną zazdrością. No może jeszcze młodzieży, niech poszaleje, zanim dorośnie.

Tu muszę zrobić pewnego fikołka, salto i szpagat i skorzystać z tunelu myślologicznego zbudowanego całkiem podobnie do czasoprzestrzennego, i stwierdzić, że to pragnienie, aby wszyscy dookoła byli podobni, niewyróżniający się i wstawali na ósmą do pracy, wyewoluowało albo nawet zgeneralizowało się do zaawansowanej i głęboko wdrukowanej nieprzychylności do wszystkiego co inne, obce, niezrozumiałe, dziwne, niespotykane, rzadkie i tajemnicze (od różowych skarpetek i fioletowych włosów po wielokończynowe organizmy gdzieś z Andromedy). To wszystko nie wzbudza ciekawości a niepewność, strach i wszędobylską potrzebę wysłania za morze albo nawet na Madagaskar (oraz agresję).

Wysyłanie na Madagaskar wiąże się z daleko posuniętymi trudnościami logistycznymi więc nie pozostaje nic innego niż (jeśli to możliwe) do zakwitnięcia inności nie dopuścić lub uczynić inność nieistniejącą, przezroczystą, schowaną za szafą, pod dywanem albo zakopaną w ogródku. 

Czyli trzeba uczynić wszystko, aby nie pojawiła się przed oczami i nie kuła w nie swą obrzydliwością. Na całe nieszczęście lista tych obcości jest długa i wciąż rośnie, z niektórymi łatwo sobie poradzić odwracając wzrok (osoby z niepełnosprawnościami) albo patrząc na tonące łódki (uchodźcy) lub zamykając za drzwiami w pokojach pełnych wygód i pielęgniarek z nie całkiem obcych krajów, z którymi też lepiej się nie spoufalać (osoby w podeszłym wieku).

Można sobie jakoś poradzić z Murzynem zerkając ukradkiem albo z Arabem wpieprzając kebaba (pod warunkiem, że ów Arab nie wychodzi z kebabowej budki i nie chce sobie zbudować meczetu, jeśli przypadkiem jest też muzułmaninem). Ale prawdziwe problemy zaczynają się gdy inność wyrasta niczym czyrak na gładkiej skórze zdrowej tkanki narodu. No bo taka inność to żadna tam obca, z innych krain przybyła, ale normalnie wydana ze słowiańskiego łona, pełna swojskości ale jednak nie mieszcząca się w wąskiej ścieżce takosamości, to nie żaden tam Żyd przyczajony w ukryciu ani dziki Afrykańczyk śniący o gwałtach na rumianych dziewczętach a ktoś zza ściany, ktoś czyja matka chodzi do tej samej piekarni a w niedzielę pichci schabowe. Oczywiście ów inny jest inny bo zaczerpnął garściami inność od innego innego a najpewniej gdzieś z daleka, bo sam z siebie i ze wspomnianego słowiańskiego łona wcale by inności się nie nabawił. Ale jest. Istnieje i nie da się go tak po prostu wymazać. A jeśli ta inność rośnie w plagę bo tu i tam inny siedzi i męczy się w swojej inności, aż w końcu zmęczony tym siedzeniem postanowi wstać i okazuje się, że nie jest sam, i że może jest inny ale w końcu, co ta inność innym (czyli normalnym) szkodzi, więc wstaje i nie godzi się z tym, że musi siedzieć, to wtedy nadciąga katastrofa, bo nie wiadomo, co z tym zrobić, bo nie ma gdzie odwrócić wzroku, bo wszędzie inność oczy atakuje i jeszcze domaga się nie tylko jakiś praw to jeszcze szczęścia w zdrowiu i chorobie.

Madagaskar odpada, odwracanie wzroku nie działa, więc nie pozostaje nic innego jak przywołać innego do porządku, uczynienie go na powrót przezroczystym, istniejącym nieistniejącym i zakazać mu bycia innym za pomocą siłowych sugestii, aby się zmienił i był innym w ukryciu innym nie innym, innym za podwójnym parawanem i ciężkimi zasłonami, innym, którego inność da się odszukać tylko za pomocą wnikliwego śledztwa pełnego prądu i wyrywanych paznokci. 

Przezroczystość innego kiełkuje pięknymi opowieściami o porządnych pedałach i grzecznych lesbach, którzy siedzą cicho, nie odzywają się nie pytani, którzy przemykają cichaczem, niezauważeni i nieistniejący jako inni a istniejący jako zwykli porządni, tacy sami jak pozostali, tak, że można o nich zapomnieć i cieszyć się widokami bez zbędnych świadectw ich istnienia w postać tęcz lub co gorsza jednorożców. A gdyby zamiast tego aparat państwowy usankcjonowałby ich inność w prawie i czynie to inność zagnieździłaby się w kodeksach i artykułach, w paragrafach i dziennikach ustaw, więc nie byłoby już przezroczystości, nie byłoby tego szczęśliwego poczucia, że coś jest a tego wcale nie ma.

Tylko, że to uderzyłoby w świętą, tysiącletnią tradycję chłopów pańszczyźnianych.

niedziela, 26 lipca 2020

Miód, czyli opowiadanie poza trybem (czyli cukierkowatość)


Opowiadanie powstało w jeden wieczór. Wzięło udział w konkursie zorganizowanym przez Projekt Utopia. 

Rafał Harer

Miód


Brakuje mi drewna, jego delikatnej struktury wyczuwalnej opuszkami palców. Dawno temu, gdy sunąłem dłonią wzdłuż deski, zamykałem oczy i próbowałem wyobrazić sobie, co czuje niewidomy, gdy jego ręce wędrują wzdłuż wypukłości brajla. Jak niepozorne punkty zmieniają się w Wszechświat. W soboty i niedziele wstawałem rano i z parującym kubkiem kawy szedłem do garażu, gdzie powoli, tydzień po tygodniu zmieniałem stos starych desek w stół albo szafkę, albo budkę dla ptaków.
Teraz nie ma sobót ani niedziel, nie ma też drewnianych stołów, a tym bardziej budek dla ptaków. Plastik, szkło i metal mimo najszczerszych chęci projektantów, najlepszego składu i doskonałego wykonania wciąż pozostają chłodną imitacją mebli, które niegdyś tworzyłem, popijając stygnącą kawę i wypluwając trociny. Mogliśmy wziąć ze sobą trzy kilogramy rzeczy osobistych, ani grama więcej. Zabrałem kawałek drewna, który kiedyś wyłowiłem podczas kąpieli w jeziorze. Może to część starego wiosła wikingów, a może coś prozaicznego, lubię jednak o nim myśleć jak o kawałku wikińskiego wiosła. Brakuje mi tego kawałka. Nie zastąpi stołu, ale chciałbym go teraz dotknąć. Wiem, gdzie jest. W moim pokoju, na półce, blisko łóżka. To całkiem niedaleko, kilkaset metrów, ale nie mogę tam teraz pójść, bo jestem zamknięty w czymś, co nazywamy więzieniem – w małym pokoju, jednym z paru podobnych, gdzie siedzę i się uspokajam. A przynajmniej próbuję się uspokoić. Powinienem się uspokoić. Może niedługo ktoś przyjdzie i mi w tym pomoże. Nie mogę wyjść. Drzwi są zamknięte. I będą zamknięte jeszcze przez szesnaście godzin. Gdybym bardzo chciał, mógłbym je otworzyć. Ale nie chcę. Chcę się uspokoić.
To nie miało sensu. Gdy przez prawie dwa lata żyje się jak kret, to ten wybuch nie wydaje się czymś nadzwyczajnym. To nie było nic wielkiego, ale się wydarzyło i teraz muszę, chcę się uspokoić. Dlatego siedzę w tym więzieniu, na które sam się skazałem. Żyłem jak kret dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy, że zwyczajna ludzka kupa nie zachowuje się w rurach kanalizacyjnych tak, jak sobie życzy człowiek, tylko tak, jak życzy sobie grawitacja. Nikt nie pomyślał, że tu potrzebne są większe spadki niż tam. Muszę wszystko przerabiać kawałek po kawałku, a to nie jest miłe i sympatyczne zajęcie. Pracuję w dobrym kombinezonie, ale wciąż mam wrażenie, że śmierdzę. Jest tu mało wody, więc nie mam szans na długi prysznic. Może to stanowiło przyczynę, a może coś innego, nawet nie pamiętam, co było iskrą. Pamiętam za to jego krwawiący nos i spuchniętą wargę. Jeff Findhorn, dobry elektryk, niezły elektronik i fatalny hydraulik. Człowiek od wszystkiego, tak jak ja. Obsługa techniczna. To my utrzymujemy całość przy życiu, ale tam rzadko się o nas pamięta. Nie jesteśmy sławnymi, pierwszoplanowymi pionierami. Ale to akurat mi nie przeszkadza.
Ktoś szedł. Słyszałem kroki. Ich stłumiony odgłos narastał i zamarł przed drzwiami. Miałem gościa. Wystarczyło kilkugodzinne zamknięcie w niemal absolutnej ciszy, wśród odcieni szarości i zmysły przestawiały się na inny program. Zwłaszcza słuch. Prawie doświadczałem jego oddechu, prawie czułem jego wahanie. Zapukał. Spodziewałem się kogoś innego, kogoś, kto pomaga w uspokajaniu się, ale na korytarzu stała Joanna Tamera. Kobieta potrafiąca rozwiązywać problemy, znajdować wyjścia w sytuacjach, w których inni się poddawali.
Chodź – powiedziała cicho. Jak zawsze. Jak zawsze włosy opadały jej na twarz. Jej oczy patrzyły zza niesfornej grzywki gdzieś obok rozmówcy, jakby rozmawiała z tobą, z kimś innym i ze wszystkimi. Trzeba się do tego przyzwyczaić.
Musiało się coś ważnego wydarzyć. Przestraszyłem się, że ten krwawiący nos i spuchnięta warga będą miały konsekwencje daleko wykraczające poza to, czego się spodziewałem. Wiem, że to był błąd, ale nie można już tego cofnąć.
Chciałbym tu zostać jeszcze kilka godzin. Muszę to przemyśleć. – Próbowałem spojrzeć jej w oczy. Prawie mi się udało.
Musimy porozmawiać. Nie o tej głupiej bójce z Jeffem. Może nam pomożesz. Może pomożesz wszystkim.
Ani tu, ani tam nie byłem nikim wyjątkowym. Nie byłem kimś, kto pomaga wszystkim. Rola herosa nigdy mi nie pasowała. Śmieszyli mnie bohaterowie z ich pomnikowymi pozami i oczami pełnymi słuszności. Za większością z nich dogorywają ci, o których nikt nigdy nie będzie pamiętał. Robiłem swoje, starałem się to swoje robić dobrze, nawet wtedy, gdy czegoś nie znosiłem – na przykład tej cholernej kanalizacji. Joanna nie przyszłaby tu, gdyby to nie było coś ważnego. Nie mogłem sobie jednak wyobrazić niczego takiego. Nie byłem tu jedynym dobrym technikiem i znalazłoby się wielu lepszych ode mnie. Bardziej pomysłowych, bardziej wszechstronnych.
Milczałem.
Chodź – powtórzyła i spojrzała mi w oczy. Tak, coś ważnego musiało się zdarzyć. Tu albo tam.
Szliśmy korytarzem. Byliśmy tu już dwa lata, a ja wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tej lekkości. Do tego, że ważę niecałe trzydzieści kilogramów. Tu trzeba nauczyć się chodzić od nowa, ale od czasu do czasu odżywają stare nawyki. Przynajmniej fotele i łóżka nie muszą być miękkie i sprężyste, tak jak muszą być tam, jeśli chce się siedzieć i spać wygodnie.
W niewielkim pokoju czekało na nas siedem osób. Znałem ich, tu wszyscy znali wszystkich. Nie było wśród nich żadnego technika. Hodowcy – tak ich nazywaliśmy. To oni mieli sprawić, że przestaniemy jeść liofilizowaną żywność, że przestaniemy być zależni od dostaw i że w końcu będziemy mogli ogłosić, że się udało. Ale to nie jest takie łatwe. Tu ziemia nie sprzyja rolnictwu. To nawet nie jest ziemia – to piach, pył i kamienie. I oczywiście brakuje wody. Wciąż brakuje wody. No i światło. Jego też jest za mało.
Podałem wszystkim rękę i usiadłem.
Jak wiesz, mamy pewne sukcesy – zaczął Adrian Cobb, niski facet z poczuciem humoru. Nawet teraz usłyszałem w jego słowach nutkę żartu. Kilka miesięcy wcześniej zaserwował bimber, który zrobił z glonów. Smakował okropnie. Gość ma duże problemy z atrofią mięśni i codziennie spędza kilka godzin na siłowni. – Jak pewnie słyszałeś, mamy potwierdzoną wodę. W najbliższych tygodniach prawdopodobnie uda się uruchomić transport. Może zbudujemy basen.
Słyszałem o tym. To nie była żadna tajemnica, ale wszyscy zdawali sobie sprawę z problemów technicznych. Przewiezienie setek ton bez użycia cystern i ciężarówek, bez dróg z odległego o siedemset kilometrów źródła to poważne wyzwanie. Ale z pewnością nie byłem kimś, kto może rozwiązać ten problem.
To dobra wiadomość. Na pewno się uda – powiedziałem niepewnie.
Widziałeś ostatnio nasz ogród? – spytał.
Znał odpowiedź. Nie było nikogo, kto by nie przychodził i nie patrzył na małą oazę zieleni. Nie można tam wejść, ale jest specjalna sala widokowa. Ludzie stali z nosami przy szybie i patrzyli jak zahipnotyzowani. Ja też czasem tam stałem i patrzyłem. Dwa lata pracy, także mojej. Kilka hektarów zieleni pośród milionów kilometrów kwadratowych niczego.
Tak – odpowiedziałem.
Prawda, że robi wrażenie?
Niedługo powinny być pierwsze owoce – dodałem.
Twój ojciec miał na imię Henryk? – spytał Tomasz Zegg. Nie przepadałem za nim. Nic konkretnego, po prostu nie lubiłem przebywać w jego towarzystwie, nie wiem dlaczego. Był jednak dobry w tym, co robił. Tak słyszałem.
Milczałem chwilę.
Ma. Nadal żyje – wykrztusiłem w końcu. Pytanie o ojca było ostatnim, którego mogłem się spodziewać. Był tam i nie miał z tym tutaj nic wspólnego. Nie miał przeszłości, która mogłaby zainteresować kogoś innego niż jego sąsiadów.
Czym się zajmował… przepraszam: czym zajmuje się pan Henryk?
Niczym szczególnym – odpowiedziałem niepewnie. – Naprawiał rzeczy. Teraz jest na emeryturze.
Jakie rzeczy?
Warsztat ojca mieścił się na parterze naszego domu. Często tam chodziłem i patrzyłem na jego walkę z martwymi pralkami, zmywarkami czy wiertarkami. Z każdym rokiem miał coraz mniej pracy, tak twierdziła matka. W naszym domu wszystko było stare, nic nie błyszczało nowością. Czasami się tego wstydziłem. Koledzy to widzieli. Ojciec miał dziwny stosunek do rzeczy, którym dawał nowe życie, jakby były czymś więcej niż kupą żelastwa. Gdy wylatywałem, jego samochód miał trzydzieści dwa lata – tyle co ja. Pewnie nadal jest w doskonałym stanie.
Różne. Głównie AGD, jakieś narzędzia. Wszystko, co ludzie chcieli naprawiać.
Czy zajmował się czymś jeszcze? – drążył Tomasz.
Nie sądzę, żeby pod przykrywką serwisu AGD handlował narkotykami – zażartowałem zdezorientowany. – Był zwyczajnym facetem. Nie wiem, o co chodzi. Nie wiem, dlaczego pytacie mnie o ojca.
To jedna z rzeczy, do których nie mogę się przyzwyczaić. W naszych rozmowach niemal wszyscy toczą jakąś słowną grę wstępną, zanim dotrą do sedna, a właściwe pytanie zadają niezauważone albo tak wykręcone, że jego sens ginie w niuansach i wątkach pobocznych.
Henryk miał ogród, prawda?
Ogródek. Chyba nie chcecie porady starego ogrodnika, jak uprawiać marchewkę na Marsie?
Nie. Opowiedz nam o tym ogrodzie.
Żartujecie? – Rozejrzałem się niepewnie. Nie żartowali. – To był zwyczajny ogródek. Za domem. Kilkanaście drzewek, maliny, borówki, grządki warzyw, mała szklarnia, jakaś drewutnia na narzędzia. Kwiaty, róże i tulipany.
Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie ogród tak, jak widziałem go wiosną z okna swojego pokoju. Ojca z łopatą przekopującego ziemię albo w kapeluszu i z podkurzaczem idącego do stojących na samym końcu ogrodu uli.
Miał jeszcze pszczoły – dodałem.
Pomagałeś mu?
Chyba dlatego tu jestem. Pasek w pralce umiałem wymienić, jak miałem dziesięć lat.
Czy pomagałeś w ogrodzie?
Zdarzało się.
Przy pszczołach?
Spojrzałem na nich. Po ich napiętych twarzach i zmienionym tonie głosu Zegga poznałem, że w końcu padło właściwe pytanie. Wezwali mnie z powodu pszczół ojca. Ale to nie miało najmniejszego sensu – pszczoły ojca są jakieś dwieście milionów kilometrów od tego pokoju.
Tak.
Lubiłem to. Nie lubiłem kopania grządek. Lubiłem je podlewać i zaglądać do uli. Było ich chyba osiem. Starych, kolorowych. Oczywiście zrobionych przez ojca. To imponowało kolegom i koleżankom. Na początku tylko udawałem, że się nie boję, ale później nie bałem się naprawdę. Trzeba być czystym i spokojnym, nie śpieszyć się, nie krzyczeć.
Znasz się na pszczołach?
To za dużo powiedziane.
Czy byłbyś w stanie zajmować się pasieką?
Zawahałem się. Nie byłem pewny. Minęło kilkanaście lat, od kiedy ostatni raz wyjąłem ramkę z ula.
Myślę, że tak. Ale chyba pszczelarstwo nie jest tutaj priorytetem. Możemy obejść się bez miodu?
Bez miodu tak, bez zapylania nie. Nie przewidzieliśmy tego. Nikt tego nie przewidział. Ponad połowa ogrodu może okazać się bezużyteczna. Może nadal ładnie wyglądać, ale ładnym wyglądem trudno się najeść. Mamy więc problem i jak się okazało, jesteś osobą, która może temu zaradzić. Nikt inny nie miał do czynienia z pszczołami. Wygląda na to, że nie można się tego nauczyć z podręcznika.
Próbowaliście?
Tak. Problem pojawił się w zeszłym roku. Już wtedy mogliśmy mieć pierwsze owoce. Gdy zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, próbowaliśmy zapylać sztucznie, ale z marnym skutkiem. Wtedy pojawił się pomysł z pszczołami. Przysłali nam ekspresem pięć okładów. Tak to się nazywa?
Odkłady.
Tak, odkłady. Otrzymaliśmy je sześć miesięcy temu. Z pięciu tylko dwa dotarły żywe. Jeden był w słabej kondycji, po kilku dniach wszystkie pszczoły były martwe. Ostatni przetrwał trzy tygodnie. Niedługo przylatują kolejne i musimy mieć pszczelarza. Zaczęliśmy szukać. Ci z Ziemi pomogli i tak trafiliśmy na pana Henryka i ciebie.
Kiedy przylatują?
Za dziesięć dni.
Jakiś sprzęt?
Kombinezon.
To wszystko? A ule?
Mieli do dyspozycji najmniejszy transportowiec automatyczny. Większy byłby gotowy dopiero za pół roku. Nie możemy czekać.
Muszę zbudować ule. Potrzebuję drewna.
Takiego prawdziwego drewna?
Najprawdziwszego.
Skąd weźmiemy drewno?
Z ogrodu.
Chcesz ściąć nasze drzewa?! – Michał Sieben niemal krzyknął. – Nie można zrobić uli z plastiku czy z tego, czego mamy pod dostatkiem?
Ojciec powtarzał, że prawdziwy ul musi być z drewna. Tylko w takim pszczoły czują się dobrze.
Nasz ogród powstał nie tylko z nasion – w Wielkim Transporcie były też całkiem pokaźne sadzonki. Po dwóch latach niektóre drzewa urosły na niemal cztery metry, ale wciąż trudno będzie z nich zrobić deseczki. Pomyślałem o moim kawałku drewna. Był niewiele większy od dłoni.
Milczeliśmy. Nie chciałem ścinać drzew. Nikt by mi tego nie darował, ja bym sobie tego nie darował.
Bambus – szepnęła Joanna.
W ogrodzie było kilkadziesiąt bambusów. Imponujących. Niektóre miały prawie dziesięć metrów wysokości. Szybko rosną.
Będziemy musieli ściąć bambusy – dodała Tamera.
***
Ścięliśmy wszystkie bambusy wyższe niż pięć metrów. Na zewnątrz łodygi szybko wyschły. Ogłosiliśmy zbiórkę i w kilka godzin mieliśmy wielki kosz ramek na zdjęcia, drewnianych pamiątek, miniaturowych mebli, kilka blejtramów, sztalugę, a nawet obraz malowany na cienkiej desce. Dzień przed przylotem skończyliśmy trzy koślawe ule. Pomagał mi Sebastian Frisz, facet, którego wszędzie pełno. Był fizykiem z wykształcenia, ale chyba fizyka mu nie leży, więc zajmuje się wszystkim innym. Całe życie na Ziemi był związany z teorią, więc nawet na wbijanie gwoździa patrzy inaczej niż wszyscy ci, którzy już kiedyś trzymali młotek. Czasami to pomaga, czasami przeszkadza.
Ule nie prezentowały się okazale, ale udało nam się zachować wszystkie wymagane odległości w ich wnętrzu.
Z ośmiu wysłanych cztery odkłady przetrwały lot. Jeden był słaby. Po kilkunastu minutach znalazłem martwą matkę. Ten odkład połączyłem z innym. Ustawiłem ule, włożyłem ramki. Zrobiłem syrop i ciasto. Ogród kwitł. Wszystko było gotowe, ale coś mi wciąż nie pasowało. Słońce.
Pszczoły potrzebują słońca, a to słońce nie prezentowało się tak okazale jak to samo słońce na Ziemi. Bez niego owady się zgubią. Zbyt odległą gwiazdę wspomagało sztuczne oświetlenie, ale tyle źródeł światła zdezorientowałoby pszczoły. W końcu zamontowaliśmy dodatkową mocną lampę i przygasiliśmy pozostałe.
Miałem prawo wchodzić do ogrodu, tego przywileju zazdrościli mi wszyscy. Za dwa miesiące każdy będzie mógł wejść, jeżeli wszystko pójdzie dobrze. Siedziałem w fotelu i patrzyłem przez małą lornetkę na oddalone o kilkanaście metrów ule. To było moje zajęcie, moja praca. Korciło mnie, żeby do nich zajrzeć, ale się powstrzymywałem. Nic już nie można było zrobić, pozostało czekać. Parę razy mi się wydawało, że zaczął się oblot, ale nie. Tylko mi się wydawało. Pamiętałem to miejsce, gdy zaczynaliśmy. Część pustki. Pamiętam kopanie, wielowarstwowe uszczelnienia, budowę kopuły, montaż nawodnień. I pierwsze warstwy szarorudej ziemi, niewzbudzającej nadziei, niezapowiadającej tej bujnej zieleni, którą teraz miałem na wyciągnięcie ręki. Zerkałem czasami za taflę szkła, na krzątających się ludzi, którzy patrzyli na mnie tak, jakbym to ja miał wzbić się w powietrze.
Zobaczyłem je trzeciego dnia. Pojawiły się w wylotku jednego z uli i przeszły na mostek: najpierw jedna, za nią druga i trzecia. Po chwili było ich kilkanaście. Bałem się mrugnąć. Zaparowały mi okulary lornetki, musiałem je przetrzeć. Gdy spojrzałem ponownie, wciąż się kręciły na kilkunastocentymetrowej listewce, która kilka dni wcześniej była częścią ramki do zdjęć. Może przeszkadzała im nietypowa grawitacja, nie wiem. Trwało to parę minut, ale w końcu wystartowały, a za nimi kolejne. Próbowałem liczyć. Zgubiłem się przy czterdziestej szóstej. Po chwili jedna przeleciała tuż przed moimi oczami. Usłyszałem bzyczenie.
Siedem tygodni później odwirowałem kilka kilogramów miodu. Trochę ryzykowałem, ale nie mogłem się powstrzymać. Wszyscy chcieli spróbować. Gratulowali mi, jakbym dokonał czegoś wielkiego. Pogratulował mi też Jeff. Z jego słów najbardziej się cieszyłem.

środa, 15 lipca 2020

Maitsoverde, czyli czwarta książka

Maitsoverde już jest (albo będzie jutro). A i z panem od słodyczy i kontaktów międzyludzkich się pogodziłem. Zapraszam do lektury i poszukiwań sprawiedliwych ofert.

Maitsoverde – opis wydawcy
"Gdzieś na peryferiach Układu zamordowano inżyniera. Ta śmierć odsłania pogmatwaną rzeczywistość wielkich finansów, władzy, skrywanych namiętności, wiary i tajemnic. Wiele wskazuje na to, że za zbrodnią stoją potężne siły, ale na Maitsoverde nic nie jest pewne. Poszlaki się plączą, dowody zamiast pomagać utrudniają dochodzenie, a każdy kolejny krok nie przybliża, lecz oddala od zakończenia śledztwa.

W trzeciej powieści Rafała Harera przenosimy się w odległy Kosmos. Widzimy racjonalny, stechnicyzowany świat, który odsłania drugie oblicze pełne uczuć, słabości, nienawiści, szaleństwa i postępującego rozkładu. Ten nieusuwalny dualizm ukazuje obraz człowieka Kosmosu stworzonego na podobieństwo człowieka Ziemi".