Powieść, której nie
napiszę.
Tak
to sobie kilka lat temu wymyśliłem. Po pierwsze wziąłem ideę
bezzałogowych, sterowanych z oddali samolotów, które zabijają
tych złych lub mających pecha. Po drugie wziąłem gracza, który
jest dobry w graniu. Po trzecie wymyśliłem, że wojsko pod
przykrywką firmy produkującej gry wypuszcza grę, w której gracz
lata sobie i strzela. A następnie to samo wojsko pod tą samą
przykrywką organizuje turnieje w granie, w których można wygrać.
Ci najlepsi wygrywają i dostają nagrody. Gra, co uwzględniając 1,
2 i 3 może mieć przełożenie na realny konflikt zbrojny. Najlepsi
gracze są nieświadomymi pilotami realnych bezzałogowych samolotów,
które strzelają i bombardują. Ale nasz bohater po serii zwycięstw
lub przynajmniej wysokich miejsc, zaczyna podejrzewać. Nie ma
pewności, wciąż nie ma pewności. Czytelnik też nie – wojsko
bez przebrania pojawia się w drugiej połowie powieści (wtedy
czytelnik jest pewny), ale sama wojna wcześniej. Przebranie też
wcześniej. Nasz gracz jest rozdarty pomiędzy brakiem pewności a
moralnym niepokojem i potrzebą zarobkowania (poza graniem nie ma
zbyt wiele do zaoferowania). Plus jakieś inteligentne zakończenie
idące w kierunku pesymistycznego.
Dlaczego
nie napiszę tej powieści:
1.
Nie znam się na grach, a chciałbym, żeby była dobrze zakorzeniona
w historii gier komputerowych. Nie mam czasu ani ochoty na research.
2.
Wymyśliłem powieść, ale później przeczytałem „Grę Endera”.
Gra Endera jest, co prawda, inna: przede wszystkim dzieciaki wiedzą
czego i po co się uczą (nie wiedzą tylko, że jedna z ich gier
była realną bitwą). Nawet chciałem zadedykować moją powieść
Enderowi. Ale mogłoby wyglądać to na zrzynanie. Nikt by mi nie
uwierzył, że niezależnie na to wpadłem.
3.
Był (jest) też taki film z czasów dinozaurów: „Gry wojenne”.
4.
Był (jest) też taki szmirowaty film z czasów bardziej
współczesnych: Dobre zabijanie („Good Kill”).
A
ja chciałem napisać coś pomiędzy „Grą Endera”, „Dobrym
zabijaniem” i „Grami wojennymi”, zanim jeszcze obejrzałem
„Dobre zabijanie”, przeczytałem „Grę Endera” i
przypomniałem sobie „Gry wojenne”, które obejrzałem będąc
niewielkim chłopcem. Ale teraz przeczytałem i obejrzałem, więc
czułbym się niezręcznie pisząc taką powieść.
Wniosek
z tego taki, że moja inna książka, której nie napiszę, nie
będzie zaczynała się od:
„Wiele lat później, stojąc naprzeciw
plutonu egzekucyjnego, generał Antonii Maciarewicz miał przypomnieć
sobie to dalekie popołudnie, kiedy ojciec zabrał go do obozu
Cyganów, żeby mu pokazać lód’.
A inna:
"-To co teraz, ha?
Bytem
ja, to znaczy Jaro,
i trzech moich kumpli, to znaczy Mari,
Marko
i Adri,
a Adri
to znaczy po nastojaszczy Jołop, i siedzieliśmy w Barze Krowa
zastanawiając się, co zrobić z tak pięknie rozpoczętym, a
wieczór był chujnia mrok ziąb zima sukin kot choć suchy."
Walnąłem
coś z polityki bo się to zawsze dobrze sprzedaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz