poniedziałek, 3 lutego 2020

O pechu, odpowiedzialności, Noblu i homarach


Noblowskie emocje cichną, więc napiszę o Noblu. Innym Noblu. I o odpowiedzialności, o pechu i małej miejscowości. Mała miejscowość liczy obecnie niecałe tysiąc mieszkańców i słynie między innymi z połowów długowiecznych skorupiaków. Pechowo jest zachorować w nieodpowiednim czasie, czasie, kiedy spirala szaleństwa i orgia szaleńców rozpoczyna rzeź. Odpowiedzialność może być trudna, gdy chce się dobrze, działa się w dobrej wierze, a później dzieją się rzeczy, na które nie ma się wpływu. A wszystko zaczęło się (wcale nie – ale tak jest łatwiej), gdy pewien dwudziestokilkuletni naukowiec amator (amator, gdyż nie był związany z żadnym ośrodkiem naukowym), pracownik urzędu patentowego w Bernie, późniejszy najsłynniejszy, najbardziej rozpoznawalny fizyk wszech czasów bawiąc się światłem i energią wyprowadza wzór, którego piękno polega na prostocie. Wzór jest tak nieskomplikowany, że aż trudno w to uwierzyć: nie ma całek, równań różniczkowych, tensorów wyższych rzędów, liczb zespolonych ani rozbudowanych prawdopodobieństw. Czyli E=mc2 (E – energia, m – masa, c – prędkość światła w próżni). Był rok 1905.

Czterdzieści lat później broń atomowa była gotowa: najpierw eksplozja próbna, później dwie militarne. Ten doskonały wzór pokazał na co go stać. Zasada działania bomby wydaje się prosta i jest prosta, ale od zasady do wyparowywania miast droga daleka i wymaga zaangażowania tysięcy ludzi. I tu pojawia się człowiek, który urodził się kilka lat po po publikacji wzoru i miał pecha, bo był Żydem. Pech był tym większy, że był biednym Żydem (a właściwie jego rodzice byli biedni) w Polsce. Pech czasami ma to do siebie, że będąc wydarzeniem losowym (często wspomaganym przez ludzi) równoważony jest przez ludzi, którzy nie mają zamiaru polegać na pechu i szczęściu, ale na czynniku ludzkim, więc budują antypechowe instytucje. Takie jak Wolna Wszechnica Polska, która to uczelnia nie przykładała zbytniej wagi to pecha, czy to takiego, że ktoś jest Żydem, czy kobietą. Ten elektryk, który miał podwójnego pecha trafił do owej Wszechnicy, został fizykiem i dostał stypendium w Wielkiej Brytanii. Co wygląda na łut szczęścia, ale wcale nim nie jest. Jest za to konsekwencją działania jego samego i wielu innych ludzi, którzy nie przykładają wagi do nieco ponad 12 gramów szczęścia. Józef Rotblat, bo o nim mowa, miał żonę, Tolę, która była polonistką i też miała pecha, bo była Żydówką. Józef Rotblat wyjechał na stypendium ale wrócił po żonę, żeby razem zamieszkać w Anglii. Ale żona się rozchorowała, więc wrócił sam, a ona miała dojechać, jak wyzdrowieje, czyli po kilku dniach. Pech chciał, że był to sierpień 1939 roku i Józef Rotblat nigdy już swojej żony nie zobaczył. I wcale nie pech tak chciał, tylko spirala szaleństwa, napędzana przez szaleńców (i tych, którzy szaleńcom wierzyli) do tego doprowadziła.

Będąc fizykiem Rotblat trafił do amerykańskiego programu budowy bomby jądrowej, która miała powstrzymać szaleńców i tych, którzy szaleńcom wierzyli. Sam program budowy bomby jądrowej został zapoczątkowany (m. in.) przez list, który do prezydenta USA wysłał Einstein, czyli człowiek, który wyprowadził piękny wzór.

Bomby spadły a jej niektórzy twórcy zdali sobie sprawę, że wcale nie chcieli wyparowywać ludzi, nie chcieli rozpoczynać kolejnego szaleństwa i szalonej spirali pod tytułem: ile razy możemy się wzajemnie zniszczyć. Chcieli tylko powstrzymać szaleńców. I tu się pojawia odpowiedzialność. Ich pracę przejęli ci, którzy uwielbiają szalone spirale zagłady. Czy mogli to przewidzieć? Czy mogli to powstrzymać? Czy mogli postąpić inaczej?

Rotblat zajął się zastosowaniem fizyki jądrowej w medycynie. Einstein próbował stworzyć wielką teorię, ale zadra pozostała. Zadra wykiełkowała manifestem, zwanym jako manifestem Russella-Einsteina. Ten Russell też miał Nobla. Z literatury, chociaż był matematykiem, filozofem, logikiem i pacyfistą (był pacyfistą podczas pierwszej wojny światowej, która słynie z tego, że szczególnie na początku niemal wszystkich ogarnęło wojenne hiphiphurra). Manifest podpisało 11 naukowców, z których tylko dwóch nie było noblistami (Rotblat, i polski fizyk Leopold Infeld). Większość była związana z naukami ścisłymi. Nie było wśród nich kobiety. Manifest był początkiem ruchu Pugwash, dążącego ponad żalaznokurtynowym szaleństwem do ograniczenia zbrojeń, szczególnie tych jądrowych, za co ruch ten otrzymał Nagrodę Nobla w roku 1995. Na czele ruchu stał w owym roku stał Józef Rotblat (więc bez Nobla z grupy 11 został tylko Infeld). Jednym z idei tego ruchu naukowców, jest ograniczenie ciekawości badawczej, jeśli zachodzi prawdopodobieństwo, że zaspokojenie owej ciekawości da szaleńcom narzędzia do kolejnej spirali szaleństwa. Ruchowi trudno było utrzymać apolityczność, ale się starali. Nazwa ruchu wywodzi się z nazwy małej miejscowości Pugwash we wschodniej Kanadzie, słynącej z homarów, soli i Cyrusa Stephena Eatona, który z niej pochodził i był bogaty i był filantropem, więc oprócz różnych innych filantropijnych zachcianek zasponsorował spotkanie naukowców w miejscu swego urodzenia, czyli właśnie w Pugwash.

Józef Rotblat zmarł w 2005 roku w wieku 97 lat.
Albert Einstein zmarł kilka dni po podpisaniu manifestu jego imienia.
Bertrand Russell napisał słynny esej: „Dlaczego nie jestem chrześcijaninem”.
Należy uważać jedząc homary. Homar może okazać się twoim wujkiem („Lobster” film z 2015 roku).

wtorek, 26 listopada 2019

O własnej dostępności, czyli ebook połączony


Na marginesie wpisów, których ostatnio nie ma (napisałem sobie usprawiedliwienie i je zaakceptowałem), napiszę o prozie, którą wyskrobuję. Nie. Wcale nie. Napiszę o najnowszej dostępności owej prozy w postaci prestiżowego, wyjątkowego, niepowtarzalnego, ekskluzywnego, czytanego przez tą i tamtego (ubranych w najmodniejsze butelkowozielone sukienki) ebooka, który w jednym wspaniałym, olśniewającym, fantastycznym i fenomenalnym wydaniu, zawiera trzy książki. Trzy w jednym!

Czyli, wszyscy Ci, którzy preferują elektroniczne wersje, albo preferują papierowe ale chcą przyoszczędzić przed karnawałem, mogą mieć dotychczas wydane przeze mnie książki (zbiór opowiadań „Ja, mój wróg” i dwie powieści: „bezrobotność”, „Wsk, czyli historia szaleństwa w dobie motoryzacji”), w jednym ebookowym wydaniu.

Życzę miłej lektury pełnej niespodzianek (np. nagłej materializacji kawy i ciasteczek).


Czy ja nie powinienem czegoś hasztagować? (To pytanie do samego siebie) Na przykład #ebook, albo #powieść, albo #opowiadanie? A może #harer. Internetowy analfabeta ze mnie. 


piątek, 11 października 2019

Bardzo dziękuję czyli o energii


Mijają wieki, a tu ciągle nic. Nic nie napisałem. Nic nie napisałem, bo muszę skończyć powieść, którą skończyłem, ale wciąż obrabiam. A później muszę dokończyć kolejną powieść, której niewiele brakuje do końca, ale brakuje.

Właściwie to nie miało być kajanie i usprawiedliwianie. Miał być wpis o pani Oldze Tokarczuk, która dostała Nagrodę Nobla. Bardzo mnie cieszy ta nagroda, bo Pani Olga na nią zasłużyła i gratuluje pani Oldze, tak jak, mam nadzieję, tysiące innych osób. Cieszy mnie tym bardziej, że mało tu piszę o literaturze, którą czytam, a o „Księgach jakubowych” napisałem (https://jaharer.blogspot.com/2018/08/o-jaskiniach-czyli-czytajac-ksiegi.html).

Cieszę się jeszcze dlatego, że nagroda dla pani Tokarczuk niepoznawalnymi kanałami przekazała mi całe wiadra i beczki pisarskiej energii. Pani Oldze bardzo za ową energię dziękuję i puszczam podziękowania w nieskończoną acz ograniczoną sieć.

PS. Coś tu jeszcze napiszę. Pewnie niedługo.

niedziela, 2 czerwca 2019

Przyczyny i konsekwencje powodzi, czyli o odpowiedzialności zawodowej


Kiedyś natknąłem się na informację, iż około 50% obywateli RP wierzy, że Bitwa Warszawska 1920 roku, zakończyła się zwycięstwem dzięki aktywnemu udziałowi (źródło: https://oko.press/ponad-polowa-polakow-zgadza-sie-z-duda-ze-matka-boska-stoi-za-zwyciestwem-w-bitwie-warszawskiej/), zmarłej 1900 lat wcześniej Maryi z Nazaretu. Cóż, jedni wierzą w wolny rynek czy państwo, inni w komunizm, jeszcze inni w naród albo w szczęście z telewizora. Wiara, że martwa kobieta, wcale nie jest martwa, ale z nieokreślonego wymiaru interweniuje, na pewnej planecie układa nowe ścieżki prawdopodobieństwa, jest interesującym zjawiskiem, ale jeśli potraktujemy ją poważnie (albo przynajmniej ja potraktuje poważnie; albo jeszcze lepiej: potraktuje się poważnie), czyli uznamy, że po pierwsze Maryja z Nazaretu wcale nie jest martwa a po drugie będąc niemartwa, we współpracy z istotą, która jest jednocześnie jej ojcem, synem i przebranym za ptaka specjalistą od zapłodnienia przenoszącym nasienie w dziubku, wpływa na dzieje tego świata to wyzwolą się się całkiem logicznie uzasadnione konsekwencje. Szczególnie jeśli uwzględni się, że rzeczona osoba oraz wspomina istota, swoje decyzje podejmują uwzględniając określone zrutynizowane czynności, zazwyczaj będące połączeniem statycznej postawy i werbalnego, wielokrotnie powtarzanego przekazu. Połączenie tych faktów jest ważne, bo traktując je poważnie należy zastanowić się nad powodzią i wyciągnąć konsekwencje.



Projektując, budując, operując i robiąc tysiące innych rzeczy projektant, budowniczy czy chirurg ponosi odpowiedzialność za projekty, budowy i operacje. Może być to odpowiedzialność karna, cywilna lub zawodowa (np. prawo do wykonywania zawodu). W kwietniu okazało się, że jest sucho, bardzo sucho, zdecydowanie za sucho. Konsekwencje suszy są poważne, więc najlepszym rozwiązaniem jest zapomnieć o długofalowych i globalnych jej przyczynach i dalej produkować, konsumować. Ale z suszą można walczyć inaczej niż przez zapomnienie. Mianowicie można walczyć modlitwą, czyli wspomnianą wcześniej zrutynizowaną czynnością w statycznej postawie i werbalnym, powtarzanym przekazie. Jest to dobre rozwiązanie, bo tanie. Tak też uczyniono. Taki na przykład pan Romuald Kamiński (https://www.pch24.pl/bp-kaminski-prosi-o-podjecie-intensywnej-modlitwy-blagalnej-o-deszcz,67828,i.html) prosi o modlitwę o deszcz, więc inni modlą się o deszcz. Deszcz pada, ale za dużo tego deszczu i podtopienia, powodzie, zniszczenia i inne nieprzyjemne konsekwencje. Co jednoznacznie wskazuje, że modlący i apelujący o modły, nie zna się na swoim zadaniu, swojej pracy. Jego praca powoduje zniszczenia i straty więc powinien ponosić konsekwencje karne, cywilne i zawodowe (np. stracić prawo do wykonywania zawodu), gdyż jego umiejętności komunikacyjne z Marią z Nazaretu i jej ojcem, synem i ptasim specjalistą od zapłodnienia są wątpliwe i mają groźne konsekwencje. Apeluję, żeby traktować sprawę poważnie i konsekwencje, bo powaga i konsekwencja przyniosą skutki i odsłonią przyczyny. A ja nie chcę moimi podatkami wypłacać odszkodowań za straty spowodowane spartaczoną pracą innego człowieka.



I film: https://www.youtube.com/watch?v=fCBt21orGnE


wtorek, 30 kwietnia 2019

Ostateczne rozwiązanie kwestii kociej, czyli o kondycji ludzkiej, dwóch milionach otrutych kotów i ostatnim posiłku.


Z tymi kotami to jest tak: mają niemal same zalety. Jak ktoś jest czepliwy to będzie marudził: że srają, że miauczą, że budzą w nocy, że nie podają łapy i nie doceniają swojego pana. Taki domowy kot (Felis catus) nie zmienił się tak bardzo jak taki wilk i z łatwością w dobrych warunkach przeistacza się w swoja pierwotną wersję: może żbika, może kota nubijskiego (a może kot nubijski to podgatunek żbika) i żyję sobie swobodnie i robi to co koty robią: śpią i jedzą. Nie mając pełnej chrupek miski muszą wykorzystać swoje zdolności i zabijać (mając miskę pełną chrupek też zabijają, ale pośrednio).

Były kot domowy bywa zwierzęciem całkiem pożytecznym jeśli ktoś lubi ten dziwny podział na zwierzęta pożyteczne i szkodniki. Bywa także wręcz przeciwnie, gdy poluje nie na myszki i szczurki, ale na rzadkie ptaszki, wymierające ssaki i bezbronne jaszczurki.

Dawno, dawno temu był sobie leżący na uboczu kontynent, który odcięty od całej reszty ewoluował własną drogą i zamiast sarenek miał kangury a zamiast zajączków też kangury. W końcu leżący na uboczu kontynent połączył się silnymi morskimi więzami z całą resztę a silne więzy sprowadziły innego człowieka oraz kilka dziwnych zwierzaków, które nie bardzo pasowały do wombatów i kolczatek. Szczury, króliki (przy okazji polecam film: „Polowanie na króliki”), wielbłądy. I koty. No i owce oczywiście. Ten kontynent, jakby ktoś chciał wchodzić w szczegóły, to Australia. Koty jak to koty miały łapać myszy i szczury, ale dały dyla i stały się byłymi kotami domowymi, które narobiły w Australii masę szkód. Jak niektórzy oceniają przyczyniły się do wyginięcia co najmniej 27 gatunków ssaków. Specjaliści policzyli, że dzikich domowych kotów jest od dwóch do sześciu milionów i są prawdziwym nieszczęściem dla australijskiej przyrody, gdyż ją zjadają, a nic nie zjada kotków. Kotków nic nie zjada i na kotki nic nie poluje, bo polować mogą takie duże orły, których nie ma za dużo, i takie duże dzikie psy (dingo), które przywlekły się do Australii kilkadziesiąt tysięcy lat wcześniej.

Dingo też nie ma za dużo, bo w Australii są owce. A dingo lubiły owce, więc Australijczycy wybudowali najdłuższy płot świata (5614 km; dzięki czemu zajmują pierwsze miejsce w budowie najdłuższych płotów świata), żeby dingo nie łaziły gdzie chcą. Wszyscy wiedzą, że dla kota niespełna dwumetrowy płot to mysz z masłem. W ten oto sposób mały kot domowy stał się drapieżnikiem szczytowym, tak jak tygrys jest drapieżnikiem szczytowym w Azji (tam gdzie jeszcze są tygrysy).

W ten oto sposób kot domowy stał się problemem, a problemy należy rozwiązywać. Najlepszą metodą rozwiązywania problemów, o czym wie każdy początkujący i zaawansowany polityk, jest kiełbasa (no może budowa płotów jest równie atrakcyjna). Akurat ta kiełbasa jest z kangura, kurczaka, przypraw i trucizny o kryptonimie 1080 (kiełbasa z trucizną! Cóż za metafora.). „Kiełbasa ma być smaczna. To ostatni posiłek kota”. ("They've got to taste good. They are the cat's last meal."  Shane Morse dla New York Times). Kiełbasę rozrzuca się tam, gdzie są koty. Koty zjadają kiełbasę i umierają w piętnaście minut. Podejrzewam, że jak zjedzą całą. A jak zjedzą pół, albo skubną? Co wtedy? Umierają dłużej? Przeżywają? Zdychają w męczarniach kilka dni? I czy tylko koty będą ją jadły? Czy tylko dla kotów jest śmiertelna (dla lisów też)? Na koty można też polować (10 dolarów australijskich za skalp kota na skupie). Plan jest taki: do 2020 zlikwidować 2 miliony dzikich kotów. Do 2050 roku wyeliminować wszystkie. Australia ma doświadczenia w podobnych zabawach, bo poradziła sobie z królikami. Najpierw zastosowano myksomatozę (taka choroba królików, która jest niemal w 100% śmiertelna, umieranie po zarażeniu trwa do 2 tygodni), ale się nie udało (te co przeżyły nadrobiły zaległości króliczymi sposobami) więc poprawiono RHD i teraz jest spokój.

Kotków szkoda i ptaszków przez koty zjadane też szkoda. I pewnie znalazłoby się inne rozwiązanie (kiełbasa antykoncepcyjna). Te koty w Australii urosły w mojej głowie do symbolu ludzkiej kondycji. Że niby to koty przyczyniły się do wyginięcia tych 27 gatunków. Ale w końcu to nie koty zbudowały statki, to nie kapitan Mruczek odkrył kociodziewiczy ląd. Na kota łatwo zwalić. A teraz koty muszą ponieść konsekwencję, co wydaje mi się mało atrakcyjne, bo piszę z kotem na kolanach, który jest całkiem podobny do żbika i wcale mu nie życzę, aby stał się bohaterem „Mruczka w krainie kangurów”.

A te metafora kondycji ludzkiej to jakiś automatyzm w tworzeniu i rozwiązywaniu problemów. Gdy już taki Homo Sapiens wejdzie na jakąś drogę, to strasznie trudno mu zawrócić albo zboczyć. Gdy są korki to buduje szersze drogi, gdy robi się gorąco planuje się wypuszczenie do atmosfery siarczanów w postaci aerozoli, gdy sąsiad zbudował ekstra bombę, to my zbudujemy jeszcze bardziej ekstra bombę itd. itd. Zakręcani w spirali znajdujemy rozwiązania, ale jest nam coraz trudniej, są coraz bardziej ryzykowane, robi się coraz ciaśniej i kończą się pomysły.

(korzystałem z: Wikipedii, New York Times Magazine, Daily mirror, CBSnews oraz uwag kota przejętego współbraćmi biegającymi do góry nogami).

sobota, 13 kwietnia 2019

"Chuj ci w dupę jebana kurwo" czyli o władzy, hierarchii, zwycięstwie i zawłaszczeniu seksu. Tylko dla dorosłych.


Ostrzeżenie: będzie wulgarnie.

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami pokonanemu przeciwnikowi płci męskiej obcinano genitalia a następnie wkładano je do jego własnych ust. Nie była to praktyka powszechna ale szeroko rozpowszechniona. A to dawno, dawno było też całkiem niedawno. W czasach (niedawno, niedawno, wcale nie za siedmioma górami), gdy kobiety były własnością, zwycięska armia gwałciła kobiety pokonanych mężczyzn. To gwałcenie tylko w części wynikało z seksualnej potrzeby osób, które mają problemy z kontrolą własnych zachowań. Było to prawo podobnie jak prawo do grabieży. To też była (i jest) praktyka rozpowszechniona i do tego bardziej powszechna niż obcinanie genitaliów i wkładanie ich do ust. Grupy mniej lub bardziej skrajne posługują się całym mało rozbudowanym zestawem słów, które mają pokazać raczej negatywny stosunek do grupy przeciwnej. Ten zastaw zazwyczaj sprowadza się do ruchania w tym ruchania w dupę, pierdolenia, jebania w tym jebania czyjeś matki lub z angielskiego używania słowa: fuck (np. Fuck Fascism Fest w Poznaniu albo takie zwykłe: jebać lewaków, pierdolić faszystów). Uliczni artyści posługujący się grafiką wyrażają swój, jak mniemam, negatywny stosunek do czegoś dorysowując chuja w odpowiednim miejscu (np. do ideogramu klubu piłkarskiego). A sam schematyczny (albo realistyczny) rysunek kutasa uważany jest za wulgarny, brzydki i zły. Rysunków waginy jest trochę mniej i nie wiem co wyraża poza rysunkiem waginy (mam kilka niepewnych domysłów; ale odpowiednich przypadków nie jest zbyt wiele). Określenia narządów płciowych, powszechnie uważane, za nieprzystojne jasno wskazują na niezbyt przychylny stosunek wypowiadającego do interlokutora. „Ty chuju” czy „ty kutasie” mają co prawda nieco odmienne znaczenie ale ich pejoratywność jest bezsprzeczna. „Ty cipo” w stosunku do mężczyzny także nie należy do komplementów ale „cipa” z pewnością nie jest „chujem”. „Cipa” to raczej oferma, ciamajda i mięczak a „chuj” jest po prostu złym człowiekiem (w oczach określającego). W telewizorze w programach ogólnodostępnych poza wysokoartystycznymi dokonaniami trudno o widok cipy i chuja, albo pozostawiając na boku te brzydkie wyrazy, prącia i waginy. Filmy erotyczne mogą pokazać piersi ale już nie mogą pokazać penisa (temat sam w sobie ciekawy: można oglądać bez większych problemów setki morderstw i tortur a nie można oglądać jak ludzie się ze sobą pieprzą), bo wtedy zamieniają się w pornografię, a pornografia jest złem. Ludzie mogą wykorzystywać swoje umysły i ciała, żeby budować mosty, namawiać innych do inwestowania, kupowania czipsów, pożyczania na mało uczciwy procent i miliona innych czynności (20 lat edukacji, żeby sprzedawać innym gówno jest chwalebne) ale nie mogą uczciwie sprzedawać swojej waginy albo odbytu albo ust (mogą ale bez ubezpieczenia, zakładania firmy, płacenia składek itd.). Gdy to robią nie są szanowanymi prostytutkami ale jebanymi kurwami (kurwa też ma rozszerzone znaczenie). Czerpanie zysków z czyjegoś nierządu jest prawnie zabronione ale zatrudnianie osób, żeby sprzedawali innym gówno nie jest. Nie można założyć uczciwego burdelu, płacić podatki, odpisywać VAT od perfum, pończoch i butów na wysokim obcasie, zatrudniać panie i panów świadczących usługi na umowę o pracę, płacić za nich składki, dawać urlopy na podratowanie zdrowia i zapewnić opiekę medyczną, kartę fitness i przerwę obiadową (Czyli: dlaczego prostytucja nie jest szanowanym zawodem? Dlaczego aktor wykorzystujący swoją aktorską sławę albo piłkarz korzystający z powszechnego uwielbienia reklamując piwo, kredyt, telefon jest całkiem spoko, a nie jest postrzegany jako jebana kurwa? Nie wspominając a całym nieskończonym worku innych zawodów.)

Te wszystkie nieładne słowa, te ruchania, jebania i pierdolenia to oczywiście słowa określające stosunek seksualny, które rozszerzyły swoje pole znaczeniowe. Mówić do kogoś „pierdolę cię” nie wyrażam aktualnego stanu rzeczy, w którym odbywam z tobą stosunek czy nawet kopuluję, ale mówię ci, że nie przepadam za tobą i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Wojskowe zgwałcenie jest ostatecznym pognębieniem przeciwnika. Pośrednie włożeniu mu jego fallusa do ust jest oznaką zwycięstwa a nawet czegoś więcej.

Rzeczywistość seksualna, która jest zazwyczaj przyjemna, miła, zbliża do siebie ludzi, jest wyrazem uczucia itd., i która dotyczy znacznej części dorosłych obywateli ma swoją ciemną stronę z płynną granicą, w której kopulacja lub zwulgaryzowane jej określenia są wyrazami pognębienia przeciwnika, wroga albo określa hierarchię.

Jest interesujące jaki proces doprowadził do takiej dziwnej przemiany. Dlaczego rysunek penisa na ścianie jest wulgarny (zakładam, że około 50% osób ma penisa)? Dlaczego napisanie: „Jebać policję”, „CHWDP” („HWDP”), „Pierdolić pedałów” to nie wyraz trochę niegrzecznych zaproszeń lub ostrzejszych zabaw a wyrażenie co najmniej pogardy. Dlaczego pornografia to coś złego? Dlaczego seksualność jest takim schizofrenicznym tabu: atrakcyjność seksualna jest towarem ale z drugiej strony jakoś ma niewiele wspólnego z seksem (ma i nie ma). Dlaczego każdy wie, co to znaczy robić „brudne rzeczy” i niemal każdy i każda rozumie, co to oznacza, że kobieta/dziewczyna jest czysta (to już nie jest tak jednoznaczne; ale powiedzenie, że mężczyzna jest czysty nie ma takiego wydźwięku; wyrażenie „szła czysta do ślubu” większość nie będzie rozumiała: „wzięła wcześniej kąpiel”), mieć „brudne myśli” t jest raczej zrozumiałe.

Odpowiedź jest zapewne skomplikowana. W Europie z pewnością chrześcijaństwo miało w tym znaczny udział: dziewictwo jako wartość, Maryja jest zajebista, bo nie bzyknęła się z Józefem. Trzy monoteistyczne religie mają oczywiście najebane na punkcie seksu a oddziałują na kilka miliardów ludzi. Coś w tym musi być, ale czy tylko to? Mówi wiele o seksie jako czymś złym (nigdy nie będziesz tak zajebisty jak Maryja), ale nie mówi dlaczego rzeczywisty stosunek (gwałt), metaforyczny („pierdolę cię”), określenie kogoś wulgarną nazwą narządów płciowych („ty chuju”) albo jakieś ich połączenie („jebię cię ty chuju”) ma tak negatywny wydźwięk.
Dlaczego pokonując wroga muszę jeszcze wyruchać jego żonę, matkę, córkę? Może chodzi o przekazanie genów („mój gen zwycięża to jebany, kurewski, martwy wrogu”)? Wiele pytań, niepewne odpowiedzi.

Bardzo to jest interesujące i byłoby wykurwiście gdyby jakiś socjolog, filozof, historyczka czy antropolożka się tym zajęła albo zajął. Pewnie ktoś się już o tym napisał ale nie trafiłem jeszcze na odpowiednią lekturę.

W związku z tym czuję pewien niesmak gdy słyszę „chuj ci w dupę”, bo czuję, że wypowiadający wcale nie życzył mi w dobrej wierze przyjemnego stosunku analnego i z braku odpowiednich środków wyrazu lub wąskiego zasobu słów musiał posłużyć się słowami postrzeganymi jako wulgarne, a zamiast tego chciał powiedzieć, żebym się pierdolił, bo jestem chujem i jebaną kurwą, nie mając na myśli, że jestem sprawnym mężczyzną, z zawodu prostytutkiem, który kocha się z innymi w zamian za gratyfikację finansową.

Poniżej: ilustracja i konkurs. Źródło: zdjęcie własne efektów działalności nieznanej osoby lub osób, zrobione podczas przechadzki. Dla chcących: gdzie zostało zrobione to zdjęcie? Nagroda: dowolna moja książka. Dla autora rysunku (jakby najbardziej nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności trafił na ten post i udowodnił, że to on/ona, albo przynajmniej zarzekł się na swoje świętości, że to on/ona): wszystkie trzy moje książki. Kontakt przez fb albo maila, albo jak kto chce. 




sobota, 6 kwietnia 2019

Jak spalić maskę, żeby było na Harrego Pottera


Raban i rwetes został podniesiony bo pewien niezbyt bystry albo właśnie bardzo bystry (w końcu nieważne co mówią, byle mówili) człowiek dokonał spalenia kilku książek. Skojarzenia są dwa: tam gdzie pali się książki później pali się ludzi oraz ci cholerni talibowie, którzy wysadzali posągi Buddy i kompleks w Palmyrze (ci przy okazji sprzedawali historyczne artefakty fascynatom i kolekcjonerom; powstaje przy okazji pytanie czy ci fascynaci i kolekcjonerzy są odpowiedzialni za zbrodnie?), czyli islamskie średniowiecze.

W tym lamencie Harry Potter przesłonił afrykańską maskę, która też znalazła się na stosie i spłonęła zgodnie z zaleceniami pewnej grubej książki, w której poza tym zaleceniem, jest wiele innych, do których jeślibyśmy się zastosowali to wampiry bez wbijania się w tętnice szyjne chodziłyby opasłe, tłuste i niezdolne do lotu.

Zostawiając Harry Pottera i skupiając się na masce chciałbym przypomnieć, że palenie to wielowiekowa chrześcijańska tradycja, która obejmowała zarówno ludzi jak i nie ludzi w tym obiekty wierzeń niechrześcijańskich. I żeby sprawa była jasna: nie dotyczy to wyłącznie średniowiecza („nawracanie” ludów Europy wiązało się z paleniem wszystkiego niechrześcijańskiego), ale było powszechnie praktykowane przez Europejczyków jeszcze w dwudziestym wieku (powtórzę: w dwudziestym wieku). Kultura materialna oparta na drewnie (Afryka Subsaharyjska, Ameryka Łacińska) została zmieciona wielkimi stosami praktykowanymi od XV wieku do połowy XX wieku. Oczywiście w dobrej wierze i z odpowiednim imieniem na ustach. Dlatego odległe w czasie zabytki kultury materialnej z Afryki i Ameryki Łacińskiej należą do rzadkości. Mniej więcej z tej samego powodu nie mamy zbyt wielu zachowanych pozostałości przedchrześcijańskich w Europie Środkowej a Światowid ze Zbrucza miał szczęście bo był z kamienia i przeczekał w rzece.

W ramach ilustracji i pogłębienia tematu: http://www.badnewsaboutchristianity.com/gi0_vandalism.htm