niedziela, 3 marca 2019

O ekologii, czy kartki na CO2


Szczyt klimatyczny przeminął. Pył węglowy pozostał. Smog zionie. Samochody stoją w korkach. Samoloty latają. Czyli bez większych zmian. Jedyny pomysły to karanie, czyli najprostszy prymitywizm. Nie pozostaje mi więc nic innego jak wejść w skórę znawcy i rzucić kilka pomysłów.

Zacznę od wolności. Świat zachodni oparł się na wolności w tym wolności z kantowskim założeniem, że można robić wszystko pod warunkiem, że nie wpływa to na życie innych (Czyli: „Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym”). To założenie zazwyczaj rozumiane jest w dosyć ograniczony sposób, czyli nie zabijaj żeby inni nie zabili ciebie, nie wtrącaj się w zacisze domowe innych, wtedy nikt nie będzie wtrącał się w twoje lub to co robisz, możesz robić, jeśli nie szkodzisz innym, jeżeli coś robisz z kimś ten ktoś niech wyrazi na to zgodę. To rozumowanie zazwyczaj rozumiane jest głównie w bezpośrednich relacjach (nie hałasuję w nocy, bo sąsiedzi chcą spać itd.). 

Ta wolność tylko w pewnych sytuacjach rozciągana jest do szerszej perspektywy i tylko czasami dotyka tego, co można określić jako dobro wspólne albo tego co wiąże się z odwleczoną perspektywą czasową. Wolność ta dotyczy także wszelkich działań związanych z wolnością, w granicach prawa, gospodarowania swoim majątkiem. Innymi słowy jeżeli posiadam majątek uzyskany zgodnie z prawem, to mogę nim zgodnie z prawem dowolnie dysponować. Czyli jeżeli mój majątek na to pozwala i/lub mam taką fanaberię, mogę mieszkać w domu o powierzchni kilku tysięcy metrów kwadratowych i mogę jeździć samochodem spalającym sto litrów benzyny na sto kilometrów (jeśli spełnia normy spalin), mogę latać samolotem co drugi dzień i mogę kupować telewizor/lodówkę/telefon codziennie czy jeść mięso na śniadanie, obiad, kolację i liczne desery. Każde to działanie jest zgodne z prawem i zgodne z ograniczaną zasadą nie czynienia innym szkody, a także wpisane w pewien wzór wolności. 

Tak rozumiany imperatyw i tak rozumiana wolność jest jednak wewnętrznie sprzeczna. Każde to działanie, podobnie jak setki tysiące innych, które zazwyczaj bezpośrednio nie wpływają na wolności innych ludzi, pośrednio wpływają i to znacznie. Dom trzeba ogrzać, oświetlić, samochód i samolot zatankować, mięso wyprodukować itd. Każde to działanie uszczupla zasoby naturalne i ma negatywny wpływ na środowisko, a więc na dobro wspólne, a więc na inne osoby. To oznacza, że wolność posiadania i używania, wpływa na wolności innych ludzi. Nierówność posiadania, którą większość członków naszej cywilizacji, uznała za normę, oznacza (nie zawsze, ale zazwyczaj) nierówność w niszczeniu dobra wspólnego, a w szczególności środowiska naturalnego. 

Wolność często łączona jest ze sprawiedliwością, a właściwie, uznając, że sprawiedliwość jest pojęciem pod wieloma niejednoznacznym (podobnie jak wolność) z jakąś wersją sprawiedliwości, która najczęściej łączona jest z czymś, co określiłbym, jako egalitaryzmem dostępności: każdy ma prawo się wzbogacać, jeździć na rowerze czy korzystać ze lasów. Nie każdy jednak może lub chce, a może ma pecha, albo nie ma odpowiednich zasobów. I to uznaje się za sprawiedliwe. Nie istnieje jednak założenie, że szkody środowiskowe są związane z posiadaniem zasobów, bo oznaczałoby to, że posiadanie zasobów pozwala niszczyć środowisko a więc komfort życia innych w zależności z posiadanymi zasobami, co łamałoby zarówno imperatywne założenie o wolności, jak i zasadę sprawiedliwości. Oczywiście tak się nie dzieje. Prawo do niszczenia środowiska naturalnego jest ściśle związane z posiadanymi zasobami, zarówno na poziomie jednostek jak i państw i to uznaje się za sprawiedliwe (szczególnie wśród tych posiadających zasoby) i jak najbardziej odpowiadające idei wolności.

Co by się stało, gdyby uznać, że każdy człowiek, ze względu na jego globalny wpływ na środowisko, uzyskuje prawo do niszczenia tegoż środowiska tylko w ograniczonym zakresie, że ma powiedzmy prawo do rocznej emisji 10000 kg CO2 (plus lista innych emisji), którym może dowolnie dysponować? 10 ton to wcale nie tak dużo (albo bardzo dużo), oznacza tak mniej więcej 60 tys. km jazdy samochodem o średnim spalaniu. Jeżeli wybierzemy się na wakacje w pierwszej klasie samolotem gdzieś na piękną wyspę 5000 km od domu to wyprodukujemy jakieś trzy tony CO2. Trzy takie loty i roczny ekwiwalent prawie wyczerpany. Jeżeli będziemy jeździć super sportowym samochodem albo wielkim terenowym to możemy zrobić jakieś 30 tys. może 40 tys. Ale jak będziemy jeździć w dwie osoby to już nasz dystans rośnie. Trzeba pamiętać, że oprócz samochodów, samolotów jest jeszcze mięso (dużo CO2 w porównaniu z roślinami), energia elektryczna i ogrzewania. Robi się krucho i trzeba uważać. 

Nie mam pojęcia jak to można zorganizować i dlaczego to nie może się nie udać. 

Może każdy obywatel Ziemi powinien dostawać kartki ekwiwalentu CO2 (tak wiem, że zaraz byłby czarny rynek, handel kartkami, kartki podrabiane i fikcyjne wożenie murzyńskich dzieci), które wymieniałby na ogrzewanie albo paliwo.


Rozumiem także, że żyjąc w klimacie zimnym potrzeba więcej energii na ogrzewanie. I to, że prezes międzynarodowej korporacji musi latać przewodząc korporacji, i to, że trudno jeździć z kimś samochodem, i to, że komunikacja publiczna pozostawia wiele do życzenia, i to, że samochody sportowe są wspaniałe, że nowy telefon jest lepszy od starego, że kotlet schabowy jest lepszy od tofu, a na pięćdziesięciometrowej łodzi motorowej jest wygodniej i bezpieczniej niż na żaglówce, że pogoda na Malediwach jest pewna, a żarcie lepsze, że nic tak nie wzbogaca jak innokulturowe podróże i że nie po to tyle pracujemy, żeby sobie z premedytacją odmawiać, nie wspominając o fatalnym wpływie na wolność, konkurencyjność i PKB, a także to, że bohaterami naszego życia są ci, którzy dużo CO2 produkują.

piątek, 15 lutego 2019

Jeden dzień z życia pisarza


Obudził mnie telefon od mojego menażera. „Oddzwonię” - powiedziałem i rozłączyłem się. Wstałem i poszedłem do kuchni. Zjadłem fitmusli z bezcukrowym mlekiem sojowym i owocami goji. Wypiłem kawę w łabędzim fotelu według projektu Arne Jacobsena. Podwójne espresso z dźwigniowego ekspresu La Pavoni z odrobiną słabości nierafinowanego cukru trzcinowego z Kostaryki. Oddzwoniłem. Czekał mnie ciężki dzień. Pocieszała mnie myśl, że jutro zaczynam dwutygodniowe wakacje. Trochę się bałem niewygodnego lotu ale na szczęście mój menażer stanął na wysokości zadania i kupił mi bilety w „Writers Class”. Kilka dni w Dubaju: zakupy, dobre jedzenie a później Malediwy: domek nad wodą, nurkowanie, lot balonem, owoce morza. I małe pisarskie spotkanie: Olga Tokarczuk, Jacek Dehnel, Sylwia Chutnik, Dorota Masłowska i ja. Och, uwielbiam te wieczory pod gwiazdami, rozmowy o literaturze, o pisaniu w takim towarzystwie i z dobrym winem. Libańskie Chateau Musar będzie pasowała i do morskich przekąsek i kulturowo będzie odpowiednie.

Mój tydzień z Mustangiem właśnie się kończył. Miałem pokazać się kilku miejscach i dać się sfotografować. Samochód odbiorą o dwunastej. Powinienem zdążyć wrócić z nagrania telewizji śniadaniowej. Kilka zdań o diecie, zdrowym stylu życia, podróżach, kilka celnych uwag o naszej cywilizacji, ochronie środowiska, rysiach i słomkach. Nie jestem zadowolony z tego Mustanga. W ogóle nie przepadam za samochodami sportowymi. Wolą solidność wysokiego, porządnego samochodu terenowego. Mercedes G albo mój Land Cruiser. Na szczęście to ostatnia przejażdżka tym przereklamowanym Fordem, może dobrym do jazdy prosto po pustej autostradzie. Kilku fotografów czekało przed wjazdem do studia. Ubrałem się na luzie, dżinsy i bluza z kapturem. Tak trochę punkowo, alternatywnie. Taki pisarz z pazurem. Trampki trochę uwierały. Chyba przysłali o numer za małe a może są za wąskie, ale przez godzinę mogę się pomęczyć. Trudno, ale ostatni raz się godzę na takie niedociągnięcia, niezależnie ile by płacili. W sumie to skandal. Zwrócę na to uwagę mojemu menażerowi. Telewizja śniadaniowa poszła gładko. Nie zdążyłem na dwunastą bo wpadłem jeszcze po kawę do zaprzyjaźnionego sklepiku. Świeżo palona. Passalacqua Cremador, ostatnio moja ulubiona.

Panowie czekali. Podpisałem dokumenty. Przebrałem się. Przyjechał kurier z ubraniem na wieczór. Mój menażer zna moje wymiary lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że nie będzie takiej wpadki jak z trampkami. Sprawdziłem instagrama i facebooka. Kilka łechcących komentarzy i jedna krytyka jakiegoś idioty. Może trzeba go namierzyć i wytoczyć proces? Coś z tego może być. Niech menażer skonsultuje się z prawnikiem. Pani Hania włączyła odkurzacz na parterze i szum odrobinę mi przeszkadzał w skupieniu. Powinienem mieć dźwiękoszczelne drzwi do mojej pracowni. Wsiadłem do mojej Toyoty i pojechałem na spotkanie z redaktorką. Najczęściej umawialiśmy się u mnie ale dziś jednak wolałem się spotkać w jakieś restauracji. Napięty grafik. Redaktorka miała wątpliwości, co do jednego akapitu mojej najnowszej powieści. Porozmawialiśmy chwilę. Wyprostowaliśmy tekst, zjedliśmy sałatkę. Jakaś dziewczyna z sąsiedniego stolika poprosiła o autograf na książce, którą nieśmiało wyjęła z torebki. Podpisałem. Ładna dziewczyna. Gdy skończyliśmy miałem tylko piętnaście minut do studia. Kilka dodatkowych ujęć do reklamy proszków na koncentrację. Łykasz i piszesz takie powieści jak ja piszę, albo zdajesz egzaminy, albo najlepiej inwestujesz na rynku. Spóźniłem się bo wszędzie były korki. Gdzie ci wszyscy ludzie jeżdżą, że człowiek nie może zdążyć na nagranie! Po godzinie było po wszystkim. Wpadłem na chwilę na pokaz mody do znajomego. Tak trochę incognito. Pogadaliśmy chwilę. Zaproponował mi sesję. Wstępnie się zgodziłem.

Zjadłem obiad. Mule. Lubię proste dania. Zadzwonił menażer. Czy może chcę zaprojektować nową butelkę do jakieś wódki lub serwis kawowy. A może jedno i drugie? I reklama wódki? Tylko kilka zdjęć. Nieśmiało wspomniał też o reklamie cygar, która ma wyglądać jak reklama gumy do żucia, bo chyba cygar nie można reklamować. Nie był pewien. Powinien być. Wróciłem do domu. Przebrałem się w zestaw przywieziony przez kuriera. Wygodny i pasował, ale nie czułem się zbyt swobodnie. Trudno. Znowu do samochodu. Premiera filmu, piękne zaproszenie a nie było gdzie zaparkować. Z pół kilometra musiałem iść. Na szczęście nie padało. Byłem wkurzony bo zapomniałem o fryzjerze a już było za późno. Będę musiał przeprosić Patryka. Bardzo zajęty człowiek a znalazł dla mnie godzinę. Dwieście metrów przed wynajętym teatrem już mi zrobili pierwsze zdjęcie. A na dywanie przed i na ściance to prawie oślepłem. Później witałem się ze wszystkimi, buzi w policzek i następny i następna. Pewnie połowę imion pomyliłem a połowę zapomniałem. Po wszystkim pochwaliłem film, zjadłem niezbyt udane przekąski. Wino było podłe i źle dobrane. Wyszedłem, znowu mnie oślepili i pojechałem do Eni dogadać sprawę sesji zdjęciowej mojego domu do jakiegoś miesięcznika. Znowu dzwonił menażer. Do Dubaju i na Malediwy leci z nami Łukasz. Dobry fotograf. Zrobi relację, wrzuci kilka fotek na facebooka i istagrama, czy gdzie się takie fotki wrzuca. Zrobi zdjęcia i usunie się wtedy kiedy przyjdzie czas.

Wróciłem wreszcie do domu. Pani Hania ładnie posprzątała i przygotowała część rzeczy na wyjazd. Reszta ubrań będzie czekała na miejscu. Dostałem maila z projektem koszulki z moim nazwiskiem i ładnie stylizowaną książką. Będzie rozprowadzana na festiwalach książki, księgarniach, bibliotekach a nawet w oddziałach gminnych Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, przez funcluby i jakąś sieciówkę, które zastrzegła sobie wyłączność w sklepach odzieżowych. Sprawdziłem grafik spotkań autorskich, których tour miałem odbyć po powrocie. Wszystkie bilety sprzedane. Tam też będą stanowiska z moją koszulką. Mam nadzieję, że wyrobią się z produkcją. Jakaś dziewczyna napisała, że mnie kocha i że mi się odda. Nie wiem jak zdobyła mój adres. Przysłała swoje zdjęcia. Niezbyt ubrane. Nawet ładna. Wypiłem cocktail warzywny, małe espresso. Włączyłem muzykę. Chwilę posłuchałem delektując się kawą. Pięknie brzmi Podsiadło na Nautiliusach B&W i wzmacniaczu Krella. Obejrzałem odcinek serialu. „Więźniowie”. Lubię islandzką surowość opowieści. Daje mi dużo inspiracji, ale ten mój Bang&Olufsen trochę chyba szwankuje. A może jest za mały i za stary? Jeszcze raz sprawdziłem maile. Znowu menażer. Chcą zrobić kawę nazwaną moim imieniem. Jak będzie dobra mogę w to wejść. Czy przyjmę zaproszenie na otwarcie domu polskiego w Kazachstanie z delegacją rządową. Może. Zastanowię się. Prośba o wsparcie hospicjum dla dzieci. Zrobiłem przelew i poinformowałem menażera. On wie co z tym zrobić. Nalałem sobie odrobinę single melt, wrzuciłem kilka kostek lodu i poszedłem do pracowni. Był już najwyższy czas zacząć szkicować nową powieść. Kontrakt podpisany i zaliczka wpłacona. Może zmienię wydawnictwo?


PS. Zamiast pisarza proszę, jeśli występuje taka potrzeba, wstawić: pielęgniarkę, nauczyciela, filozofa, blogerkę książkową, czy kogo tam chcecie.
PS2. Pieniądze to tylko środek do celu. Pytanie, co jest celem i czy (i ile) potrzebujemy tego środka (głębokie?)

piątek, 8 lutego 2019

Odpowiedzialność pięknego szpiega i wspaniałej szpiegini, czyli kolejna powieść, której nie napiszę


Z rana na ulicy z bilbordu, z wiadomości i plotek widać jego i jej twarz. Doskonałość roku, wspaniałość i perfekcyjność. Ona piękna i mądra, garnki zaprojektuje i jogurt ukręci, da innym nadzieję, że życie może być wspaniałe i wie jak założyć i jak zdjąć każdą sukienkę, ugotować zdrowy, smaczny posiłek i jak zaprojektować wakacje, salon i łazienkę aby cieszyły oko, zapewniały wygodę i były gotowe na fotograficzną sesję, którą cały świat będzie podziwiał. Potrafi zajść w idealną ciążą. Mieć ciążę z najpiękniejszym brzuchem świata, równym, gładkim i symetrycznym. Urodzić i jeszcze z pępowiną wiszącą u nóg projektować garnki i wakacje, kręcić jogurty, zakładać i zdejmować sukienki. A on to sama rozkosz. Zbudowany jak gladiator, co w wcale nie dziwi, bo właśnie nim jest. Potrafi biegać i skakać przez kozła. Inteligentny i błyskotliwy ale nie za bardzo, żeby nie zrazić do siebie większości. O włosach błyszczących i konsekwencji w oczach. Wie co jeść, co pić, czym się myć, jakiego telefonu używać, gdzie spędzać czas wolny i jak, jaki samochód wybrać, w jakim proszku do prania prać, jak pachnieć. Czyli razem zapewniają wszystko, co człowiekowi do życia jest potrzebne wzbudzając nutkę zazdrości, szacunek, potrzebę naśladowania i kąpania się w ich cieniu, bo wszak to oni wskazuję ścieżkę a nawet drogę do szczęścia i pomyślności.
To ta jasna strona. Ta widoczna strona. Bo to byłaby powieść szpiegowska. Pełna knowań i spisków, wytrwałości, pułapek, podstępów i zwrotów akcji, namiętności i szaleństwa. Ale oczywiście z wyraźnie zaznaczonym rysem filozoficznym: czym jest wolność? Czy można uciec przeznaczeniu? Czy można zawrócić? Jak trudno jest powiedzieć „nie”? Czy można odciąć się od potężnych sił geopolitycznych, które wpływają na nasze życie a w Bieszczadach nie ma już miejsca? Czy warto żyć dla idei, jeśli idea kruszeje?


Historia zaczyna się pod koniec lat osiemdziesiątych. Rodzą się: chłopiec i dziewczynka. Jeszcze się nie znają. W tym samym czasie władze wielkiego kraju na wschodzie czują oddech zmian. Czują, że ich świat może się rozpaść a jednocześnie wiedzą, że jak się nie rozpadnie to muszą cały świat jeśli nie zawojować to przynajmniej kontrolować. Muszą mieć informację. Tylko jak?


Dzieci rosną a na placu Niebiańskiego Spokoju umierają ludzie. Władza czuje gorący oddech jeszcze silniej. Z wnętrzem sobie poradzą. Gorzej z zewnętrzem. Wysyłają więc szpiegowskich mistrzów i inwestują w szpiegowską aparaturę, która ma znakomicie działać i jednocześnie zdobywać informacje. Szpiegowscy mistrzowie docierają do Polski (i nie tylko; ale akurat tu toczy się akcja) i szukają odpowiednich dzieci, aby wyszkolić je i uczynić szpiegami doskonałymi, uśpionymi agentami, agentami wpływu. Znajdują takie dzieci: szkolą je, wciągają do idei, obiecują szczęście, pomyślność i szczęśliwe zbiegi okoliczności, roztaczają niewidoczny parasol aby te już dorosłe dzieci były kochane i podziwiane, godne naśladowania i w ogóle wspaniałe, dające nadzieję i godne zaufania. I tak się dzieje. Aż nadchodzi ten czas, kiedy od trzydziestu lat rozwijana technologia stała się na tyle dojrzała, że dwóje byłych dzieci, teraz już szpiegów doskonałych, uaktywnia się i rusza na podbój świata, a ich uśmiechnięte, szczere i doskonałe twarze, które przekonały do zdrowia, mydła, samochodu, wakacji, garnków, przekonują do telefonów, komputerów, laptopów, tabletów, modemów, serwerów itd.. Ale to nie są zwykłe sprzęty. To sprzęty, które nie tylko potrafią zabić swojego właściciela ale przekazywać do tajnego, podziemnego, centrum wywiadowczego wszelkie dane. To telefony, komputery i inny sprzęt, który można wyłączyć albo kazać mu robić całkiem, co innego, niż miały robić. To sprzęt, dzięki któremu sterując z owego podziemnego centrum można wygrać każdą wojnę.


Zastanawiam się, czy może moją parę agentów wpływu uczynić w powieści, której nie napiszę, świadomą własnych działań (jak wyżej) czy nie. Podobna mi się pomysł drugi. Daje naprawdę duże pole do popisu w psychologizowaniu, analizowaniu ludzkich pragnień i ludzkich słabości. Oba rozwiązania są kuszące, a każde niesie inny potencjał egzystencjalnych pytań. A może pokusić się na niejednoznaczność, na konstrukcję, w której do ostatniej linijki włącznie czytelnik nie wie?


PS. A może warto byłoby przerobić na powieść o odpowiedzialności, za własne ciało, własną twarz, słowa i czyny, bo w końcu zachęcając promiennością swojej sławy do szamponu, banku, kredytu, pożyczki o rrso 1000%, samochodu, wczasów, kiełbas, wódy i piwa, jest się osobą odpowiedzialną za to, że wóda wcale nie będzie dobra, kredyt wyższy niż gdzie indziej, samochód będzie się psuł a telefon szpiegował.
Tyle kuszących rozwiązań, co nie zmienia mojej decyzji: tej powieści też nie napiszę.

sobota, 12 stycznia 2019

Prawnicy w kosmosie, czyli jak wydoić kosmitów


Jak już wspomniałem ludzkość w swojej pysze, poczuciu humoru, naiwności, nadziei lub czymś jeszcze innym postanowiła wysłać w kosmos materialny dowód własnego istnienia, aby, gdy już przestanie istnieć, ktoś, gdzieś, kiedyś uronił łzę i wspomniał ludzkość w jej wspaniałości. Ten materialny dowód to płytki sond Pioneer, zestaw wspominkowy sondy New Horizon i złote płyty sond Voyager. Pisałem już o wstrętnej nagości Pioneerów, która przyniesie nam wstyd na całą Galaktykę i o zestawie wspominkowym, czas więc na Voyagerów.

Do sond dołączono pozłacaną miedzianą płytę, która przypomina winylową płytę wraz z instrukcją jej odtworzenia w oparciu o podstawowe umiejętności badawcze fizyka. Na płycie zakodowano dźwięki i obrazy, które pokażą tym innym jak wspaniała była nasza Ziemia i jak cudowni byli jej mieszkańcy. Ci inni, gdy już odtworzą płytę będą ją reprodukować i pokazywać wszemi wobec i będą się cieszyli, że nie są sami, a przynajmniej nie byli. I wtedy, ku ich zaskoczeniu, pojawią się nieśmiertelni ziemscy prawnicy, właśnie świeżo obudzeni z hibernacji, z gotowymi pozwami o naruszenie praw autorskich, gdyż większość zdjęć, obrazów zakodowanych na płycie objętych jest ochroną związaną z prawami autorskimi i nie można ich reprodukować ani pokazywać publicznie.

piątek, 28 grudnia 2018

Charles Bukowski, czyli nudy dla panienek i chłoptasiów, którzy chcieliby skosztować prawdziwego życia, ale się boją


Charles Bukowski. Bukowski to, Bukowski tamto. Wielkim pisarzem był i niemało pił. Postanowiłem wrócić do Bukowskiego i zobaczyć co w nim jest, że czytam, że renesans i sens życia. Przeczytałem.

Dla leniwych i dla takich, którzy życiem zabrali sobie czas, są takie książeczki, które szybko i komiksowo opowiadają o książkach. Jedna strona, trzy zdania, jedna książka (np. Hanrik Lange „90 najważniejszych książek dla ludzi, którzy nie mają czasu czytać”). O Bukowskim: pije, sypia z dziwkami, pije. Tyle.

Przeczytałem w całości. Każdy krótki rozdział składał się z następujących elementów: pojechaliśmy, spotkaliśmy się, napiliśmy się, pojechaliśmy do domu (na marginesie: ja on mógł prowadzić po takiej ilości wina? Nieładnie). Kilka spostrzeżeń o życiu, trochę cynizmu i ironii. Kilka razy piłem wódę i kilka razy słyszałem ironiczno-cyniczno-sarkastyczne spostrzeżenia o życiu wygłaszane przez paru mniejszych i większych pijaków. Ile było w nich głębi, inteligencji i promieni oświecenia. 

Może to interesujące dokumenty o piciu i życiu na marginesie. Ale poza tym, poza kilkoma zgrabnymi zdaniami niczego tam nie ma, poza tęsknotą tych, którzy czytają, za życiem na krawędzi, na które ich nie stać. Może jest coś w poezji Bukowskiego. Nie wiem. Nie czytam poezji. Proza. Jedna książka wystarczy a i to niekoniecznie. Chyba, że ktoś pisze doktorat o alkoholu w literaturze amerykańskiej. Jak nie to „Pod wulkanem” (Malcolm Lowry) będzie lepszym rozwiązaniem. Czytałem też felietony Bukowskiego. Nie skończyłem. A rzadko mi się zdarza nie skończyć.

sobota, 22 grudnia 2018

O kosmicznej nagości, czyli wstyd na całą galaktykę


Witajcie istoty z zaświatów”. Głos pani Marii Nowakowskiej Stykos poleciał hen w kosmos. Ale głos ten wymaga wyjaśnienia dla niewtajemniczonych i tych, którym nie chciało się sprawdzać. Zacznę od początku.

Jest ich pięć. Pięć pojazdów, które opuściły lub opuszczą nasz układ planetarny, czyli osiągnęły trzecią prędkość kosmiczną. Są to sondy: Pioneer 10, Pioneer 11, Voyager 2, Voyager 1 i New Horizons. Pierwsze cztery wyruszyły w latach siedemdziesiątych, ostatnia w 2006 roku. Te pierwsze cztery są tak mniej więcej pół dnia świetlnego od Słońca, czyli kilkanaście miliardów kilometrów stąd, czyli żegnają już nasz układ słoneczny (dla tych, którzy nie uważali na lekcjach matematyki i geografii: podzieliwszy kilkanaście miliardów przez 40 tys. otrzymamy wielokrotność okrążenia planety Ziemia; to tak żeby mieć układ odniesienia). Jeżeli nie przydarzy im się nieszczęście to będą tym co zostanie z naszej ziemskiej cywilizacji, po jej upadku.

O tym, że jest szansa, żeby sondy ruszyły w podróż międzygwiezdną wiedziano już na Ziemi, więc przygotowano wiadomość do naszych kosmicznych braci. Oczywiście sondy są wiadomością ale oprócz nich w kosmos wyruszyły: jak sądzę słynna plakietka (sondy Pioneer), wspomniana w poprzednim poście płyta (sondy Voyager) i raczej dziwny zestaw, który chyba jest bardziej przejawem sentymentalizmu niż wiadomością (New Horizons) ale przejaw sentymentalizmu też jest wiadomością.

Plakietka sondy Pioneer oprócz informacji jak nas znaleźć zawiera sylwetki mężczyzny pozdrawiającego prawą ręką (może dla naszych kosmicznych przyjaciół będzie to oznaczało: wy pierdolone kosmiczne skurwiele za milion lat do was przybędziemy i przekażemy wam nasze wartości) i wpatrzoną w niego, bohatera, który odważnie patrzy w dal, kobietę.
Oboje są nadzy!!! Normalnie widać to, czego nie powinno być widać!!! Nadzy!!! Nasza wizytówka, nasze pozdrowienie! Nadzy! Jak ONI będą nas teraz widzieli! Nagich. Przylecą tu, zobaczą ludzi ubranych i co wtedy! Jak to o nas świadczy. Moralny upadek.

W związku z tym moralnym upadkiem podniosły się głosy protestu, że nagość wysłano w kosmos, więc z pewnością będzie to seksualizowało kosmitów i w kosmosie zapanuje zgorszenie a nawet rozprężenie obyczajów a ludziom trudno będzie zmyć łatkę kosmicznych prymitywów. Nawet niektóre czasopisma reprodukując plakietkę usuwało męskie ...(nie przejdzie mi to przez klawiaturę) i zamazywało damskie … sutki (dałem radę).

W związku z oburzeniem w następnych kosmicznych wiadomościach (Voyagery) już tak nie epatowano golizną. Jak dobrze poszukać to na płycie da się odszukać co nieco, ale już nie tak nachalnie, już gdzieś na marginesie.

Wiadomość sentymentalna z New Horizons jest zupełnie z innej beczki. Mianowicie: około 30 gramów prochów odkrywcy Plutona, którym był Clyde Tombaugh, płytę kompaktową z 434 738 nazwiskami. Nie są to jakieś specjalne nazwiska. Każdy mógł się zgłosić i wtedy jego nazwisko poleciałoby w kosmos. I dalej: kawałek eksperymentalnego statku kosmicznego, prywatnego i załogowego (SpaceShipOne), monetę (ćwierćdolarówka z Florydy z Plutonem), znaczek z wtedy jeszcze niezbadanym Plutonem i flagę USA.

A o wiadomości Voyagera napiszę innym, może nawet następnym razem razem.

Plakietka z Pioneera wygląda tak: 





piątek, 14 grudnia 2018

Kosmiczne pozdrowienia Polaków, czyli to co po nas zostanie


Popadając w sentymentalne rozczulanie się nad sobą mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że zostało mi od minuty do pięćdziesięciu lat życia. Pocieszające jest to, że nie jestem wyjątkiem. Mało tego. Wszystko, co mnie otacza zniknie i rozpłynie się i nic rozpoznawalnego z tego nie zostanie. Ślad po Mickiewiczu, Sienkiewiczu i Tokarczuk, po Chopinie, Wawelu i autostradzie do Poznania też. Za tysiąc, dwa alko dziesięć tysięcy lat nie będzie Polski, Unii Europejskiej, Zimbabwe ani Hareru. Nawet USA nie będzie. Za te dziesięć tysięcy lat nikt nie będzie pamiętał o Mona Lisie i Szekspirze. Może już nie będzie nikogo, kto mógłby pamiętać.

Coś jednak po nas, po Polakach zostanie. A to za sprawą pozłacanej gramofonowej płyty, która z prędkością kilkunastu kilometrów na sekundę przemierza Wszechświat (z tym przemierzaniem Wszechświata, trochę przesadziłem). Na płycie tej zapisano głos, który za miliony lat jakaś inteligentna istota odtworzy i usłyszy nasz polski, słowiański język. Nie będą to słowa Piłsudskiego,  Wałęsy, Papieża, Lewandowskiego, Baumana ani Kaczyńskiego. Żadne tam o duchu, który odnowi oblicze. Nic z tych rzeczy. To co po nas, Polakach zostanie, po niemal wsze czasy, to słowa wypowiedziane przez panią Marię Nowakowską Stykos, skromną pracowniczkę naukową Uniwersytetu Cornell. 

Oto, co po nas zostanie, oto co usłyszy Istota: „Witajcie, istoty z zaświatów”.

W wersji dżwiękowej: https://voyager.jpl.nasa.gov/assets/audio/golden-record/polish.au


Żródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/7b/The_Sounds_of_Earth_-_GPN-2000-001976.jpg